<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Tajny dokument
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przygotowania

Od przystani biegła wąska ścieżka, wysadzana wierzbami, która skręcała po kilkudziesięciu metrach w stronę miasteczka. W oddali rysowały się chałupy chłopskie i domy.
Raffles rozejrzał się dokoła, pilnie zwracając uwagę na każdy szczegół. Z otworu łodzi wyjrzała z kolei głowa Branda.
— Chciałbym wiedzieć, czy nasza niebezpieczna podróż łodzią podwodną po płytkiej rzece została nareszcie zakończona? Ciekaw jestem po co to wszystko?
— Aby zdobyć klejnoty, za cenę których można będzie otrzeć łzy tysiącom nieszczęśliwych — odparł Raffles.
— Opamiętaj się, człowieku! Porzuć ten niebezpieczny zamiar... Przecież w wielu miejscach poziom wody wynosi zaledwie dwa metry. Przypomnij sobie sytuację, gdy sterem naszego „Delfina“ omal nie wywróciliśmy kajaka.
— Skądże ten pesymizm, Brand — uśmiechnął się Raffles.
— Nikt nie spodziewa się, że na wodach Tamizy może natknąć się na łódź podwodną. Dzięki naszemu „Delfinowi“ będę mógł opuścić gościnny dom lady Wolwerton szybciej, niż przy użyciu innego środka lokomocji.
Brand wzruszył ramionami. Wysunął się bardziej na powierzchnię i rozejrzał się dokoła:
— Uważam, że byłoby słuszniej, gdybyś zajechał od strony szosy... Zrobiłoby to w każdym razie o wiele lepsze wrażenie. W każdej chwili możesz natknąć się na tej polnej drodze na jakiegoś wieśniaka, który zdziwi się z pewnością na widok wytwornego gościa z pałacu, spacerującego wśród pól.
— Nie obawiaj się — odparł Raffles. — Nie mam zamiaru kręcić się samotnie po polach. Będę mógł pokazać się ludziom dopiero wtedy, kiedy się przebiorę i ucharakteryzuję... Dlatego też udamy się teraz do najlepszego w Richmond zajazdu... Znam dobrze tę okolicę. Upatrzyłem sobie zajazd, który posiada dwa wyjścia. Jest to dla mnie bardzo ważna okoliczność. Chwilowo wszystko idzie dobrze... Przekonałem się, że można łodzią podwodną żeglować po Tamizie, a na tym mi właśnie zależało...
— Ale omal nie doszło do katastrofy — upierał się Brand. — Muszę ci przyznać, że całe to przedsięwzięcie wydaje mi się szczytem nierozsądku. Mam smutne przeczucie, że to się źle skończy. Jestem przesądny. Obyśmy w Richmond nie natrafili na zbyt twardy orzech do zgryzienia!
— Dziwne! Moje przeczucia idą w odwrotnym kierunku. Ponieważ tylko jedno z nich może się sprawdzić, osądź sam, czy warto w nie wierzyć? Szkoda czasu na zbędne rozmowy. Muszę zabrać się do roboty. W walizce mam wszystko, co może mi być potrzebne do wykonania mego planu. Mam nadzieję, że powrócę jeszcze dziś w nocy z bogatym łupem.
— Czy nie obawiasz się, że to przerasta twoje siły? Może mógłbym ci pomóc?
— O, nie... Wolę abyś wraz z Hendersonem przez cały czas przebywał gdzieś w pobliżu, aby być w pogotowiu w razie niebezpieczeństwa. Około północy spotkamy się w pobliżu białej przystani, którą ci pokazywałem zdaleka, gdyśmy parę dni temu wałęsali się po okolicy.
— Miła perspektywa — mruknął Brand z niezadowoleniem. — Widzę, że spędzę cały dzień w towarzystwie pasących się krów.
— Dla osiągnięcia celu należy czasem rezygnować z osobistych przyjemności. Nikt zresztą nie broni ci, abyś zajął się studiowaniem okolicznej flory i fauny. Chodzi mi tylko o jedno: Punktualnie o północy musisz stawić się w umówionym miejscu.
— Wyobraź sobie tylko, co będzie, gdy będziesz musiał w popłochu uciekać z zamku... Wszyscy z pewnością ruszą za tobą w pościg i domyślą się od razu, że uciekasz w stronę rzeki, gdzie masz ukrytą motorówkę.
