Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zapanowała cisza wielka, w kancelaryi.
Zarządzający po rozpatrzeniu papieru jaki trzymał w ręku i na którym wypisane były liczne nazwiska, wywoałał:
— Panna Izabela Paulina de Rhodé...
Niewidoma powstała.
— Jestem — odpowiedziała.
Zarządzający ciągnął dalej:
— Pan Ernest Lecourt... Panna Eugenia Darier... Pan Alfred Denau... Pani Brinon, wdowa.... Panna Klara Gervais...
Każda z osób wymienionych powstawała przy posłyszeniu swojego nazwiska.
— Są zatem wszyscy wezwani — oświadczył zarządzający — to dobrze...
Proszę zatem panie i panów pofatygować się za mną do gabinetu pana David’a.
Zabierał się do pójścia gdy Teresa zbliżyła się ku niema żywo i rzekła: — Pani moja, panna de Rhodé, jest ociemniałą szanowny panie. Czy mogę jej towarzyszyć?...
— Nie, pani, to niemożliwe. Sami tylko interesowani mogą być dopuszczeni....
— Niechaj pani wesprze się na mnie, wtrąciła Klara Gervais, młode dziewczę przybyłe ze szpitala i podsunęło ramię swoje ociemniałej. — Będę chętnie przewodniczką pani.
— Dziękuję ci serdecznie moje dziecię — wyszeptała panna de Rhodé — jesteś wyjątkowo dobrą panienką, odgadłam to po dźwięku twego głosu... i z pewnością się nie mylę...
W chwilę potem, wszyscy wywołani przez zarządzającego kancelaryą notaryalną, znaleźli się w obec notaryusza pana David’a.
Nie był on sam w gabinecie.
Siedział przy nim mężczyzna lat około pięćdziesięciu, mocno pokrzywiony i przerażająco brzydki. Głowę miał łysą, twarz pokrytą szrammami, cerę zsiniałą. Wyłupiaste oczy i nos długi mocno zakrzywiony, czyniły go podobnym do jastrzębia.
Wyszukana elegancya z jaką był ubrany, pomogła do tem jaskrawszego uwydatnienia wyjątkowej jego brzydoty.
Notaryusz poprosił przybyłych, aby zechcieli zająć miejsca, co znowu zaintrygowało ich niezmiernie, bo jak przypominamy, nikt wcale nie wiedział po co i dla czego został wezwanym, potem usiadł sam i po chwili odezwał się w te słowa:
— Panowie i panie, miałem honor zaprosić państwa do mej kancelaryi, aby was powiadomić o treści testamentu pana René-Joachima Estival, zmarłego w dniu 1-m stycznia roku bieżącego.
Dwa te wyrazy o „treści testamentu“ wywarły bardzo głębokie wrażenie na każdego ze słuchaczów — a wrażenie było widocznie bardzo dodatnie.
Nie można wcale wątpić, że chodzi o jakiś spadek...
Jedna tylko panna de Rhodé zachowała się obojętnie.
— Zaszła chyba jakaś pomyłka — odezwała się z cicha. René-Joachim, Estival... Nie znałam nigdy i nie znam wcale tego nazwiska.
Pan David mówił dalej:
— Odczytam państwu testament, którego głównym spadkobiercą jest obecny tu pan Sosthen Placyd Joubert...
I wskazał ręką na jegomościa o fizyognomi ptasiej który siedział obok niego.
W chwili gdy notaryusz wymawiał słowa „legataryuszem głównym“ twarze wszystkich obecnych mocno się powyciągały, oblicza rozpromienione oblekła jakaś posępność.
Urzędnik państwowy stłumił uśmiech jaki cisnął mu się na wargi, na widok tej zmiany i zaczął znowu:
— Wezwany zostałem przez p. Joubert do ogłoszenia państwu zapisów objętych testamentem jaki zaraz odczytam.
Skoro są zapisy, mogą być dosyć znaczne.
Fizyognomie rozjaśniły się na nowo.
