Trójlistek (Kraszewski, 1887a)/Tom II/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trójlistek |
Wydawca | Edward Leo |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Józef Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoż wieczora z hotelu Victoria w Krakowie wysłano ekwipaż paradny na dworzec żelaznej kolei. Był on, zarówno jak apartament na pierwszem piętrze, telegrafem z Wiednia zamówiony dla baronowej Meyer, żony bankiera, jak wiadomo, z dawna dobrze widzianego w najwyższych sferach. Nikogo też po hotelach z taką pieczołowitością nie przyjmują, tak nie pieszczą, jak tych kapłanów cielca złotego, którema cześć świat oddaje cały.
Pokoje dla p. baronowej były najstaranniej przewietrzone, opatrzone we wszystko, czego komfort najwymyślniejszy wymagał.
Menu wieczerzy na wypadek, gdyby jej zapotrzebowano, wykaligrafował student, słynący z pięknego pisania, na papierze z kolorową winietą, wyobrażającą przybory stołowe, całe oplecione kwiatami.
A że baronowa wszędzie miała przyjaciół, — i tu już kilku elegantów dowiadywało się, czy nie przybyła... Telegram leżał też, oznajmujący przybycie, w kwaterze hofrata, który się spodziewał kuzynki, ale nie miał zapewnienia, że przyjedzie. Stał on w tym samym hotelu, a że kazał sobie natychmiast dać znać, gdyby wiadomość jaką odebrano, posłano parobczaka do domu p. Balbiny. Tu wcale nieznano form, z jakiemi w domach wielkich połączonem jest oddawanie listów i telegramów. Zamiast więc srebrnego półmiseczka chłopak w liberyi szarej w ręku spoconem wniósł zapieczętowaną kartę, a nieznając tego, komu ją miał wręczyć, odbywał z nią pielgrzymkę na chybił-trafił. I telegram, czyjąś ręką niecierpliwą otworzony, zwietrzały, pomięty, dostał się w końcu hofratowi.
Był on tak doskonałym pretekstem do wyjścia, którego sobie życzył p. Ksawery, iż ani już chciał słuchać wstrzymującej go jeszcze Zyglerowej.
— Pani mi przebaczy, — rzekł, zbliżając się z papierem w ręku do panny Balbiny, — interes nagły nadzwyczajnej wagi pozbawia mnie chwilowo przyjemności dokończenia wieczora w jej towarzystwie.
Balbina słabym głosem usiłowała wstrzymać na herbatę, ale hofrat uciekał tak żywo, iż go dogonić niemogła. Zyglerowa, rada, nierada, mu towarzyszyła.
— Noga moja w tym domu nie postanie, — zawołał, miejsce zajmując obok niej w powozie. — Może mieć miliony! Zrzekam się ich. Może być piękną, jak Venus...
— Ale cóż pana tak zraziło!
— Co? Pani pytać możesz! — zawołał gorąco. — Piotr, Atatanazy... łachmany, zły ton i najwyraźniejsza niechęć ku mnie... Zniżyłem się aż do starania o jej rękę, aby odejść upokorzonym... Oto do czego mnie rady baronowej doprowadziły! Zawierzyłem jej ślepo...
Powóz zatrzymał się w bramie hotelu; ober-kelner we fraku niedzielnym prowadził ich do saloniku baronowej, która na szezlążku, wyciągnięta, z rękami, pod główkę podłożonemi, odpoczywała.
Dwóch młodych panów, z których jeden dla kontenansu trzymał w ustach gałkę laski, a drugi się w zwierciadle przeglądał, wdzięki swe wielbiąc, przyjmowali ją w imieniu starej stolicy.
Wejście hofrata, którego chód ciężki, ołowiany dał poznać, przerwało rozmowę i śmiechy w sam czas, gdyż dowiedziałby się był o włos — opinii kuzynki o sobie, a ta nie była dla niego bardzo pochlebną.
Pierzchnęli starzy wielbiciele. Radczyni Zyglerowa usiadła znużona. Hofrat zabrał miejsce, wskazane mu na szezlążku, u nóżek kuzynki.
— Wprost wracamy od panny Balbiny, — odezwała się Zyglerowa. — Najnieszczęśliwszy skład okoliczności. Wystaw pani sobie...
— Spisek uknuto na mnie... — zawołał p. Ksawery, — odpędzają nas od tego miliona, jak gdyby on jeden był na świecie, a jam bez niego żyć nie mógł... ja zaś, — stanowczo powiadam, — nie chcę go.
P. Meyerowa, której nigdy niezbywało na stanowczości i odwadze, a teraz ich podwójny miała zapas, wyszedłszy za mąż za milionera, zmarszczyła brwi i nakazała milczenie.
