We wnętrzu ziemi
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | We wnętrzu ziemi |
Pochodzenie | Świat R. I Nr. 19, 12 maja 1906 |
Redaktor | Stefan Krzywoszewski |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Data wyd. | 1906 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
— Pozwoli szanowny profesor... Ziemia taka w ostatnich czasach zdenerwowana i zła, że, doprawdy, nie wiedzieć, co dalej z tego wyniknie. A nuż staruszka wścieknie się do reszty i pocznie trząść naszą Galicyą, jak sadownik rzęsistą gruszą w jesieni? No, a wtedy co?... Wezuwiusz, Martynika, S. Francisko?... Żeby jeszcze kiedyindziej, mniejsza z tem, ale właśnie teraz, przed powszechnem, bezpośredniem i tajnem...
Przyjaciel Marsa, spowiednik Wenery, okrąglutki pan w okularach, ruchliwy, uczynny i bardzo uprzejmy, śmieje się z galicyjskich horoskopów laika i zaprasza do stolika, na którym spoczywa piękny stereoskop i pudełko z fotografiami.
— Spojrz pan najpierw na Marsa. Wisi w powietrzu... To pana zajmie.
— Hm, na Marsa... czemu nie: popatrzeć, popatrzę. Przypuszczam, że szabli u boku przypiętej nie ma... Aczkolwiek nie zdziwiłbym się, gdyby i on, na rozkaz z Berlina, przystąpił do mobilizacyi.
Spojrzałem.
Po chwili na firmamencie niebieskim, na tle miliona gwiazd, poczciwy Mars występuje na front, wielki jak japońska lampka, i naprawdę zawisł w powietrzu, a za nim, nieco z boku, „wisi“ jego rodzony księżyc. Obaj tak zbliżyli się ku mnie, że bierze ochota pójść za stereoskop i planetę z drugiej strony chwycić.
— Ależ to bajeczna perspektywa astralna! Jak, panowie, doszliście do takiej plastyki przestrzennej w fotografii?
— Ot, po prostu. Oddaliliśmy prawe oko od lewego na kilka kilometrów. Dzięki temu widzimy dokładnie, czy gwiazda znajduje się bliżej, czy dalej w stosunku do sąsiadek. Zwłaszcza położenie planet uderza na pierwszy rzut oka.
— Wybornie, wybornie. Tylko ja przecież wedle tej... „geofebry“, czy też jak ją tam nazwać w przyzwoitej naukowej formie...
— Aha,... i owszem.
Tu profesor, zrozumiawszy, czego dusza pragnie, rozpoczyna:
— Znamy trojakie trzęsienia ziemi. I tak: zapadlinowe, wulkaniczne i tektoniczne. Wyobraź pan sobie, że gdzieś pod nami znajduje się rozpuszczalna warstwica, którą woda po pewnym czasie wyrugowała i odprowadziła kanalikami w bok. Powstała więc jaskinia. Naraz czapka jaskini zapada się. Ot i trzęsienie ziemi „zapadlinowe“. Galicya zna właśnie takie zapadlinowe trzęsienia. Są one maleńkie, lokalne i nie zbyt groźne. Możesz pan spać spokojnie.
— A inne trzęsienia?
— Co do dwu innych, hypoteza jeszcze nie ustalona; bądź co bądź przypuszczenie, że wulkuny są naturalnemi kanałami, łączącymi wewnętrzną, ciekłą magmę z powierzchnią ziemi, trafia na poważne zarzuty. Skorupa ziemska jest, wedle moich obliczeń stałą na mniej więcej 400 klm. w głąb.
— A jak daleko doszliśmy dotąd zapomocą wkopu w głąb ziemi?
— Dwa kilometry. (szyb na Śląsku)
— No, to do płynnej ziemi nie prędko dojdziemy?
— Ho, ho, ho!...
I profesor strzepnął zabawnie rękami, poczem ciągnął dalej:
— Wyobraź pan sobie balon (piłkę do zabaw dziecięcych) o dość twardej skorupie lakieru, pod którą jest znacznie miększy i elastyczniejszy kauczuk. Wnętrze tego balonu wypełnione jest ognistym płynem. Jak on wygląda — nie wiem. Co się tam wogóle dzieje — również nie wiem. Nikt tego nie wie.
— Dante wiedział...
— Być może, ale on nie był geologiem. Gdy taki balon pękł w kilku miejscach na powierzchni, lecz tylko do głębości warstwicy lakieru, to oczywiście powstałyby szczeliny. Ziemia istotnie pęka, bo stygnie i kurczy się. Ona poprostu chudnie. Dziś jest jeszcze kulą, lecz w miarę jak coraz bardziej będzie wewnątrz ostygała i babczyła się, niby wyschły owoc, to kształt jej kulisty coraz więcej przeobrażać się zacznie w figurę znaną w krystalografie pod nazwą „tetraedru“ (cztery trójkąty równoboczne zczepione ze sobą wierzchołkami). Tetraeder, to forma, do której ziemia nasza, zachowując dzisiejszą swoją powierzchnię, schudnąć kiedyś musi. Trzeba na to setek tysięcy lat... Ale tak będzie. Że istnieją zeschłe w taką formę gwiazdy, mamy na to dowód w tym fakcie, iż pewne gwiazdy płoną w różnych czasach różnie. Załamanie światła...