Notaryusz otworzył kopertę leżącą przed nim na stole, wydobył z niej duży arkusz papieru i czytał:
„Ja René Joachim Estival, kapitalista zamieszkały w Paryżu, przy ulicy św. Pawła Nr. 27, nie posiadając krewnych którzyby prawnie po mnie dziedziczyli, zapisuję niniejszym, cały niewielki mój majątek, wynoszący w przybliżeniu około stu dwudziestu pięciu tysięcy franków, panu Sosthene’owi Placydowi Joubert, zamieszkałemu w Paryżu przy ulicy Geoffry-Marie, Nr. 1, przyczem proszę go o doręczenie osobom później wymienionym legatów następujących:
1. „Panu Alfredowi Denau, pieczętarzowi, zamieszkałemu w Paryżu, przy ulicy Pétites Ecuries, Nr. 82, zegarka srebrnego z memi cyframi na kopercie, na dowód wdzięczności mojej, za uratowanie mi życia, mianowicie za wydobycie mnie z pod najeżdżającego na mnie omnibusu w dniu 20-m września 1879 roku.“
Nieboszczyk kreśląc powyższe słowa przypuszczał zapewne, że postępuje bardzo wspaniałomyślnie.
Pan Alfred Denau, pieczętarz, wcale tej opinii nie podzielał. Skrzywił się wcale nie dwuznacznie i dość głośno powiedział:
— A!.. żeby cię.. gdybym mógł przewidzieć, byłbym się napewno nie fatygował...
Notaryusz czytał dalej:
2. „Panu Ernestowi Lecourt, kupcowi, zamieszkałemu w Paryżu, przy ulicy Ursyna, Nr. 29, przeznaczam pierścień herbowy, złoty, z cyframi, na pamiątkę przyjaźni jaka nas ze sobą łączyła.“
— Prawda żem bardzo kochał tego biednego, poczciwego Estiyala! — zawołał Lecourt — i lubo nie obchodzi mnie wartość pierścienia, bardzo mi przyjemnie, że nie zapomniał o mnie.
3. „Pani Brinon, wdowie, ciągnął notaryusz, zamieszkałej w Paryżu, przy ulicy Roquette, Nr. 108, zegarek złoty i takiż łańcuszek, na pamiątkę starej przyjaźni.“
4. „Pannie Eugenii Darier, infirmerce w szpitalu Świętego Antoniego, sumę dwieście pięćdziesiąt franków.”
5. „Pannie Klarze Gervais, modniarce, zamieszkałej w Paryżu, ulica ś-go Pawła Nr. 27, przeznaczam bilet na loteryę artystyczno przemysłową, oznaczony numerem: siedm milionów dziewięćset siedmdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć!
Pomimo uroczystego nastroju notaryusza, dwaj czy trzej słuchacze, nie byli w stanie się powstrzymać i parsknęli głośnym śmiechem przy ogłoszeniu tego oryginalnego zapisu.
Sam nawet pan David nie mógł pohamować lekkiego uśmiechu.
Klara taka przed chwilą blada, zarumieniła się po same uszy.
— A to co, czy sobie kpi, czy sobie żartuje ze świata ten nieboszczyk — zawołał prawie głośno Alfred Denau, pieczętarz niezadowolony.
— Biedne dziewczę!... — westchnęła panna de Rhodé.
Notaryusz poprosił, aby się uciszono i czytał w dalszym ciągu co następuje:
— „Ten bilet loteryjny, nabyty przezemnie, tem się odznacza, że pojedyńcze cyfry numeru jakim jest opatrzony, dodane do siebie, dają liczbę piędziesiąt dziewięć, to jest tyle, ile lat sobie liczę. Okoliczność ta budzi we mnie niezłomne przekonanie, że na numer ów padnie wielki los, czyli pięćset tysięcy franków.“
Objaśnienie rzeczone przyjęte zostało nowym wybuchem śmiechu.
— Czy podobna, żeby człowiek przy zdrowych zmysłach, zdolny był pleść coś podobnego, wtrącił pieczętarz wzruszając pogardliwie ramionami.
