[302]* * *
Wśród traw
omdlały leżę
bezwładnie —
jak senny staw.
Czarne więcierze
czyhają na dnie
i każda żywa
myśl tam przepadnie,
wola spoczywa
w zaroślach na dnie.
Czy sen?
dzikie widziadła —
gromada hien
umarłą duszę
kręgiem obsiadła.
Krew płynie z żył —
lecz słodko znoszę katusze —
i śnię — żem kiedyś dawno — żył.
W obojętności
bujnych pokoszonych traw —
idę do Boga —
wśród kolumn czarnych wieczności.
A złota rosa na twarz moją pada.
I wstrząsa dreszcz.
[303]
Czarne chmurzyska,
jako bawołów pędzących stada —
tysiące krwawych oczu błyska.
I kataraktą lunął deszcz.
To sen mnie łudzi —
to nad grobem wyje
oślepła skarga —
ja głaz myślący — nie żyję.
— — — — — — — —
Grom budzi!
— — — — — — — —
Wichrem sieczony
nad grzywą rumaka
porywam mocnemi ramiony
piorun —
i skrzydła swe rozwijam ptaka.
Nad morze!
nad lśniące,
gwiazdami usiane morze —
za purpurowe góry
w czarne, głębokie niebiosa.