<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Satyr
Podtytuł albo Dziki mąż
Wydawca Księgarnia Luksemburgska
Data powstania 1563
Data wyd. 1867
Miejsce wyd. Paryż
Źródło skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
S A T Y R


Albo dziki mąż, Jana Kochanowskiego Zygmuntowi
Augustowi Królowi Polskiemu przypisany.


P R Z E D M O W A.


Panie mój (to największy tytuł u swobodnych)
Nie mogę mieć na ten czas darów tobie godnych:
Ale jako nie zawżdy wołem złotorogim,
Czasem Boga błagamy kadzidłem ubogim,

Tym przykładem, racz i ty moją tę kwapioną
Pracę za wdzięczną przyjąć, a swą przyrodzoną
Ludzkość okazać, przeciw tej leśnej potworze,
Która się tu śmie stawić na twym Pańskim dworze.

Płocha twarz (baczę to sam) i śmieszna postawa,
Więc nie wiem jaka przy tem będzie i rozprawa.
Nie podobają mu się nasze obyczaje,
Gani rząd i postępki, jedno iż nie łaje.

Przypomina wiek dawny, a jeśli nie plecie,
Starszego jako żywo nie było na świecie,
Ale już mię sam rogiem po grzbiecie zajmuje,
Teszno go, że swej rzeczy dawno nie sprawuje.


S A T Y R.


Tak jako mię widzicie, choć mam na łbie rogi,
I twarz nie prawie cudną, i kosmate nogi:
Przedsięm uszedł za Boga w one dawne czasy,
A to mój dom był zawżdy, gdzie najgęstsze lasy.
Aleście je tak długo tu w Polsce kopali,
Zeście z nich ubogiego Satyra wygnali;
Gdzie spójrzę, wszędy rąbią, albo buk do huty,

Albo sosnę na smołę, albo dąb na szkuty.
I muszę ja podobno, przez ludzie łakome,
Opuściwszy jaskinie i góry świadome,
Szukać sobie na starość inszego mieszkania,
Gdzieby w ludziach nie było takiego starania.
O wy biedne pieniądze: wszak i drew po chwili
Nie najdą, żeby sobie izbę upalili.
Próżna to: niech mi wiarę jako kto chce łaje,
Nie masz dziś w Polsce, jeno kupcy a rataje[1]
To największe misterstwo, kto do brzegu z woły,
A do Gdańska wie drogę z żytem, a z popioły.
Na Podolu go nie patrz, bo między Tatary
Szabla więcej popłaca, niż leśne towary.
Z czasem wszystko się mieni: pomnę ja przed laty,
Że w Polsce żaden nie był w pieniądze bogaty,
Kmieca to rzecz na on czas, patrzeć roli była,
A szlachta się rycerskiem rzemiosłem bawiła.
Nic to nie było siedm lat walczyć nie przestając,
Mróz i gorąco cierpiąc, głodu przymierając.
A to wszystko bogactwa, kto się sławy dobił.
Lepiej się tem, niż złotym łańcuchem ozdobił.
A jeśli ku pokoju kiedy myśl skłonili,
Nie już swoich żołnierskich zabaw odstąpili.
Ale jakoby jutro znowu wsiadać mieli,
Zbroje nigdy a konia puścić się nie chcieli.
A nadto przed się w polu zawżdy lud służebny
Który koszt oni mieli za bardzo potrzebny.
Bo to jakoby szkoła młodych ludzi była,
Skąd mężów czystych potem wychodziła siła.
Temci Polska urosła: a granice swoje
Rozciągnęła szeroko między morza dwoje.
Stąd prawa, stąd wolności, stąd Rzeczpospolitą
Macie, moi Polacy na świat znakomitą.
Lecz tego snadź nie wiecie, iż, jako dostają,
Tymże równie sposobem Królestw postradają.
Dalekoście się od swych przodków odstrzelili,
A prawieście na nic Polskę wywrócili.
Skowaliście ojcowskie granaty na pługi,
A z drugiego już dawno w kuchni rożen długi.
W przyłbicach kwoczki siedzą, albo owies mierzą,
Kiedy obrok woźnice na noc koniom bierzą.

