Trzeci Maj (Bartoszewicz, 1906)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Bartoszewicz
Tytuł Trzeci Maj
Pochodzenie Świat R. I Nr. 18, 5 maja 1906
Redaktor Stefan Krzywoszewski
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TRZECI MAJ.

Nad „poprawą Rzeczypospolitej“, nad zmianą konstytucyi narodowej, myśleli oddawna troskliwi o los ojczyzny obywatele. Jeszcze za czasów kiedy Polska stała na szczycie swej potęgi nie brakło głosów ostrzegających o niebezpieczeństwie, jakiem grozi nieodpowiedni ustrój państwa. Elekcye, bezkrólewia, liberum veto, konfederacye, wolność szlachecka zamieniona w swawolę, tron bez władzy, skarb bez pieniędzy, obrona granic bez wojska, — oto szereg przyczyn, który prowadził Polskę do nieuchronnego upadku. Już w połowie XVII w. o mało jej nie zalał „potop" wojen szwedzkich i kozackich, — a kiedy ten spłynął, pozostawiając ślady w ruinach miast i zgliszczach siół, nie znalazło się dość silnych rąk i tegich umysłów, aby przystąpić do gruntownej restauracyi skołatanej nawy państwowej; — spuszczano się na los szczęścia, na polskie „jakoś to będzie“. Wygrana wiedeńska była ostatnim świetnym występem rycerstwa polskiego, które, uratowawszy obce państwo i zapuściwszy się daleko w interesie „prywaty“, powróciło do ojczyzny nie jak tryumfator, lecz jako garść niedobitków. Wojna o tron między Sasem i Lasem otworzyła na oścież wrota Polski dla wszystkich sąsiadów...
Rządził w niej, kto chciał i jak chciał — rządzili obcy, rządziły własne „królewięta“. Konfederacye, bunty, zrywanie sejmów, walka „familij“, rozpanoszenie się możnowładztwa, swawola szlachecka, dochodząca do karykatury, zniszczenie miast, ucisk ludu, upadek handlu i przemysłu, niski stan oświaty, przedajność trybunałów, brak egzekutywy, pijatyka, „popuszczanie pasa“, ciemnota duchowieństwa, nabożnisiostwo, zastępujące szczere przekonania religijne, zepsucie obyczajów, przekupstwo, służenie obcym interesom — oto obraz Polski w połowie XVIII wieku.
Lekceważono przestrogi — jakiś szał bezmyślności ogarnął szlachtę, jedyny „stan panujący", zamykając oczy na gromadzące się chmury niebezpieczeństw.
„Nierządem Polska stała“, — od nierządu też miała zginąć.
Pierwszy rozbiór Polski uderzył jak grom niespodziewany, a tak ogłuszający, że przerażenie odebrało siły, obezwładniło wszystkich, zaciemniło umysły, zgruchotało wolę, na miazgę rozbiło naturalne poczucie samoobrony. Tem tylko da się wytłumaczyć fakt, który jeszcze dziś wstydem rumieni nasze czoła, fakt, że oddano połowę dziedzin ojczystych bez jednego wystrzału, bez jednej próby powstrzymania najazdu...
Ale pod wpływem tego ciosu, choć nie zaraz, obudziło się sumienie narodowe.
Pomimo bardzo ciężkich warunków, rozpoczęto dzieło naprawy Rzeczypospolitej. Pozbywano się zwolna „opieki“, wprowadzano ład i porządek w każdej prawie dziedzinie gospodarki narodowej. Budził się przemysł i handel, powstały fabryki, formowano wojsko, napełniano spiżem arsenały, powiększano zasoby skarbowe, szerzyła się oświata, nastąpił rozkwit literatury i nauki, wzrastała ofiarność na cele publiczne. Komisya edukacyjna swoimi poglądami na wychowanie narodowe i swoim systemem szkolnictwa budziła zachwyt u postronnych. Cały szereg szlachetnych obywateli pracował nad poprawą doli ludu rolniczego, kładł podwaliny przyszłej jego wolności. Upadł wprawdzie projekt Zamoyskiego, wiążący w jedno ogniwo szlachtę z mieszczaństwem, ale rzucone ziarno nie zmarniało i lada chwila miało wydać owoce. Myśl obywatelska, chęć odrodzenia narodu, coraz potężniejszym taranem uderzała o przesądy, apatyę, sobkostwo... Koroną tych usiłowań miało być nadanie narodowi nowej konstytucyi, nowej formy rządu, któraby zapewniając Polsce spokojny rozwój wewnętrzny, uczyniła ją zarazem silną na zewnątrz, zdolną do odparcia obcej przemocy.
