W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu/Kilka słów wstępnych
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu |
Podtytuł | tragedja z dziejów Bizancjum X. wieku |
Wydawca | Tadeusz Miciński |
Data wyd. | 1909 |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niewytrawna krytyka oraz niedbałość publiczna zagłuszyły mój utwór dramatyczny „Kniaź Patiomkin“, poezje „W Mroku Gwiazd“ po siedmiu latach nie pokryły nawet kosztów wydania autorskiego, podczas gdy bredy, purchawkowe a pieprzne, rozrzucane są przez Wydawców w dziesiątkach tysięcy.
Kraj nasz jest związany partjami i egoizmem, nic nie jest rzadsze, niż prawa, śmiała inicjatywa.
Dlatego tez darmo oglądałbym się za poparciem pism, które umieją na sposób wschodni dusić poduszkami milczeń, lub zręcznie wydymać na wierzch swego „sympatyka“.
Proszę, niech Pan nie kładzie mego imienia na książce. Poco taki dar ma formę mieć urzędową, zadokumentowaną drukiem?... Chcę, aby Bazylissa naprawdę była moją, a właściwie moją już jest, i chcę, abym ja była — jej, aby ona mnie wzięła, a ja — żebym ją kochała — tak jak „W Mroku Gwiazd“ — to moje, choć mi ich nikt nie dał.
Czy Pan mnie rozumie, że to nie odrzucenie ofiary, tylko przyjęcie jej naprawdę sercem?“
Muszę jednak objawić wdzięczność za utworzenie Muzyki do mych Poezyj, a niezależnie od tego me głębokie uznanie Muzykom Młodej Polski:
RÓŻYCKIEMU, SZYMANOWSKIEMU, FITELBERGOWI, SZELUCIE, KARŁOWICZOWI (†).
Ludziom z tamtego brzegu:
JULIUSZOWI SŁOWACKIEMU (†), FRYDERYKOWI NIETSCHEMU (†) —
wogóle zaś tym Apollińczykom czy Dionizyjczykom, którzy idą — jawią się — możni, wspaniali, nie na powszednim chlebie wszechkłamstwa wykarmieni — poświęcam.
Jeśliby który Dyrektor Polskiego Theatrum (chyba zarażony Belsekjerstwem twórczym Stanisławskiego z Moskwy) — chciał wystawić mój dramat, nie zrażając się trudnościami kostjumów, dekoracyj i napięcia dramatycznego — to niechybnie egzemplarz teatralny musiałby podledz znacznemu skróceniu, choć miałbym odwagę wymagać, aby poświęcono dramatowi memu dwa wieczory (I, II, III akty, a potem IV i V).
Podjąłem temat wszechświatowy, wykonanie, jak osądził Wydział Krajowy, było „hors concours“ już w stanie pierwotnym, znacznie mniej pogłębionym, niż przedstawia się teraz.
„Pojawienie się tego dzieła na konkursie zaciemniło oczywiście swym blaskiem, swą polifonią słowa i barwy wszystkie inne utwory.
Piszący te słowa miał przynajmniej to uczucie, że odsuwając od nagrody dzieło tak wysokiej wartości, jak „W mrokach Złotego Pałacu“, niepodobna jednym tchem wypowiedzieć, że inny utwór o wiele niższy tak pod względem idejowym, jak pod względem formy, języka, natchnienia, oryginalności pomysłu i siły twórczej, na nagrodę zasługuje“.
Mimo jednak tej wyróżniającej recenzji p. Krechowieckiego (Gaz. Lw. 5 i 7 maja 1907 r.) — Wydział Kr. nie polecił mego dramatu nawet — do wystawienia!
Niech dzieje się teraz, jako Nike Burzana chce.
Może tę Wizję zasłonią znowu chmury milczeń, lub odpowie mi grad napaści za to, iż biorę obcy temat, że pozuję na Maga, że piszę niezrozumiale — („vox populi“ odczułem istotnie czasem, jako „nux vomica“).
Wertujących prawdę historyczną odsyłam do dzieł Diehla, Schlumbergera, Rambaud, Wasiljewa, Stasiulewicza, Sołowjowa, Bielajewa, Gfrörera, Liutpranda, Krumbachera, kardynała Pitry, Almutenabbiego, Konstantyna Porfyrogenety i innych, przedewszystkiem zaś do życia i mozajek Wschodu.
Lecz proszę, by nie znajdując u mnie Werony nad morzem, nie sądzili, iż wystawiłem gmach tylko Sciencyi. O głębiny ducha ludzkiego, o tajemnicę Jaźni, przejawiającej się w tych świetnych Apokaliptycznych czasach Bizancjum na szczytach jego potęgi, walczę przedewszystkiem, teraz jak i zawsze. Bazilissę Teofanu, poniżoną przez historję do roli wulgarnej pani Steinheil, wyniosłem na wyżyny, raz z powodu własnych kombinacyj historycznych, powtóre tym prawem, które czyni z Poety Mahatmę światów, zamkniętych w kopule jasnowidzącego nieba!
Postacie Światosława i X. Olgi, drogich narodowi rosyjskiemu, malowałem z surowym realizmem i absolutną prawdą dziejową.
Liutprand, biskup niemiecki, wystąpił mi tak jaskrawo na podstawie jego własnej kroniki.
Witeź Żórawjon niechaj nie obraza Polaków, jak Don Kichote nie obrażał Hiszpanów. Jest to wyobraziciel tego nienawistnego mi sentymentalnego idealizmu, tego frazesiku, jaki uchodzi u nas za poezję, ba, za proroctwa!
Trudniejsze wyrażenia, i opisy charakterystyczne dla bizantyjskiej kultury, znajdą swój komentarz na końcu książki.
Wyjątkowym, którzy zechcą przemódz, może dość spadziste turnie tego dramatu, ofiarowuję kwiat myśli pewnego Poety perskiego; kwiat ów umieszczam tu nad Kaukazem duchowym skrzydlatej Bazilissy Teofanu: „Za skarby obu światów nie oddam jednej chwili marzenia mego, płonę jak gwiazda, znam cenę bólu iskry niebiańskiej“.