Kotczy[2] to nadzieżny[3] koń, a poczet zaś woły,
Które stoją i w stajni, i w tyle stodoły.
To już Rotmistrz, co fuka na chłopy u pługa,
A jego przedniejsza broń toczona maczuga.
Prawdę mówię, czyli nie? uznajcie to sami:
Ale się tam ozywa jeden między wami,
Mieniąc, iż gospodarstwo Polskę zbogaciło,
A jako żywo złota więcej w niej nie było.
Prawda, że złota wasi przodkowie nie mieli,
A małobym tak nie rzekł, że go ani chcieli.
Jednak za swojem męztwem wielkie Państwa brali,
I bogatym Książętom prawa ustawiali.
Mniemacie wy podobno, że to wam bajano,
Kiedy w objazd Kijowa siedem mil powiadano?
Albo iż na kościołach złote były dachy,
A białym alabastrem budowane gmachy?
Nie sądźcie tego miejsca z posady dzisiejszej
Bo to ledwie cień został ozdoby przedniejszej:
Co waszych przodków siła, i męztwo sprawiło,
Że się to zacne miasto w niwecz obróciło.
O Prusach wam nic nie chcę powiadać, bo sami
Na każdy rok pływając do Gdańska z tratwami,
Widzicie gęste miasta, i zamki budowne,
Drogi, mosty porządne, i brzegi warowne:
Czego trudno dokazać bez wielkich pieniędzy,
Znać dobrze, że tam byli gospodarze tędzy.
Kczemuż przyszło? Polacy Pruską ziemię wzięli,
A oni się bogacze chudym nie odjęli.
Ukażcież wy pieniężni coście tak znacznego
Uczynili: nie chcę nic wspominać dawnego.
W kilku lat Tatarowie pięćkroć was wybrali,
Bracię waszą w niewolę Turkom zaprzedali.
Despot w rzeczy despotów onych dawnych plemię,
Na waszą wieczną hańbę dwakroć przeszedł ziemię.
Moskiewski wziął Połocko i listy wywodzi,
Że prawem przyrodzonem Halicz nań przychodzi.
Aby chciał patrzeć prawa, trzymałbym ja z wami
Bo się on mało bawił Konstytucjami.
Co dalej? Szwedowie was przez morze sięgają,
A Inflanty wam prawie z garści wydzierają.
Nakoniec, by nie Wisła, to u was Brunszwicy,

A tego przypłacili przedsię Pomorczycy.
Toć owoc waszych bogactw i toście wygrali,
Żeście przy pługu raczej, niż szabli zostali.
Aleć to jeszcze wszystko początki: po chwili
Będzie tego podobno więcej bracia mili:
Gdy z was maszkarę zdejmą, a ludzie doznają;
Że Polacy przodków swych bardzo zostawiają.
Nie spuszczajcie się na to, że Turcy próżnują:
Wiedząć oni przyczynę komu w tem folgują.
A kiedykolwiek morze nazbyt cicho stoi,
Pospolicie więc potem siła złego broi.
Tego tam nie wiem, jaką przyjaźń z Niemcy macie,
Albo jako daleko sobie dziś ufacie,
To tylko znam: że na was pilne oko mają,
I co rok, to się pod was bliżej podsadzają.
Kopajcie wy karcz przed się, i budujcie stawy:
Wieźcie z borów do Wisły burtnice[4] i ławy:
Palcie lasy na popiół, rąbcie na wańczosy[5]:
Polak od pola rzeczon, pospolite głosy.
Rad ujrzę, gdy was poprą, kędy się skryjecie:
Bo ile po was baczę, bić się nie będziecie.
Nie mając ani konia, ani dobrej zbroje,
Pogotowiu ćwiczenia, bez czego złe boje.
Patrzcież czegoście dla tych bogactw odstąpili,
Żeście prawie rycerską naukę stracili.
Na której nie tylko te ziemskie osiadłości
Ale gardła należą, i wasze wolności.
Niechaj drudzy jako chcą prawo rozumieją:
Niechaj pisać i mówić rostropnie umieją:
Za fraszkę ten wasz rozum stanie na ulicy
Jeśli nie będzie pewny żołnierz na granicy.
A jeśli złotem groźni sąsiadom być chcecie
Tem je rychlej u siebie jeszcze mieć będziecie.
Aleć ja i tych bogactw nie znam między wami;
A radbym żebyście się rugowali[6] sami.
Więcej ci was daleko, co swe wsi mijacie,
I ojcowskie kredense u żydów chowacie.
Ba nędzać to, kiedy już nie dostawa komu,
A tém większa, gdy każą wynosić się z domu.
Cóż wzdy w tem jest, dla Boga, iż będąc takimi