— Po upływie pięciu minut, gdy sytuacja się wyjaśni, wszyscy zrozumieją, że się pomylili Nie wmówisz mi chyba, że istnieje jedna osoba w całym pałacu, która wpadnie na pomysł łodzi podwodnej.
Brand westchnął.
— Czy znasz dobrze rozkład pałacu?
— Zbadałem go od zewnątrz i od wewnątrz.
— Hm... Przyznaję, że o tym nie wiedziałem.
— Od czasu, gdym go zwiedzał, upłynęło już siedem lat. W tym okresie żadnych nowych zmian w nim nie przeprowadzano...
— Czy zapamiętałeś sobie rozkład?
— Tak... Pamiętam każdy pokój, każdy korytarz, każde drzwi...
— Czy lady Wolwerton mieszka sama?
— Nie... Mieszka z synem i córką. Ostatnio bawi na zamku jej brat, hrabia Drexler.
— Czy to ten sam, który brał udział w ostatniej konferencji, dotyczącej naszych wojennych krążowników?
— Sądzę, że to on. Od kilku dni przebywa na urlopie. Słyszałam z dobrego źródła, że powierzono mu pewną bardzo ważną misję, ale niestety dokładnie nie wiem, czego ona dotyczy. Zresztą mało mnie to obchodzi. Uważaj, Brand, bo miejsce, w którym się znajdujemy, nie nadaje się do niebezpiecznych rozmów.
Co chwila potykali się na bagnistym gruncie.
— Buty moje rozpłyną się w tym błocie — rzekł. — A więc do zobaczenia o północy Brand. Nie obawiaj się, jeśli nieobecność moja się przeciągnie. Trzymaj się tuż na powierzchni i nie zapomnij otworzyć okienka. Możliwe, że dam ci znak gwizdkiem.
Raffles skinął ręką na pożegnanie i ruszył wąską ścieżyną wzdłuż rzeki. Po chwili skręcił w stronę miasteczka i zniknął Brandowi z oczu. Charley zamknął okienko i łódź ukryła się pod powierzchnią wody...
Raffles tymczasem dotarł szczęśliwie do zajazdu, stojącego tuż przy szosie. Po drodze, na szczęście, nie spotkał nikogo.
Nad drzwiami zajazdu wisiał wymalowany złotą farbą szyld z godłem oberży, która nazywała się „Pod Złotym Lwem“.
Właściciel zajazdu przyjął gościa z wylewną serdecznością.
Sezon letni jeszcze się nie rozpoczął i wszystkie pokoje były puste. Raffles otrzymał najpiękniejszy z nich. Mówiąc ściśle, wybrał go sobie sam, choć gospodarzowi zdawało się, że to on wskazał ten pokój swemu gościowi. Raffles oddawna znał już ten prześliczny stary zajazd. Okna jego pokoju wychodziły z jednej strony na Tamizę i na zamek lady Wolwerton, z drugiej zaś na szosę, wiodącą w stronę Londynu.
Raffles uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
Otworzył okno i spojrzał w kierunku rzeki.
Gospodarz zbliżył się do gościa z ukłonem.
— Przypuszczam, że szanowny pan nie weźmie mi za złe, jeśli zapytam, jak długo zamierza pan tu wśród nas pozostać?
— Będzie to zależało od okoliczności, przyjacielu — odparł Raffles. — Jeśli spodoba mi się tu, zostanę dłużej, ale jeśli będę się nudził, wyjadę choćby jutro...
Gospodarz spojrzał na widok, roztaczający się z okien, otaksował wzrokiem swego gościa i rzekł:
— Mam nadzieję, że się panu będzie u nas podobało... Chwilowo ruch jest niewielki, ale gdy tylko wakacje się zaczną, będzie tu rojno jak w ulu. Czy jest pan zadowolony z pokoju?
— Więcej, niż zadowolony — padła odpowiedź.
— Czy niczego panu nie potrzeba?
— Nie...
Gospodarz wycofał się dyskretnie. Raffles zamknął drzwi na klucz, zasłonił ciemną, jedwabną chusteczką dziurkę od klucza i zabrał się do rozpakowania walizy.
