Wojna chocimska (Potocki)/Część dziesiąta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Potocki
Tytuł Wojna chocimska
Podtytuł Poemat w 10 częściach
Część Dziesiąta
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1880
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
WOJNY CHOCIMSKIÉJ
Część Dziesiąta.


Skoro słońce ciemną noc z tego świata zżenie,
Znowu dzień, znowu rączy do robót i lenie.
Śpi Osman; tak się chodem wczorajszym utrudzi,
Niech troje wznidzie słońca, to go nie obudzi;
Dałby swe państwo, żeby aż do świata końca
Jego wstydliwe oko nie widziało słońca;
Wczora się gniewał na noc, a dziś mu dzień wadzi.
Któż jeśli szalonemu sam Bóg nie poradzi?
Więc już śpij i nie wyłaź, bohaterze, z duchny!
Niech za cię kończy wojnę Dilawer staruchny,
Który rano z Husejmem, Bakcibasza trzecie
Podskarbi miejsce wziąwszy; w bogatym namiecie
Posłów naszych do pierwszéj zaprasza rozmowy
I gestem i ukłonem i miłemi słowy
Ochotnie ich przyjąwszy; nie wiem jako w sercu;
Tudzież na złotonitym posadzi kobiercu.
Tam pomniąc Żórawiński, że u Turków ckliwe
Na długą mowę uszy, wzajem téż chętliwe
Wyświadczy gotowości do starego miru;
Przyda, że jako zawsze łódź błądzi bez stéru,
Tako i monarchia bez gruntownéj rady.
Z dawnemi się na swe zło zwadziła sąsiady.
Na co było cesarza tak daleko wodzić?
Na co tak wiele krwie lać, tylo ludzi szkodzić?
O Wołochy tak stoim, śmielę to rzec mogę,
Jak ptak o trzecie skrzydło, pies o piątą nogę;
Póki był wolny naród i do nas się skłaniał,
Póty go Polak bronił, póty go oganiał.
Dziś kiedy się sam od nas do was tak odsaczy,
Kto z nami nie chce chleba, my z nim i kołaczy.
Niechże żyje w niewoli kto nie chce być wolny!
Niech i respekt ustąpi z nami wiary spólnéj!
Mało na to Dilawer; prosi tylko nizko,

Żeby chcieli posłowie swoje stanowisko
Odmienić i między nim, między Bakcibasze
W gotowe się raczyli wprowadzić szałasze.
Jakoż przyznać to było: z pompy, z fastu, z stroju,
Nie mógł miéć bogatszego żaden król pokoju,
Świetniejszych assystencyj, jakowe namioty,
Jakie dla posłów polskich strojono piechoty.
Zgoła tak wezyr wszędzie traktował Polaki,
Że znać było przyjaźni nieomylne znaki.
Ztamtąd prosto posłowie szli, kędy on stary
Pedagog, kapłan, przeto Osmanów bez miary
Kochanek; blady, chudy, krzywy, zgoła trupek;
Kamyków nawtykawszy na nić, jako słupek
W miejscu stał, szepcąc one nikczemne pacierze,
Kiedy go, przy powinnéj chęci swéj ofierze,
Mile witał pan bełzki; ale w odpowiedzi
Długiéj i uprzykrzonéj on stary bzdyś bredzi,
Natkawszy w nią fabułek Mahometa swego,
Wzdy nakoniec pokoju życzy statecznego;
Co w nim będzie rozumu, tu wszytek zgromadzi,
Że Osmana do niego chętnie poprowadzi.
Ztamtąd szli do Raduła na obiad proszeni,
Po którym się w namiecie sam zawarszy z niemi,
Imieniem wezyrowóm i tureckiéj rady,
Nie bez zwykłéj rzecz pocznie o pokoju swady:
A naprzód, żeby termin z téj i z owéj strony
Zobopólnym granicom mógł być zamierzony;
I wnet zgoda stanęła: żeby spólni na to
W przyszłe da Bóg zjechali komisarze lato.
Drugie miejsce Kozacy zaporowscy mieli:
Że ci tak wyuzdani, zuchwali i śmieli,
Na każdy rok bez wieści, bez pomsty przypłyną,
Srogą państwo tureckie pustosząc ruiną.
Na co mu tak Sobieski: „Wejźry tylko czułe
Zdrowém okiem w samę rzecz, o mądry Radule!
A ujźrysz, że to wszytko, co się złego dzieje,
Na waszej Ordzie przyschnie; ci-ć to, ci złodzieje
Wiedząc, że niekarana będzie ich swawola,
Coraz wpadną na Wołyń, pustoszą Podola,
Wsi i miasteczka pałą; dla któréj przyczyny
Pospólstwo do Kozaków czyni przenosiny:
Pług kinąwszy, dla pomsty, albo dla zdobyczy
Co żywo się udaje w zaporowskie dziczy;

