Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Rozumiem doskonale, rozumiem macierzyńskie uczucia pani i uwielbiam je nawet — odrzekł Placyd — ale sądzę, że przecenia pani trochę to poświęcenie, jakiego wymagasz od panny Joanny-Maryi.
— Ja nic nie przeceniam, mój panie!... — Jej poświęcenie byłoby wyrokiem śmierci dla niej, a ja nie chcę żeby umarła!... — Nie... nie... nie chcę tego!...
— Można mówić o śmierci, a jednak żyć doskonale... szczególniej, gdy się ma taki majątek na pocieszenie... Otrzymawszy spadek po hrabi de Rhodé, panna Joanna-Marya zapomni z pewnością wkrótce o dawnych dziewczęcych marzeniach...
— Zrzekam się tego spadku.
Placyd zadrżał i podskoczył.
— Pani się zrzekasz majątku?... — wrzasnął, nie mogąc się pohamować.
— Tak panie Joubert, zrzekam się go bez wahania.
— Pani nie masz prawa do tego!...
— Jakto? ja nie mam prawa?...
— Nie... stanowczo nie...
— A cóżby się stało proszę pana, Gdym była nie odnalazła mojej córki?...
— Sukcesya przeszłaby na miasto Algier...
— No więc ja nie będę się o nie upominać i miasto Algier zostanie właścicielem!...
— Tak być nie może. — Córka pani żyje i ona dziedziczy. Pani nie może zrzekać się w jej imieniu... — Pani jest opiekunką główną, to prawda, ale nie może pani nie stanowić bez rady familijnej, a jakżeby rada mogła się zgodzić na to, aby pani dziecko swoje pozbawiła majątku?..,
— Musi się zgodzić, bo ja nie mogą zapłacić kosztów uregulowania tytułu.
— Nie może pani nic mieć przeciwko temu, aby je kto inny zapłacił pod pewnemi warunkami... — Zaczekaj pani zresztą na decyzyę rady familijnej, która się zbierze — pojutrze!... a tymczasem bądź spokojną i ufaj... — Pomału wszystko się jeszcze ułoży... — Pozwól pani swojej córce wejść, dzięki mnie, w posiadanie majątku. który obu paniom przyszłość zabezpieczy... Nie mówmy w tej chwili o Leopoldzie... Panna Joanna-Marya powinna odzyskać siły i zdrowie w zupełnym spokoju... Co będzie później, zobaczymy...
— Jakto! czyżbyś pan gotów był zaniechać projektu, zdolnego zabić moję córkę...
— W tej chwili nie myślę już wcale o nim...
— I nie cofniesz pan obiecanej nam pomocy?...
— Nigdy...
— O! panie! — wykrzyknęła niewidoma, wzruszona bardzo — Co za ofiarność! co za poświęcenie... Ale cóż syn pański?...
— Leopold tak jak ja, pozostawi wszystko przyszłości... — Proszę powiedzieć pannie Joannie-Maryi, że jej zawsze — tak jak i pani wiernie oba służyć będziemy...
— Ach! panie, jaki pan dobry, jaki pan szlachetny człowiek!... Pan mi wracasz nadzieję!.. — Więc cóż ta rada familijna?...
— Zbierze się pojutrze, pod prezydencyą sędziego pokoju tutejszego okręgu...
— O której godzinie?...
— Punkt o dwunastej. — Ja sam przyjdę po panią.
— Będę na pana czekać zupełnie gotowa. — Upoważnia mnie pan do powtórzenia mojej córce, że projekta pańskie...
— Na teraz nie ma o nich zgoła mowy przerwał Joubert. — Proszę oświadczyć pannie Joannie, że mój syn i ja rachujemy może na przyszłość, ale za nic na świecie nie zrobimy nic takiego, coby z dobrą jej wolą, z jej przekonaniem zgodnem nie było... Radbym sam nawet zapewnić ją o tem...
W tej chwili otworzyły się drzwi sąsiedniego pokoju i Klara blada, chwiejąca, owinięta w długi biały szlafrok kaszmirowy, stanęła w progu.
— Słyszałam co pan mówił i dziękuję za to z całej duszy...