Była w usposobieniu do głoszenia aforyzmów.
— Przepraszam, — rzekła, rękę wyciągając. — Porozumiejmy się. Miliony nigdy nie leżą na drodze do wzięcia pierwszemu lepszemu, nigdy też nie przychodzą bez pewnego starania, mój drogi Ksawery... Najczęściej towarzyszy im wiele okoliczności daleko przykrzejszej woni i koloru niż tutaj. Jeżeli więc chce pan hofrat, mieć żonę z milionem, nie powinien lada czem się zrażać.
— Lada czem! — powtórzył Ksawery. — Panna ze mnie żartuje, a dziś piękna niespodzianka, brat numer pierwszy u drzwi w łachmanach, brat numer drugi, wyświeżony, jak na bal, u jej ręki; — dla mnie pozostało... widowisko!
Porwał się p. Ksawery, ale Baronowa, znająca go, śmiała się.
— Siadaj, Zyglerowa ma głos. Widzę, że ramionami rusza, — mów, co się stało?
— Przypadek... — odparła radczyni, — byli w istocie bracia obaj, ale to zrządzenie losu, nie spisku... Atanazy ma pewnie inne projekta, kiedy przez tak długi czas się ani pokazał, a Piotr się do żywych nie liczy. Jest to cień, chodzący po świecie i opłakujący żonę, której nie kochał... Zgon jej nosi na sumieniu.
— Jutro ja, ja sama biorę całą sprawę w ręce swoje i jadę do panny Balbiny... Nie umiecie mówić z nią.
Tak skonkludowawszy, p. baronowa wstała do podanej herbaty, a hofrat, zrozpaczywszy, aby ją przekonał, ziewnął i życzył — dobrej nocy, tak że dwie protektorki jego same pozostały dla poufnej narady.
Atanazy z wytrwałością, godną największego uznania, dotrwał na stanowisku... Taką jest potęga prawdziwego przywiązania, że nawet na istoty zastygłe, zdrętwiałe, obojętne działa ożywiająco. Atanazy, nieprzypuszczając jeszcze, aby Balbina była w nim rozmiłowaną, czuł jej życzliwość dla siebie, widział w niej przyjaźń niekłamaną, niewstydzącą się objawić, i został tak ujętym, że nawet próżność jego na stronę ustąpić musiała. Nie patrzał na Piotra, nie raziła go rodzina uboga ani dziwne towarzystwo, otaczające p. Balbinę, — myślał tylko o niej.
A ona — zapomniała się zupełnie... była to jedna z najszczęśliwszych chwil jej życia.
— Jak pan mogłeś tak długo, tak nieskończenie długo, — poczęła mówić, wyciągnąwszy go na przechadzkę po saloniku, — nawet znaku życia nie dać! Musiałam, szczerą mając przyjaźń dla ulubieńca mojej przybranej matki, kradzionemi o nim żyć wiadomostkami. Pan Piotr albo nic nie wiedział, lub musiał rozdymać to, co słyszał. Prawił mi rzeczy niestworzone... Nastraszył jakąś finansową operacyą chybioną.
— Byłem zrujnowany... odezwał się pokornie Atanazy.
— Nie wierzę temu, — przerwała Balbina. — Plótł mi potem o wspaniałomyślnym ratunku od jakiejś rodziny, o której pan nie mówiłeś nigdy.
— Ale ona istnieje i dopomogła mi w istocie, — tu uśmiech mu usta skrzywił, i dodał, — tak, dopomogła mi do zupełnego dobicia się.
— A! Hojna! — poczęła wpatrzona w niego piękna panna. — A! i pan w tych wszystkich przygodach... nie pomyślałeś nawet, że wychowanka pani Piotrowej ma krocie guldenów, z któremi nie wie, co robić, i że byłaby najszczęśliwszą powierzyć je panu...
— Nie mam szczęścia, — przerwał melancholicznie Atanazy. — Ludzie mi przyznawać raczą, że interesa widzę i sądzę zdrowo. Ilekroć dotykałem się cudzych, wyszło to na korzyść moich przyjaciół, ale w moich rękach ten sam pieniądz w najniepojętszy sposób stawał się ofiarą bogom podziemnym.
