Tylko grajek/Tom II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tylko grajek |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Karol Bernstejn |
Data wyd. | 1858 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennéj |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Fryderyk Henryk Lewestam |
Tytuł orygin. | Kun en Spillemand |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Pewien amerykański autor opowiada, że kiedy łoś na polowaniu postrzelony jest na śmierć, wówczas opuszcza swoje stado i kona w samotności.
Podobnym instynktem wiedziony wydalił się także Krystyan z sali; nie byłże on ptakiem z postrzelonem skrzydłem, pomiędzy innemi wzbijającemi się wysoko pod niebiosa?
Lokaj poświecił mu przez dziedziniec do starego zamku; w nowym pałacu wszystkie pokoje gościnne były zajęte. Przez ciasną furtkę weszli na małe, czworokątne podwórko, które niegdyś było dziedzińcem całego zamku, a po krętych schodkach dostawszy się do komnat wysokich, staroświeckich, weszli do małej izdebki, którą wprędce urządzono na sypialnią. Wszystkie ściany pokoju zawieszone były różnorodną bronią i niezliczoną ilością szpicrózeg.
— Oto sypialny pokój! — rzekł lokaj zapalając drugą świecę. — A tu wisi matka rodu hrabiowskiego, która w nocy czuwać będzie nad panem! — dodał z uśmiechem i wskazał na wiszący nadedrzwiami portret kobiety w stroju średniowiecznym, w którym najdziwniejsze było to, iż na szyi miała łańcuch żelazny, spadający na ramiona i na piersi.
— To była dzielna pani! — rzekł lokaj — pewnie nie znała takich rachunków aptekarskich, jak nasza stara hrabina! W swoim czasie miała jakiś spór z drugim panem w sąsiedztwie, który ją uwięził i żelaznym łańcuchem na szyi kazał przywiązać do psiej budki. Takie to były czasy! Potem pili i hulali, a pani tymczasem wyrwała się i dostała do domu, zebrała swoich ludzi i najechała srogich nieprzyjaciół. Dlatego też kazała odmalować się z łańcuchem. — Lokaj odszedł, a Krystyan pozostał sam jeden ze swemi myślami i z dzielną panią, w łańcuchu.
Oczy jej były ciemne jak u Naomi; pewnie i ona umiałaby pokazać się równie śmiałą i odważną. Wyjrzał przez szyby, szkło było grube i spalone od słońca, tylko światła widać było w oknach nowego pałacu; więc przypomniał sobie ów wieczór w Kopenhadze, kiedy jako junga zawisł na wilgotnych linach, gdy tymczasem Naomi bujała w tańcach i weselu; wspomniał chwile dopiero co minione, pomyślał jak mu jeszcze daleko do takiego towarzystwa i wszystkie swoje nadzieje ujrzał zniszczone.
Północ już minęła, a on jeszcze nie spał. Słyszał, jak państwo Knepusowie odjeżdżali i wcale się nie cieszył, że zostaje.
Ale najparadniejszem lekarstwem jest sen, zwłaszcza jeżeli choroba siedzi w sercu młodocianem.
Słońce oświecało już portret dzielnej prababki, kiedy się Krystyan przebudził. Ciężki żelazny łańcuch na jej szyi dawał mu wiele do myślenia.
— I ja także dźwigam taki łańcuch! Alboż ja co lepszego, jak gdybym był przywiązany do budki, gdy tymczasem tamci ochoczo bawią się w salonie! Ale i ja rozerwę teń łańcuch i kiedyś stanę przed nimi jako wielki artysta, a oni czołem bić będą potędze geniuszu! Tak samo jak we śnie Józefa snopy wszystkich innych schylały się pod jego snopem, tak będzie i zemną, a wtenczas i ja się każę wymalować; — lecz nie ze znakiem jarzma, którem dźwigał, — o nie! trzymając się z Naomi pod rękę! Ona tak piękna, tak piękna, jak aniołowie w niebie, tylko nie jest tak dobrą — zkądżeby znów mogła być taką? — I ukląkł do pacierza i pomodlił się Bogu, żeby się piękne jego marzenia spełniły.
Przed obiadem stara hrabina chciała ugościć u siebie wszystkich pozostałych przyjezdnych. W starym zamku, w którym mieszkała tylko ona i przeznaczona dla niej służba, podano czekoladę.
