Tajemniczy opiekun/List XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tyle niepowodzeń i zmartwień na raz! Nie słyszałam dzwonka na wstawanie dzisiaj rano; urwało mi się sznurowadło od bucika przy pośpiesznem ubieraniu się; spinka od kołnierzyka wpadła mi pod stanik; spóźniłam się na śniadanie i na pierwszy wykład; zapomniałam zabrać ze sobą bibułę, a moje pióro wieczne przecieka; na trygonometrji posprzeczałam się z profesorem w sprawie logarytmów — zbadawszy jednak rzecz bliżej, przekonałam się, że słuszność była po jego stronie; na obiad miałyśmy baraninę z grochem — niecierpię baraniny i nienawidzę grochu — przypominają mi naszą Ochronę; poczta nie przyniosła mi nic prócz rachunków (co prawda, nigdy nie dostaję nic innego, moja rodzina nie należy do piszących); na wykładzie języka angielskiego miałyśmy niespodziewaną klasówkę. Tekst brzmiał, jak następuje:
„Nic nie żądałam innego,
„Próśb innych nie odrzucono,
„Dawałam za to Istnienie.
„Wielki uśmiechnął się kupiec.
„Brazylja? Szarpnął za guzik
„I w moją nie spojrzał stronę:
„O, pani, czy nic innego
„Pokazać dziś nie możemy?“
Ma to być poemat. Nie mam pojęcia, ani kto go napisał, ani też, co ma oznaczać. Wypisany był na tablicy przed naszem przyjściem do audytorjum i kazano nam napisać komentarz do niego. Po przeczytaniu pierwszej strofki zdawało mi się, że jestem na tropie. Wielkim kupcem ma być bóstwo, rozdające błogosławieństwa w zamian za dobre uczynki; kiedy jednak dotarłam do drugiej strofki, wydało mi się podobne przypuszczenie świętokradztwem, czemprędzej też porzuciłam tę myśl. Reszta koleżanek była w tem samem położeniu; przesiedziałyśmy trzy kwadranse nad pustemi kartkami zeszytu, natężając niemniej puste, wyjałowione z myśli mózgi, aby z nich cośkolwiek chociaż wycisnąć — ale nadaremnie. Kształcenie się jest bardzo nużącym procesem.
Nie na tem jednak koniec utrapień tego dnia. Dalszy ciąg był jeszcze gorszy.
Deszcz lał, jak z cebra, nie mogłyśmy grać w golfa i zamiast tego musiałyśmy iść na gimnastykę; koleżanka, stojąca obok mnie, trzasnęła mnie rekiem w łokieć; po powrocie do domu przymierzyłam moją nową granatową suknię wiosenną; spódnica okazała się tak ciasną, że nie mogę w niej usiąść; piątek jest dniem porządkowania i służąca porobiła mi groch z kapustą w moich papierach na biurku; na deser dano nam trzęsionkę (mleko z żelatyną i zapachem waniljowym); przetrzymano nas w kaplicy o dwadzieścia minut dłużej, niż zazwyczaj dla wysłuchania kazania o kobiecych kobietach. I wreszcie, kiedy z westchnieniem dobrze zasłużonej ulgi zabrałam się do czytania „Portretu Damy“, jedna z dziewcząt, nazwiskiem Ackerly, o bezmyślnej, gąbczastej twarzy z beznadziejnie tępym wyrazem, bezgranicznie głupia, siedząca obok mnie na łacinie, ponieważ jej nazwisko zaczyna się na A (jaka szkoda, że pani Lippett nie nazwała mnie Zubrzycką!) zapukała, aby zapytać, czy lekcja poniedziałkowa zaczyna się od 69 czy od 70 § — i została CAŁĄ GODZINĘ. Tylko co odeszła.
Może pan sobie wyobrazić równie przytłaczający szereg niepowodzeń? Wielkie próby życiowe nie wymagają wyjątkowej mocy charakteru. Byle kto potrafi zachować się mężnie wobec tragicznego momentu, ale znosić z pogardą drobne przykrości codzienne — na to, doprawdy, wielkiej potrzeba tężyzny ducha.
Taki rodzaj odporności zamierzam właśnie wyrobić w sobie. Wmówię w siebie, że całe życie jest grą, którą muszę rozegrać tak umiejętnie i uczciwie, jak tylko potrafię. Jeśli okaże się, że wyjdę z niej pobitą, przyjmę przegraną z uśmiechem i wzruszeniem ramion; tak samo zachowam się wobec wygranej.
Nauczę się w każdym razie odporności. Nigdy nie usłyszy pan więcej z ust moich skargi na to, że Julja nosi jedwabne pończochy, albo że stonogi spadają ze ścian.
Proszę o rychłą odpowiedź.