— A wiesz pan, — zawołała Balbina, — że, gdybyś pan w najgorszym razie stracił nawet połowę tego, co ja mam, niema może na świecie drugiej takiej, któraby wcale nie umiała uczuć swej straty? Ja nie byłam stworzoną do bogactwa, które mi więcej cięży, niż mię oswobadza. Czytałam ekonomistów, bom ich widziała u pana i była niemi zaciekawioną. Wiem z nich, że grzechem jest kapitał owocujący rozproszyć. Boję się więc popełnić grzech przeciw społeczeństwu... a posiadając ten złoty klucz... nie mam najmniejszej ochoty nic nim otwierać. Jutro w perkalowej sukience, jako dozorczyni ochronki, byłabym pewnie równie szczęśliwą, jak dziś jestem w jedwabiu, który mi zawadza, bo go szanuję...
Śmiała się szczerze, mówiąc to, a oczy jej potwierdzały wymówki, które mu czyniła, że jej na pomoc nie wzywał...
— Dziś wreszcie jesteś pan spokojnym? — dodała wkońcu.
Atanazy zawahał się, zmieszał i pozostał milczącym.
— Weźmijże mnie pan do spółki, — dodała żywo. — Wiadomo przecież powszechnie, że mam wcale niezasłużone szczęście... przyniosę je panu...
Atanazy tak był przejęty tem jej napastliwem dobrodziejstwem, że, żywo pochwyciwszy jej rękę, poniósł do ust i zatrzymał zbyt długo.
Zarumieniona gospodyni zlekka mu ją wyrwać musiała, widząc oczy, na siebie zwrócone.
Piotr z ironicznym wyrazem patrzał na tę scenę, której nic nie brakło, aby była jaknajwyrazistszą. Znaczniejsza część przytomnych tłómaczyła ją sobie nawet, jako oznakę, że między nimi wszystko skończone zostało, co poprzedza kobierzec... Cały wieczór ten miał jakąś fantastyczną cechę, jakiegoś ducha, który najprostsze czynności obracał w pełne znaczenia zjawiska... Godziny jego dwoiły się i skracały, rozmowy wiodły, przeskakując ogromne przestrzenie, myśli latały niepochwycone, ciągnąc za sobą w nieznane światy.
Gdy p. Atanazy, upojony nim, wychodził z domu p. Balbiny, zdawało mu się, że od czasu, gdy tu wszedł, do tego momentu, gdy z niego wychodził, upłynął wiek, — wieczność, jakaś nieokreślona, długa czasu przestrzeń, która się nie dawała obrachować. Wiedział tylko, że mu starczyło na zupełne przerobienie wewnętrzne, na odrodzenie, obmycie, zrzucenie wszystkich podartych łachmanów, w które przyodziany, tu wszedł, i na odzianie w nowy płaszcz purpurowy jakiegoś szczęścia, o jakiem nigdy nie marzył.
Stąpał, obawiając się, aby mu pod nogami nie osunęła się ziemia, aby go lada powiew nie porwał do góry, aby ta cała fantasmagorya, w której przeżył chwilę, nie zmieniła się w sen okrutny i fałsz.
Lecz nie... Oprócz tego, co miał w sobie, wszystko dokoła jaknajdotykalniejszą uderzało go rzeczywistością z całym jej przyborem poczwarności. Krok w krok za milczącym ulubieńcem losu wlokła się złamana jego ofiara, — Piotr, — uśmiechający się w milczeniu temu widzeniu, które się powoli rozwiewało.
Długo nic nie mówili do siebie. Piotr miał poszanowanie dla tego stanu ducha, w jakim odgadywał brata. Życzył, aby jaknajdłużej żył zaczerpniętem z ust p. Balbiny powietrzem, wiedział, że zetknięcie się ze światem i rzeczywistością zamgli obraz, już blednący, i uczyni go nieprawdopodobnym.
Atanazy w istocie pytał siebie, czy się nie łudził, czy było możliwem to, czego doznał, czy jutro nie okaże się to snem na jawie.
Noc była księżycowa, przepiękna, spokojna, jakby stworzona, aby się w jej półmroku rozpłynął obraz szczęścia jasny. Gwiazdki mrugały wysoko, posyłając sobie ogniste pocałunki. A że nuta ironiczna wszędzie się znaleźć musiała, pół księżyca, jakby rozciętego mieczem, krzywo wyglądało z szyderstwem nocnego włóczęgi na niebie bez barwy. Obok marzenia żywych gwiazd była ironia zeschłego świata, urągającego się dalekim blaskom swą pożyczaną jasnością dłużnika. Pijany jakby, toczył się ten kawał umarłej kuli, ledwie widocznej zdala, a blisko zasłaniającej słońce. Wszystko milczało...
Atanazy milczał i wzdychał. Obawiał się jutra, blasku słońca, ostygnięcia, nowej metamorfozy, obawiał się dalszego ciągu, bo przerwana pieśń miłości mogła się obrócić w hymn żałoby.
