[115]
TA OTO GODZINA.
Zamarły róż okrzyki ku słońcu w wyżynie,
I lasów rozechwianych śpiew — o samym śpiewie, —
Szmer przykazań miłosnych
w płomienistym krzewie —
Wszystko nagle zamarło w tej oto godzinie!
A życie wśród zamarłych tak łatwo się płoszy,
Że samochcąc przelana domyślnym strumieniem
Krew własna —
purpurowem jest tylko stwierdzeniem
Tego, co już się stało!... O, stwierdzeń rozkoszy!...
Twój wybraniec, dbający o cześć swej korony,
Na miecz ją w swoich ogniach przetopił samotnie,
I miecz, ostrzem ku światu tak długo zwrócony,
Zwróci teraz ku sobie — natychmiast, bezzwrotnie!...
Lecz jarzma wyczekiwań nie wdzieje na szyję,
Nikomu nie zawdzięczy przepychu swej męki!
[116]
Choć życie przyjął z ręki jakiegoś: »Niech żyje!« —
Śmierć — ów pokarm ostatni —
przyjmie z własnej ręki!
Śmiało w ślepie zaziera szalonej ochocie
On, co więcej zdobywa, aniżeli traci!
Niech mu dusza nie będzie leniwą w odlocie!
Niech się serce o jeden miecz jeszcze wzbogaci!
Bo może w tej godzinie, w tej najmniej zwodniczej
Znajdzie w sobie godnego swej napaści wroga,
I, rażąc siebie mieczem, spragnionym zdobyczy,
W piersi własnej — własnego dorąbie się boga!
|