Nad projektem reformy rządu pracowały najtęższe umysły, — a dla propagandy tej zbawczej idei wychodził cały szereg dzieł, broszur i pism ulotnych; służyła jej nawet literatura piękna i scena narodowa.
Grunt był przygotowany — trzeba było tylko znaleźć chwilę stosowną, aby wprowadzić w czyn myśl powziętą przez „przyjaciół ojczyzny“.
Ta odpowiednia chwila nadeszła nareszcie.
Traktat obronnego przymierza z Prusami zawarty 29 marca 1790 r. za wiedzą Anglii, zdawał się zabezpieczać Polskę przed chciwością sąsiadów i pozwalał sądzić, że przeprowadzeniu wielkiego dzieła reformy nic nie stanie na przeszkodzie. Toczyły się przytem układy o przymierze Polski ze Szwecyą i Turcyą. Umowa reichenbachska (27 lipca 1790) między Austryą a Prusami, rozwiewała wprawdzie nadzieję odzyskania Galicyi, ale wycofała Austryę z objęć Rosyi, wobec której Anglja zajmowała coraz groźniejsze stanowisko. Bitwa morska pod Swenskasund, w której Szwedzi zniszczyli flotę rosyjską na Bałtyku (w sierpniu 1790) podkopała siły Rosyi, a choć pokój pospiesznie zawarty usunął grożące z tej strony niebezpieczeństwo, to długa, uciążliwa wojna Rosyi z Turcyą dla zamiarów „patryotów polskich“ była szczęśliwą nad wyraz okolicznością...
Nie było więc podstawy do wahania się — o korzystniejszych warunkach myśleć było trudno.
Była obawa tylko przed wrogiem wewnętrznym. Tak stronnicy rosyjscy, jak zapaleni doktrynerzy republikańscy, żadną miarą nie chcieli przystać na zmianę konstytucyi. Dla pierwszych była ona zupełnem odsunięciem Rosyi od wpływu na sprawy polskie, drudzy widzieli w niej „grób wolności“. Obie te partye były zbyt silne i zbyt zdolne do użycia w razie potrzeby gwałtu, aby było można z niemi się nie liczyć. Sam Branicki, hetman wielki koronny, bohater, co za Baru krew bratnią przelewał, miał na swe usługi setki szabel oddanych mu całkiem szlacheckich „rębaczy“.
Wobec tego postanowiono zaskoczyć przeciwników reformy rządu. Nadawały się do tego święta wielkanocne, na które większa część sejmujących opuściła Warszawę. Staraniem króla, marszałka Małachowskiego i wtajemniczonych było zatrzymać w stolicy jak najwięcej posłów przychylnych konstytucyi — pisano też do nieobecnych, aby na czas przybyli. W ciągu dwóch tygodni świątecznych odbywały się ostateczne narady u Kołłątaja, marszałka Stanisława Małachowskiego i ks. Piattolego sekretarza królewskiego.
Początkowo uchwalono wnieść „dzieło konstytucyi“ na sesyę sejmową w d. 7 maja, ale „tajemnica“ rozeszła się, więc przyspieszono termin naprzód o dwa dni, a ostatecznie na d. 3 maja.
2 maja odbyła się pierwsza poświąteczna sesya sejmowa. Tegoż dnia wieczorem zwołano prywatne posiedzenie posłów w pałacu Radziwiłłowskim (stał na tem miejscu, gdzie dziś znajduje się pałac t. zw. namiestnikowski). Oprócz posłów napełnił salę wielki tłum ciekawych.
