[85]SZYDERSTWO FALI.
Burzą okręt schwycony. Srebny maszt strzaskany,
żagle jedwabne w strzępach, pękł ster hebanowy.
Wgryza się cielsko wody w malowane ściany,
młotami fal druzgoce korab purpurowy.
Hej! budowałem okręt całe życie młode
i ukradłem ze skarbców wielu dlań wyprawę
a teraz kradnie otchłań dzieł moich urodę,
rabuje dumne piękno i wyśnioną sławę.
Odbiegli towarzysze. Pokład opuścili,
na zwinnych, lotnych łodziach do brzegu pomknęli,
tam im się z drzewa życia bujna gałąź chyli,
tam z brudu walk obmyją się w słonecznej bieli.
W oploty lepkich, chytrych polipów wilgotne
stopy mi już okręca wód odmęt żarłoczny.
Na ruiny spoglądam okrętu samotne,
Puste. Mewa krzyknęła z chmur kopuły mrocznej,
[86]
jakby o pomoc dla mnie. Nie dolecisz ptaku.
Nikt krzyku nie usłyszy. Już fala się zbliża
nowa, jak wieża z głazów w srebrnych pian szyszaku,
Zmiażdży mnie w proch. Już goni potworna i chyża.
Któż do mojego boku przypadł krwią gorącą7
Kogo nic przeraziło zniszczenia pustkowie?
Dziewczyna do mej piersi tuli nagość drżącą,
co utraciła cnotę gdzieś w przydrożnym rowie.
Ku igraszce ją sługom na mój okręt wzięto,
Precz ją odpycham. Wody niebotyczna skała
już mi wisi nad głową. Sam jestem z przeklętą.
Ona nóg mi się czepia strachem oszalała.
Grom!
I ryk tryumfu i morskich-gardzieli.
W przepaść zmiótł opuszczonych grzmiący orkan fali.
A we wirze skłębionym pochmurnych topieli
zjaśniał krzyż w dół lecący, z pereł i z opali,
członków białych dziewczyny, na którym przybity
żelaznym wód oplotem samotnik, pan łodzi.
Hej gnają fale, w niebo wzniósłszy śnieżne szczyty
dalej w bezmiar.
A mewa wciąż krzykiem zawodzi.