Szablon:Tekst na dziś/13 marca/a
Szwedzi w Warszawie
Walery Przyborowski
Na rynku tymczasem po dawnemu przechadzali się żołdacy Szwedzcy, śpiewali pieśni, krzyczeli, wywracali kramy przekupkom, bili, kto im się nawinął, tak, że każdy uciekał jak najprędzej i chronił się do domów, by uniknąć spotkania z pijanymi żołdakami. Zrazu kręcili się jeno między ulicą Grodzką, co ją później Świętojańską nazwano, a Jezuicką, ale potem przeszli na drugą połać rynku od ulicy Gołębiej. Tu podle kamienicy „pod trzema murzynami“, miała swój kramik znana całemu miastu pani Maciejowa, wdowa po szewcu, który przez pijaństwo stracił całą fortunę i umarł. Wdowa, ile że miała syna małoletniego, którego trzeba było chować, za resztę grosza założyła sobie kramik z nićmi, tasiemkami, naparstkami, a czasu wiosny handlowała też owocami. Kobieta była poczciwa, zabiegliwa, pracowita, ale wygadana okrutnie. Otyła, upadająca już na nogi, siedziała od świtu do nocy za swym kramem i biada temu, na kogo złość miała lub kto ją obraził. Wtedy spadał na nieszczęśliwego taki potok słów i wymyślań, wypowiadanych krzykliwym i tak donośnym głosem, że po całym rynku się rozlegał, iż nieszczęśliwy zatykał uszy i uciekał z duszą. Znano ją z tego w całem mieście i bano się bardzo, choć jednocześnie szanowano, bo była uczciwą, rzetelną, nikogo na grosz nie skrzywdziła, bogobojną, a synów jak się należy wychowała. Starszy, Maciuś, bo takie samo imię nosił, jak nieboszczyk ojciec, był już czeladnikiem szewskim i prowadził się porządnie, młodszy Janek terminował u stolarza, pana Andrzeja Kuliga na Nowem Mieście. Obaj chłopaki byli porządni co się zwie, matkę szanowali i bali jej się okrutnie, bo jak co zawinili, to im płazem nie puszczała, nawet starszemu Maciusiowi, choć był czeladnikiem i wąs mu się puszczał. Nieraz tak go sprała i za czuprynę wytargała, że chłopak aż łzy miał w oczach.