Trudny wstęp do domu emigracyjnego pod opieką Z. N. P.
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Trudny wstęp do domu emigracyjnego pod opieką Z. N. P. |
Pochodzenie | Dziennik Chicagoski, rok XXIII, nr 197, str. 4 |
Wydawca | The Polish Publishing Co. |
Data wyd. | 20 sierpnia 1912 |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skan na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Jadąc z Uniontown, Pa. do Bostonu, wypadło mi zatrzymać się na kilka dni w New Yorku. Już na niejakiś czas przed wyjazdem, umyśliłam ulokować się podczas pobytu w New Yorku w domu emigracyjnym Zw. Nar. Pol. Tem więcej cieszyłam się z mego wyboru, gdy rozkład jazdy kolejowej uległ wielkiej zmianie wskutek porozrywanych torów w burzy, jaka w przeddzień mego wyjazdu miała miejsce ponad Uniontown, tak, że pociąg, którym jechałam stanął w Yorku krótko przed północą. Cieszyłam się więc z wyboru, pewna, że po uciążliwej podróży odrazu znajdę się wśród swoich.
Jakoż w kilkanaście minut, jadạc tramwajem z ulicy 34tej z stacyi Pennsylwańskiej, znalazłam się obok domu emigracyjnego.
Dom, na zewnątrz zrobił mnie dosyć dobre wrażenie, jednakże niemiłe wrażenie wyniosłam o jego wewnętrznej gospodarce, gdy na bezustanne przez kilka minut dzwonienie — nikt mi drzwi nie otworzył. — Widząc tuż obok, otwartą drukarnię — czy coś podobnego — i pracujących tamże kilku robotników, weszłam do środka — zapytać, ażali nie ma gdzie drzwi pobocznych, któremi możnaby dostać się do wnętrza.
Na to odebrałam przeczącą odpowiedź, zaś jeden z robotników tak się odezwał, — akcentując po żydowsku: „I don’t know what is the matter with this housekeeper, every evening people are coming and they can’t go in, and swearing or crying they knock at the closed door.“ — Poszedł tenże robotnik ze mną raz jeszcze do frontu niegościnnego domu, gdzie szturmowaliśmy oboje zamknięte drzwi parasolem, kijem, pięścią, dzwonkiem — niestety daremnie.
Błąkałam się chwilę potem po 3ciej avè., a że byłam bardzo głodna i niezmiernie zmęczona, wyczerpującą podróżą, bo w miejscowościach, gdzie tory kolejowe były porozrywane, trzeba było tramwajami do innych stacyi jechać, — dopytuję się o restauracyę, i tu na moje szczęście policyant skierował mnie do polskiej restauracyi na 14tą ulicę, państwa Kokoszków.
Gdy weszłam, pani Kokoszka, młoda, sympatyczna kobieta, właśnie obliczała kasę przed zamknięciem lokalu; widząc moje zmęczenie, zajęła się mną życzliwie, nakarmiła i — poczciwina odstąpiła mi nawet swój własny sypialny pokój jako lepszy od gościnnego.
Przed pójściem na spoczynek, ofiarowałam jeszcze 10c na dobro podróżujących, — a mianowicie zatelefonowałam do zarządcy „Związkowo-emigracyjnego domu”, zawiadamiając go o dramatach jakie się przy drzwiach rzeczonego domu co wieczór odbywają. — Telefon widocznie umieszczony w sypialni, zbudził zarządcę, gdyż odpowiedział mi, tłómacząc się głębokim snem, — gotów drzwi otworzyć, alem za tę łaskę zrobienia jeszcze raz kawałka drogi — gorąco podziękowała.
O osobistem tem zdarzeniu byłabym przemilczała, ale oświadczenie żyda sąsiada „every evening people are coming and they can’t go in”, zmusza mnie ostrzedz tych, którzy w nocy przybywają do New Yorku, aby się nie kusili dostać do domu emigracyjnego pod opieką Zw. Nar. Pol.