Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Młody adwokat mówił dalej:
— „Odrzucono, odtrącono tu przypuszczenie, że nieznana kobieta, owa kobieta zawoalowana, co w niedzielę w dniu 18 marca, przyszła kupić kapelusz do pani Thouret, jest prawdziwą sprawczynią kradzieży, o którą nas posądzają — a jednakże i logika i fakta bardzo ją wyraźnie potępiają.
„Dla czegóż to owa tajemnicza pani nie chciała poczekać na przybranie kapelusza, który kupiła, w owe właśnie koronki angielskie jakie zniknęły?
„Dla tego że miała zamiar ukraść te koronki.
„Dla czego ukrywała twarz swoję...
„Dla tego, że nie chciała się narazić na poznanie, po spełnieniu naprzód ułożonego złodziejstwa.
„Dla czego wybrała sobie niedzielę do tego kupna?...
„Bo wiedziała dobrze, iż zastanie samą tylko Klarę Gervais w magazynie, co ohydny zamiar ułatwiało bardzo, co pozwoliło skraść dwie kosztowne sztuczki, w chwili gdy Klara udała się do pracowni po pudełko do kapelusza.
„Kobieta ta oświadczyła, że przyjdzie jeszcze... Ale nie przyszła... Dla czego?...
„Bo nie miała już co robić u pani Thouret, zaspokoiwszy chciwość swoję.
„A nie mówcie mi panowie, że Klara Gervais zapłaciła z własnej kieszeni cenę kapelusza, ażeby usprawiedliwić bytność niby zmyślonej jakiejś klijentki. Tego panowie nie możecie przypuszczać, bo służąca Rózia widziała wszak kupującą, jak się oddalała z pudełkiem w ręku i to w chwili, jak powiada, gdy młody jakiś człowiek przystąpił do drzwi uchylonych i zamienił kilka słów z panną Gervais.
„Oskarżona zaprzecza temu faktowi, ale gdyby miał nawet miejsce, to czegoź by dowodzi! Niczego a niczego zgoła!... Może jakiś przechodzień zbliżył się i zapytał o co.
„Podsądna nie przypomina sobie tego, oto i wszystko. Musimy wierzyć jej słowom, bo w jakimże interesie zaprzeczałaby faktu, tak łatwego do wyjaśnienia?...
„Oskarżyciel publiczny powiada, że tym przechodniem był jej wspólnik... Powiada nam to dla lepszego upozorowania bardzo chwiejnego oskarżenia, ale ja proszę aby nam tego dowiódł, bo inaczej zarzut ten się nie utrzyma i runie z całem oskarżeniem.
„Dowiedzieliście się panowie sędziowie, co mi mówiło i mówi moje sumienie. Do was więc teraz należy wybadać sumienia własne i zdecydować o losie naszym. Ale pozwólcie mi powtórzyć sobie, to com na wstępie powiedział: Nie ma tu żadnych okoliczności łagodzących, bo Klara Gervais najzupełniej jest niewinną — i ma prawo do sprawiedliwości, jakiej się dla niej domagam!...“
Szmer przyjazny rozległ się w sali po ostatnich słowach młodego obrońcy.
Adryan zanosił się od płaczu, zakrywszy twarz rękami.
Po obronie, zabrał głos prezydujący i sąd udał się na naradę do sali przyległej.
Klarę wyprowadzono także z sali, do której miała dopiero powrócić po wysłuchanie wyroku.
Narada sędziów trwała blizko godzinę.
— To zły znak do licha!.. — odezwała się, potrząsając głowa, jedna ze starych kobiet, które siedziały obok naszego malarza.
— Skażą ją na jakie pięć lat więzienia... — odezwała się druga.
Adryan pomyślał sobie:
— Jeżeli będą tyle podli, że ją skażą, to im powiem, że są szaleni, że ślepi są, że wszystko muszą rozpocząć na nowo, ponieważ ów młody człowiek, ów nieznajomy z ulicy, ów wspólnik mniemany to... ja!...
W tej chwili dzwonek oznajmił koniec narady,
Sąd zajął swoje miejsca.
Sędziowie weszli do sali.
Zrobiła się śmiertelna cisza.
