Tajemniczy opiekun/List LXXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pająkowaty-Długonogi Ojczulku.
Przezabawny śnił mi się tej nocy sen. Śniłam, że wchodzę do księgarni i że subjekt podaje mi nową książkę, noszącą tytuł: „Życie i listy Agi Abbott“. Widziałam ją zupełnie wyraźnie: oprawa z czerwonego płótna z wizerunkiem Domu Wychowawczego na okładce oraz moją podobizną na karcie tytułowej i napisem u dołu: „Szczerze panu oddana Aga Abbott“. W chwili wszakże, kiedy otwierałam ostatnią stronicę, aby przeczytać napis na moim kamieniu mogilnym, obudziłam się. Byłam ogromnie zła! Już, już miałam się dowiedzieć, za kogo wyjdę za mąż i kiedy umrę!... Szkoda!
Prawda, jakie to byłoby ciekawe móc czytać historję własnego życia, opisaną zupełnie wiernie przez wszechwiedzącego autora? Gdyby tak móc ją przeczytać pod jednym tylko warunkiem: że nigdy się jej nie zapomni i że przejdzie się przez życie, wiedząc naprzód dokładnie, jakie każdy nasz krok zrodzi skutki, co się z człowiekiem stanie i kiedy, w jakim dniu i o jakiej godzinie umrze! Jak się panu zdaje, ilu ludzi miałoby w takim razie odwagę przeczytania jej? Lub też, odwrotnie, ilu potrafiłoby oprzeć się ciekawości przeczytania jej, nawet za cenę pozbawienia się na resztę życia niespodzianek, nadziei i ułud?
Życie jest w najlepszym razie wystarczająco jednostajne; tak często trzeba jeść i spać. Wyobraźmy sobie jednak, jak śmiertelnie nudne byłoby, gdyby żadna już niespodzianka nie mogła spaść na nas pomiędzy śniadaniem a obiadem, albo obiadem a kolacją. O, Boże! usadziłam żyda, ale jestem na trzeciej stronicy i nie mogę przecież zaczynać nowego arkusika.
Studjuję w tym roku w dalszym ciągu biologję — bardzo ciekawy przedmiot; przechodzimy teraz system odżywczy. Żeby też pan mógł zobaczyć, jaki miluchny jest skrawek dwunastnicy kota pod mikroskopem!
Słuchamy już wykładów filozofji — ciekawe ale zanadto nieuchwytne. Wolę biologję, bo mogę wpiąć przedmiot dyskusji na arkusz tektury. O, jeszcze jeden kleks! I jeszcze jeden! Moje pióro roni obficie łzy. Przepraszam za nie.
Wierzy pan w wolną wolę? Ja wierzę — bez zastrzeżeń. Zupełnie się nie zgadzam z filozofami, którzy uważają każdy czyn za bezwzględnie nieunikniony, niemal automatyczny wynik szeregu uprzednich przyczyn. Podług mnie jest to najbardziej niemoralna, jaka być może, teorja — nie możnaby nikogo za nic winić. Człowiek, który wierzy w fatalizm, siedziałby zupełnie bezczynnie, powtarzając: „Niech się dzieje wola Boża“ i będzie siedział tak, aż do końca, aż do śmierci.
Wierzę stanowczo we własną moją wolną wolę, we własną moją możność doskonalenia się — a taka wiara zdolna jest przenosić góry. Zobaczy pan, że stanę się wielką autorką! Ukończyłam już cztery rozdziały mojej nowej książki, a pięć dalszych naszkicowałam.
Czuję sama, że mój list wygląda trochę jak groch z kapustą. Pewnie boli już pana głowa, Ojczulku? Czas skończyć. Zresztą muszę się zabrać do robienia ciągutek. Szkoda, że nie mogę panu posłać paru sztuk; będą doskonałe — z prawdziwej śmietanki i trzech kulek masła.
P. S. Przechodzimy teraz kurs tańców fantastycznych. Wyglądamy zupełnie jak prawdziwe baletnice. Nasze pełne wdzięku piruety budzą ogólny zachwyt.