Posiedzeniu przewodniczyli biskupi Krasiński i Rybiński. Przemawiali posłowie Lanckoroński i Sołtyk. Obaj kreślili smutny stan bezsilnego narodu. Rosya i Austrya — mówili dalej – grożą nowym zaborem — trzeba więc zrzec się osobistych zapatrywań i wlać życie w słabnące ciało Rzeczypospolitej. Sprawić to może jedynie rząd silny, wsparty przez obóz narodowy. Trzeba otoczyć całą ludność opieką prawa, powołać ją do życia obywatelskiego: trzeba wyrzec się nieszczęśliwego liberum veto, poskromić butę możnowładców, nadać rządowi prawdziwą władzę egzekucyjną, ustanowić wreszcie sukcesyę tronu, ponieważ elekcye sprowadzają bezrząd, intrygi i przekupstwa państw ościennych. — Mowy obu posłów przyjęto z zapałem, a kiedy odczytano projekt konstytucyi, powszechne oklaski i okrzyki: zgoda! niech żyje ustawa! niech żyje konstytucya! były najlepszym dowodem, że zrozumiano cel i doniosłość przygotowanej ustawy.
Odbyła się jeszcze później narada u Małachowskiego, — a jednocześnie u posła rosyjskiego Bułhakowa stronnictwo rosyjskie poleciło posłowi Suchorzewskiemu wystąpić gwałtownie przeciw projektowi ustawy, aby uczynić wrażenie na doktrynerach wszechwładztwa szlacheckiego, a przynajmniej zawichrzyć zgromadzenie, wywołać szerokie rozprawy i tem samem odwlec sprawę przynajmniej na dni parę, póki świętujący przeciwnicy reformy nie staną w Warszawie.

∗ ∗

Nareszcie zaświtał dzień 3 maja.
Od samego rana zaciągnięto koło zamku warty wojskowe — pełnił także służbę i regiment Działyńskiego. Ustawiły się cechy z chorągwiami, stanęli i radni miasta z prezydentem na czele. Schody i krużganki prowadzące do sali sejmowej zapełniła ciekawa publiczność.
Wybiła godzina jedenasta — do napełnionej posłami sali wszedł dwór, za nim pojawili się ministrowie i marszałkowie, niosący laski w złoto oprawne z herbami Polski i Litwy. Wreszcie ukazał się Stanisław August, przybrany w mundur korpusu kadetów z gwiazdą orderu orła białego na piersi. Za królem weszła liczna rzesza szambelanów i straż wojskowa złożona z gwardyi koronnej i ułanów. Około tronu stanął książe Józef i inni generałowie.
Zaległa cisza — marszałek wielki koronny, Michał Mniszech, uderzył trzykrotnie laską o ziemię — poczem zabrał głos Stanisław Małachowski, marszałek konfederacyi koronnej, zawiadamiając sejmujące stany, że „deputacya stanów zagranicznych pragnie przedstawić wypadki teraźniejsze w okolicznościach politycznych!“
Stanisław Sołtyk, zaznaczywszy, że dochodzą „najokropniejsze i najsmutniejsze odgłosy... o nieszczęściach przygotowanych dla ojczyzny“ prosił króla i stany, aby deputacya natychmiast przedłożyła swe „wiadomości“. Król poparł to żądanie, ale Suchorzewski, wyskoczywszy na środek izby, zerwał otrzymany świeżo order św. Stanisława, rzucił się na ziemię i czołgając się ku królowi wołał: że „ostatni raz chce mówić za wolnością“. Dano mu głos — i mówił niestworzone rzeczy. Ostrzegał przed „niewolą“, zaręczał, że przeciwników konstytucyi „postanowiono zabijać i wyrznąć“, że „jeżeli będzie despotyzm, to gardzi ojczyzną i oświadcza się nieprzyjacielem Polski“. Był na placu i Herod — było i to, że „jeżeli wolność nie będzie miała innego obrońcy, to on sam pierwszy ofiarą się za nią położy“.