Z wieży krętemi schodkami schodziło się do jej komnat, które przynajmniej od wieku nie uległy żadnej ważniejszej zmianie. Materyalne, zielone obicia, przedstawiające ogromny bór, w którym tu i owdzie z za gałęzi wyglądały rogi jelenie, zdobiły wysokie ściany. Ogromny piec stał przed zamurowanym kominkiem, ozdobionym dużemi, wyciosanemi z marmuru sfinxami. Z ogromnej szafy, której drzwi zawieszone były kobiercami, prowadziły schody do dolnego apartamentu. Krzesła i kanapy ten sam miały krój staroświecki, a jedyną tu nowością było gipsowe popiersie Napoleona, stojące na starej serwantce, w której każda pułka dźwigała niezliczone flaszki mixturek, słoiki, pudełka z pigułkami i tym podobne łupy z chorób, które jaśnie pani hrabina szczęśliwie pokonała. Bohater stojący między łupami kobiety, wcale niezłym nawet był pomysłem. Człowiek robi jak może.
— To jest moja rezydencya! — rzekła. — Całą zimę nowy pałac stoi pustkami, a wszystko jest pod starymm rządem. Tylko tu wówczas widać światła, choć prawda, że te światła są przy łóżku chorej!
Goście jeszcze się nie zeszli. Naomi stała na krześle i przewracała w najwyższej szufladzie staroświeckiej, kunsztownie wyrzeźbionej szafy.
— Prawdziwy z ciebie sowizdrzał! — rzekła staruszka. — Toć przecie zejdź, bo zaraz przyjdą goście!
— Nie codzień wolno zaglądać do sanctissimum! — odpowiedziała z filuternym uśmiechem Naomi. — Tożeś mi pozwoliła zajrzeć!
— Same tam stare graty! — rzekła pani — pięćdziesięcioletnie pamiątki!
— A ten portret kobiecy? — zapytała Naomi — pocóż on tutaj leży? Ach! jakże ona piękna? — ale podobna do żydówki!
Staruszka bystro wlepiła oczy w portret, potem odwróciła się do Naomi i rzekła poważnie:
— To twoja nieboszka matka!
Obie kobiety milczały: pierwsza znowu Naomi odezwała się:
— Moja matka? Otóż portret jej nie będzie leżał między gratami! — i skryła go na piersiach.
— Toć już zejdź i zamknij szufladę! goście idą! — zawołała hrabina. — Burzysz moję krew, a wiesz, że ja tego znieść nie mogę!
— Opowiedzże mi co o mojej matce! — rzekła Naomi seryo.
— Cóż ci znowu przychodzi do głowy? — odpowiedziała hrabina. — Zresztą aniby cię to mogło zabawić! — i odwróciła się. Goście weszli do pokoju i rozmowa została przerwaną.
Poproszono Krystyana, żeby zagrał na skrzypcach, więc zagrał fantazye własnej kompozycyi, bo już się nie miał co bać pana Knepusa. Naomi stanęła zamyślona, a wzrok jej zdawał się na nim spoczywać; nigdy jej jeszcze nie widział w takiem usposobieniu. — Ona mnie podziwia! — pomyślał w duchu i myśl ta natchnęła go. W samej rzeczy nikt jeszcze nie widział Naomi tak mało mówiącej i tak dziwnie rozmarzonej, jak dzisiaj.
Towarzystwo chciało się zabawić w wolanta w wielkiej sali nowego pałacu. Naomi pozostała przy starej hrabinie, schwyciła ją za rękę i rzekła z energią, w tak młodym wieku tem bardziej zadziwiającą: — Mów mi o mojej matce! potrzebuję wiedzieć, chcę wiedzieć wszystko!
— Przestraszasz mnie na śmierć twoją gwałtownością! — powiedziała staruszka. — Ja nic nie wiem. Idź lepiej do tamtych i pograj z niemi w wolanta!
— Zawsze mnie traktujecie jak dziecko, ale ja już dzieckiem nie jestem! Dlatego też koniecznie chcę cóś więcej wiedzieć o sobie! Nie jestem dla was obcą, którą niby tylko z łaski przyjęliście do siebie; — jestem istotnie tą, za którą jedynie mam uchodzić: córką twojego syna! a tyś jest moją Babką! Jestem lekkomyślna i dlatego tylko dotąd mogłam nie pytać się o moję matkę. Dwa razy wspomniałam o niej przed ojcem, a za każdym razem odszedł zagniewany. I ty także nic mi nigdy nie chciałaś wyznać, a ja przez płochość więcej nie dopytywałam się, nawet przyznaję, żem zapomniała o wszystkiem. Alem dziś dostała portret mojej matki! dzisiaj chcę wiedzieć więcej i chcę żebyś ty mi powiedziała!
