Tajemniczy opiekun/List XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drogi Pająku-Długonóżku.
Czy to nie zabawne? Zabrałam się do listu do pana wczoraj popołudniu, zdążyłam jednak napisać tylko nagłówek: „Drogi Pająku-Długonóżku“, gdy wtem przypomniałam sobie, że przyobiecałam zebrać koszyk czarnych jagód na kolację, pobiegłam więc, pozostawiwszy arkusik papieru z rozpoczętym listem na stole. Teraz, przyszedłszy, aby pisać w dalszym ciągu, znalazłam... niech pan zgadnie, co? Prawdziwego, żywego pająka, który usadowił się na samym środku stronicy. Ma go pan! Zdjęłam go delikatnie za jedną nóżkę i wyrzuciłam przez okno. Za nic na świecie nie chciałabym ukrzywdzić żadnego pająka.
Zaprzęgliśmy dzisiaj konia do bryczki na resorach i pojechaliśmy do kościoła.
Śliczny to biały wiejski kościołek z wieżyczką i trzema doryckiemi kolumnami na frontonie (a może jońskiemi? — zawsze mi się mieszają).
Przyjemne, senne kazanie, przy którym wszyscy ukołysani niem słuchacze sennie poruszają w takt wachlarzami z liści palmowych, a jedynym dźwiękiem, wtórującym głosowi kaznodziei, jest ćwierkanie ptaków na drzewach otaczających kościół. Zbudziłam się z nawpółdrzemiącego stanu dopiero znalazłszy się na nogach przy śpiewaniu hymnu i wtedy strasznie mi się żal zrobiło, że nie słuchałam kazania. Chciałabym poznać bliżej psychologję człowieka, który mógł wybrać podobny hymn. Brzmiał on, jak następuje:
„Porzuć zabawy i rozkosze ziemi,
„I złącz się ze mną w niebiańskim zachwycie,
„Zaś gdy nie zechcesz pożegnać się z niemi,
„W otchłani piekieł utoniesz niebycie“.
Uważam, że niebezpiecznie jest dyskutować z Semplami w sprawach religji. Bóg ich, odziedziczony bez żadnych zmian po dalekich ich purytańskich przodkach, jest ciasną, nierozumującą, niesprawiedliwą, drobiazgową, mściwą, a mimo to uwielbianą Istotą. Jakie to szczęście, że ja mojego Boga nie odziedziczyłam po nikim! Nikt mi Go nie narzucił i mogłam urobić Go sobie takim, jakim chciałam Go mieć. Jest dobry, współczujący, wybaczający i umiejący wchodzić w moje intencje, a nadewszystko ma poczucie humoru.
Ogromnie lubię Semplów; ich czyny są o tyle wyższe od ich teorji. Są lepsi od własnego ich Boga. Powiedziałam im to i straszliwie ich tem zgorszyłam. Uważali słowa moje za bluźnierstwo, a, mojem zdaniem, oni właśnie bluźnią! Wyrzuciliśmy teologję z naszych rozmów.
Mamy niedzielne popołudnie.
Andrzej (parobek) w pąsowym krawacie i jasnożółtych jelonkowych rękawiczkach, z lśniącą i czerwoną po świeżem, mocnem ogoleniu twarzą, pojechał przed chwilą z Karusią (dziewką folwarczną), ustrojoną w olbrzymi, wielkości koła, kapelusz przybrany pąsowemi różami, w niebieską muślinową suknię i zafryzowane gorącem żelazkiem papiloty. Andrzej całe przedpołudnie szorował karjolkę, a Karusia nie poszła do kościoła i pozostała w domu pod pretekstem gotowania obiadu, naprawdę jednak spędziła cały ranek na prasowaniu swojej muślinowej sukni.
Za dwie minuty, to znaczy z chwilą skończenia tego listu, zabiorę się do czytania książki, którą znalazłam na strychu. Tytuł jej: „Na Szlaku“, a na ukos pierwszej stronicy nagryzmolone jest zabawnem dziecinnem pismem imię i nazwisko: „Jervis Pendleton“. A pod tem przestroga:
Gdy się ta książka gdzieś zawieruszy,
Zwrócić ją zaraz. Jak nie — za uszy!
Właściciel książki spędził tutaj jedno lato po przebyciu choroby, kiedy miał jedenaście lat i pozostawił „Na Szlaku“, jako pamiątkę po sobie. Książka musiała być czytana dużo razy — świadczą o tem liczne ślady, nie zawsze, jak widać, czystych palców właściciela. Na tym samym strychu leży też jeszcze stara polewaczka, wiatrak, łuk i kilka strzał. Pani Semplowa tak ciągle opowiada o nim, że zaczynam naprawdę wierzyć w jego istnienie — ale nie jako dorosłego mężczyzny w cylindrze na głowie i z laską w ręku, tylko jako małego umorusańca ze zwichrzoną czupryną, wpadającego po schodach z ogłuszającym hałasem, zostawiającego wszystkie drzwi szeroko otworem i wciąż węszącego po kuchni i spiżarni, co możnaby złasować (i napewno zawsze coś znajdującego, o ile znam panią Semplowę!}. Musiał być odważnym i przedsiębiorczym malcem, zawsze szczerym i prawdomównym. Szkoda tylko, że to Pendleton; napewno stworzony był do czegoś lepszego.
Zaczynamy jutro młóckę owsa; ma nadejść parowa młockarnia, którą obsługiwać będzie trzech donajętych ludzi.
Przykro mi zdradzić panu, że Graniasta (łaciata krowa z jednym rogiem, matka Lesbji) shańbiła się czynem niedozwolonym. Dostała się w piątek wieczorem do sadu i tak obżarła się jabłkami, które spadły z drzew, że aż uderzyło jej to do głowy. Przez dwa dni była kompletnie jak pijana. Nic a nic nie przesadzam. Słyszał pan kiedy o czemś podobnem?
Szanowny panie,
P. S. Indjanie w pierwszym rozdziale i rozbójnicy w drugim. Czytam z zapartym oddechem. Co może być w trzecim? „Czerwony Sokół podskoczył na dwadzieścia stóp w górę i zarył się w piasek“. Taki jest nagłówek. Ile uciechy dla Agi i panicza Jerry?