Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Potrzeba więc zapewne będzie postarać się o pozwolenie wejścia na salę?... zapytał Adryan.
— Wcale nie... odpowiedział pryncypał. — Posiedzenia odbywają się codziennie a sądy są publiczne... Wejdziesz razem ze wszystkiemi i znajdziesz miejsce, chyba, żeby sądzono jakąś sprawę główna, na którąby leciał cały Paryż i to za biletami!.. Nie myślę jednak żeby dzisiaj było coś podobnego
— Gdyby i tak było, znam woźnego, który mnie wpuści... odpowiedział Couvreur... Udam się nawet odrazu do niego, ażebym nie potrzebował wyczekiwać za długo...
— Zrób jak uważasz, bylem tylko dostał mój szkic na jutro wieczór. Więcej mi nic nie potrzeba... Ale pamiętaj, że to ważne i pilne...
— Zaraz jutro po śniadaniu pójdę do pałacu sprawiedliwości.
Nazajutrz o wpół do jedenastej, Adryan przybył na sądy, ale niepotrzebował wcale szukać protekcyi, bo bardzo mała liczba ciekawych, czekała pod drzwiami sali.
Kiedy je otworzono, wszedł jeden z pierwszych, umieścił się w jednym z rogów z którego dobrze widział — i zabrał się do szkicowania zanim jeszcze weszli sędziowie i zanim rozpoczęto posiedzenie.
Rysował jak wiemy bardzo wprawnie, dzisiaj jednakże robota nie szła mu jakoś.
Zatrzymywał się chwilami, i wpatrywał w puste fotele i ławki, które za chwilę zajęte zostaną przez sędziów, adwokatów, świadków i oskarżonych.
I wtedy myśli jego ulatywały, ku biednej Klarze, ku tej swojej Klarze, którą wystawiał sobie jako drżącą z obawy, jako gotową do przyjścia i zajęcia miejsca pomiędzy dwoma żandarmami na ławie oskarżonych.
Myślał o swoich złotych a zatraconych marzeniach, o swojej nie wygasłej ale zniweczonej miłości, a łzy wzrok mu zasłaniały.
Z tej przykrej zadumy wyrwał go donośny głos szwajcara, którzy krzyknął:
— Panowie proszę się uciszyć.
A zaraz potem:
— Panowie sąd idzie!...
Sędziowie zasiedli w fotelach, adwokaci zajęli swoje ławki, prezes otworzył posiedzenie.
Pierwsza wywołana sprawa, była sprawą jakiejś młodej dwudziesto-pięcio letniej kobiety, oskarżonej o dzieciobójstwo. Uznano ją za winną i skazano pomimo zaklinań i płaczu na dziesięć lat więzienia.
Świadków było bardzo dużo, adwokat bronił gorliwie, sprawa się przeciągnęła.
Po przeczytaniu wyroku, sąd się usunął dla wypoczynku.
Publiczność zaraz się ożywiła, zaraz zaczęły się na wszystkie strony głośna rozmowy.
Tuż obok Adryana, który już znacznie postąpił z robotą, siedziały dwie stare kobiety z gminu, widocznie często bywające na sądach, bo robiły pończochy jak u siebie w domu.
— Wiesz pani kogo będą sądzić teraz? — zapytała jedna z nich swojej sąsiadki:
— Wiem... To także będzie młoda dziewczyna...
— Za to samo!
— Nie... zdaje się, że ta... to będzie złodziejka... Ukradła podobno dwie sztuki koronek w magazynie...
Adryan zdrętwiał cały.
— A! więc to ona okradła swoję panią... powtórzyła pierwszą z kobiet.
— Tak się zdaje...
— Właścicielkę sklepu z koronkami?...
— Nie... tę magazynierkę z ulicy Caumartin...,
Adryan otrzymał cios w samo serce. Nie było żadnej wątpliwości...
Klara Gervais będzie sądzoną. — A on się znajduje w tej sali!
— I zobaczy jeszcze swoję ukochaną pomimo potępiającego ją oskarżenia... Będzie słyszał jak prezes nazywać będzie złodziejką dziewczę któremu chciał dać swoje nazwisko... Usłyszy może i wyrok...
Czyż będzie miał odwagę przenieść to wszystko. Z bladego stał się czerwonym. — Krew uderzała mu do głowy. — Przez chwilę myślał, że apopleksya, uwolni go od tych strasznych katuszy.
