Uspokojenie (ujęcie późniejsze)
Co nam zdrady! — jest u nas kolumna w Warszawie,
Na której usiadają podróżne żurawie
Spotkawszy jej liściane czoło wśród obłoka;
Taka zapraszająca i taka wysoka.
Za tą kolumną, we mgły tęczowe ubrana,
Stoi trójca świecących wież Świętego Jana;
Dalej ciemna ulica, a z niej jakieś szare
Wygląda w perspektywie siwej Miasto Stare;
A dalej jeszcze we mgle, która tam się mroczy,
Dwa okna — jak zielone Kilińskiego oczy
Uderzone płomieniem ognistej latarni,
Niby oczy cichego upiora spod darni.
*
Więc lada dzień, a nędza sprężyny dociśnie:
To naprzód tam na rynku para oczu błyśnie
I spojrzy w Świętojańską na przestrzał ulicę;
A potem się poruszą matki-kamienice,
A za kamienicami przez niebios otchłanie
Przyjdzie zorza północna i nad miastem stanie;
A za zorzą wiatr dziwnie miotający blaski
Porwie te wszystkie zemsty i te wszystkie wrzaski;
Wicher jakiś z aniołów rozigranych Pańskich,
Oderwany jak skrzydło z widzeń Świętojańskich,
Przezroczysty jak brylant, a jak ogień złoty,
Który porwie te zemsty, te światła, te grzmoty.
Zwinie i nimi ciemną uliczkę zalęże,
Jako brąz w niej zakipi, zaświśnie jak węże
I naprze tak, że będzie trzęsąca się cała
Jako wół sycylijski na miasto ryczała.
*
A miasto co? — Słuchając z wyciągniętą szyją
Powie: że tam się ciemni aniołowie biją,
Że tam szatan ogniste przywołany moce
Koń swój brązowy ciska i piorun gruchoce;
Że jako Machabeusz pod zwalonym słoniem,
Tak szewcy pod piorunem padają i koniem
Zgruchotani... że księżyc na niebie odkryty
Pokaż te ulicę pustą lud wybity,
Piorun zagasły, walkę okropnie skończoną,
Ulicę całą ciemną i krwią zadymioną...
*
A wtem jeden z tych wrzasków, od których natura
Cofa się — jedno vivat szewieckie i hura,
Jeden z tych krzyków, które czynią, że skrzydlata
Natura ducha w piersiach tak jak ptaszek lata;
Że duch na ustach staje i już nie jest zdolny
Ażeby śmiech powstrzymać lub płacz mimowolny;
Jeden z tych krzyków, któren wstąpiwszy w człowieka
Tak śpiewa w nim jak anioł, a jak szatan szczeka;
Jeden z tych krzyków... z szumem gwałtownym, nawalnym
Uderzy, na kościele pęknie katedralnym,
Pójdzie dalej, lecz skrzydłem o kościół otarty,
Kamienie w nim wrzeszczące zostawi jak czarty,
I szklanne inne głosy, które zmartwychwstanie
Zapieją, jak anioły związane w organie.
*
Jeszcze się ta harmonia nie zamilkła senna,
A już kolumna placu, ta struna kamienna
Tym samym wichrem tarta, z rozwahanym czołem,
Prym weźmie przed choralnie jęczącym kościołem.
I odtąd te dwa śpiewy odtąd już, bez odpoczynku
Będą miastu ogłaszać lud idący z Rynku.
Jeśliż ma ta ulica taką ciasną szyję,
Że z niej by słowo wiało, to jak z działa bije;
Jeśliż lada noc, a z niej wystrzeli powstanie
I w proch tego rozerwie, kto na rychcie stanie;
Jeśliż w niej wiatr jest taki, że śród nocy cieni
Muzykę niewidzialną wyrywa z kamieni,
A kolumny na swoje muzykanty stroi:
To człowiek, który zawsze o zdradę się boi
I wszędzie widzi tylko postrachu upiory,
Albo dzieckiem być musi, lub na serce chory.