— Wiesz, Naomi, ja jestem słaba! — odpowiedziała hrabina. — Nie męcz mnie dłużej, bo ani chcę, ani mogę uczynić, czego żądasz! Zresztą nie są to rzeczy na twój wiek! Nie, za jakie parę lat, kiedy już ja naturalnie oddawna będę w grobie, syn mój zapewne rozpowie ci, co potrzeba. Teraz idź do przedpokoju i przynieś mi bronzową salopę —!
— Chcesz żebym wyszła! — zawołała Naomi — potem zamkniesz drzwi na klucz i mnie już więcej nie wpuścisz. Już to nieraz tak zemną zrobiłaś! Babko, znasz mój charakter! Tam w kanale lód jest przerąbany, więc pójdę i skoczę w otwór, jeśli mi zaraz nie powiesz, co chcę wiedzieć!
— Niegodziwa dziewczyno! — rzekła stara hrabina — źle sobie postępujesz zemną słabą kobietą! Spełnię twoje życzenie, ale sama sobie gwałtem wpędzasz żądło do serca! — Twarz staruszki, zwykle bladości chorobliwej, nabrała rumieńca gorączki; mowa jej ożywiła się: — Nie pochodzisz z mojej krwi, ani z krwi mego syna! Z jego strony jest tylko niedorzecznością i słabością, że niekiedy sam w to wierzy. — Jad, który w umyśle naszym powstaje z goryczy, jakby iskrami elektrycznemi odezwał się w intonacyi jej wyrazów. — Stary żyd w Swendborgu był twoim dziadkiem! — rzekła — jego córka była piękna, daleko piękniejsza od ciebie. Była to guwernantka w naszym dworze, służyła u nas, czy mnie rozumiesz? służyła! Mój syn Wilhelm zakochał się w niej zapamiętale, nieboszczyk mąż mój dowiedział się o tem, a matka twoja wróciła do ojca. Wilhelma wysłaliśmy w podróż, lecz oni pisywali do siebie, przepadali za sobą, jakkolwiek niektórzy ludzie nienajlepiej mówili o twej matce. W Swendborgu był jakiś muzyk, Norwegczyk, który tam bywał u nich w domu i w wielkiej był z niemi zażyłości. Wilhelm wrócił z podróży, a myśmy sądzili, że już zapomniał o wszystkiem; często wychodził na polowanie, ale każde polowanie było wizytą w Swendborgu. Jam się o tem dowiedziała, a nie było mi tajno, jak grzeszne prowadzili życie, gorsze, niżelibyś zdolna była pojąć! I tak już podobno źle robię, że z tobą o tem mówię. Powiedziałam tedy Wilhelmowi, wszystko com wiedziała, lecz on ufał miłości twojej matki, aż nareszcie sam raz zastał rywala przy kochance! Już to z duńskiej szlachty nie pochodzisz, może z norwegskiej! Mój Wilhelm teraz był przekonany i został rozsądnym człowiekiem. Kiedyś ty się urodziła, twoja matka pisywała o tobie listy elegiczne, a w końcu, widząc że Wilhelm bajeczkom jej wiary nie daje, odebrała sobie życie. To zrobiło swój efekt! to pomogło! ona poszła do grobu, a ty przyszłaś do nas! Ja sama przywiozłam cię z Swendborga.
— Dziękuję pani za to opowiadanie! — rzekła Naomi spokojnie, lecz tak blada, jak nigdy jeszcze nie była. — Jestem tedy z norwegskiej szlachty, nie z duńskiej! To też Hakon Jarl Öhlenschlägera zawsze lepiej mi się podobał, niż jego Palnatoke! Czy też pójdziemy pograć w wolanta?
— Dziecko! — rzekła hrabina — jakżeś ty exaltowana! Nigdym nie widziała nic podobnego! Ale ty jeszcze wszystkiego nie rozumiesz! O! przyjdzie ten czas, kiedy krwawemi łzami zapłaczesz nad tem, coś dzisiaj usłyszała!
— Słyszałam, że moja matka była piękną!— odpowiedziała Naomi — słyszałam, że była rozumną i że miała odwagę umierać, gdy ją obrażono zbyt boleśnie! — Portret jej będzie wisiał w moim pokoju, przystroję go w kwiaty i do niego należeć będą wszystkie moje pocałunki! Teraz idę zabawić się w wolanta!
Z uśmiechem na twarzy zostawiła hrabinę, lecz na schodach wieżowych stanęła i ciężkie, gorzkie łzy puściły się z pod jej powiek. W pięć minut później widziano wesoło śmiejącą się Naomi, całą oddaną ogólnej zabawie. Jakiś wewnętrzny instynkt nauczył ją, że łzy u tych tylko znajdują współczucie, którzy mniemają, że się cierpi tak jak oni sami.