Gospodarzami, zdacie się przed się ubogimi?
Zbytek sąsiedzi, zbytek: który jako morze
Wszystko pożrze, byś mu tkał nie wiem jako sporze.
Mało mu na jeden raz wszystkie roczne snopy.
Zjé on kiedy zasiędzie, grunt zaraz i z chłopy,
Naostatek i Pana: taki to gość w domu:
Aby miał zginąć, nie chce ustąpić nikomu.
Da kto pięćdziesiąt potraw, da on tyle troje.
Ty go upoisz, a on i woźnice twoje.
Ty w Rysiu, on w Sobolu: ty na czapce złoto,
On ma i na trzewiku, chociaż czasem błoto.
U niego obercuchy[7] szersze niż u kogo:
Od kabata[8] sto złotych, jeszcze to nie drogo.
A kiedy się wystrychnie w usarskim ubiorze,
Po kołnierzu go poznasz, bo błam futra bierze.
Więc jako mu nie rzeczesz Miłościwy Panie,
To już pewna przymówka: że głupi ziemianie.
By też najwięcej przegrał, nic go to nie smuci,
Jeszcze nadto chłopiętom ostatek rozrzuci,
Podchlebce to jego dwór, a rada zwodnicy:
Odźwiernych mu nie trzeba, strzegą drzwi dłużnicy
Na tego wy robicie, ten was wdawa w długi,
Ten was z wiosek wyzuwa i obraca w sługi.
Znaczniejsze przodków waszych i bardzo znaczniejsze
Ubóstwo w Polsce, niż te bogactwa dzisiejsze.
Kto dziś zamek założy? kto klasztor zbuduje?
Kto Panu miasto puści i summę daruje?
Jako tego za ojców waszych była siła,
Którym Rzeczpospolita milsza niż swa była.
Wiarę dziś rychléj wezmą, niż dadzą królowi,
Pogotowiu[9] podobno księdzu plebanowi:
A bodaj drugi już miał i kielichy spełna,
Nierzkąc[10] by mu szła z owiec po staremu wełna.
Oho, znać Papieżnika. Po czemże? po mowie.
Mniemałem by po rogach, co to mam na głowie.
Bracie, nie chcę się z tobą w rzecz wdawać o wierze
Bo ja sam na się wyznam, żem prostak w téj mierze.
Lecz jeśli ty inaczéj o sobie rozumiesz,
Jedź do Trydentu, a tam ukażesz co umiesz.
Dobrym chrześcijaninem, nie tęgo ja zowę,