Piotr dawnoby był przerwał milczenie, ale odgadywał uczucia i myśli brata. Chciał przeciągnąć, bo mu się zdawało nieuchronnem — wytrzeźwienie.
Niedaleko już byli od hotelu, gdy nareszcie odwrócił się Atanazy:
— Co panu hofrat powiedział? — zapytał.
— Hofrat oświadczył mi, żebym nie śmiał się nigdy pokazywać, gdzie on towarzystwo przytomnością swą zaszczycać raczy.
— A wy mu odpowiedzieliście?..
— Śmiechem, boć ten rozkaz czego innego niewart, — rzekł Piotr. — Wydając podobne rozkazy, potrzeba mieć moc do zmuszenia, aby spełnione zostały.
Atanazy, który teraz, wtórując Balbinie, miał współczucie i litość nad Piotrem, pochwycił go za rękę.
— Przepraszam cię, — odezwał się. — Hofrat nie jest wcale namiętny i nigdy nie grozi, gdy nie może się stać groźnym. Ja się lękam, aby nie miał w ręku jakiego środka prześladowania was, bodaj zaskarżenia. Jeżeli mu się staniesz zawadzającym, niedogodnym... należy do ludzi, którzy denuncyacyę w pewnych razach uważają za rzecz obowiązku i umieją ją wytłómaczyć..
Piotr się zadumał.
— Masz słuszność, mnie to nie przyszło na myśl. W mojej przeszłości, — dodał otwarcie, — znajdzie się łatwo dosyć wypadków, mogących do zaskarżenia posłużyć. Jednakże hofrat zawahałby się może brata, choćby nierodzonego, postawić pod pręgierzem, a z nim i własne nazwisko.
— Nie wiem, — odparł Atanazy, — ale nazwisko u niego o tyle tylko wchodzi w rachubę, o ile teraz mu do wyrobienia z pomocą zasług ojca — popularności posłużyć może. Słyszałem, że raz, zniecierpliwiony czemś w rodzinie, seryo już zamierzał nową sobie stworzyć nazwę i prosić o jej potwierdzenie.
Posępnie zatopiony w sobie, wszedł Piotr do hotelu za Atanazym.
— Wspomniałeś mi o denuncyacyi możliwej, — rzekł, — na złodzieju czapka gore... Niedawno się tu w Krakowie był zjawił mój niegdy towarzysz, — nazwijmy go Trepkowskim, — któremu ja tu dałem schronienie. Było to jeszcze za życia mojej żony. Ledwiem się go pozbył z Krakowa, gdy go zaczęto ścigać listami gończemi. Na tym Trepkowskim cięży mnóstwo większych i mniejszych grzechów; naostatku, jeżeli sam nie fałszował, to mnóstwo puszczał w obieg fałszowanych biletów, których fabryki w Anglii istnieją. Część ich była u mnie złożona... Rozumiesz, — dokończył po cichu.
— Jestże jakie podobieństwo, aby on o tem wiedział? — zapytał Atanazy niespokojnie.
— Być może, — zamruczał Piotr, — urzędnicy wyżsi szacują go wysoko i żyją z nim, mając go za swego. Imponuje im swemi stosunkami w Wiedniu. Dla niego tajemnic nie mają. Moja żona ledwie mnie od wplątania w tę sprawę obroniła... dziś, gdy jej niema, kto wie, coby to mogło pociągnąć za sobą.
— Czemżeś się naraził Ksaweremu?
— Chyba oddaniem mu tych tysiąca guldenów, o których wiecie, — odpowiedział Piotr, — bom mu je oddał z procentem.
Posmutnieli obaj.
— Słuchaj, — odezwał się Atanazy, — jeżeli Ksawery może mieć w tem interes, aby was oddalić, jeżeli się lękacie tego, najrozumniejszem byłoby na czas jakiś się — oddalić.
— Obawia się, abym mu u Balbisi nie szkodził, ― rozśmiał się gorzko Piotr, który pod wrażeniem obawy i niepokoju zadzwonił, aby mu przyniesiono wódki, — co Atanazy musiał tolerować.
— Stara się więc o pannę Balbinę! — wtrącił Atanazy, — ale toby było — zamachem... świętokradzkim!
— Dziś miała, jako swacha, przybyć baronowa Narcyza, jutro możecie się od niej najdokładniej dowiedzieć o wszystkiem. Ona ten interes prowadzi. Milion Balbisi potrzebny jest Ksaweremu.
— Maż ona milion?... — zamruczał smutnie Atanazy.
— Milion i — oko, — mówili starzy nasi, a tu się powinno mówić: milion i — serce, które stanie za drugi.
