W podziemiach ruin (Gruszecki)/V
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | W podziemiach ruin |
Wydawca | Wydawnictwo Michała Arcta |
Data wyd. | 1898 |
Druk | P. Laskauer i Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W chwili zdobycia zamku wpadł chorąży do komnaty niewieściej i, skinąwszy na żonę i córki, skierował się ku ukrytemu przejściu. Tuż za nimi pośpieszał Ziembiński, dźwigając szkatułkę z klejnotami.
Wejście zatarasowano i zamaskowano starannie, poczem zmęczeni usiedli na ziemi, nasłuchując odgłosów zewnętrznych.
Po pewnym czasie rzucił chorąży zapytanie:
— A teraz gdzie iść?
Żona i dzieci milczały, więc Ziembiński odpowiedział:
— Korzystajmy z ciemności i uciekajmy w las.
— Teraz już widno, — odezwała się Anielka, — mogą łatwo nas dostrzedz, lepiej i bezpieczniej doczekać nocy.
— Prawdę mówisz, moja córko, ale rzecz w tem, gdzie uciec?
— Możeby istotnie do lasu — wmieszała się pani nieśmiało.
— Drogi i drożyny są strzeżone przez Szwedów, a zamknięci w lesie z czego żyć, gdzie spać będziemy? — wahał się chorąży.
— Czyż niema ruin? — zawołała Janinka. — Duchy są lepsze od Niemców!
— Czasem Bóg przez usta dziecka przemówi, a więc do ruin!
Uradowali się wszyscy i już weselsi czekali nocy. Po chwili rzekł Ziembiński:
— Pozwól, mości chorąży, że pierwszy wyjrzę na świat boty, rozpatrzę drogi, a jeżeli i zginę, to bezdzietny nie osierocę nikogo.
Skinął głową zezwalająco chorąży, wzruszony poczciwemi słowy, i Ziembiński zniknął w ciemnej perspektywie chodnika. W kilka godzin zjawił się i, donosząc że droga wolna, wiódł nieszczęśliwych zbiegów ku wylotowi tajnego przejścia.
Gdy w pomroku wieczornym spojrzał chorąży na Ziembińskiego, ledwie oczom swym wierzył, gdyż zamiast znanej sobie postaci, ujrzał starego dziada w stroju wieśniaczym, z kosturem w ręku.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! — zawołał zdziwiony. — A cóżeś waść zrobił z siebie?
— Mości chorąży, jako chłop i dziad będę bezpiecznie chadzał wśród wrogów, szlachcica zaraz powieszą lub zabiją.
— Prawda! Ale skąd wziąłeś ten strój?
— Wyszedłszy na świat spotkałem trupa chłopskiego, obdarłem go z szat, bo i pocóż nieboszczykowi koszula i hajdawery? Toć użebrzę kawałek chleba i przyniosę go państwu, gdyż zwierzynę i jagody łatwo mieć w boru, tylko chleba brak.
— Rozumnieś sobie począł; teraz wierzę, że dopłyniemy cało do portu ocalenia.
Wtem posłyszeli hasła żołnierskie, więc umilkli i, skradając się ostrożnie, ruszyli do lasu, kierując się w stronę ruin zamczyska.
Przybywszy na miejsce, odszukali podziemia z łatwością. Były tam dwie cele dobrze utrzymane, które wymieciono, ogrzano rozpalonem ogniskiem, zrobiono potrzebne łoża z mchu i traw. Na tych przygotowaniach upłynął dzień następny.
Rankiem poszedł Ziembiński po żebraninie do wsi okolicznych i pod wieczór przyniósł wiadomość, że Szwedzi ściągają posterunki i patrole, gdyż snąć gotują się do wymarszu.
Noc przeszła spokojnie, prócz hukaniu sów, śmiechu puszczyków, wyciu wilków i szczekania lisów, żaden ludzki czy nadludzki odgłos nie odezwał się wokoło i nie przerwał snu mieszkańcom ruin.
Tak przeszło dwa dni, aż wreszcie trzeciego zniecierpliwiony chorąży rzekł do powracającego Ziembińskiego.
