Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nie kochasz więc nikogo i nikt cię nie kocha? — powtórzyła Marya-Joanna.
Klara żywo przyłożyła rękę do bijącego gwałtownie serca.
— Gdybym była nawet kochaną — szeptała, to dziś już to wszystko przepadło, bo pogarda zabija miłość...
— Czyś sierotą? — zapytała dziewczyna z Bonneuil.
— Niestety| — odrzekła Klara ze łzami w oczach.
— No... no... moja kochana Klaro tylko nie trzeba się martwić... Nie skażą cię napewno zbyt ciężko — a po wycierpieniu kary, pracować będziesz jak przedtem.
— Nie będą mi chcieli dać roboty...
— Kto to wie? — trzeba zawsze wierzyć w lepszą przyszłość... Powiadam ci — jak mnie widzisz, że ja wcale a wcale nie desperuję — a jednakże jestem pewną, że będę siedziała pod kluczem, aż do pełnoletności...
Klara spojrzała na swoję towarzyszkę zdziwiona.
— Zamknięta będziesz aż do pełnoletności? — spytała.
— A naturalnie, że będą mnie trzymać w domu poprawy, ale chociaż to własna moja wina, jednakże bardzo mi to przykro, zwłaszcza, że byłam na chwilę w skórze milionerki...
— Milionerki?... Ty!...
— A no ja!... To dziwna historya doprawdy...
— A cóżeś zrobiła, że cię zamknęli?
— Wierutne głupstwo... Porzuciłam praczkę u której się uczyłam, zdurzona obietnicami półgłówka, który jak się teraz przekonałam, szydził sobie ze mnie...
— Zapewne, żeś bardzo źle postąpiła, ale samej sobie też tylko krzywdę zrobiłaś... Któż więc ma prawo karać cię tak surowo?... Ojciec czy matka?
— Nie, bo i ja także nie mam żadnej rodziny...
— Więc od kogóż zależysz?...
— Od Opieki publicznej, której jestem wychowanką, a która mnie przygarnęła po oblężeniu Paryża i Komunie.
Klara słuchała z wielką uwagą, — a Marya-Joanna mówiła dalej:
— Zostałam podniesioną z barykady, na której pokaleczona leżałam obok poległych mężczyzny i kobiety, którzy zapewne musieli być mojemi rodzicami...
— Ale to, co ty mnie opowiadasz, toż to zupełnie własna moja historya?.. wykrzyknęła Klara zdziwiona.
— Twoja historya?...
— Tak.. mama Gervais, przybrana moja matka... poczciwa kobieta, której noszę nazwisko... znalazła mnie w ostatnim dniu Komuny, płaczącą na barykadzie obok dwóch trupów.
— A! to szczególne! — zawołała Marya-Joanna. — W którem cię miejscu znaleziono?...
— Na ulicy de la Roquette...
— To znowu tak samo jak mnie! — I nie odnalazłaś swoich rodziców?
— Za małą byłam jeszcze, żeby zapamiętać ich nazwiska..
— Wszystko tak jak jak u mnie! — A ile masz lat?
— Trochę więcej niż szesnaście, jak się zdaje.
— To ja tak samo.
— A zkąd miały pochodzić te miliony o których wspominałaś mi przed chwilą?...
— To właśnie ta dziwna historya, o której miałam ci mówić! — Pewna pani poszukuje na wszystkie strony swojej córki, którą jej wydarto jak się tylko urodziła, czyli lat temu szesnaście. Maleństwo owo, miało imię Joanna-Marya, i jest sukcesorką worka z milionami... Wyobraź otóż sobie, że ci co jej szukali myśleli, że to ja jestem... Podobieństwo imion w błąd ich wprowadziło.
— Więc tyś jest Joanna-Marya?
— Ja jestem Marya-Joanna... ale to prawie jedno...
— Rozumiem...
— Więc przyszli do mnie z papierami które ich zdaniem dowodziły, że się nie mylą, zaprowadzili mnie do tej damy i przedstawili mi ją jako moję matkę. — Pokochałam ją zaraz z całego serca.
— I cóż dalej?
— Cóż dalej?.. A no jaknajgorzej!... W chwili, kiedy moja mniemana matka i ja ściskałyśmy się w najlepsze i płakały z radości, spada nam na kark, jakieś straszydło, brzydsze od siedmiu grzechów głównych, i zaczyna wrzeszczyć: to wszystko fałsz, to wszystko blaga!... Papiery są rzetelne, ale dziewczyna nie ta sama, niech pokaże medalik jaki nosi na szyi — a zaraz zobaczycie!...