— Za wszystkie, jakie są w świecie! — wykrzyknął rozmarzony Atanazy. — To anioł, nie kobieta! — wyrwało mu się.
— Szkoda, że wam łuski z oczu zapóźno opadły, — począł Piotr, — ale, gdy raz nauczyliście się ją cenić, nie ustępujcie z drogi, na którą was szczęśliwa gwiazda zaprowadziła... Oświadcz się, żeń się.
Mówiąc to, wstał Piotr.
— Zabiliście mi klina hofratem, — dodał, — jutro potrzeba wziąć do ręki kaptur podróżny... choć mi się okrutnie niechce... Hofrat zresztą puścić mnie może per non sunt, bo teraz przeciw wam obróci się cały, on i baronowa. Na mnie mógłby chyba wywrzeć zemstę tylko...
— Czyń, co chcesz, — rzekł Atanazy, — a daruj mi, że, zajęty sobą, niewiele chyba ci będę mógł dopomódz...
Piotr spojrzał na niego z politowaniem.
— Proszę cię — rzekł, — żadnych ofiar nie czyń dla mnie, bo ja ich nie potrzebuję. Widzisz, jak jestem zużyty, połamany, zbiedzony, — wierzaj mi, że z tem wszystkiem ja jeszcze sobie prędzej, niż ty, dam radę. Radź sobie, ja w lik nie wchodzę.
To mówiąc, wziął Piotr za swą brudną czapkę i pożegnał Atanazego.
— Odwiedź jutro rano baronową, – dodał, odchodząc, — to moja rada.
— To była myśl moja, — westchnął Atanazy.
Nazajutrz rano w istocie, ubrawszy się bardzo starannie, bo nie pozbył się tego przekonania, że piękna Narcyza miała słabość dla niego, a wszelkie niewieście słabostki dla siebie zwykł był pielęgnować troskliwie, zameldował się w hotelu.
Baronowa wybierała się do p. Balbiny, ale było u niej pełno.
Hofrat, Zyglerowa, dwaj młodzieńcy, jeden wyświeżony starzec, wysoki dygnitarz z Wiednia, dwór jej składali.
Rozprawiano nadzwyczaj żywo.
Hofrat już odzyskał był nadzieję i pewność siebie. Narcyza mu dowiodła z matematyczną ścisłością, że staranie Atanazego było złudzeniem optycznem. Miał czas, nie czynił nic, zkądże tak nagle zmienił plany i zamiary? Właśnie dobijała tego dowodzenia, gdy, deus ex machina, zjawił się obżałowany Atanazy. Wszyscy zamilkli, spoglądając po sobie; tylko Narcyza nie straciła bynajmniej kontenansu, żywo wystąpiła na powitanie przyjaciela, podała mu rączki białe, pokazała ząbki, sama przysunęła krzesło do kanapki, na którą się rzuciła.
— Cóż pan tu porabiasz? pan, któryś o nas zupełnie zapomniał? pan?
— Jadę do wód, jestem chory, — odparł Atanazy.
— A! chory! to doskonałe! przepraszam! ale jakże uwierzyć temu, spojrzawszy na pana?
— Pani baronowa wie, że gdy przyjdzie sezon wód, — rzekł Atanazy, — wszyscy ludzie przyzwoici chorują i muszą się kurować.
— A! tak! ja także chciałabym być choć w Ostendzie, ale czasu, tyle na to potrzeba czasu...
Schyliła mu się do samego ucha.
— Tylko nie bałamuć nam Balbisi, sam się nie ożenisz, ― rzekła, — masz już łysinę poczynającą się, starokawalerską.
— Dlaczegoby nie miała zwiastować stanu małżeńskiego? — zapytał Atanazy wesoło.
Z minką szyderską, trzęsąc główką, strojną w fałszywe włosy, zęby, cerę i mnóstwo kunsztownych wytworów, baronowa dodała:
— Charakterystyka łysin jest mojego wynalazku.
Hofrat, który przybywającego Atanazego zdaleka powitał, miał czas, gdy baronowa żartowała, zabawiając Atanazego, namyśleć się i powziąć nagle postanowienie. Wstał i zbliżył się do Zyglerowej:
— Proszę, abyście się mi nie sprzeciwiały, ani pani, ani Narcyza.
— Cóż to ma być? — spytała radczyni.
— Skorzystam z przybycia tu Atanazego i rozmówię się z nim stanowczo.
Niepewna, co radzić miała, Zyglerowa wskazała mu Narcyzę.
Hofrat skinął na nią bez ceremonii. Przyszła natychmiast.