Co umie dysputować, a ma gładką mowę:
Ale kto żyje według woli Pana swego,
Tego ja bardziéj chwalę, niźli wymownego.
Powiedz mi, w który sposób korda pomykali
Starzy Polacy, kiedy słów Pańskich słuchali?
Wierzysz ty, że się wtenczas miał ten wolę gadać?
Rogaty to Sillogizm, a trudno go zbadać.
Tak on myślił: nie umiem wywodów szerokich,
Żebym mógł Pańskich dosiądz tajemnic głębokich.
Ale com raz obiecał na chrzcie Panu swemu,
Nie służyć, póki we mnie dusza, jeno jemu,
Stoję przy tem statecznie: i znam jego słowa:
Tych nie odstąpię, by mi tuż miała spaść głowa.
Mówże mu, że źle wierzy: ujrzysz czem cię potka:
Z takimbym ja wolał przestawać: to krótka:
Nie uczyłem się w Lipsku ani w Pradze wiary
I nie wiem jako każą w Genewie u fary:
Wszystko mam z pustelników co mieszkają z nami,
Między lasy, i między pustemi górami,
Ci mi naprzód prawego Boga ukazali,
I wiarę dostateczną do serca podali.
Ale niż ktemu przyszło, silna była trwoga,
Bom tak trzymał, żem ja też poszedł coś na Boga.
Bachus był na mię łaskaw, i żadnéj biesiady
Nigdy nie miał bezemnie, mogę rzec, i rady.
Kiedy niósł Arjadnę, jam już przed nim siedział.
Com też sobie pomyślał. Bache, byś był wiedział.
Za czasem poginęli ci bożkowie mali,
Myśmy się też po gęstych lasach rozstrzelali.
Nakoniec jam się ochrzcił, i szedłem w te kraje,
Gdziem zastał, mogę tak rzec, święte obyczaje.
Nie było téj chciwości która dziś panuje
Tak iż małe i wielkie jednako frasuje.
A jako się dziś ludzie za pożytek jęli,
Tak na on czas wszyscy się do sławy cisnęli:
Któréj nie drogim trunkiem, ani półmiskami,
Ale znacznemi chcieli zyskać posługami.
Więc i łakomstwa nie niósł on wiek starodawny,
Ni był żaden prokurat między nimi sławny.
Bo nie statutem, ale cnotą się rządzili.
Strzegąc jakoby zawżdy w wspólnéj zgodzie żyli.
Teraz, jako w pieniądzach ludzie smak poczuli,
Cnota i przystojeństwo, do kąta się tuli.

A ich plac, niewstydliwa potwarz zastąpiła,
Na co trzeba statutów, i rzeczników[11] siła.
A onych jakobyśmy tu przepomnieć mieli,
Którzy ani sieść za stół z podejrzanym chcieli:
Obrus przed nim rzezali, talerz nożmi kłóli,
Jeśli nie chciał ustąpić, musiał poniewoli.
Dziś niech jawnie kto zbija, niech zdradza, niech kradnie
Forytarza dostanie, jako czego snadnie.
Stateczniejsze zaprawdę niewiasty w téj mierze,
Bo to dziewka od matki za testament bierze,
Że cnotliwa nie siędzie nigdy przy wszetecznej:
Za co samo, Bóg świadek, godne sławy wiecznej.
Ale wy, co dziś w sobie ojcowskiego macie?
Okrom tego że czasem o łeż[12] się gniewacie.
Onym ci to przystało, iż prawdę mawiali,
I wiem pewnie, że synów tegoż nauczali.
A jeśli mówić, tedy słuchać jéj potrzeba,
Bo prawda, wszyscy wiecie, niskąd jeno z nieba,
Więc i to trefna, że wy starych odstąpiwszy
Obyczajów, a nowsze sobie ulubiwszy,
Chcecie przed się zachować starodawne sądy,
Aby król wszystkie wasze uznawał nierządy.
Znośne to było brzemię za ludzi co zgodę
I pokój miłowali, a o równą szkodę
Dali na przyjaciela, albo na sąsiada.
Że mogła nie o wszystkiem wiedzieć zwierzchna rada.
Ale kiedy się ludzi skrzętnych namnożyło,
Którym potwarz i prawo ustawiczne miło;
Kiedy o najmniejszą rzecz każdy na sejm ruszy,
A ty za nim ubogi ziemianinie kłuszy[13].
Kto tak żelaznej głowy, albo tak cierpliwy,
Żeby mógł wszystkich słuchać, i uznać kto krzywy?
Albo tedy przywróćcie stare obyczaje,
A już tenże postępek prawny niech zostaje.
Albo jeśli wam bardziéj kmyśli wiek dzisiejszy,
Uczyńcież już i statut czasom przystojniejszy.
Siła to na Satyra, prawa pociasować[14]:
Wszak po mnie wolno będzie każdemu wotować,
Ja mówię co rozumiem: kto ma co lepszego,
Niechaj powiada, będę rad słuchał każdego.