Prezes sądu, poczciwy mieszczanin, znakomity przemysłowiec, robiący widoczne wysiłki, ażeby nadać sobie minę uroczystą, położył prawą rękę ma sercu i zawołał głosem wzruszonym:
— Wobec Boga i sumienia, uznajemy, że oskarżona jest niewinną!
Pomiędzy słuchaczami odezwały się głosy sympatyczne, wyjąwszy kilku okrzyków ździwienia.
Adryan trząsł się jak w febrze, czuł jakby cała podłoga i sala kręciły mu się pod nogami.
Klarę przyprowadzono za kratki.
Prezydujący oznajmił jej, że jest uniewinnioną i że zostanie wypuszczoną bezzwłocznie.
Młoda dziewczyna odetchnęła swobodnie i oniemiała z radości, bo nie przewidywała, nie marzyła o rezultacie podobnym. Zbladła, zachwiała się, straciła przytomność i żandarmi musieli ją wziąć na ręce i wynieść z izby posiedzeń.
Jednocześnie głośny krzyk Adryana Couvreur rozległ się po sali. Młody malarz nie mógł przenieść spokojnie przejścia z takiej wielkiej rozpaczy, do takiej gwałtownej radości i padł rażony atakiem nerwowym.
Musiano go wynieść także ze sali i zanieść do najbliższej apteki, gdzie mu udzielono pierwszej pomocy.
Atak nerwowy Adryana przeszedł w długie omdlenie, z którego nie można go było wyprowadzić i trzeba było pomyśleć o przeniesieniu do szpitala.
Wezwany doktór, napisał kilka słów i posłał po lektykę do policyi.
Tymczasem dał jakieś lekarstwo, którego wlano choremu przez zaciśnięte zęby dwie łyżecki.
Lekarstwo poskutkowało i w chwili gdy wnoszono lektykę, Adryan przychodził już do siebie.
— Słaby odzyskał już przytomność — odezwał się doktór do strażnika policyjnego. — Zdaje mi się, że szpital już nie będzie potrzebny. — Można go będzie wziąć do powozu i odwieźć do mieszkania.
Couvreur wkrótce odzyskał siły, a jednocześnie powróciła mu i pamięć.
Spojrzał do okoła i podniósł się trochę.
— Czy czujesz się pan lepiej?... zapytał z uśmiechem lekarz.
— O! tak panie... — odpowiedział zapytany — już mi nawet zupełnie dobrze.. Czuję się tylko osłabionym jeszcze trochę...
— To rzecz zwyczajna... To naturalne następstwo zemdlenia... — Czy długo byłem zemdlony, panie doktorze?...
— Przeszło godzinę...
Młody człowiek zadrżał.
— Przeszło godzinę!... — zawołał z widocznem przerażeniem. — Więc jej znowu już nie zobaczę!... — Już z pewnością odejdzie!... — O! mój Boże! mój Boże!...
Doktór widząc zmienioną twarz Adryana, pomyślał, że dostał uderzenia na mózg.
— Proszę się uspokoić — rzekł — rozdrażnienie w tych warunkach, wcale a wcale panu nie pomoże...
— Ależ ja jestem spokojny proszę pana... zupełnie jestem spokojny...
Tylko pan nie wie... Pan nie może tego wiedzieć... Dziękuję panu za pańską pomoc i wierzaj mi pan, żem mu serdecznie wdzięczny...
— Panie — dodał, kładąc sztukę dziesięcio frankową na kontuarze aptekarza — proszę odebrać sobie za lekarstwo, jakie mi pan podawał...
I wybiegł pośpiesznie z apteki, co świadków tej sceny w niemały podziw wprawiło.
— To fiksat jakiś... — odezwał się strażnik policyjny.
— Bodaj, że ma nie zbyt dobrze w głowie... — potaknął doktór.
Wyszedłszy z apteki, Adryan zastanowił się chwilę.
Skręcił szybko na lewo i zatrzymał dopiero przed drzwiami sądu kryminalnego, do których silnie zastukał.
Dozorca otworzył i zapytał:
— Co pan sobie życzy?...
— Klara... Klara... Gervais... — wołał Adryan głosem drżącym — ta młoda dziewczyna, którą przed chwilą sądzono i która została uniewinnioną...
— No więc co?...
— Czy jest jeszcze tutaj?...