Szukał i poznał biédę

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Szukał i poznał biédę
Pochodzenie Z poza rogatek krakowskich
Redaktor Zygmunt Sarnecki
Wydawca Franciszek Głowacki
Data wyd. 1889
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Antoni Zembaczyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
SZUKAŁ I POZNAŁ BIÉDĘ.

Jeden majętny kupiec miał trzech synów, którzy mu pomagali w sklepie. Przychodzili do sklepu ludzie i żalili się nieraz na biedę. Najmłodszy syn kupca nie wiedząc, co to znaczy, dziwił się i pytał się najstarszego:
— Powiédz mi, co to jest ta biéda, na którą się tak ludzie skarżą.
Na to odpowiedział mu średni, że ta »biéda« to musi być jakaś baba, co ją nazywają «biédą«, że musi ludziom »coś psocić«, że narzekają na nią.
»Uparli się« wszyscy trzej przed ojcem, że muszą iść szukać tej biédy, jak ona wygląda. Ojciec nie mógł się ich pozbyć i pozwolił im iść i dał im pieniędzy na drogę. Najmłodszy wziął sobie z domu koguta i kurę, średni psa i sukę, a najstarszy kotka i kotkę. I tak poszli szukać tej biédy.
Zaszli do jednej wsi, gdzie bardzo ludzie narzekali, że nie wiedzą o której godzinie rano wstać, że nie mają nikogo, ktoby ich obudził. Więc ten najmłodszy się odezwał, że on ma takie zwierzątko, co od północy do rana budzi.
— Oj! żebyście nam też to zwierzątko dali, my się już i poskładamy i zapłacimy wam dobrze — ozwali się ludzie.
Złożyli mu dużo pieniędzy i on im sprzedał parkę na »rozmnożek«. Poszli potem dalej w drogę, a ten najmłodszy śmiał się z drugich, że on już ma pieniądze, a oni jeszcze nic nie mają. Zaszli teraz do wsi, gdzie się ludzie skarżyli, że ich złodzieje bardzo kradną, że ich nikt nie ma od nich bronić.
— Ja mam takie zwierzątko — zawołał średni — które nie da złodziejom przystąpić do chaty i zaraz głośno szczeka, gdy się ktoś zbliża.
— Oj! żebyście nam to zwierzątko dali, tobyśmy wam dali pieniędzy, ilebyście tylko chcieli.
Dali mu kupę pieniędzy, a on im zostawił psa i suczkę »na rozmnożek«.
Poszli dalej. Zaszli do miasta, a że byli głodni, wstąpili do »traktyjerni«. Patrzą, a tam w tej traktyjerni chodzą «kelnerzy« z batami, z »kańcugami«, zarzuconymi na plecy. Zdziwieni pytają się, dlaczego oni chodzą z batami, a oni odpowiadają, że się muszą oganiać od myszy, że ich jest tak dużo i są tak śmiałe, że nie mogą talerza postawić na stole, bo jak tylko postawią na stole, to myszy zaraz »lecą« i zjadają.
— A mam tu ja zwierzątko, które jest bardzo łakome na myszy i umie je tępić — rzekł najstarszy z braci.
— Co chcecie za to zwierzątko, to my wam damy! — zawołali »kelnerzy«.
— Ano dajcie tyle i tyle!...
Zapłacili ile chciał i wzięli kota i kotkę.
Na drugi dzień wczas rano poszli trzej bracia w dalszą drogę, szukać tej biédy. Ciemno już było jak przyszli na kraj dużego czarnego lasu, pod którym ujrzeli niską zgarbioną chałupkę, w której się świéciło. Zaglądnęli przez okno — i spostrzegli babę niezmiernie wysoką, chudą, kościstą i wysuszoną, która krzątała się po izbie.
— Może nam nie odmówi noclegu... — pomyśleli sobie bracia i weszli do chatki. Pochwalili na wstępie Pana Boga, baba odpowiedziała »na wieki wieków« i podała im zaraz »na pierwsze wejście« trzy stołki, żeby sobie usiedli. Ale jak usiedli, tak już wstać z tych stołków nie mogli, bo ich ta baba zczarowała. A to była właśnie ta »biéda«, której szukali.

Na drugi dzień, wstała raniutko, napaliła w piecu i nastawiła ogromny kocioł. Następnie przyszła do najstarszego brata, ucięła mu głowę, a ciało pokrajała w kawałki i rzuciła do kotła. Pieniądze zaś, które miał najstarszy brat przy sobie, zabrała. A ci dwaj bracia patrzeli na to i nic powiedzieć nie śmieli. Następnego dnia zrobiła tak samo z średnim. Na trzeci dzień przychodziła kolej na najmłodszego brata. Najmłodszy wiedział, co się z nim stanie, ale nie był taki głupi, więc sobie myślał: Jakby się to można śmierci wykupić? Jakby to można tę babę oszukać?
Tak medytuje i widzi, że ta baba nie ma jednego oka, więc mu zaraz przyszła dobra myśl do głowy i odzywa się:
— A co się to wam stało, co nie macie jednego oka?
— Ano upadłam i wybiłam sobie oko — odrzecze baba.
— O! to ja wam poradzę, ja umiem oczy »naprawiać«. Puśćcie mnie tylko z tego stołka, otwórzcie drzwi na roścież i dajcie mi drut i młotek! to ja wam oko zaraz naprawię.
»Biéda« posłuchała, a on jej kazał usiąść, rozpalił drut w ogniu, przyskoczył do niej nagle i wbił jej młotkiem w zdrowe oko. Uciekł otwartemi drzwiami i schował się do chléwka, w którym »biéda« składała skóry zjedzonych przez siebie baranów. »Biéda« kradła wszędzie barany, a skóry z nich chowała w tym chlewku. »Biéda« poszła go tam szukać. Przewraca wszystkie skóry, wyrzuca — i jego też wyrzuciła, bo się owinął w skórę baranią, a nie widziała go, bo była już ślepa.
Jak go wyrzuciła z tymi skórami, tak się zerwał i uciekł. »Biéda« widziała, że go nie ma, że uciekł, więc wyszła przed chałupę, a miała złotą siekierkę w ręce i zaczęła się nią »przekazywać«, żeby go do siebie zwabić. On się prawie oglądnął i zobaczył tę złotą siekierkę. »Złakomił się« na nią i wrócił się. Lecz gdy wyciągnął po siekierkę rękę, »biéda« złapała go za palec i ucięła mu go. Włożyła go do ust i zaczęła gryźć z zadowoleniem, a on skorzystał z tego i wyrwał jej siekierkę z ręki i uciekł. Skorzystał z tego, że była »zajedzona«, porwał siekierkę i w nogi.
Jak wrócił do rodziców, opowiadał, jaka to ta »biéda« jest, że ją wtedy dopiero poznał, jak mu braci zjadła i pieniądze zabrała, ale powiada: »co mam złotą siekierkę to mam!«



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.