Po tym niesmacznym, choć śmiesznym epizodzie Tadeusz Matuszewicz przemówił w imieniu deputacyi do spraw zagranicznych. Charakteryzował stan polityki europejskiej i podawał doniesienia posłów polskich przy dworach zagranicznych. Doniesienia te stwierdzały, że drugi rozbior Polski uważano tylko za kwestyę czasu, że nieprzyjazne mocarstwa patrzą z wielkiem niezadowoleniem na pomnożenie wojska i skarbu naszego, ale pocieszają się tem, że sejm nie przeprowadzi takiej reformy rządu, któraby Polskę gruntownie zabezpieczyła. Najciekawsze były doniesienia Debolego z Petersburga, który faktami ilustrował grożące nebezpieczeństwo rozbioru.
Sprawozdanie Matuszewicza wywarło przygnębiające wrażenie.
Przytoczone doniesienia — mówił Ignacy Potocki — dowodzą, że „rzecz toczy się nie o prywatę, lecz o zabójstwo ojczyzny“. Trzeba ją przeto ratować. Niech więc pierwszej rady udzieli monarcha, jako wyższy nad innych nietylko prawem, ale „rozumu i nauki przymiotami“, jako ten, co zgadzając się na mianowanie następcy za życia swego okazał, że interes ojczyzny nad swój i swoich przekłada.
Wszystkich oczy zwróciły się ku tronowi. Stanisław August w ciepłem, poważnem i płynnie wypowiedzianem przemówieniu oświadczył, że „zwłoka w ustanowieniu rządu jest szkodą dla nas, a dla obcych korzyścią.“ Dobrze myślący obywatele prosili go, zaklinali, aby przedsięwziął środki skuteczne". Owocem wspólnej ich pracy jest projekt „zgodny już z wolą wielu sejmujących". Jeżeli zostanie on odczytany i przyjęty, to „nie ziszczą się zamiary sąsiadów, aby nas w niedołężności utrzymywać". W końcu prosił król marszałka sejmowego o odczytanie projektu.
Sekretarz sejmowy Antoni Siarczyński odczytał ułożoną „ustawę rządową“. Nieustające okrzyki i oklaski rozległy się po całej izbie i na galeryach.
Stanisław Małachowski dziękował królowi za usiłowanie „zapewnienia na wieczne czasy szczęścia i świetności Rzeczypospolitej“. Odczytany projekt uważał za najlepszą ustawę republikańską. Prosił wreszcie króla, aby „przez nowe związki złączył się z narodem, a od dawnych go uwolnił“.
Cała izba, z małym wyjątkiem, powtórzyła prośbę marszałka. Król w odpowiedzi zażądał, aby izba uwolniła go od tego artykułu „paktów konwentów“, który się odnosił do sukcesyi tronu. Szczęśliwy będzie jeżeli projekt obróci się w prawo. Jak raz już powiedział, tak będzie powtarzał do śmierci: Król z narodem, naród z królem!
Jeszcze na jeden pomysł wpadł Suchorzewski: wyprowadził na środek sali swego synka i oświadczył, że go natychmiast zabije, aby nie był „niewolnikiem". Najbliżej stojący posłowie wyrwali dziecko z rąk dobywającego szabli fanatyka nierządu i swawoli.
Wystąpili ostro przeciw projektowi: Mielżyński, Antoni Małachowski, Złotnicki, zaufaniec Szczęsnego, Czetwertyński i Piotr z Alkantary Ożarowski.
Za konstytucyą przemawiali długo, wymownie i gorąco: Zakrzewski, Linowski, Stanisław Potocki, Zboiński, Minejko, Pius Kiciński, Kazimierz Rzewuski. Z przemówień tych tryskała gorąca miłość ojczyzny, chęć złożenia ofiary ze swych przywilejów... „Krew, majątek, interesy osobiste, życie nasze niczem są obok szczęśliwości ojczyzny" — wołał Linowski. „Nie mamy czasu na wahanie się... czas jest tylko zgubić lub zbawić ojczyznę“ zapewniał Zakrzewski. Kiciński w wywodzie historycznym przypomniał nieszczęścia, jakie sprowadziły elekcye i brak silnego rządu. Rzewuski żądał głosowania, „a gdyby temu sprzeciwiała się opozycya, to składa u nóg króla zapewnienie, że póty nie wyjdzie z izby, póki decyzya nie stanie“.
