[251]
Pod rozłożystym stoi kasztanem
Kuźnia wśród wiejskiej ustroni;
Silny, barczysty kowal w niej panem
O grubej, żylastej dłoni,
A jego ramion mięśnie stalowe
Potrafią złamać podkowę.
Włos kędzierzawy, czarny i długi,
Twarz jego jak dębu kora;
Po czole potu spływają strugi
Od rana aż do wieczora:
Lecz patrzy dumnie z swojego domu,
Gdyż nic nie winien nikomu.
Przez cały tydzień z pod jego strzechy
Słychać gwar dziennej roboty,
Słychać sapiące powietrzem miechy
I spadające w takt młoty,
Które tak dźwięczą czysto i śmiele
Jak dzwony w blizkim kościele.
[252]
Powracająca dziatwa ze szkoły
Przez drzwi zagląda z rozkoszą...
Bawi ją widok ognia wesoły
I miechów, co się podnoszą,
I pryskających na wszystkie strony
Iskier ze sztaby czerwonéj.
W niedzielę za to, w skupieniu ducha
Czeladce on towarzyszy,
Świątecznych modłów i kazań słucha...
A kiedy śpiewy posłyszy,
Głos córki w świętem poznając pieniu,
W głębokim duma wzruszeniu.
Tensam, co matka, głos ma dziewczyna;
Lecz matka śpiewa u Boga...
Więc z rozrzewnieniem o tej wspomina,
Co jeszcze w grobie mu droga —
I szorstką dłonią ociera oczy,
Skąd łza po twarzy się toczy.
Tak w trudzie, smutku, cichem weselu,
Przez życie idzie swym torem;
Rano — zadanie świeże na celu,
A koniec pracy — wieczorem;
I co dzień świeże zbierając żniwo
Na noc zarabia szczęśliwą.
[253]
O, przyjacielu, przyjm dziękczynienia
Za tę naukę nam daną:
Tak w kuźni życia pośród płomienia
Do pracy wstawać trza rano
I każdy zamiar, każdy czyn potem
Pod twardym urabiać młotem.