Znajdowały się w niej wszelkie instrumenty, potrzebne do przeprowadzenia jego trudnego planu. Położył na stole doskonałą lornetkę Zeissa, rakietę, kilka pilniczków i borków. Następnie zbliżył się do okna i przyłożywszy lornetkę do oczu, spojrzał w stronę zamku... Wolwerton-Castle leżał przed nim jak na dłoni. Rzeka przed zamkiem roiła się po prostu od łodzi i motorówek, którymi przybywali coraz to nowi goście. Odłożył lornetkę i raz jeszcze wychylił się przez okno: tuż obok biegła po ścianie, masywna miedziana rynna. Okno znajdowało się na wysokości około trzech metrów od ziemi. Tuż pod oknami zieleniły się gęste krzaki, które trochę dalej ustępowały miejsca cienistej, wysadzanej drzewami, alei. Aleja ta wiodła w stronę rzeki, od której ogród oddzielony był zwykłym, niewysokim płotem. Furtka stała zawsze otworem. Ścieżka ta stanowiła ulubioną dróżkę gości, którzy uprawiali z zapałem rybołóstwo. Raffles znał ją dokładnie.
Sprawdziwszy, że wszystko jest w porządku, Raffles zszedł na dół do pokoju gościnnego, gdzie podłoga wysypana była jasnym piaskiem. Do stołu podawała córka gospodarza, żywa, ciemnooka, dziewczyna. Po obiedzie Raffles wrócił do swego pokoju. Wyjął z kieszeni zaproszenie na bal do lady Wolwerton. Na zaproszeniu tym widniało nazwisko Archibalda Mayflowera z małżonką... Zaproszenie było autentyczne. Raffles zaopatrzył się w nie dzięki swemu sprytowi. Wiedział bowiem, że państwo Mayflower nie będą mogli skorzystać z zaproszenia i przeto postanowił przeobrazić się w postać pana Archibalda.
Sprawa małżonki przedstawiała się trochę trudniej. Początkowo zamierzał skłonić Branda, aby przebrał się za zacną damę, lecz rychło porzucił ten zamiar. Biedny Charley nienawidził tego rodzaju ról. Poza tym należało porzucić tę myśl jeszcze i z innego względu. Charley bowiem niczym nie przypominał zacnej małżonki pana Archibalda, kobiety pulchnej, niskiej i czarnookiej... Natomiast dziwnym zbiegiem okoliczności, Raffles podobny był trochę do Archibalda Mayflowera. Byli tego samego wzrostu, mieli te same szare oczy i zdecydowane rysy twarzy. Reszty dokonał prawdziwy artyzm Rafflesa w dziedzinie charakteryzacji.
Ponieważ Mayflower był o dziesięć lat starszy od Tajemniczego Nieznajomego, Raffles doprawił sobie siwe bokobrody, jakie rzadko spotyka się już nawet w Anglii, przyciemnił twarz jakimś płynem, i przyprószył włosy siwizną. Kilku zręcznymi pociągnięciami ołówka zmienił wyraz oczu i osnuł je leciutką siecią zmarszczek. Był gotów. Całości dopełnił monokl w ciemnej oprawie i warstewka złota na lewym siekaczu. Raffles bowiem zapamiętał sobie, że Archibald Mayflower miał jeden złoty ząb. Przeobrażony w ten sposób, Raffles mógł bez obawy stanąć przed obliczem lady Wolwerton. Brata jej, hrabiego Drexlera, nie musiał się obawiać, wiedział bowiem, że stary dyplomata nigdy w życiu nie widział Archibalda Mayflowera. Postanowił w każdym jednak razie niezbyt wystawiać się na światło dzienne i na widok publiczny.
Raffles starał się usilnie o to, aby otrzymać zaproszenie na pobyt w zamku. Usiłowania te jednak spełzły na niczym. Lady Wolwerton zaprosiła bowiem na czas dłuższy tylko kilkanaście osób z pośród swych najserdeczniejszych znajomych. Reszta miała tylko wziąć udział w zabawie ogrodowej.
Okoliczność ta, jakkolwiek utrudniała mu wykonanie planu, dawała jednak pewność, że Archibald Mayflower nie należał do najbliższego grona pani domu.
— Trzeba będzie załatwić wszystko w ciągu jednego wieczora — uśmiechnął się Raffles, poprawiając na sobie smoking.
Postanowił udać się do zamku drogą wiodącą od strony szosy, nie wszyscy bowiem goście przyjeżdżali łodziami. Część zajeżdżała autami, zostawiając swe maszyny u bram parku. Lord Lister alias Raffles w kilka minut później opuścił zajazd.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.