— Moja córka!... moja córka!... — krzyknęła niewidoma i z wyciągniętemi rękoma skierowała się w stronę, z której głos dochodził.
— Niechaj się mama wcale o mnie nie obawia... Jest mi już daleko lepiej... — A zwracając się do Jouberta, dodała: — Niech syn pański liczy na przyszłość i niechaj ufa przyszłości... bo czyż można przewidzieć co się stać może?...
— Tylko proszę cię... dziecko moje ukochane... żadnych a żadnych ofiar! — odezwała się żywo pani de Rhodé.
— My byśmy z pewnością nie przyjęli żadnej ofiary — odrzekł Joubert. — Nam chodzi jedynie o szczęście pani...
— Spodziewam się, że będę szczęśliwą panie Joubert — szepnęła Klara z nieokreślonym uśmiechem. — Jestem jeszcze osłabioną trochę i dla tego odchodzę, ale pamięć pańskiej dobroci, nigdy nie wygaśnie w mojem sercu...
Powróciła do łóżka, a Placyd się oddalił.
Skoro tylko stanął na ulicy, wyraz jego fizyonomii zmienił się bardzo.
Stał się okrutnie ponurym.
— Niech dyabli porwą, tę głupią miłość tej sroki. Krzyżuje mi ona wszystkie moje projekta... Dla tej jej głupiej miłości, ślepa byłaby się zrzekła spadku dla swej córki!... Wyrzekać się!... a to co znowu! — Ja chcę tego spadku... ja!... Chcę go dla mojego syna i będę go miał z pewnością, choćby mi przyszło chwycić się licho wie jakich sposobów!...
∗
∗ ∗ |
Na trzeci dzień o jedenastej, Joubert stawił się u Pauliny de Rhodé.
— Jakże się ma panna Joanna-Marya? — zapytał.
— Wcale nieźle, pomimo osłabienia — objaśniła Paulina. — Podniosła się już nawet... Czy pan mnie zabiera ze sobą?...
— Tak jest proszę pani.
— Gotowam — zatem chodźmy.
— Proszę pani — odezwała się Józefowa — ponieważ to dzisiaj czwartek, więc jeżeliby pani pozwoliła, poszłabym odwiedzić Teresę do szpitala. — Wsiądę w omnibus i powrócę pręciutko...
Klara zadrżała.
— Idziesz do szpitala Józefowo?... czy chcesz mi wyświadczyć wielką przysługę?...
— O! panienko, z największą ochotą. — Cóż trzeba zrobić?...
— Zapytać; czy nie było listów jakich do mnie?...
— Spełnię to święcie panienko.
— A — w razie — jeżeli były, zapytajcie się, co się z niemi stało...
— Dobrze panienko...
— Jeżeli zaś są... — ciągnęła młoda dziewczyna, zarumieniwszy się mocno...
— To je przyniosę... — przezwała Józefowa.
— Dobrze... i oddasz mi je do rąk, nic nie mówiąc o tem mamie.
— Niech panienka będzie spokojną... ani słówka jej nie pisnę.
Józefowa ubrała się pospiesznie i wyszła, a tak się uwinęła, że niespełna we dwie godziny była już z powrotem.
— Widziałaś Teresę?... — zapytała żywo Klara.
— Widziałam... proszę panienki.
— Jakże się ma?...
— Dosyć dobrze... Spodziewa się, że powróci za trzy tygodnie... — Widziałam także siostrę Maryę...
— Ach! — krzyknęła młoda dziewczyna — cóż powiedziała, czy były listy do mnie?...
— Były dwa.
— Przyniosłaś mi je?...
— Nie proszę panienki.
— Dla czego?...
— Siostra Marya sądziła, że potrzeba je odesłać z powrotem... — I jednocześnie napisała do tej osoby, że panienka nie jest już w szpitalu i że panienka odnalazła swoję matkę...
Klara zasłoniła twarz rękoma.
— O! — szeptała drżącym głosem — Boże! co on musiał wycierpieć, on — który mnie tak kocha... O! tak.. On mnie szczerze i bardzo kocha!...
I wybuchnęła głośnym płaczem.
Józefowa cofnęła się, żeby nie przeszkadzać jej boleści.