Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Przychodzili tutaj już kilka razy pytać się o pannę... powiedziała stróżka po powitaniu do młodej dziewczyny.
— A kto taki? — zapytała Marya-Joanna ciekawie.
— Jacyś panowie, których nie znam... byli nawet dzisiaj rano...
— Cóż oni chcieli odemnie?...
— Nie wiem nic.
— A pan de Quercy czy był?
— Nie, nie był, proszę panny.
— Idę się pakować, wyjeżdżam...
Powiedziawszy to, uciekinierka z Bonneuil, pobiegła szybko po schodach i zamknęła się w swojem mieszkaniu.
Prawie w tej samej chwili, dwaj ludzie, których widzieliśmy czatujących na ulicy, zjawili się w mieszkaniu odźwiernej.
— Czy to panna Marya-Joanna powróciła? — zapytał jeden z nich.
— Tak panie.
— Na którem piętrze mieszka?
— Na drugiem, drzwi na lewo.
Udali się obaj na schody, a ten co się zapytywał zadzwonił.
— Kto tam? — zawołał głos z wewnątrz.
— Ktoś... przysłany przez pana de Quercy.
— Proszę zaczekać... zaraz otworzę...
I za chwilę drzwi się otworzyły, ale Marya-Joanna, gdy zobaczyła podejrzane miny przybyłych, cofnęła się wystraszona, i chciała zamknąć z powrotem.
Było już jednak zapóźno! Wepchnięto ją siłą do przedpokoju.
Sądząc, że to napaść jakichś rabusiów, chciała wołać o pomoc.
Ale i na to czasu nie było.
— Radzę pannie być cicho, jeżeli panna chce uniknąć skandalu! — odezwał się jeden z przybyłych.
— Czego chcecie odemnie?...
— Bodaj, że panna domyśla się potroszę, tak mi się przynajmniej zdaje... Trzeba iść z nami. Aresztujemy panienkę, na żądanie dyrektora Zarządu Opieki publicznej...
— Ależ moi panowie, ja nic przecie nie zrobiłam... zaczęła się tłumaczyć ex-praczka.
— Nas też to nic a nic nie obchodzi. Panna wszak jesteś Maryą-Joanną — a byłaś uczennicą pani Ligier, — w Bonneuil?
— Tak jest.
— Działamy na mocy danego rozkazu... Chcesz panna, to ci go pokażemy... Chodź panna spokojnie — a wszystko się po cichuteńku załatwi... Mamy fiakra, czeka na nas przed domem.. Prosimy...
— Gdzież mnie panowie zaprowadzicie?...br>
— Do prefektury naturalnie...
— Pozwólcie mi przynajmniej — zabrać z sobą trochę grosza, jaką tu posiadam...
— Dobrze... dobrze... tylko prosimy pospieszać...
Marya-Joahna zrozumiawszy, że opór wszelki stałby się bezużytecznym, dała za wygraną.
Otworzyła szufladkę, wzięła do portmonetki dwa czy trzy bilety sto frankowe i kilka luidorów, wyszła z agentami, wsiadła z niemi do czekającego fiakra i pojechali do Prefektury.
Odprowadzono ją do nadzorcy, zdjęto medalik z szyi i zapakowano do celki w której Klara Gervais, ta prawdziwa Joanna-Marya, przepędziła przedtem dwie noce.
Zrobiwszy to, posłano agenta do dyrektora Opieki publicznej z medalikiem i zawiadomieniem, że żądaniu jego stało się zadość.
W parę godzin później, Marya-Joanna odprowadzoną została do domu poprawy Saint-Lazare, gdzie miała czekać na wydanie wyroku.
Tutaj właśnie znajdowała się Klara Gervais.
∗
∗ ∗ |
Ośm dni upłynęło od brutalnej sceny, jaką po pijanemu wyprawił Leopold Joubert w willi Trembles, na wyspach Świętej Katarzyny.
Chociaż nie przyszedł jeszcze zupełnie do zdrowia po zimnej kąpieli na Marnie, zaczął się już jednak podnosić. I coraz bardziej czuł się zakochanym w ładnem, skromnem dziewczęciu, z którem tak nikczemnie postąpił.
— Przez te ośm dni — myślał sobie — musiał papa zebrać niewiem jak już dokładne wiadomości!... — Muszę zażądać, aby pośpieszył z formalnem oświadczeniem i pozwolił w ten sposób zapomnieć Klarze, moje znalezienie się ohydne.
Ubrał się w skutku tego ciepło i pomimo uwagi służącego, że jest osłabiony, że jeszcze chwieje się na nogach, wyszedł i podążył na śniadanie na ulicę Geoffroy-Marie.