— Proszę mi się nie sprzeciwiać, — rzekł żywo, chwytając ją za rękę, jakby się obawiał, aby mu nie uciekła. — Proszę mi się nie sprzeciwiać. Muszę się tu zaraz rozmówić otwarcie z Atanazym.
— O czem? po co? — zimno spytała Narcyza, która niecierpiała, aby kto samoistnie występował tam, gdzie ona raczyła mieć współudział w sprawie.
— To moja rzecz, — począł hofrat.
Pogardliwie w oczy mu spojrzała kuzynka.
— Bardzo dobrze, — odezwała się, — ale w takim razie ja nie jestem tu potrzebną, umywam ręce i jadę napowrót.
Odwróciła się od niego, ale Ksawery ją gonił.
— Kuzynko, bez gniewu, — zawołał śpiesznie, — w niczem to nie krzyżuje twoich czynności, proszę cię, pozwól mi na to. Co ci to szkodzi!
— A votre aise! — szepnęła baronowa i poszła zająć swe miejsce na kanapie.
Hofrat, który lękał się zmięknąć, odkładając, przystąpił do Atanazego, poszeptał mu coś do ucha, ujął pod rękę i poszedł z nim do sypialnego pokoiku Narcyzy, niezważając na jej najgwałtowniejsze protestacye, zakazy i proźby. Drzwi się zamknęły za nimi. Znajdowali się w miejscu, które mnóstwo tajemnic zdradzało. Na tualecie stały jeszcze wszystkie kosmetyki, ciecze, proszki, pędzle, gąbki, któremi się odświeżała Narcyza, łóżko zachowało wycisk jej pulchnego ciała.
Hofrat wcale tego nie widział.
— Panie Atanazy, — począł, aż bełkocąc z pośpiechu, — jestem człowiekiem otwartym, nie chcę nic czynić podstępnie. Przybyłem tu w celu starania się o rękę panny Balbiny. Nie pochlebiam sobie, abym mógł elegancyą i dowcipem walczyć z panem bratem, ale moja pozycya, majątek, stosunki, wszystko mi daje nad nim przewagę. Po co się masz narażać??
Atanazy słuchał z krwią zimną.
— Panie Ksawery, — odezwał się, gdy tamten dokończył, — płacę mu wzajemnością. Przybyłem tu także z zamiarem oświadczenia się o rękę panny Balbiny. Ani majątkiem, ani tytułem, ani zarozumieniem o sobie nie mogę panu sprostać, ale mam pewne powody sądzić, że panna Balbina życzy mi dobrze i nie odmówi. Poco się masz narażać na dekonfiturę?
Stali chwilę naprzeciw siebie, patrząc w oczy. Oburzony hofrat tem zuchwalstwem brata zaciął usta pogardliwie.
— Spełniłem, com uważał za mój obowiązek, — dodał chłodno na pozór, choć się burzył mocno w sobie, — pozostaje mi tylko życzyć szczęścia.
Skłonił się, i Atanazy oddał ukłon z przesadzoną uniżonością.
— Życzę panu hofratowi pomyślności... — wyjąknął zwolna.
— Bez żartów, — przerwał Ksawery, — masz pan jakie dowody, że mu sprzyja panna?
— A pan?
— Mnie upewnia Zyglerowa, że ma rozum, a to starczy.
— Ale w małżeństwie kojarzącem się rozum niekoniecznie jest motorem jedynym.
— Niekoniecznie, w istocie, — odparł hofrat, — chociaż panna ma lata, w których rozum zaczyna brać górę.
— Przepraszam pana, — wyrwało się Atanazemu zniecierpliwionemu, — rozpoczynamy dyskusyę teoretyczną, która wiele czasu zabrać może, a ja mam go mało. Żegnam.
P. Ksawery zabiegł mu ode drzwi.
— Nie ustępujesz więc pan?
— A pan?
Skłonił się Atanazy bratu i powrócił do saloniku, w którym Narcyza, jak zwykle, stanowiła jądro gromadki swych wiernych; popatrzała na powracającego, napróżno go usiłując odgadnąć. Dopiero za nim zaraz kroczący z powagą hofrat postawą swą zbiedzoną mimowoli przekonał ją, że został pokonany.
Atanazy, poprzedzający go, nie zatrzymał się nawet w saloniku i, niechcąc pozostać, wyniósł się, nim Narcyza pochwycić go zdołała.
— Szalony! — zawołał hofrat, patrząc na drzwi zamykające się. — Gdyby człowiek chciał utrzymać stosunki familijne, chciał być dla nich potulnym i wyrozumiałym, cóż to pomoże gdy sami sobie szkodzą...
Narcyza, niemówiąc i niesłuchając go, poszła do okna, by na łono Zyglerowej wylać słuszne swe żale.
