Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Służącej Placyda nie wolno było nigdy wchodzić do pokoju pana, nie usłyszawszy dzwonka.
O dziesiątej Placyd się obudził, ubrał pośpiesznie, rzucił do szafki w ścianie zmoczony i zabłocony garnitur, zamknął na klucz, schował takowy do kieszeni i przeszedł do gabinetu, gdzie przeczytał listy, pomiędzy któremi było także wezwanie notaryusza Dawida, o jak najśpieszniejsze przybycie do niego.
Nie tracąc czasu, udał się na ulicę Kondeusza, gdzie mu zakomunikowano ważną wiadomość od notaryusza z Algieru.
Spis inwentarza był ukończony.
Sukcesya wynosiła nie dwa i pół, jak sądzono, ale półczwarta miliona.
Skarbowi potrzeba było zapłacić sumę cztery kroć dwadzieścia dwa tysiące franków.
— Pieniądze te — łaskawy panie — rzekł Placyd — złożę na ręce pańskie w dniu, w którym podpisywać będziesz kontrakt małżeństwa, mojego syna Leopolda z panną Joanną-Maryą pe Rhodé...
— Ho! ho!... odezwał się z uśmiechem notaryusz... rozumiem!... rzecz doskonale pomyślana!...
— Bądź pan łaskaw przygotować ten kontrakt... Oto punktacya — dodał Placyd, wyjmując z pugilaresu papier zapisany... Skoro pan to obrobi, racz mnie zaraz powiadomić, abyśmy wspólnie przejrzeli ostateczną redakcyę.
Człowiek o fizyonomii drapieżnego ptaka opuścił notaryusza Dawida, zjadł w domu śniadanie i kazał się zawieźć na wyspę św. Katarzyny.
Można sobie wyobrazić jak biedna Klara i Józefowa, zostały od samego rana przerażone.
Józefowa weszła jak zwykle do pokoju pani i zastała łóżko próżne, a wszystkie drwi pootwierane. Na razie nic sobie z tego nie robiła, bo sądziła, że niewidoma, która dosyć dobrze się oryentowała sama, wstała rano i wyszła do ogrodu.
Pobiegła za nią... przeleciała cały ogród, poszukiwała... nawoływała... ale wszystko na próżno...
W ogrodzie tak jak i w pokoju nie było nikogo.
Powróciła do pokoju i spostrzegła z przerażeniem, że ubranie pani leżało na tem samem miejscu, na którem sama je wczoraj wieczór położyła.
Zaszedł zatem jakiś nadzwyczajny, niewytłomaczony wypadek.
Pobiegła obudzić panienkę, aby ją o zniknięciu matki powiadomić.
Klara na wpół nieżywa, ubrała się co tchu i wyszła.
Straszne przeczucie ściskało jej serce...
Razem z Józefową rozpoczęła na nowo poszukiwania i zaszła z nią aż nad brzeg Marny.
Nagle krzyknęła przeraźliwie.
Kawałek białego materyału, strzępek z nocnego szlafroczka, dostrzegła zaczepiony na krzaku nad samą wodą...
— Tu! tu! — wołała wskazując na strzępek.
Józefowa pochyliła się, zdjęła go z krzaku i podała Joannie-Maryi.
Poznała po hafcie, że to z ubrania matki.
— O! jakżem ja nieszczęśliwa — zawołała szlochając dzieweczka. — Matka moja utonęła... — Matka moja nie żyje!...
I zanosząc się od płaczu, z włosami w nieładzie rozpuszczonemi na ramiona, latała bezprzytomna nad brzegiem, wpatrując się w wodę, którą burza nocna zmąciła.
Marna nie zdradziła tajemnicy.
— Trzeba uprzedzić tego pana... — proszę panienki — odezwała się wystraszona Józefowa.
— Kogo?..
— Pana Jouberta.
— Masz racyę... pobiegnij do stacyi i zatelegrafuj... ażeby przybył jak najprędzej... W nim tylko jeszcze nadzieja!...
— Możeby jednocześnie zawiadomić żandarmeryę.
— Nie... nie... Niech pan Joubert najprzód przybędzie... On nam powie co zrobić potrzeba...