Joubert zniechęcony bardzo sceną jaka się odbyła u niewidomej, nie widział żadnej nitki przewodniej, żadnego światełka w tych ciemnościach, a obawiając się, ażeby dwa i pół miliona hrabiego de Rhodé, nie przepadły dla niego, był w bardzo złym humorze, w chwili, w której jego jedynaczek a zatem i wyłączny spadkobierca, zjawił się w gabinecie.
— Jeszcześ chory... jeszcze się nie możesz na nogach utrzymać... — po coś wychodził?...
— Ależ papo, stęskniłem się bardzo bez ciebie... — odrzekł Leopold.
— Czy to na prawdę jedyny cel twojej wizyty...
— Że jedyny, daję na to słowo honoru, lubo chciałem przy sposobności...
{{tab}— Cóż takiego?...
— Czy ojciec zapomniał o swojej obietnicy?...
— Nigdy nic nie zapominam.
— Więc zebrał ojciec wiadomości?... No wie ojciec, te wiadomości?...
— Chcesz znowu widzę mówić o tej swojej Klarze Gervais?...
— Ależ naturalnie mój ojcze!... Chcę mówić, mówię i będę mówił...
Czy ojciec się dowiadywał?...
— A jakże.
— No to niechże ojciec będzie łaskaw uda się teraz i poprosi ją o rękę... Przecież ojciec przyrzekł mi to, jeżeli wiadomości będą dobre... a muszą być dobre, przysięgam z góry na to!... — To anioł, te prawdziwy anioł, ta Klara Gervais...
Joubert stanął przed synem, założył ręce na piersiach i głosem ponurym rzekł:
— Czy wiesz, czego się dopuściła ta dziewczyna, którą nazywasz aniołem?...
Leopold widząc złowrogo wykrzywioną twarz ojca, przeraził się szalenie.
— Cóż zrobiła?... — wymówił drżący i blady śmiertelnie.
— Dopuściła się kradzieży!... — Klara Gervais jest złodziejką...
— Fałsz!... Podły fałsz!... — krzyknął Leopold z energią, jakiej się po nim spodziewać nie można było — fałsz! potwarz nikczemna!...
— Jeżeli nie wierzysz, idź się przekonaj do prefektury policyi, albo do prokuratora Rzeczypospolitej!... — Klara Gervais siedzi w Saint-Lazare... — Tak jest, w więzieniu siedzi dziewczyna, którą poślubić chciałeś!... w Saint-Lazare, oskarżona o złodziejstwo... — Będzie stawała przed sądem i będzie z pewnością skazaną, bo są wszelkie przeciwko niej dowody.
Leopoldowi oczy słupem stanęły, żyły wystąpiły na skronie, drżące ze wściekłości ręce wyciągnął do ojca.
— O! — zawołał głosem syczącym, zdławionym — jeżeli jest oskarżoną, toś ty z pewnością dopuścił się jakiegoś względem niej podłego matactwa!...
Jeżeli są dowody potępiające ją, to z twojej tylko pochodzą fabryki!... — Jeżeli jest w Saint-Lazare, toś ty ją tam tylko wpakował...
— Ja... — mruknął Joubert, którego oskarżenie to ugodziło w najczulszą strunę. — Ja!...
— Tak ty mój ojcze! — O! znam ja dobrze kochanego papę. Nie cofniesz się ty przed niczem, gdy idzie o dopięcie celu!... Usuwasz przeszkody...
Klara Gervais ci przeszkadzała i biedna mała, nieszczęśliwa, została zdruzgotaną przez ciebie!.. Ale co ci to szkodzi papeczko, że ta sierota zostanie zgubioną, skazaną, że umrze może, bylebym tylko, ja jej nie zaślubił? — Poprzysiągłeś jej zgubę i dotrzymałeś słowa! — Wymyśliłeś winę... pokierowałeś pozory... wiem o tem... czuję to... jestem tego najpewniejszy!... Ale nie doszedłeś jeszcze tam, gdzie zamierzasz! — Ja to wszystko powiem sędziom, ja twój syn!... — Otworzę im oczy, a oni jej nie skażą!...
Joubert robił nadludzkie wysiłki, ażeby się powstrzymać.
Słysząc ostatnie słowa Leopolda, nie był w stanie zapanować nad sobą.
Chwycił silnie za kark syna i trząsł nim z piekielną siłą.
— Puszczaj mnie ojciec!... puszczaj!... — Dusisz mnie!... — bełkotał napróżno, nieszczęśliwy niedołęga, nie mogąc już oddychać wcale.