Ale proszę, niechaj ja piérwej się odprawię,
A odpuście, jeśli was co nadzwyczaj bawię,
Aczci słyszę że i wy, gdy mówić poczniecie,
Końca w swych oracjach znaleźć nie możecie.
A podobieństwo: bo co tydzień pierwéj sprawił,
To dziś sejm za pół roku bodaj się odprawił,
I temeście podobno Połocko stracili,
Bo kiedy się było bić, toście wy radzili.
Ale co ja w kim ganię, tego się sam chronię:
Powiedziawszy wam wszystko, potem się ukłonię.
Tego baczyć nie mogę, dla któréj przyczyny
Wolicie do Wloch, albo do Niemiec słać syny,
Mając swe szkoły doma, gdzie przedtem jeżdżali
Cudzoziemcy, którzy się nauką parali[15].
Zdadzą się wam podobno prostacy mistrzowie:
Ba będą z nich po chwili Gregorjankowie:
Jeśli im i tę trochę weźmiecie, co mają,
Na dziesięć grzywien jednak dosyć wymyślają,
Ale niech ma zapłatę godność między wami,
Ręczę wam, że zrównacie z ich tam Sorbonami.
Nakoniec, ważcie doma taki koszt na dzieci,
Ujrzycie, że się do was wszystka Padwa zleci,
Ale dla obyczajów podobno je ślecie:
Wierzcież mi, że przy dobrych i złe tam najdziecie:
A nie wiem które lepiéj smakują młodemu,
Rozumiejcie po sobie co wam, to i jemu.
Ja głupi tak rozumiem, i przy tem zostanę,
Że Polskę nic inszego o taką odmianę
Nie przyprawiło, jeno postronne ćwiczenie;
O czembym mówił, by mi nie szło o wzmierzenie[16].
Każda rzeczpospolita swoją sprawą stoi,
Do której jeszcze z młodu dzieci wieść przystoi:
Bo jeśli co nowego sobie ulubują,
Wedle tego za czasem potem świat budują,
Nie w lesieś tego nawykł: ba i owszem w lesie,
Jeno już nie wszystkiego moja pamięć niesie.
Com słychał od Chyrona mieszkańca dziwnego,
Kiedy miał w swéj opiece Achilla młodego.
Ten w niewidnej jaskini mieszkał między bory,
Lecz, rozumiem, porównał z wielkimi doktory,
A chcecieli mię słuchać poradzę się głowy,

Mogęli co przypomnieć jego słodkiéj mowy.
Synu mój (tak ucznia zwał) pókiś w domu moim,
Nie usłyszysz nic uchem, ani okiem swoim
Ujźrzysz, czemby się zgorszyć mógł, lecz przyjdą czasy
Ze[17] ty i mnie pożegnasz i te piękne lasy,
A jako śmiałe orlę sam się z gniazda spuścisz,
A ojca już z opieki i z pracy wypuścisz:
Tamci się będzie trzeba mieć na dobrej pieczy,
Abyś się nie dał uwieść jakiéj sprosnéj rzeczy:
Bo jako gęste mszyce[18], nagle cię obsiędą
Roskoszy świata tego, i odwodzić będą
Twoje szlachetne serce od zabaw uczciwych,
Cukrując ci na zdradzie smak rzeczy zelżywych.
A tak bierz sobie w pamięć, co dziś mówię z tobą,
Żebyś w takiéj przygodzie nie trwożył więc sobą.
Tego naprzód bądź pewien, iż Bóg wszystko widzi,
A jako cnotę lubi, tak się grzechem brzydzi.
Przeto niżli co poczniesz knować w głowie swojej,
Uważ to pierwej, że Bóg świadkiem sprawy twojej.
A jako dobra będzie, albo zła u niego,
Tak się i ty nakoniec musisz cieszyć z tego.
Nie rozumiej żeby to darmo uczyniono,
Iż wszelaki zwierz inszy pochyłym stworzono:
A człowiek twarz wyniosłą niesie przed wszystkiemi
Patrząc w ozdobne niebo oczyma jasnemi.
Chciał nam Bóg tem swoją myśl opowiedzieć prawie
Iż bydło i człowieka, stworzył k różnej sprawie.
Bydło więcej nie szuka, jeno aby tylo,
Tego samego patrząc, co jest ciału miło.
Ale człeku, którego dusza poszła z nieba,
O tem czuć, o tem myśleć ustawicznie trzeba,
Jakoby się mógł wrócić na miejsca ojczyste
Gdzie spólnie przebywają duchy wiekuiste.
To ty wiedząc, dziecię me, nie chyl się za tymi,
Którzy swem zawołaniem, i dary Boskiemi
Wzgardziwszy, towarzystwo wzięli z bestjami,
I wyrzekli się nieba sprośnemi sprawami.
Ale naśladuj cnotę, która acz z niewczasem,
I trudnością przychodzi a wszakoż za czasem
Hojnie płaci utraty podjęte dla siebie,
Jednając wieczną sławę, i osiadłość w niebie.

