<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Tajemnicza choroba
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 29.6.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron


Kara i pojednanie

Około północy potężne auto, prowadzone wprawną ręką Hendersona, mknęło przez uśpione ulice Londynu.
Wewnątrz auta siedział Tajemniczy Nieznajomy wraz ze swym przyjacielem Brandem. Między nimi, skrępowany sznurami, siedział Darington. Na podłodze leżał jakiś dziwny przedmiot, przypominający kukłę z błyszczącymi oczami. Głowa tej kukły tkwiła na wysokim kiju.
Raffles zaśmiał się ironicznie.
— Pomyśl, jakie niespodzianki gotuje nam czasem życie — rzekł do swego przyjaciela. — Któż by pomyślał, że przy pomocy lalki z czarnego kartonu oraz zwykłego kija można popełnić zbrodnię? Czy przeszukałeś jego kieszenie?
— Tak... Oprócz noża miał przy sobie rewolwer i gumową pałkę...
Auto zatrzymało się przed willą na Victoria Street.
Raffles wysiadł i rozejrzał się dokoła. Na ulicy nie było żywej duszy. Henderson zarzucił sobie bezwładne ciało na ramię, jak piórko, a Brand otworzył drzwi, wiodące do ogrodu. Po chwili cała trójka wraz ze związanym mężczyzną znalazła się wewnątrz wspaniale urządzonej willi Rafflesa. Szerokimi kamiennymi schodami zeszli do piwnic.
Położono Daringtona na łóżku, uwolniono z więzów i wyjęto z ust chustkę.
— Co to wszystko ma znaczyć? — wyszeptał ze złością. — Jakim prawem sprowadziliście mnie tutaj? Kim jesteście?
— Rozpoczniemy od odpowiedzi na ostatnie pytanie. — Jestem John Raffles, a ci panowie są mymi najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi. Jakim prawem zabraliśmy cię tutaj? Moglibyśmy powiedzieć — prawem silniejszego... Ale sprawa przedstawia się inaczej: przyprowadziliśmy cię tutaj, Cecilu Darington, prawem, które posiada każdy człowiek, pragnący uwolnić społeczeństwo od szkodliwej jednostki. Jesteś mordercą, działającym bez skrupułów...
— Nie rozumiem, co to wszystko znaczy? — przerwał Darington.
— Dość komedii — zawołał Raffles, wzruszając niecierpliwie ramionami. — Byliśmy obecni, gdy dwa tygodnie temu usiłowałeś po raz pierwszy zagrać swą sztuczkę z błyszczącymi oczami... Ustaliliśmy następnie, że dosypałeś do wina, przeznaczonego dla małego Arnolda, truciznę... Dziś pragnąłeś uśpić czujność wiernego Huntmana, dosypując do piwa, które zwykł pić przed spaniem, sporą ilość silnego narkotyku. Czy przyznajesz się do tego, że od szeregu miesięcy usiłowałeś przy pomocy trucizny zgładzić ze świata młodego Arnolda Seymoura?
Darington zbladł.
— Na to wszystko należałoby przedstawić dowody — rzekł.
— Dowodów mamy aż zbyt wiele. Czy sądzisz, że nie znajdziemy w pokoju twoim resztek trucizny, gdziekolwiek byś ją ukrył? Czy historia z piwem nie wystarczy? Czy nie widzieliśmy na własne oczy dwukrotnie powtórzonej sztuczki z niesamowitym widmem?
Darington zacisnął pięści.
— Wydajcie mnie w ręce policji — rzekł. — Zobaczycie, jak się to skończy! Ten stary dureń, Seymour, nie przeżyje hańby. Wtrącicie go do grobu... Znajdę sobie adwokata, który potrafi mnie obronić...
Raffles spojrzał łotrowi prosto w oczy.
— Nie, Darington... Nie staniesz przed obliczem zwykłego sędziego.... Oszczędzę tego wstydu staremu Seymurowi. Zbrodnia twoja nie ujdzie ci jednak na sucho. Postanowiłem ugodzić cię w twe najczulsze miejsce. Pozbawię cię wszystkiego, co lubisz: wesołego życia, wygód, towarzystwa ludzi, wyścigów, rozrywek i klubów. Zostaniesz skazany na samotność. Dopiero po roku zobaczę, jaki ten okres wywarł na tobie wpływ. Jeśli się poprawisz, wrócisz do życia, jeśli nie, pozostaniesz na odludziu...
Zanim Darington zdążył zdać sobie sprawę z sensu owych słów, ciężkie drzwi zamknęły się za Rafflesem i jego przyjaciółmi.
Darington z rozpaczliwym łkaniem rzucił się na więzienne łoże.

