Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nietrzeba.. Mamy najzupełniejsze do pana zaufanie... — odezwali się obadwaj wspólnicy, dzieląc się pieniędzmi...
— To jednakże nie przeszkadza — odparł Joubert — abym zażądał pokwitowania Marchala na tej oto karteczce którą spalę zaraz, skoro tylko ztąd wyjdziecie.
Marchal podpisał kartkę i podając ją Placydowi rzekł:
— Teraz ostatni nasz rachunek.. — Winien panu jestem szesnaście tysięcy franków.
— Tak mało?
— Sprzedaż bardzo słabo idzie w tym czasie... Ciągnienie loteryi przemysłowej nastąpi za miesiąc... pozostanie biletów... dużo... bardzo dużo...
— W takim razie zważaj pan bardzo na serye, jakie będziesz ekspedyował... powiedział Joubert. Szczególniej baczyć potrzeba, ażeby numery przez was wysyłane, odpowiadały tym które...
— Zostaw pan to nam i nie obawiaj się wcale... Jesteśmy bardzo ostrożni. A teraz schowaj pan swoje szesnaście tysięcy franków...
Trzej wspólnicy pożegnali się i rozeszli.
Czas upływał — a pomimo najstaranniejszych poszukiwań, o córce panny de Rhodé, nic się nie można było dowiedzieć.
Niewidoma rozpaczała.
Placyd zniechęcał się wyraźnie.
Adryan Couvreur, przeciwnie, odżył radością i nadzieją.
Klara wyszła z niebezpieczeństwa.
Zapalenie mózgu ustępowało stopniowo, chociaż jednak była ocaloną, nie była jeszcze w stanie poznać Adryana, który co czwartek i niedzielę przychodził ją odwiedzać.
Podczas ostatniej wizyty, zakonnica dozorująca na sali św. Anny, na której leżała Klara, rzekła mu z uśmiechem:
— Myślę, że w przyszły czwartek, chora nasza usłyszy pana i pozna.
Ten gorąco upragniony i oczekiwany przez Adryana czwartek, nadszedł nareszcie.
Przyszedł zawcześnie i musiał dobry kwadrans spacerować, zanim mu wejść pozwolono.
Pobiegł co tchu do zakonnicy.
— Moja siostro, moja droga kochana siostro, czy można liczyć, że spełni się nadzieja, jaką mi siostra zrobiła?...
— Tak, tak... moje dziecko — odpowiedziała zakonnica. — Klara Gervais odzyskała już przytomność... Usłyszy cię i zrozumie, tylko zastrzegam, abyś bawił przy niej bardzo krótko... Nie można jej fatygować...
— Będę posłusznym siostro... ale mam pewną obawę...
— Jaką?
— Czy Klara gdy mnie pozna, nie dozna za wielkiego wzruszenia?...
— Chodźmy... przygotuję ją najpierw do tej wizyty.
Adryan poszedł za zakonnicą do łóżka Nr. 17.
Firanki były zasunięte, ażeby światło nie raziło oczu rekonwalescentki.
Zakonnica dała znak młodemu malarzowi, ażeby stanął w nogach łóżka — a sama wolno odsunęła firankę.
Klara drzemała.
Lekkie poruszenie firanki przebudziło ją. — Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do siostry.
— Zdawało mi się, że spałam — rzekła.
— A ja cię przebudziłam... ale to nic nie szkodzi moje dziecko... Bo to właśnie godzina wizyt...
— Godzina wizyt? — powtórzyła Klara...
— Przypada dwa razy na tydzień... w niedziele i we czwartki.
— A tak... tak... wiem — szepnęła młoda dziewczyna melancholijnym głosem. Ci co mają rodziców albo przyjaciół, oczekują na nich z radością.. ja nie będę miała żadnej wizyty... Nie mam rodziny i nie mam przyjaciół...
Adryan trząsł się jak w febrze.
Słyszał ten smutny głosik, i czuł się niewymownie wzruszonym.
— Któż to ci moje dziecko powiedział, że nie masz wcale przyjaciół? — zapytała zakonnica ujmując chorą za rękę.
Klara smutno wstrząsnęła główką i zamyśliła się.
— Nikt nie może się mną interesować, chybaby tylko matka... ale moja matka nie wie czy czy ja żyję jeszcze..«
Zakonnica odezwała się znowu:
— Zapewniam cię moje dziecko, że się mylisz, żeś jest nawet niesprawiedliwą, i że nie wszyscy tak jak ci się zdaje, zapomnieli o tobie.
Nagle myśl jakaś przemknęła widocznie po głowie chorej, bo się zarumieniła dość mocno.
— Czy ja tu dawno już jestem? — zapytała.
— Ośmnasty dzień, moje dziecko...
— Podniesiono mnie nieprzytomną na ulicy... nieprawda?...
— Przy samych drzwiach szpitala... byłaś bardzo słabą, kochana Klaro!...
Gdy posłyszała wymówione swoje imię, wszystko na raz stanęło jej w pamięci.
— Zkąd siostra wie, że mi Klara na imię? — zapytała żywo.
— Powiedział mi pewien młody człowiek, który cię zna, który przechodził właśnie wtenczas ulicą, i który pospieszył ci na ratunek, gdy już dwóch doktorów było przy tobie... Od niego dowiedzieliśmy się, jak się nazywasz...
Ogromna radość napełniła serce biednej Klary.
— Więc on wie, żem ja w szpitalu?...
— Tak jest... moje dziecko, wie...
— I przychodził pytać się o mnie?...
— Co niedziela i co czwartek...
— I widział mnie?...
— Widział... moje dziecko.
— I obiecał przyjść tu jeszcze?.. szepnęła młoda dziewczyna z sercem bijącem... Czy jesteś pewną tego moja siostro?...
— Najpewniejszą, bo już jest tutaj... odpowiedziała siostra z uśmiechem.
— Tutaj? — powtórzyła Klara — tutaj?...
— Tak jest, za tą firanką... i oczekuje na twoje wezwanie...
— Adryan!... Adryan!... — zawołała
— Klara.
Blady ze wzruszenia, Couvreur odsunął firankę i ukazał się Klarze.
Przyłożyła ręce do serca, przymknęła oczy — a głowa opadła jej na poduszki.
— O Boże! o Boże! ona mdleje — zawołał Adryan — ja się tak tego obawiałem...
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa — — odpowiedziała zakonnica unosząc głowę Klary, która też zaraz otworzyła oczy. — Widzisz pan że nic...
— To radość moja siostro — przemówiła dziewczyna, podając rękę Adryanowi.
— Porozmawiaj pan z chorą — rzekła zakonnica — ale tylko kilka minut... ja jej przygotuję tymczasem posiłek... i przyjdę was rozdzielić...
I poczciwa siostra oddaliła się z pogodnym uśmiechem czystej duszy, która wyrzekła się uczuć ziemskich, ale je rozumie i umie otoczyć prawdziwie macierzyńską dobrocią.
Adryan usiadł przy łóżku Klary.
Oboje z razu milczeli, przypatrując się sobie, a gęste łzy spływały im po policzkach
— Ty... pan... tutaj przy mnie!.. szeptała chora, która pierwsza przemawiając, przerwała milczenie...
— Więc ty mną nie pogardzasz?...
— Pogardzać tobą?... cóż za bluźnierstwo!...
— Bo może nie wiesz...
— Wiem wszystko a wszystko...