— Tak.
— Otóż ziemia, kurcząc się, wytworzyła na swej powierzchni pęknięcia, a raczej takie miejsca, w których spoistość warstwic podłużnych prawie nie istnieje. Wyobraźmy sobie teraz, że na te pęknięte miejsca cos naciska... dajmy na to, warstwica pary wodnej zawisającej w powietrzu (ciśnienie barometryczne). Wówczas skorupa nadpęknięta zapada się nieco ku wnętrzu ziemi, przyczem trze swymi chropowatymi zębami o sąsiednią ścianę rozpadliny, która pozostaje w stanie spoczynku. I oto masz pan w tym wypadku trzęsienie ziemi tektoniczne.
— Znaczy to tyle, co wywołanie ruchu drgającego w ścianie stałej przez ocieranie się o nią drugiej ruchomej.
— Tak, mniej więcej: tak. W S. Francisco mieliśmy właśnie przykład takiego trzęsienia ziemi tektonicznego.
Tu profesor rozpostarł przedemną kartę geoglobów.
— Widzi pan te czerwone linie? — zapytał, wskazując palcem na kolorowe linie, które sam niedawno wykreślił.
— Widzę.
— Otóż to są linie owych domniemanych pęknięć, a zarazem linie, które kiedyś zarysują tetraedralny szkielet ziemi, gdy to staruszka wyschnie do szczętu. Właśnie o tych liniach piszę rozprawę. Linie te idą wzdłuż zachodnich wybrzeży całej Ameryki, dalej przechodzą łukiem przez Antyle, staczają się w dół obok zachodnich wybrzeży Afryki, unoszą znowu w górę, przechodzą przez morze Śródziemne ku Australii i wreszcie łączą się, dążąc obok Chin i Japonii, z początkiem nitki pęknięć, tuż przy języku kalifornijskim. Jak pan widzi, tektoniczne trzęsienia ziemi odbywają się właśnie na tej tylko linii; na tej linii leży S. Francisco, Martynika, Hiszpania, Włochy, Karakatoa, Japonia etc., słowem ojczyste kraje i miejsca chronicznych trzęsień ziemi...
— A wulkany?
— Wulkaniczne trzęsienia ziemi są to zaburzenia lokalne, nie mające nic wspólnego z trzęsieniami tektonicznemi. To też twierdzenie, jakoby wypadki w S. Francisco i pod Neapolem z jednego pochodziły źródliska, nie jest słuszne. Nasze przyrządy seismometryczne notują doskonale we Lwowie tektoniczne trzęsienia ziemi w S. Francisco, Japonii lub na Antylach, natomiast erupcyi Wezuwiusza nie notowały. Najlepszy to dowód, że wulkany pracują lokalnie, a ich ognisko leży wyżej, niżeli źródło zaburzeń tektonicznych. Z wulkanami, przypuszczalnie rzecz ma się tak: Oto do zarzewia wulkanicznego dostaje się np. woda pochodząca z głębi ziemi. Wskutek wytworzonej prężności pary następują wybuchy. Na Karakatoa dostała się woda do zarzewia, nie z głębin ziemskich, tylko z morza, a skutek był ten, że szczyt góry wulkanicznej wyleciał w powietrze, niby kołek z moździerza.
— To w Galicyi wybuchów wulkanicznych i tektonicznych trzęsień ziemi nie będzie?
— Chyba nie.
I profesor potrząsł z powątpiewaniem głową.
— A co to są przyrządy seismometryczne?
— Są to wahadła silnie nachylone względem pionu, wrażliwe na uderzenia poziome, a połączone z przyrządem, regestrującym za pomocą promieni świetlnych. Jeżeli ziemia milczy, przyrząd regestrujący znaczy linię prostą, zaś w razie wstrząśnień poziomych, linia prosta zmienia się w stosownej chwili w węzeł, względnie w wąsiki wystrzępione na prawo i lewo od głównej grafiki.
Tu profesor Laska wiedzie mnie w inny kąt gabinetu i pokazuje na karcie ściennej lwowską grafikę trzęsień ziemi w Japonii i na Martynice.
Szanowny profesor chętnie mówiłby i objaśniał dłużej, a zarazem pokazywał skarby swych obserwacyi, jest bowiem in puncto złego humoru ziemi pierwszorzędną powagą. Musi jednak przerwać, gdyż zbliża się godzina wykładu.
— Ja, panie — rzekł na odchodnem — właściwie nie żyję na świecie. Myśli moje błądzą wciąż bądź to po gwiazdach, bądź też w głębinach ziemi. Wy, laicy, nawet nie przeczuwacie, ile w tem wszystkiem mieści się piękna i grozy, dzwigającej ducha na wyżyny.
Istotnie, gabinet astronomiczny prof. Laski opuszczałem pod wrażeniem straszliwej, doczesnej nicości.