Następnego, dnia około godziny czwartej po południu, jakaś potężna maszyna szybowała w powietrzu nad Oceanem Spokojnym w odległości pięćdziesięciu mil na północ od wschodnich wybrzeży Wysp Markizy.
Był to „Szatan Przestworzy“, wspaniały samolot Rafflesa, osiągający większą szybkość niż najszybsze maszyny wojskowe. Załoga jego składała się z czterech ludzi: Henderson siedział przy sterze, a w obszernej kajucie znajdował się Raffles, Charley i Cecil Darington.
Na twarzy łotra widniały głębokie bruzdy. Zrozumiał wreszcie, że od wyroku Tajemniczego Nieznajomego nie było apelacji... Zrozumiał, co znaczyły jego groźne słowa...
Samolot leciał na wysokości dwuch tysięcy metrów. Wreszcie znaleźli się nad niezamieszkałym archipelagiem. Henderson znał wyspy te dobrze. Nad jedną z nich zniżył lot i począł szukać wygodnego miejsca do lądowania. Znalazł je wreszcie.
Brand i Henderson wyskoczyli z maszyny, radzi, że mogą wyprostować zmęczone podróżą członki. Raffles zbliżył się do Daringtona.
— Rozpoczyna się twoja kara, Darington — rzekł. — Zapamiętaj sobie, że nie będziesz tu miał ani szampana, ani kart, ani nic z tego, co dotychczas stanowiło treść twego próżniaczego życia. Zawsze to lepsze, niż cztery ściany więzienia. Przywieźliśmy ci wszystko co może ci się przydać. Znajdujesz się w sytuacji, której by mogło ci pozazdrościć wielu rozbitków. Zostawiamy ci dwa doskonałe karabiny, topór, dwa noże, kamień do ich ostrzenia i całą skrzynkę amunicji.
Nie zbraknie ci również książek, przyborów do pisania i środków żywności na tydzień. O pożywienie będziesz musiał się sam postarać. Ptaków i ryb masz pod dostatkiem. W ciągu roku odwiedzimy cię dwukrotnie, aby sprawdzić, co się z tobą dzieje. Postaraj się możliwie jak najlepiej wykorzystać swą samotność, to jedyna moja rada.
Tymczasem Henderson i Brand zdążyli wyładować wszystkie przywiezione przedmioty.
— Na wyspie będziesz mieszkał przez dziesięć lat, o ile nie zasłużysz sobie na wcześniejsze uwolnienie. Państwowy sędzia skazałby cię prawdopodobnie na karę dożywotniego więzienia. My jesteśmy łagodniejsi. A teraz żegnaj!
Darington milczał. Siedział nieruchomo na jednej ze skrzyń, utkwiwszy wzrok w dali... Obojętnie patrzał na przygotowania trzech mężczyzn do drogi. Po chwili „Szatan Przestworzy“ uniósł się w górę.
Raffles kazał Hendersonowi wziąć kurs na północno-zachód. Późnym wieczorem wylądowali w Los Angeles, w zatoce kalifornijskiej. Raffles postarał się uprzednio o amerykańskie dowody osobiste[1] dla siebie i dla swej załogi. Uniknął w ten sposób trudności, związanych z odprawą celną.
Noc spędzili w Los Angeles. O godzinie ósmej rano wystartowali w dalszą drogę i o drugiej po południu wylądowali w Denver, stolicy stanu Colorado.
Małym Fordem ruszyli wszyscy trzej w stronę miasta. Zatrzymali się przed pierwszym posterunkiem policji. Raffles wysiadł, aby dowiedzieć się a adres Filipa Seymoura.
Znaleźli się wkrótce przed willą, położoną na skraju miasta. Na spotkanie ich wyszedł wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Rafflesa uderzyło niezwykłe podobieństwo pomiędzy ojcem a synem.
— Drogi panie Seymour — rzekł Raffles przyjaźnie. — Mam panu do zakomunikowania bardzo poważną wiadomość. Przychodzę w imieniu pańskiego ojca, który chciałby przed śmiercią ujrzeć swego najstarszego syna i powiedzieć, jak bardzo żałuje swego uporu i zaślepienia. Przebacza panu i przywraca wszelkie jego prawa. Oto list, który napisał wczoraj i którego doręczenie mi polecił.
Filip Seymour słuchał tych słów ze zdumieniem.

W kilka godzin później, Filip Seymour przeżywał te same emocje lotu, które parę dni temu przeżył Darington.

„Szatan Przestworza” szybował znów nad Oceanem, tym razem w kierunku Europy.
Późną nocą Filip Seymour znalazł się u łoża swego ojca. Pobladłe wargi starca szeptały słowa przebaczenia...
Pojednanie ojca z synem było wzruszające. — Niestety, następnego dnia po powrocie syna, stary lord zamknął na zawsze oczy.
Filip Seymour odziedziczył tytuł i olbrzymi majątek, poczym sprowadził do Londynu swą rodzinę, spieniężywszy uprzednio majątek w Ameryce.
Mały Arnold, który całkowicie odzyskał zdrowie, powrócił do Eten, aby uzupełnić swe wykształcenie.
Na zawsze zachował we wdzięcznej pamięci to, że życie swe zawdzięczał Rafflesowi.

KONIEC.





  1. Przypis własny Wikiźródeł To chyba jest tzw. „licentia poetica“ autora — w USA nie ma dowodów osobistych...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.