[18]
W TEATRZE FREDRY
Czas w starych kopersztychach zżółkły papier marszczy,
ułańskiem błyska czakiem, kitką w amarantach,
zegar-empire złoconą zakrywa się tarczą,
by fałszywym, za długim zmącić sen kurantem.
Senny park — gdzie w strzyżonych klombach i alejach
na ławeczce pod klonem amory ułańskie,
w nocy wiatr wspominkami i liśćmi przewieje,
aż rozszlocha się panna nad romansem Tańskiej.
W miastach smukli panowie de Birbant-Birbanccy
w faraona postawią dożywocia stawkę,
aby na wsi z posagiem pogruchać w altance,
a przed zmrokiem przejść jeszcze na nudę i kawkę.
Kontusze drzemią w kufrach, już dawno do szatni
kuse fraczki w kolorach weszły uśmiechniętych.
Oniemiał z kordem w ręku rębajło ostatni,
zwiesił wąs i mieszczańskim ostał się rejentem.
Pochowano pod korcem dukatowe złoto.
Jak aktor straszy skurczem komedjowej maski
i schyłek dni rubaszną skończy anegdotą
żywy — a już umarły szlachecki Jowialski.
Patrzcie, mieszczański Łatka, horrendum, mosanie,
szlagonów i birbantów obrawszy ze skórki,
chociaż sam innobilis omal nie dostanie
biednej, lecz wciąż wielmożnej, bo szlacheckiej córki.
[19]
Co za czasy, panowie, pono na Zachodzie
korable parą dymów pierzą się na fluktach...
— O tempora! O mores! Szlachta na psy schodzi.
— Nad Polską Włoch w balonie — nieczysta to sztuka.
Oficerom z wojenki zbyt nudno w traktjerniach,
lulki ćmią, baki świecą, zadzierają nosa,
a że w worku grosz goni drugi grosz niewierny
mundurem i szabelką zarobią na posag.
— Epoko! Hrabia piórem po pańsku się para,
hrabia rej wodzi w tłumie fraczków kanarkowych.
Już dawno w empirowych czas stanął zegarach,
sypiąc młodym szaleństwa, starym — śnieg na głowy.
I scena jak kopersztych wszelką ostrość zatrze,
jak próchno błyska ku nam senną światła smugą...
— Sto lat śmiechem ogromnym parsknęło w teatrze.
— Sto lat się tak śmiejemy — naprawdę — to długo.