A iżeś się urodził w domu zawołanym,
I czasu swego będziesz panował poddanym;
Pocznijże rząd od siebie, a uskrom chciwości:
Niechaj będą posłuszne rozumnej zwierzchności.
Bo tak wiedz, iż w człowieku są mocarki dziwne,
Nie tylko sobie różne, ale i przeciwne;
Jest bystra popędliwość, jest żądza niesyta,
Bojaźń mdła, żałość smutna, radość niepokryta:
Nad któremi jest rozum, jako hetman, który
Ma strzedz, aby z nich żadna nie mogła wziąć góry.
Temu ty władzą porucz, i daj w moc sam siebie,
Niech wie o każdej sprawie, która się tknie ciebie.
Bo jeśli przyjdzie owym porucznikom rządzić,
Bez tego być nie może, byś nie miał zabłądzić.
Ale pańskiego zdrowia, ani mocne sklepy,
Ani tak dobrze strzegą poboczne oszczepy
Jako miłość poddanych, i wiara życzliwa.
Czego strach nie wyciśnie i groza fukliwa,
Rychlej dobroć i łaska, rychlej chuć wzajemna,
W tem ci posłużyć może, i ludzkość przyjemna.
W przyjacielu się kochaj, i każdą przestrogę
Wdzięcznie od niego przyjmuj, bo śmiele rzec mogę,
Królowie inszych rzeczy wszech obfitość mają
Saméj prawdy tam do nich najmniej przynaszają.
Przeto niechaj nie lubi ucho twe cnotliwe
Pochlebstwa, które jako zwierciadło fałszywe,
Różną twarz twych postępków tobie ukazuje,
Nie tak jako je człowiek stateczny przyjmuje.
Cnotę miłuj, i godność, bo tem państwa stoją,
Kiedy dobrzy są w wadze, a źli się zaś boją:
A czego najpotrzebniej i sam żyj przykładnie,
Bo poddani za panem zawżdy pójdą snadnie.
A iż wszystkiego trudno doglądać jednemn[19],
Ale część pracy musisz poruczyć drugiemu,
Przypatrujże się dobrze, kto się na co godzi:
Bo chociaż drugi w zacnym domu się urodzi,
Jeśli morza nie świadom, jesli nie zna nieba,
Ani żaglów, ani mu steru zwierzać trzeba.
A najwięcej tego strzeż, abyś na urzędy,
Łakomych ludzi nigdy nie sadzał: bo kędy
Sprawiedliwość przedajna, tam przekleństwo wielkie
A u Boga niewinnych ważne prośby wszelkie.
Ale tobie tak trzeba myśleć o pokoju,