Tu zmuszeni jesteśmy zawiesić opowiadanie nasze, aby się zwrócić do przeszłości, która nam objaśni wypadki dnia tego, stanowiącego ważną epokę w dziejach serca p. Balbiny.
Widzieliśmy ją ostatniego wieczora, upojoną szczęściem, do którego śmiało wyciągnęła dłonie.
Dzień następny miał w jej przekonaniu zbliżyć albo nawet rozstrzygnąć rozwiązanie. Miała męztwo, i zdawało się jej, że niem natchnęła Atanazego.
Tymczasem osnuwała się intryga, która całą tę budowę zburzyć mogła. Zyglerowa w przekonaniu, że wydanie Balbiny za hofrata mogło szczęście jej zapewnić, zgadzała się z Narcyzą, iż w wyborze środków przebierać niebyło można... Wiedziały obie, że Balbina miała słabość dla Atanazego, i że ta się odrodzić teraz mogła. Potrzeba ją było zabić, a Zyglerowa wypadkiem miała w ręku mordercze narzędzie. Był to list p. Atanazego, pisany do p. Piotrowej, a znaleziony w papierach po jej śmierci przez rodzinę. Atanazy w chwili jakiegoś zniechęcenia, odpowiadając na zachęty Piotrowej, aby się zbliżył i kończył, pisał do niej i poddał surowej krytyce charakter, obyczaj, sposób życia p. Balbiny. Oddawał jej wielkie pochwały, ale nie znajdował przymiotów, potrzebnych do zapewnienia szczęścia w małżeństwie. List, starannie wystylizowany, napisany dowcipnie i umiejętnie, miał jakiś pozór słuszności i prawdy. Można było przewidywać łatwo, że na p. Balbinie uczynić musi ogromne wrażenie. Sąd ten może, przez kogo innego wygłoszony, małoby ją obchodził, — od Atanazego był ciosem dla dziewczęcia, które wcale zaufaniem w sobie nie grzeszyło, a pracując nad udoskonaleniem swem moralnem, tysiączne w sobie upatrywało wady.
Nieszczęśliwy traf sprawił, że ułomności, które podnosił Atanazy, były temi, które ona sama sobie wyrzucała.
— Niema innego sposobu zrażenia jej na wieki od Atanazego nad ukazanie tego listu, — mówiła baronowa. — Jest to nawet obowiązkiem. Możeż ona być szczęśliwą z człowiekiem uprzedzonym, widzącym w niej wady tylko i z góry upatrującym nieszczęśliwe następstwa tego związku?
Zyglerowej żal jej było... cały tryb postępowania wydawał się jej niewłaściwym... baronowa tak gorąco go popierała, począwszy od opanowania samego listu... że przekonać jej niebyło sposobu.
Gdy Atanazy wychodził z hotelu, mając za jakie pół godziny zapukać do drzwi Balbiny, konie baronowej już stały gotowe, i obie kobiety, hofratowi zakazawszy się pokazywać przed południem, pośpieszyły do Balbiny.
Nie chciała ona z początku przyjąć pani Narcyzy, ale kuzynka Zyglerowa tak prosiła i błagała, że przemogła.
Balbina, wiedząc, o co idzie, wychodziła do nich z mocnem postanowieniem skończenia raz tych nieznośnych rozpraw — słowem stanowczem.
Za baronową i Zyglerową, wpuszczonemi do gabinetu, w którym czekała na nich p. Balbina, drzwi się zamknęły dla wszystkich. Zapowiedziano, ażeby nie wpuszczać nikogo, dopókiby rozkaz nie został wydany. Atanazy więc, który przyśpieszył odwiedziny, pomimo że posłał z usilną proźbą, aby mógł być wpuszczonym, otrzymał przeproszenie tylko i, markotny wielce, musiał się oddalić, czekając godziny obiadu, na który był proszony.
Baronowa ze swą towarzyszką, pochwyciwszy Balbisię, trzymały ją przez półtorej godziny, a gdy nareszcie zmęczona wyszła, odprowadzając swych gości, z twarzą zaognioną, z oczyma, błyszczącemi jakąś gorączką wewnętrzną, — niespokojna o nią już p. Petronela, musiała ją, na pół prawie nieprzytomną i zbolałą, orzeźwić wodą melisy... niemogąc ani dopytać, ani odgadnąć, co było przyczyną takiego upadku ducha...
Kilka osób proszonych było na obiad dnia tego. Balbina miała tyle siły, iż wyszła do nich i do Atanazego, ale, spojrzawszy na nią, uderzony był, jak piorunem, zmienionym wyrazem jej twarzy, mowy i wejrzenia.