Józefowa pobiegła do Créteuil i wysłała do Placyda depeszę następującą:
„Stało się u nas nieszczęście... Przybywaj pan bezzwłocznie.
„Joanna-Marya de Rhodé.”

Telegram przyniesiono na ulicę Geoffroy-Marie, w pięć minut po wyjściu Jouberta na ulicę Kondeusza, mimo to jednakże, udał się on, jak już wiemy, na wyspy Świętej-Katarzyny.
Józefowa czekała nań na drodze, a skoro spostrzegła, pobiegła na spotkanie.
— Ach! panie, panie!... — wołała. — Chodź pan prędko!... — co za straszne nieszczęście!...
— Cóż się tu dzieje? — pytał Placyd, z bardzo zręcznie udanem ździwieniem i zaniepokojeniem.
— Panna de Rhodé...
— Panna Joanna-Marya? — zawołał Placyd.
— Nie, pani sama.
— Cóż takiego?...
— Nie żyje!...
— Cóż znowu! to niepodobna...
— Niestety! tak jest proszę pana.
— Nie żyje?
— Ale cóż się jej stało?...
— Wpadła do rzeki i.. utonęła.
Joubert udał przerażenie.
— To byłoby straszne! — Ale to nie podobne do wiary!...
— Nie podobna sobie inaczej wytłomaczyć zniknięcia pani... bo jeżeli nie utonęła, to gdzież się podziała?...
— Cóż by to się stało takiego?...
— Więcej nic nie wiadomo...
W czasie drogi ku willi, Józefowa opowiedziała, jak znalazła pokój pusty i nad wodą zaczepiony na krzaku kawałek ze szlafroka niewidomej.
Klara czekała przed domem.
Rzuciła się z płaczem w objęcia prawnika.
— Moje dziecko... moje biedne, kochane dziecko!... — szeptał nędznik, drżącym głosem i nawet ze łzami w oczach. — Cóż to za straszne nieszczęście!...
— Co się stanie ze mną bez mojej drogiej matki?...
— Czyż ja ci nie pozostałem?...
— O! Boże! Boże! Boże!.. — Matka moja nie żyje!... ja się chcę z nią połączyć!...
— No.. no... spokoju moje drogie dziecię, spokoju i odwagi! — Czy zawiadomiono żandarmeryę i zarządzono poszukiwanie ciała?...
— Nie proszę pana — odpowiedziała Józefowa.
— Dla czego?...
— Czekałyśmy na pana... trzeba to zaraz zrobić...
— Nic łatwiejszego, jak domyśleć się szczegółów katastrofy. — Biedna nieboszczka wstała i wyjść zapragnęła... Źle zoryentowawszy się w ogrodzie; pośliznęła się, upadła i stoczyła z wysokiego brzegu do Marny!.. — O! biedna kobieta!...
„Natychmiast udam się do Créteuil, aby uprzedzić władze... — Trzeba się zająć odszukaniem ciała.. — Lecę i zaraz wracam...
Podszedł żywo do drzwi salonu, w którym się znajdował z Klarą i z Józefową.
Nagle wydał okrzyk ździwienia.
Drzwi się otworzyły i Paulina dą Rhodé owinięta szerokim szlafrokiem; ukazała się w progu.
Podtrzymywał ją Adryan Couvreur.
— Żyje! — krzyknęły na raz Klara i Józefowa.
Klara rzuciła się ku matce.
— Moje dziecko! moje ukochana dziecko — mówiła Paulina, ściskając młodą dziewczynę, a ta powtarzała z radością:
— Żyje matka! żyje matka moją kochana! została ocalona!
— Przez to dzielne, szlachetne serce! — odezwała się Paulina de Rhodé, wskazując na Couvreura, stojącego po za nią.
Klara wysunęła się z objęć matki, ażeby zobaczyć tego, którego w pierwszej chwili wielkiego wzruszenia nie dostrzegła, tak samo jak i malarz jej wcale nie zauważył.
I naraz rozległy się dwa rozdzierające okrzyki:
— Adryan!...
— Klara!...
I młodzi ludzie padli sobie w objęcia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.