Ze wszystkich stron odzywają się głosy: nie wyjdziemy! Więc Rzewuski prosi króla, aby wykonał cywilną przysięgę. Przeciągłe okrzyki: zgoda! prosimy! brzmią po całej sali.
Król znów przemówił serdecznie i zażądał, aby sejm przez głosowanie objawił swoją wolę. Marszałek więc prosił, aby ci, co się zgadzają, „zostali w milczeniu, a ci co się sprzeciwiają uczynili oświadczenie". Przez chwilę głucha cisza zaległa salę sejmową. Wreszcie po naradzie opozycyi, oświadczył w jej imieniu Chomiński, że na ten projekt nigdy nie zezwoli. Hieronim Sanguszko nazwał go „rewolucyą", Kazimierz Sapieha, marszałek konfederacyi litewskiej, choć opozycyonista, przemawiał szlachetnie — na wszystko przystanie, aby kraj ratować, choć nie jest zdecydowany co lepsze: sukcesya czy elekcya. Chciał godzić, prosił jeszcze raz odczytać projekt, ale opozycya wołała: nie pozwalamy! Powstał zgiełk, wrzawa, — poczem Zabiełło wniósł przerwanie dyskusyi, prosząc króla, aby wykonał natychmiast przysięgę. Zrywają się posłowie z miejsc i biegną ku królowi. Małachowski pyta o zgodę, na co nie trzykrotnie, ale sto razy otrzymuje żądaną odpowiedź. Okrzyki: wiwat król! wiwat konstytucya! rozlegają się w całej izbie i na galeryi — rozchodzą się echem po krużgankach, po dziedzińcu zamkowym ulicach. Powtarza je tłum kilkotysięczny, zapał ogarnia wszystkich.
Po dokonanej wśród entuzyazmu przysiędze, król wezwał „kochających ojczyznę“, aby udali się do kościoła „na złożenie Bogu przysięgi i dziękczynienia, że nam dozwolił tak uroczystego i zbawiennego dopełnić dzieła.“
Kościół św. Jana napełniony już był ludem i cechami miejskimi. Król wszedł do niego osobnem wejściem z zamku, a marszałków sejmowych lud rozentuzyazmowany wniósł na rękach do świątyni.
Przemówił jeszcze szlachetnie Kazimierz Sapiecha, motywując dlaczego odstępuje od swego zdania — poczem biskup krakowski odebrał od wszystkich przysięgę, a biskup smoleński, Gorzeński zaintonował hymn św. Ambrożego, powtarzany przez tysiące ludu, zapełniającego kościół i ulice. Rozległy się wystrzały armatnie...
Powracającego do zamku króla witano okrzykami. Gdy zajął miejsce na tronie, ze stolika przed nim ustawionego zrzucono na ziemię wszystkie dawne prawa kardynalne i pacta conventa. Król polecił marszałkom odebrać przysięgę od magistratu i komisyi wojskowej — poczem salwował sesyę na dzień 5 maja.
Lud tłumnie z chorągwiami odprowadzał marszałków sejmowych do domów, a później udał się do pałacu Saskiego, wznosząc okrzyki: wiwat elektor saski, następca tronu!
