Wiersz konny
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiersz konny |
Pochodzenie | Dziejba leśna |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
WIERSZ KONNY
Pochylony ku światu — patrzę w cień mój konny,
Jak się obco przewija — skośny i postronny —
Wybojem dróg.
Mój cisawy, któremu i głaz nie zacięży, —
Zaświat w słońcu zwęszywszy, — kark zagrzany tęży
W uparty łuk!
Woniejące od pola, z traw wywiane losy
Złączyły nas na wspólny bieg w tamte niebiosy
I w tamten las...
I kazały jednakim zespolić się ruchem
Na sny różne, co — jawy związane łańcuchem —
Śnią się raz w raz.
Dąb, migając za dębem, wstecz luźnie odlata, —
W przerwach między dębami zaskoczona chata
Cofa się w jar!...
Ruczaj, słońcu naukos jarząc się samopas,
Z oczu nagle nam znika, jak wylękły topaz,
Mara wśród mar...
Stogi siana z bocianem lub wroną na czubie
Olbrzymieją do czasu, aż giną w przegubie
Minionych miedz!
I dobrze nam i barwno, gdy skrajem źrenicy
Pochwycimy mak w życie lub kąkol w pszenicy,
By dalej biec!
I dobrze nam i skrzyście, gdy wpobok cmentarza
Chata szybą od blasku oślepłą przeraża
Daleki step —
Lub gdy srebrem oparty o wierzchołek drzewa
Obłok — snem rozwidniony — na słońcu wygrzewa
Kudłaty łeb!
Bezmiar nozdrza nam szarpie i wre w naszym pocie,
A my piersią zdyszaną na własnej tęsknocie
Kładziem się wzdłuż!
W jeden tętent dwa nasze stapiając milczenia,
Sprzepaszczamy się w zamęt bystrego istnienia
Obojgiem dusz!
Czy to śmierć się tak dymi w zdybanym bezkresie?
Tak, to — ona! To — ona! Bo tak właśnie zwie się.
Tchu w piersi brak!...
Trzeba przemknąć pomiędzy śmiercią a pokrzywą...
Cisak w nicość się gęstwi pogmatwaną grzywą,
Jak lotny krzak!
Jeszcze chwila — a niebo skończy się! Lecz niech no
Próżnie zowąd wybłysłe ku nam się uśmiechną
Zza mgieł i wzgórz,
A my, łamiąc przeszkody, groźniej i pochmurniej
Pośpieszymy w tę otchłań na wieczysty turniej
Tamtejszych burz!
Jakiś blady mieszkaniec chmur — z niebios wybrzeża
Widzi, że wicher w locie o pierś nam uderza
Jak stal o stal, —
I nie może rozeznać poprzez kurzaw zwoje,
Co się stało na ziemi, że tych kształtów dwoje
Mknie w jedną dal?
I nie może zrozumieć w swojem wniebowzięciu,
Czemu z wyżyn drapieżnych spadł na kark zwierzęciu
Człowieczy stwór?
I dlaczego dwie zmory różnego obłędu
Zbiegły się, aby zdwoić czar swego rozpędu
Do innych zmór?