Klara zadrżała.
— Medalik! — powtórzyła — jaki medalik?
— Medalik jaki miałam na szyi, będąc dzieckiem — a który musiał być zupełnie podobny do tego, jaki posiadała moja niby matka...
— No i cóż?
— Naturalnie pokazałam swój zaraz. Na nieszczęście nie podobny był wcale do tamtego... Nie byłam córką tej damy... Miliony frunęły i kwita!..
Klarze wielkie krople zimnego potu wystąpiły na skronie, i zaledwie wymówić mogła:
— Medal tej damy... medal z którym miano porównać twój, jak wyglądał?
— Srebrny był...
— Z wyobrażeniem Matki Bozkiej nieprawda?...
— Tak... i z trzema wywierconemi dziurkami...
Klara ciężko westchnęła.
— Trzy dziurki w formie trójkąta?, zaledwie szepnęła.
— Tak właśnie... Ale zkądże wiesz o tem, czy znasz tę damę?
— Medal o jaki cię pytano, ja go posiadam ja — krzyknęła Klara.
— Ty go posiadasz!... No to w takim razie ty pewno jesteś tem dzieckiem, którego poszukują, ażeby odziedziczyło miliony...
— Pokaż no mi ten swój medalion.
— Mam go w domu... Ta kobieta, do której cię zaprowadzono, to moja matka...
— Twoja matka? — powtórzyła ex-praczka zdziwiona. Ależ to cóś z tysiąca i jednej nocy.
— Jak się nazywa? jak się nazywa moja matka, powiedz mi prędko, proszę cię, błagam cię o to — mówiła Klara, drżąca od stóp do głów z wielkiego wzruszenia.
Ex-praczka z Bonneuil miała właśnie wymówić nazwisko panny de Rhodé, ale w tej chwili dał się słyszeć głos stróża:
— Marya-Joanna... — zawołał na cały głos.
— Zaczekaj... zaczekaj... — odezwała się do Klary młoda dziewczyna — ja zaraz przyjdę...
I pobiegła do stróża.
Klara jak nieprzytomna, patrzyła za oddalającą się koleżanką.
— Moja matka, to moja matka... — szeptała po chwili. — Więc Pan Bóg ulituje się nademną... Znajdę może swoję matkę?...
Nagle nieszczęśliwe dziecko przeszedł dreszcz, od którego krew ścięła mu się w żyłach.
— Odnaleźć matkę?.. — Czyż ja mogę nawet pragnąć coś podobnego!...
Jestem w więzieniu, oskarżona o kradzież.. Skoro od Maryi-Joanny dowiem się nazwiska mojej matki, nie będę nawet mogła pójść do niej... bo drzwi więzienia pomiędzy nami!... Ale będę mogła napisać do niej: — Matko, jestem twoją córką... posądzają mnie o występek, którego nie popełniłam! Przysięgam ci na to... Matko broń mnie, ocal swoję córkę!... — Mój Boże, a jeżeli ona także, będzie mnie uważała za winną?... To byłoby okropne doprawdy, ale to niepodobna!... Skoro tylko spojrzy na mnie, wyczyta w moich oczach, że nie kłamię!... — Oh! to nazwisko... to nazwisko... jakże pragnę się dowiedzieć...
I Klara palona gorączką niecierpliwości, zbliżyła się do drzwi podwórza, czekając na powrót Maryi-Joanny...
Czekała długo napróżno.
Godziny mijały.
Odezwał się dzwonek zwołujący do refektarza, Marya-Joanna nie pokazała się jednakże.
Straszna obawa opanowała Klarę.
— A jeżeli ona nie przyjdzie?... — mówiła sobie i pogrążyła się cała w zadumie.
Nadeszła godzina spoczynku.
Łóżko ex-praczki, jak wiemy, stało tuż obok łóżka Klary. — Było ono bez pościeli.
Siostra miłosierdzia obecną była jak zwykle przy wywoływaniu aresztantek...
Maryi-Joanny nie wymieniono wcale...
Klara, jak liść drżąca, zbliżyła się do zakonnicy i zapytała z cicha:
— Moja siostro, czy Maryi-Joanny już nie ma?...
— Wzięli ją na pokutę... — odpowiedziała zakonnica.
I poszła dalej.
Klara zgnębiona, upadła jak nieżywa na łóżko.