Wolą krwią niźli potem swéj wetować straty,
Gdy zbędą ojców, matek, żon, dzieci i chaty.
Na co kiedy hetmani naszy czule strzegą,
Czasem zbierając hersztów, tam z wojskami biegą,
Ozasem przez komisye, przez grozy, przez dary;
Lecz skoro na Wołyniu usłyszą Tatary,
Zgadnij, coby wprzód czynić: czy się Ordzie bronić?
Czy kozacką swawolą, jako mówisz, skromić?
Druga, niech to Dilawer, niech to wszyscy wiedzą:
Że téż także Kozacy i nad Donem siedzą,
Którzy Moskwie poddani; częstokroć się naszą
Przyodziawszy sukienką, Czarne morze straszą.
Niejednego z tych u nas o taką swawolą
Albo ogniem pokarzą, albo palem kolą;
O co choć tylekroć był Turczyn obesłany
Od króla, któryż kiedy muza był skarany?
A że nie uwijając słów mych bawełnicą,
Powiem: tak ten, co kradnie, pachnie szubienicą,
Jak ten, co przechowuje u siebie kradzieży;
Tak ten, jak ów złodziéj jest i katu należy.
W Jassiech-ci to bywała takowa śpiżarnia
Za inszych hospodarów, albo złodziejarnia
Raczéj, kiedy swą wiarę wywróciwszy nicem
Kradli nas z Tatarami i częstokroć licem
Cudze rzeczy wracali; wolą dzisia jawnie
Wydzierać, pod ramieniem Porty, niż ustawnie
Sprawować; niech się cesarz nie o nich nie boi:
Od doroczniego im się haraczu okroi,
Kiedy nań będą zbijać, albo kraść z Tatary,
My na Kozaków będziem patrzyli przez szpary.“
Tu się znacznie afektem hospodar uwiedzie
„Więc com wam miał na samym proponować przedzie,
Trzeba mi wszytkich hersztów wydać bez odwłoki,
Na pomstę Urynowa i mojéj Soroki.
Już tam Dońców nie było, nie masz na co składać;
Albo sami musicie za nich odpowiadać!“
I przysięże, kołpaka sunąwszy na ucho:
Że się to łyko tym psom nie ma odrzéć sucho,
Ani wojny dzisiejszéj ugasi zapałów,
Aż więźniami kozackich dadzą pryncypałów.
„Niech nie na stronie, ale w mych oczach ci sprawce
Giną; bo żeście głowę ucięli Brodawce,

Wszytko mnie wbrew i większe otworzenie żalu:
Na haku trzeba było zbójcy być i palu!“
Na końcu miał Sobieski odpowiedź języka:
„Gdybym to nie od ciebie, ale od młodzika
Słyszał, mniéjbym się temu podobno dziwował.
Takżeś na świecie długo, Radule, wiekował,
A tego jeszcze nie wiesz, że za obesłaną
Wojną, wszytkie do razu przyjaźni ustaną?
Że Urynów Kozacy, że Sorokę znieśli,
Pytaj się o Soczawę albo Jassy, jeśli
I tymby folgowali, gdy im bronią prześcia?
Pewnie, żeby ani miast, ani ich przedmieścia
Dotąd szczętu nie było; poślij do Kozłowa,
Jeżeli tam Nuradyn buduje? a słowa
Swoje miarkuj inaczéj: bowiem z gęby twojéj
Tak niemądrym wychodzić, wierę, nie przystoi!
A cóżby świat rzekł o nas, kiedybyśmy głupi
Kozaków, że ich tyran ze skóry obłupi,
Wydać mieli niewinnych? Więc takimże mirem,
Dajcie nam Biernackiego zbójcę z Kantymirem.
Dajcie Dziambegiereja hana z jego płochem
Za to, że nas wojuje, tatarskim motłochem.
Lecz i w tym niech nie błądzi, proszę, twoja głowa:
Żeby tu dla Soroki, albo Urynowa
Miał być ścięty Brodawka, co regimentowa!
Na tej drodze Kozakom? Ktoś z ciebie żartował!
Choćby Jassy, jakom rzekł, wywrócił z Soczawą,
Pewnieby śmierci taką nie zasłużył sprawą!
Że się podjął hetmanić miawszy rozum miałki,
Że kilkaset człowieka zgubił dla gorzałki,
Zginął.“ Tu znowu Raduł w onymże humorze:
„Cóż było po Żółkiewskim — rzecze — na Cecorze?
Co, żeście przeciw Turkom słali suplementy
Do Austryi i ztamtąd ten pożar zajęty
Przenieśli do swej ziemie, który nie wprzód zgaśnie,
Aż was sparza? wam samym zachciało się właśnie.
Ani darmo na Turki wojny téj nie wleczcie,
Raczéj swej porywczości ranę tak uleczcie:
Bo nie zaraz lew lęże, gdy się z miejsca ruszy,
Ponieważ się haraczem brzydzą wasze uszy,
Więc co rok upominki pewnéj wagi złota,
Przed przejasne przez wielkich posłów ślijcie wrota!“
Kiedy tak durny Raduł ani się zająknie,