Wypiętnowane było w nich straszne cierpienie, i z pierwszych słów Atanazy się przekonał, że ono było nietylko w związku z marzeniem dnia wczorajszego, ale z niego wypłynąć musiało.
Straszne jakieś słowo, fakt, jak nieprzełamana zapora stanęło pomiędzy nimi. Atanazy do owego listu, pisanego do Piotrowej, tak mało przywiązywał wagi, iż sobie nawet nie przypominał o jego istnieniu.
Straszliwe męczarnie znosząc przez godzin kilka, wystawiona na ciekawe wejrzenia i tłómaczenia najdziksze, p. Balbina kilku słowami dała poznać Atanazemu, iż pamięć wieczora wczorajszego na wieki zatrzeć było potrzeba...
Nie czyniła mu wymówek, nie dała poznać, że on sam był przyczyną katastrofy, — przy pożegnaniu tylko łzy jej wytrysnęły z oczu, i poszła je ukryć conajrychlej od oczu ludzi.
Zawód, którego doznał nieszczęśliwy Atanazy, podzielali z nim wszyscy sprawcy tego przesilenia, po którem sobie obiecywali tak wiele! Balbina oświadczyła Zyglerowej, iż prosi ją, aby się opiekować przyszłością jej zaprzestała, pożegnała znacząco p. Narcyzę i prosiła jej, aby wszelką nadzieję odjęła hofratowi.
— Nadtoście mi panie uczuć dały całe niedołęztwo moje i wady, abym kogokolwiek obarczyć śmiała brzemieniem ich... gdyby los swój chciał z moim połączyć. Nadto mi pozostało sumienia, abym ważyła się, wiedząc o tem, że nieszczęście przyniosę, dawać mu je i siebie.
Zyglerowa klękała przed nią, usiłując przebłagać i przekonać, że list ten nie miał żadnego znaczenia i był po prostu potwarzą.
— O! nie, — odpowiedziała Balbina, — ja najlepiej czuję sprawiedliwość, którą mi domierzono. Znał mnie najlepiej ten, co to pisał, znał pewnie lepiej, niż ja sama.
Atanazy w rozpaczy powrócił do domu, napróżno usiłując odgadnąć, co mogło być powodem tak nagłej i straszliwej zmiany. Było to dla niego tajemnicą niezgłębioną. Łamał sobie głowę napróżno. Posłał zaraz po Piotra, ale pomimo poszukiwań najtroskliwszych nieznaleziono go nigdzie. Zniknął i wyniósł się z miasta, bo z hoteliku nędznego, w którym izdebkę pod dachem zajmował, zapłaciwszy rachunek, zabrał swój tłómoczek, a jak on zwał po staremu, toboły.
Hofrat czekający na swą opiekunkę z zaufaniem w niej i w sobie, że przy nim zostać musi zwycięztwo, jak tylko usłyszał powracającą, pośpieszył do niej, lecz nie potrzebował pytać o wypadek starań. Narcyza na wschodach już wydała rozkazy, ażeby pakowano, oznajmując, że pierwszym pociągiem pośpiesznym wraca do Wiednia.
— Mój Ksawery, — rzekła, wszedłszy i zwracając się do niego, — widziałeś sam, com czyniła, aby ci służyć, rozbiło się wszystko o niezmierną głupotę ludzi, z którymi mieliśmy do czynienia. Któż mógł podobną przypuścić? Panna Balbina mnie, tobie, Zyglerowej dała najformalniejszą odprawę, po której powrócić ani mnie, ani tobie się niegodzi... Ale przecież nie ona jedna jest na świecie, a jeśli nie czuje, że jej honor uczyniono, zwracając się do niej, — nie mamy tu co robić!
Hofrat stał osłupiały.
— Możeż to być!? więc Atanazy? — zawołał.
— Atanazy także dostał odprawę, jak my, niech cię to pocieszy, — dodała Narcyza. — Sama ona oznajmiła to Zyglerowej.
Hofrat odetchnął... nieco go to w istocie pocieszało, ale wszystko razem było niewytłómaczone. — Baronowa nie chciała mu udzielić szczegółów żadnych...
— Podziękuj Bogu, iż twoje małżeństwo z nią nie przychodzi do skutku, — rzekła sentencyonalnie baronowa. — Stara panna, zdziwaczała, zepsuta dostatkami, pozująca na jakąś błogosławioną... męczennicę, byłaby ci życie zatruła. Ja w Wiedniu poszukam i znajdę istotę rozumną, znającą życia warunki, nielatającą po obłokach i stosowną dla ciebie... To nie dla nas!