„Przeznaczając ten bilet dla Klary Grerwais, sieroty, panienki szlachetnej i dzielnej, którą kocham i którą szanuję, czytał notaryusz David, — pragnę zabezpieczyć jej nietylko fortunę, ale szczęście...“
— Zacny pan Estival!... szepnęła panienka, której oczy były łez pełne; — jakakolwiek jest wartość zapisu, jaki dla mnie uczynił, jestem mu za pamięć o mnie, wdzięczną szczerze i głęboko.
Zaledwie Klara wypowiedziała te słowa, gdy otworzyły się drzwi gabinetu.
Wszedł zarządzający kancelaryą notaryalną z listem i jakiemiś papierami w ręku, zbliżył się do pana Davida i złożył przed nim i list ów i owe papiery, przy czem szepnął mu jakichś kilka słów po cichu.
Twarz notaryusza wyrażała najwyższe zdziwienie, przez kilka chwil wpatrywał się uważnie w pannę de Rhodé; potem zaczął się rozpatrywać w liście i papierach jakie mu przyniesiono i coraz większe ogarniało go zdumienie.
Sosthené Placyd Joubert, legataryusz główny zmarłego, badał z boku jego fizyognomię.
Panna de Rhodé, nie mogąc widzieć tego co się działo, a zaintrygowana głęboką ciszą jaka nastała nagle, zapytała:
— Czy odczytywanie testamentu zostało ukończone?... nie słyszałam, aby była o mnie jaka wzmianka...
— Jesteś pani ostatnią z wymienionych, odpowiedział notaryusz David — przerwałem czytanie z powodu potrzeby rozpatrzenia listu z Algeru, jaki mi doręczono w tej chwili, a jaki pani dotycze.
— List z Algeru, który mnie dotycze!... mówiła niewidoma.
— Tak pani, list niezmiernie ważny...
— Nic a nic nie rozumiem.
— Za chwilę objaśnię panią, bo potrzebujemy pomówić ze sobą... Powiadamiam panią jednocześnie, że nieboszczyk uczynił zapis dla pani; przedewszystkiem jednak zajmę się doręczeniem osobom tu zebranym przedmiotów lub pieniędzy im przeznaczonych i odebraniem na to pokwitowań właściwych.. Następnie będę też służyć pani...
Kwity były przygotowane i każdy z obdarowanych potrzebował się tylko podpisać.
Skoro przyszła kolej na Klarę Gervais, notaryusz wręczył jej bilet loteryjny, po drugiej stronie którego Joachim Estival położył swój podpis o tyle nizko, aby było dość miejsca na wpisanie ustąpienia.
— Weź to, moję dziecię... rzekł. Podarek to jak się zdaje, bez wartości, kto wie jednak, czy nieboszczyk, nie daje ci w rzeczywistości fortuny, jak był o tem gorąco przekonany?... Kto to wie, czy to co się wydaje głupstwem zabobennem, nie jest rodzajem jakiegoś jasnowidzenia, przeczucia?... Życzę ci, aby się sprawdziło.
— Dziękuję panu, za jego poczciwe słowa, wyszeptało młode dziewczę przyjmując bilet; ale nie durzę się bynajmniej... fortuna nie jest mi przeznaczoną... nie miałam nigdy szczęścia; i nie będę go miała nigdy.
Panna de Rhodé wsłuchiwała się z niepojętem jakiemś wrażeniem w w dzwięczny głosik, który to mówił.
— Nie trać nadziei, moję dziecię, odezwała się, kto to wiedzieć kiedy może...
— Ma pani słuszność... dodał notaryusz.. i zaraz przekonam ją o tem...
Obdarowani w miarę jak podpisywali kwity, wynosili się jeden za drugim.
Placyd Joubert, spadkobierca główny, podniósł się w tej chwili.
— Pan notaryusz już mnie nie potrzebuje?... zapytał biorąc za kapelusz umieszczony obok na krześle.
— Owszem... proszę pana... Obecność pańska... będzie nieodzownie potrzebną!... Bądź pan łaskaw zająć jeszcze miejsce...
Człowiek o fizyonomii ptasiej postawił z powrotem kapelusz na krześle i nie okazując najmniejszego zdziwienia zasiadł ponownie.