— Słuchaj waszmość, panie Michale, jaki plan obmyśliłem. Co my tu wysiedzimy w tych ruinach? Szwedzi cofnęli się, jak mówisz, zostawiwszy słabe załogi, więc jutro skoro świt ruszysz do naszych przyjaciół, postarasz się o konie i ludzi, przeprowadzisz ich tajnie do ruin zamczyska, i pojedziemy w świat.
— Wola twoja mości chorąży, ale pozwolę sobie zwrócić uwagę, że pani chorążyna i Janinka nie nadadzą się do konnej jazdy.
Obecna przy tem Janinka poczerwieniała i zawołała:
— Nie jeżdżę ci ja tak, jak Anielka, ale zawsze dosiedzę na koniu. Niech się pan Michał o mnie nie boi.
— I ja w potrzebie pojadę. Pamiętam, że przed laty nie zsiadłam z konia przez dwanaście godzin, a było to dla zabawy, więc i teraz potrafię — odezwała się pani chorążyna.
— Ha, jeżeli wola taka, pójdę i sprowadzę ludzi i konie.
W trzy dni wrócił Ziembiński, ale sam, bez orszaku. Zastał chorążostwo na zewnątrz zamczyska, zbliżył się, a tuż spytał impetycznie chorąży:
— A oni gdzie?
— Zostawiłem przed lasem, w dobrem ukryciu, bo snuli się Szwedzi i bałem się zdradzić kryjówkę.
Nikt nie zważał, że o jakie sto kroków stała za drzewem postać z niemiecka ubrana, a widząc rodzinę chorążego, z uśmiechem tryumfu i złośliwości mruknęła:
— Więc to są duchy zamczyska!
Był to Jakubowski, który, jadąc na czele patrolu, spostrzegł znajomą skądciś postać dziada i postanowił go śledzić. Zsiadł z konia i w lesie z łatwością szedł za mniemanym dziadem. Widząc rodzinę chorążego, wielce się ucieszył i szybko podążył w kierunku Ostrowa, by zawiadomić pana o odkryciu. Dotarł do zamku późną nocą, kazał jednak rozbudzić grafa i rzekł:
— Znalazłem chorążego i córki.
— Jeżeli to prawda, dostaniesz sto talarów, a za kłamstwo sto batów.
— Talary są moje i dziękuję za nie panu grafowi.
Tu opowiedział szczegóły. Graf chciał biedz natychmiast, powstrzymała go jednak ciemność nocy.
Dopiero nad ranem we czterech popędzili do ruin. Aby nie spłoszyć ptaszków zostawili konie na uboczu, a sami poszli pieszo.
Dotarłszy do ruin, gorączkowo zaczęli szukać wejścia do podziemi, nie zważając, że z drugiej strony, zasłonięci lasem, stali umówieni ludzie z Ziembińskim na czele.
Ten poznał Jakubowskiego, grafa i dwóch towarzyszących im Niemców, kazał ich wnet otoczyć, a gdy Niemcy nachyleni gotowali się wejść do odnalezionego podziemia, skoczyli na nich ludzie Ziembińskiego.
Walka trwała krótko. Niemców skrępowano sznurami, usta im zakneblowano, i na dany znak ruszył cały orszak w głąb lasu.
Ziembiński w milczeniu upatrywał dębu, a znalazłszy go kazał wnet zarzucić powrozy.
— Jako zdrajca ma pierwszeństwo ten oto — rzekł, wskazując na Jakubowskiego.
Potem przyszła kolej na grafa i na dwóch Niemców. Taki był smutny koniec nikczemnego zdrajcy i nienawistnych Niemców, którzy, nie jak rycerze, lecz jak rozbójnicy, przyszli poto ze swojej Marchii, aby grabić, palić i rabować.
Chorąży odzyskał wkrótce Ostrów przy pomocy sąsiadów, a wysławszy córki i żonę do miasta dla bezpieczeństwa, sam do końca wojny utrzymał w swych ręku obronny zameczek.