Uchwalona w d. 3 maja ustawa rozpoczynała się od ogólnych motywów:
„Ceniąc drożej nad życie, nad szczęśliwość osobistą — egzystencyę polityczną, niepodległość zewnętrzną i wolność wewnętrzną narodu, którego los w ręce nasze jest powierzony; chcąc oraz na błogosławieństwo, na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć; mimo przeszkód, które w nas namiętności sprawować mogą; dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia Ojczyzny naszej i jej granic, z największą stałością ducha niniejszą konstytucyę uchwalamy i tę całkowicie za świętą, za niewzruszoną deklarujemy...“
Pierwszy artykuł uznawał religię katolicką za panującą, ale dodawał: „Że zaś ta sama wiara święta przykazuje nam kochać bliźnich naszych; przeto wszystkim ludziom jakiegokolwiekbądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy i dlatego wszelkich obrządków i religii wolność w krajach polskich podług ustaw krajowych warujemy.“
Po zapewnieniu w artykule drugim pierwszeństwa stanowi szlacheckiemu, uchwalili sejmujący, aby zapadłe 18 kwietnia 1791 prawo pod tytułem: „Miasta nasze królewskie wolne w państwach Rzeczypospolitej“ w zupełności było utrzymane „jako dla całości wspólnej ojczyzny nową, prawdziwą i skuteczną dające siłę.“
Pomijając liczne i doniosłe przywileje, prawem tem mieszczaństwu zawarowane, główne jego znaczenie leżało w samej tendencyi ustawy.
Ustawa przypuszczała do pewnego określonego udziału w sejmie i w sesyach prowincyonalnych plenipotentów miast. Każdy z tych plenipotentów po dwuletniej wysłudze w komisyach lub asesoryi, miał otrzymywać nobilitacyę. Szlachcicem zostawał też każdy mieszczanin, właściciel wsi lub miasteczka, opłacający „dziesiątego grosza“ 200 złotych rocznie, każdy posiadający pewną rangę wojskową i każdy regent kancelaryi w dykasteryach rządowych. Wreszcie na każdym sejmie trzydziestu mieszczan „posesyonatów“ miało być przypuszczonych do stanu szlacheckiego — pierwszeństwo zastrzeżono zasłużonym wojskowym, wybitniejszym rękodzielnikom i kupcom zajmującym się handlem produktów krajowych...
Była to więc tendencya powolnego, stałego uszlachcania mieszczaństwa, zrównania go, zlania w ciągu wieków ze stanem szlacheckim. A zaraz po tym wstępie, warującym mieszczaństwu świeżo nabyte prawa, czytamy w ustawie: „Lud rolniczy, z pod którego ręki płynie najobfitsze źródło, który najliczniejszą w narodzie stanowi ludność, a zatem najdzielniejszą kraju siłę, tak przez sprawiedliwość, ludzkość i obowiązki chrześcijańskie, jak i przez własny interes dobrze zrozumiany pod opiekę prawa i rządu krajowego przyjmujemy, stanowiąc, iż odtąd jakiebykolwiek swobody, nadania lub umowy dziedzice z włościanami dóbr swoich ułożyli... będą (one) stanowić wspólny i wzajemny obowiązek... pod opiekę rządu podpadający“. Układy te i umowy wiązać będą tak właściciela, jak i jego następców, lub prawa nabywców, iż ich odmieniać nigdy nie będą mocni...“
Dla ludu wiejskiego, jak widzimy, ustawa niewiele zrobiła, ale nie zapominajmy, kiedy to było — na sięgający daleko przewrot społeczny nie nadeszła jeszcze pora. Oddanie ludu pod opiekę prawa, zezwolenie przemiany pańszczyzny na stosunek czynszowy — były to bądź co bądź pierwsze kroki na drodze zniesienia poddaństwa, tembardziej, że zacni obywatele na drogę tę coraz liczniej wstępowali.
Następne artykuły ustawy urządzały władzę prawodawczą, znosiły nieszczęsne liberum veto, konfederacye i elekcye.
Prerogatywy władzy królewskiej zostały powiększone. Królowi „do dozoru całości i egzekucyi praw“ dodano straż, czyli radę królewską, odpowiedzialną przed reprezentatami narodu.
Kto wie, czem była elekcya, kto wie, że każdy magnat uważał się za kandydata do tronu, boć i każdy szlachcic do niego miał prawo, kto wie, że z elekcyi powstawały fortuny magnackie i karyery szlacheckie: ten zrozumie, jak wielkim duchem patryotyzmu owiane były sejmujące stany, kiedy burzyły to, co przez półtrzecia wieku uważały za gmach swego szczęścia, za najwyższy, idealny wyraz wolności.
