WICHER HALNY.

Nikt nie zgadnie, jak i kiedy przyszedł na ten świat,
Czy po nagich krzesanicach z gór na ziemię spadł,
Czy się podniósł z cichych stawów i zmurszałych den,
Gdzie na wodnych traw podłożu zmógł go długi sen —
Czy go zrodził bór, co nocą w czarnych głębiach huczy,
Czy ten martwy ugor skalny, gdzie się Rozpacz włóczy...

Przypadł cicho w trawy śpiące i jak martwy legł,
Objął w uścisk boru mroczny, skamieniały brzeg,
Las drgnął tylko, tak jak człowiek zbudzony ze snu,
Kilka liści spadło zwolna na podłoże mchu,
Szmer poleciał w górę, w górę, ponad mroczną tonią...
Słychać w ciszy szelest skrzydeł i gwiazdy gdzieś dzwonią.

I rozbudził tłumnie trawy górskich hal i łąk,
Fala głosów kołysanych rozlewa się w krąg,
Coraz dalej, coraz szerzej płynie szmerów chór,
Aż uderza huczną falą o uśpiony bór.
Pochwyciły hasło wiatru smreki, sosny, jodły —
Las i góry wzniosły w niebo przedwieczorne modły!


A szumże mi, szum, melodyo przebudzonych drzew!
Chłonę w siebie, niby w muszlę, ten rozgłośny śpiew,
Jakiś dech rozpiera piersi — hen w gwiaździsty łan,
Rzucam myśli, dźwięki słowa w rozhukany tan
I pieśń śpiewam taką górną, wielką, niepojętą!
Czuwaj duszo! już się zbliża tajemnicze święto!!

Wicher porwał się, jak wściekły, z wąwozów i traw,
Wzburzył do dna i zamącił śpiący cichy staw,
Rozbił brudną smugę wody o skalisty zrąb
I jak kula wpadł znienacka w ciemną smreków głąb.
Cicho... cicho... jakieś drganie po drzewach się włóczy.
Tylko w głębiach coś się kłębi, przewala i huczy!

Wypadł z gąszczy taki mocny, potężny i zły!!
Strącił z włosów rozwichrzonych gałęzie i mchy,
Otarł cielsko o murawę, wyprężył się, wzrósł
I pochwycił w obręcz wirów kępę białych brzóz.
Hej! deszcz liści wątłych, srebrnych z wiatrem leci... leci...
»Zmiłuj! zmiłuj się nad nami!« — seplenią jak dzieci...

Potem wstrząsnął sosny chore, zdarł gałęzi pęk,
W próchnie drzewa wstaje cicho jakiś szklany jęk,
Pręty tłuką się o siebie, szara kora drży,
Nad szczytami płyną chmury, niby czarne mgły...
Drzewa wiją się i jęczą w beznadziejnej walce
I do nieba wyciągają pokurczone palce!!

Duszo! Duszo! skądże w tobie taka wielka moc,
Żeś zbudziła wiatr uśpiony w tę przeklętą noc,
Że się podniósł z cichych stawów i zmurszałych den,
Gdzie na wodnych traw podłożu zmógł go długi sen,

Że go zrodził bór, co nocą w tajnych głębiach huczy,
I ten martwy ugor, skalny, gdzie się rozpacz włóczy.

Hej! grajcie mi, moce ziemi, bom wielki, bom Pan!
Cisnę gwiazdy jednym rzutem w rozhukany tan,
Będę pieścił słuch łoskotem spadających brył,
Cały w oczach płomienisty od nadmiaru sił.
I zaśpiewam pieśń ogromną, górną, niepojętą,
Duszo! duszo! wielkie święto, tajemnicze święto!

Nikt nie zgadnie, jak i kiedy zamarł po nim ślad,
Czy na nagie krzesanice umęczony padł,
Czy powrócił do tych stawów i zmurszałych den,
Gdzie na wodnych traw podłożu zmógł go długi sen,
Czy go wchłonął bór, co nocą w czarnych głębiach huczy,
Czy ten martwy ugor skalny, gdzie się rozpacz włóczy!!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Zbierzchowski.