Upłynęło kilka minut; i znowu rozległ się głos donośny.
— Panowie proszę się uciszyć!... — Panowie sąd idzie!...
Sędziowie powrócili i zajęli swoje miejsca.
— Wprowadzić oskarżoną — rozkazał prezes.
Adryan zamknął oczy i chwycił się ręką za serce, które biło gwałtownie.
Skoro zdołał podnieść powieki, mimo woli wzrok jego skierował się prosto na ławkę oskarżonych.
Jak przez mgłę zobaczył Klarę, bladą wychudłą, z czerwonemi oczami.
I jemu także bezwiednie łzy spadały na policzki.
Przeczytano akt oskarżenia. Był bardzo krótki, nie będziemy go jednak powtarzać, bo czytelnicy nasi znają go dobrze.
Adryan Couvreur zagryzł wargi aż do krwi.
W oskarżeniu, była wzmianka o wspólniku.
Czy wspólnik ten istniał w rzeczywistości i kto nim był właściwie?
Klara będzie oto zapytywaną.
Co też ona odpowie?
Młody malarz czekał z niepokojem przechodzącym wszelkie pojęcie.
— Oskarżona wstać — odezwał się przewodniczący.
Klara powstała.
Zdawała się spokojną, ale uważny obserwator byłby spostrzegł, że pomimo spokojnego pozoru, trzęsła się cała i zaledwie utrzymywała na nogach.
Rozpoczęto badanie:
— Oskarżoną jesteś o kradzież dwóch sztuczek koronek — rzekł prezydujący po kilku wstępnych pytaniach. — Potrzeba, abyś w swoim własnym interesie powiedziała najszczerszą prawdę...
— Powiem prawdę... — odrzekła młoda dziewczyna głosem bardzo słabym, ale wyraźnie!
— Przyznajesz się do kradzieży?...
— Nie mogę... bo nie dopuściłam się niczego podobnego.
— Według twoich własnych zeznań, rano w dniu 18 marca, a więc w wigilię zaaresztowania, wyjmowałaś koronki owe z pudła, w którym były przechowywane i pokazywałaś pewnej pani, przybyłej kupić kapelusz w magazynie...
— Kobietę tę zauważyłem na trotoarze ulicy Caumartin i na moście de Créteil... pomyślał Couvreur.
— Tak jest panie... odpowiedziała Klara. W niedzielę rano, wyjmowałam koronki z pudełka, aby je pokazać tej pani.
— Ta pani według ciebie, nie chciała przymierzać kapelusza i kupiła go na pamięć, a nie mogłaś zauważyć jej rysów, bo zasłonięta była gęstą woalką.
— Tak panie...
— Prawda — pomyślał Adryan. — Widziałem to wszystko z ulicy... Ta pani wcale nie zdejmowała kapelusza...
— I — ciągnął dalej prezydujący — wyraziłaś przekonanie, że ta klijentka nieznana — była istotną sprawczynią złodziejstwa, o które cię posądzają...
— Powiedziałam poprostu, że to możliwe. Bo jest ktoś na nieszczęście winien, ale nie ja... przysięgam panu...
— Z pierwszego twego zeznania widzę, że koronki, zostały włożone z powrotem do pudełka. Jakże je można było ztamtąd wyjąć?...
— Oddalałam się na chwilę, wychodziłam z magazynu do pracowni po pudełko do sprzedanego kapelusza.
— Prawda — pomyślał znowu Couvreur. — Widziałem jak wychodziła, ale nie widziałem czy dama ruszała cokolwiek. Co prawda, patrzyłem na Klarę a nie na tę damę...
— Podług ciebie zatem, skorzystano z tej krótkiej chwili, dla spełnienia kradzieży... Skoro jednak klijentka wyszła, poukładałaś wszystko z powrotem i pudełko z koronkami schowałaś?
— Tak panie...
— I nie spostrzegłaś, że dwie sztuczki bardzo kosztowne zniknęły?
— Niestety! proszę pana...
— Ten sposób obrony na nic ci się nie przyda! Tyś wzięła koronki, a kradzież była z góry ułożona, bo na ulicy miałaś wspólnika, Który przechadzał się tam i z powrotem, i czekał abyś mu oddała przedmioty ukradzione...