Pozostałe ustępy konstytucyi przynosiły postanowienia o władzy sądowej, regencyi, sile zbrojnej i edukacyi dzieci królewskich.


∗ ∗

Pomijając korzyści idealne, które dopiero w przyszłości mogły stać się realnemi, pomijając i obudzenie się sumienia narodowego i wyrzeczenie się wielu grzechów przeszłości, konstytucya była nietylko aktem skruchy, przyrzeczeniem poprawy, ale miała i aktualną wartość, chciała bowiem stworzyć silny rząd, a z nim silniejszą obronę w chwili przełomowej...
Rosya zawarła pokój z Turcyą i przywołana przez niecną Targowicę weszła zbrojno w granice Polski. Prusy popełniły zdradę, i król pruski żądający od stanów, aby polegały na jego charakterze, pokazał swój „charakter“... pruski. Za to chyba twórców konstytucyi winić nie należy.


∗ ∗

Historya jest nazywana mistrzynią życia, bo kto ją bada, ten znajduje często analogiczne położenia między przeszłością i teraźniejszością — a więc nietylko mężowie stanu, politycy, ale cały ogół patryotyczny powinien korzystać ze wskazówek historyi, unikać błędów popełnionych, a wzorować się na cnocie i rozumie tych, co przed nami żyjąc, budowali dzieła piękna, dobra i pożytku powszechnego.
Konstytucya 3 maja i dzieje jej przygotowania i uchwalenia powinny być dla nas takim wzorem.
Za konstytucyą oświadczyła się większość sejmujących i narodu. Ludzie różnych zapatrywań połączyli się dla ratowania tonącej nawy państwowej. Nie brakowało i takich, co w ostatniej chwili, przed samą przysięgą złożyli miłość własną na ołtarzu dobra ojczyzny.
„Wiadomo prawie wszystkim — mówił w kościele św. Jana, Kazimierz Sapieha — żem nie wiedział o istocie projektu... Znajduję w nim materyę decyzyi o sukcesyi tronu, która że mojemu przeciwna przeświadczeniu, trudnoby się zaprzeć... Widzę i innych wiele przepisów, których żądałbym odmiany. Ale gdy przyszedł już moment ostatni decydowania się, gdy tak znaczna część sejmujących nieodstępnymi się od tego prawa oświadczają, gdy król je zaprzysiągł — w odstąpieniu od nich widzieć nie mogę, tylko smutny obraz rozdzielenia narodu, a przeto zgubę ojczyzny!
Niejedność i wewnętrzne rozterki zawsze klęsk w Polsce były przyczyną. Pomyłki w ustawach... naród poprawiać może — lecz obawiam się zniszczenia ziemi naszej przez wojska zagraniczne pod pretekstem godzenia nas wchodzące i zaboru krajów...
„Tym więc okropnym przestraszony widokiem, z bojaźni dopuszczenia się większego złego, chcąc mniejszego uniknąć, — bezpieczeństwu ojczyzny z własnego przekonania, z miłości własnej czynię ofiarę... i przystępuję do przysięgi, którą już król w obecności stanów wykona“.
Korzystajmy z nauki historyi. Dobrzy obywatele, jakichkolwiek byliby przekonań, niech się łączą zawsze, kiedy idzie o wspólne dobro, o przyszłość narodu, aby mogli podobnie, jak twórcy konstytucyi, śmiało o sobie powiedzieć, że „dobro powszechne cenili drożej nad życie i szczęśliwość osobistą, że mimo przeszkód, które w nich namiętności sprawować mogły, pragnęli na błogosławieństwo współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć“. Ale do tego trzeba, aby każdy ustąpił coś ze swego, aby za przykładem Kazimierza Sapiehy, każdy na ołtarzu bezpieczeństwa ojczyzny „z własnego przekonania i z miłości własnej złożył ofiarę.“

Kazimierz Bartoszewicz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Bartoszewicz.