Jakobyś się mógl zaraz przydać i do boju.
Bo jeśli ja co mogę rozeznać na niebie,
W rychle Greczyn usłyszy o nagłéj potrzebie.
Widzę zbójcę z daleka, i gościa zdradnego,
A on z góry las wali do brzegu morskiego.
Nowych galer przyczynia, starych poprawuje.
Wiosła rzędem rozkłada, żaglów przypatruje.
Do nas zmierza po korzyść, a nie lada jaką
Korzyść, bodaj w Grecji znalazł drugą taką.
Jednak swego dokaże, na co się usadzi.
Lecz niewiem jeśli sobie dobrze w tem poradzi,
Bo ledwie się rozgości, kiedy Greczyn zbrojny,
O swą krzywdę będzie chciał po nim nagłej wojny.
Nie pomogą mu wtenczas słodko brzmiące strony,
Nie pomoże twarz gładka, ani włos trefiony.
Pierzchnie jako przed wilkiem jeleń wiatronogi,
Nie tem się popisując u swojéj niebogi.
Tam się i ty z drugimi masz pospołu stawić,
I ręką (da Bóg) sławy ojcowskiej poprawić:
A już teraz przywykaj pracy i niewczasom,
Abyś się mógł sposobić ku trudniejszym czasom:
Umiej łuk miernie[20] ciągnąć: umiej bronią władać,
Nieprzyjaciela sięgać, a sam siebie składać;
Umiej rzekę przepłynąć, rów snadnie przeskoczyć,
Konia prędko dosiadać, i dobrze nim toczyć.
Przyuczaj się gorącu i zimnemu niebu,
Przestawaj kiedy woda może być ku chlebu.[21]
Takie początki mając, dopiero myśl o tem
Jakobyś i sam umiał wojsko wieść napotem;
Trzeba miejsca pewnego szukać obozowi,
I ostrożnie iść przeciw nieprzyjacielowi.
Trzeba wiedzieć gdzie którym kształtem lud szykować
Żeby jeden drugiego snadnie mógł ratować.
A jeśli nieprzyjaciel w zamek dufa więcej,
Więc kosze pleść, a k nim się szańcować co prędzej.
Wał znosić, przekop równać, tłuc taranem mury
Możnali rzecz i ziemią, macać spodkiem dziury.
Co trudno człowiek pojąć ma z prostej rozmowy,
Musi tam przy tem sam być i nastawić głowy.
A tak skoro dorośniesz lat, i lepszej siły,
Miejże mi się do zbroje zaraz, synu miły:

A przykładem przodków swych szukaj sławy mieczem,
Kresu zamierzonego pewnie nie odwleczem.
Przeczże niewolęć raczej znacznie przed wszystkiemi
Popisać się dzielnością, i cnotami swemi,
Niż utracać nikczemnie w cieniu wieku swego,
Nie skosztowawszy co jest na świecie dobrego?
U Boga szczęście w ręku, próżno dufać zbroi,
Lecz ty przed się czyń synu co tobie przystoi.
Cnota sławą się płaci: a snadź w przyszłym wieku
Wzbudzi takiego ducha Bóg w pewnym człowieku,
Który twe zacne sprawy swojem piórem złotem
Będzie chciał światu podać, tak iż nigdy potem
Imię twoje nie zgaśnie, ani uzna końca
Póki zwierząt na ziemi, a na niebie słońca.
Takie przysmaki starzec on ku cnocie dawał
Wnukowi, a jam ucha, nakładając, stawał
Lada gdzie przy jaskini, mało myśląc o tem,
Żeby mi się to kiedy mogło przydać potem.
Ale co mój za rozum? wy mię motykami
Płoszycie, a ja każę o cnocie przed wami.
Mało było nie lepiej o ten rząd przeklęty
Dać wam taką łacinę, ażby wam szło w pięty.
Co was jednak nie minie, jeśli (jako tuszę)
Przed waszem gospodarstwem wynieść się stąd muszę,
Teraz już niech tak idzie, bo złe nie uciecze,
A to w zysku będziecie mieć co się odwlecze.


DO SATYRA.


Satyrze pomnij zstąpić do mnie swego czasu
Kiedy będziesz miał nazad wędrować ku lasu.
Powierz mi, jako się kto będzie miał ku tobie.
Bo nie wszystkich jednako uznasz przeciw sobie.
Najdziesz ktoć wdzięczen będzie: najdziesz ktoć nałaje
W różnych głowach muszą być różne obyczaje,
Nakoniec i jabym sam wiedział co winować:
Słuchaj, mogłeś na wiennik chróstu nie żałować.





  1. Gospodarz, kmieć, dozorca.
  2. Wozowy.
  3. Spasły.
  4. Galery na więźniów.
  5. Klepki różne.
  6. Rostrząsnęli.
  7. Szarawary, pantalony.
  8. Kaftan z rękawami, spencer.
  9. Toż samo.
  10. Tem bardziéj, tem mniéj.
  11. Patron, prawnik.
  12. O fałsz.
  13. Kłusuj, bież.
  14. Poprawiać.
  15. Zatrudniali.
  16. Naprzykrzenie.
  17. Przypis własny Wikiźródeł Że — prawdopodobnie błąd drukarski
  18. Drobne gąsiennice, liszki.
  19. Przypis własny Wikiźródeł błąd drukarski - jednemu
  20. Celnie do celu.
  21. Miej dosyć na chlebie i wodzie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kochanowski.