Tajemniczy opiekun/List LV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hurra, Ojczulku, „panicz Jerry“ przyjechał! Świetnie spędzamy czas. Ja przynajmniej; myślę jednak, że i on także. Jest już tutaj dziesięć dni i wcale nie wygląda na to, ażeby miał myśleć o wyjeździe. Pani Semplowa skacze koło niego w sposób skandaliczny. Jeżeli tak samo pieściła go i dogadzała mu, jak był małym berbeciem, nie rozumiem doprawdy, jakim cudem wyrósł na wcale porządne homo.
On i ja jadamy przy małym stoliczku, nakrytym na bocznym ganku, albo czasem pod drzewami, albo też — o ile jest zimno czy deszcz pada — w saloniku. Wskazuje zawsze miejsce, gdzie chce jeść, a Karusia, dziewczyna folwarczna, idzie za nim ze stolikiem. A jeśli zdarza się, że dużo miała z tem kłopotu i musiała nosić półmiski bardzo daleko, znajduje potem pod cukierniczką dolara.
Niesłychanie towarzyski z niego osobnik, jakkolwiek trudnoby posądzić go o to z pierwszego wejrzenia. Wygląda jak prawdziwy Pendleton, choć nie jest nim ani trochę. Jest tak prosty, naturalny i miły, jak tylko można być.
Ten sposób opisywania człowieka wydać się może śmiesznym, ale zapewniam pana, że jest zgodny z rzeczywistością.
Obcowanie jego ze wszystkimi tutaj cechuje nadzwyczajna uprzejmość; zachowuje się, wobec każdego jak równy wobec równego, czem rozbraja odrazu. Z początku patrzono na niego z pewną nieufnością. Raził jego sposób ubierania się, choć mnie wydaje się on właśnie prześlicznym. Nosi krótkie spodnie i plisowane bluzy sportowe, białe flanelowe kostjumy, albo strój do konnej jazdy z bufiastemi spodniami. Ile razy zejdzie na dół w czemś nowem, pani Semplowa, promieniejąc dumą, obchodzi go dokoła, ogląda ze wszystkich stron i upomina, żeby tylko uważał, na czem siada, tak się boi, żeby nie zakurzył ubrania. Strasznie go to drażni. Zawsze też opędza się przed nią, powtarzając:
— Idź, idź, Lizko, do twojej roboty. Już mnie nie upilnujesz. Wyrosłem z tego.
Ogromnie śmiesznie jest pomyśleć, że ten wielki, wysoki, długonogi dryblas (ma prawie takie długie nogi, jak pan, Ojczulku) siedział kiedyś na kolanach pani Semplowej, która myła go, szorowała i szczotkowała. Szczególnie śmiesznie, kiedy się patrzy na nią teraz. Ma podwójne łono i trzy podbródki. On jednak zapewnia, że była kiedyś szczupła, wysmukła i zwinna i, że umiała biegać prędzej, niż on.
Tyle przytrafia nam się najrozmaitszych przygód! Spenetrowaliśmy całą okolicę w promieniu kilkumilowym. Nauczyłam się łowić ryby na przynętę ze śmiesznych małych muszek, sporządzanych z piór. Także strzelać z floweru. I jeździć konno — okazuje się, że stary bułanek zachował jeszcze zdumiewającą żywotność. Karmiliśmy go przez trzy dni samym owsem i na widok cielęcia omal nie poniósł i nie popędził w dal, mając mnie na grzbiecie.