Na on twardy sylogizm Żórawiński krząknie,
Już mu z serca chybki gniew do języka siąga;
Ale go uważniejszy Sobieski zawściąga:
„Ani czas, ani miejsce, ani rzecz po temu,
Afektowi się — rzecze — przeciwić głupiemu.“
„Toż sam na on gruby tyr, skoro kęs odpocznie,
Skromnie Wołoszynowi odpowiedać pocznie.
„Za twym listem, Radule! Zieliński, a potem
Myśmy pod wezyrowym stanęli namiotem,
Żebyśmy się nie zdali płocho wzgardzać miru
Z przesłanego Wewelim od ciebie papieru,
Którego tém nas większa chwyciła otucha,
Żeś człowiek chrześcijański, że jednego ducha
Z nami tchniesz, choć-eś ciałem w bisurmańskiéj lidze;
Lecz nie będzie ryś ze psa nigdy jako widzę,
Gdy w téj z nami rozmowie, co poznać z słów dźwięku,
Nie masz szczerości: bowiem w sicie szukasz sęku;
To tu, to owdzie skoczysz i nie pośredniczy,
Jako miał być animusz, ale niewolniczy;
Kiedyć odpowiedamy na twoje zarzuty,
Choć dosyć nieuważne, uciekasz się ku téj
Racyéj, którą, jakoś sam powiedział o tém,
Równo z zdrowiem i swoim kładziemy żywotem
I śmiész nam haracz wspomniéć! chociaż go to cienką
Niesłusznych upominków obłoczysz sukienką.
Z nas téj wojny przyczynę kładziesz z Ottomany,
Przez cecorską i przez on posiłek zesłany
Przeciwko Gaboremu od króla polskiego;
Aniśmy my do Wołoch słali Żółkiewskiego,
Szkoda nam go tak lekko na oczy wytykać,
Szkoda gdy nie masz na co, mój Radule! prztykać
To zgrzeszył, że Skindera do Wołoch uprzedził,
Żeby ten był z pogaństwem Polski nie nawiedził.
Że przegrał, nie on winien, Przypowieść to stara:
Jako pismo na śniegu tak wołoska wiara.
Że jego głowa wisi z kopijéj w Stambole,
I mybyśmy ich łbami mogli natknąć pole,
Mieliśmy ścierw Husejmów, mieli Karakasza,
Lecz daleka wspaniałość od dzikości nasza;
Zwierz dziki się nad człekiem nie pastwi po śmierci,
Każdy ze lwa zdechłego może naskuść sierci.
Alećby nieźle czasem przykąsić ozora,
Awo listy swojego masz antecessora,

A wo Rady wołoskiéj do naszych hetmanów,
Żeby z ich karków ciężkich zepchnąć bisurmanów.
A potem zapomniawszy onéj swéj szczerości,
Uciekli z hospodarem jak mogli najprościéj!
Że Zygmunt na Gabora trochę posłał ludzi
Krewnemu cesarzowi? i to wojnę budzi?
To nie rzeczpospolita; z prywatnych dochodów
Wolno było królowi. Cóż do Siedmigrodów
Osmanowi? jeśli się z nami bije o nie,
Pytam, upomniałże się tego kto Koronie?
Ale zaraz do wojny, do mordu, do sieczy!
Posłów, których narodów prawo ubezpieczy,
Znieważać? Chciejże wiedzieć, że polskiéj swobody
Pełen świat i pierwéj przyjść do ostatniéj szkody
Zdrowia i fortun naszych gotowiśmy raczéj,
Niż słuchać upominków, dani i haraczy!
Wam, wam Wołosza takie należą tytuły,
Których natura jako wielbłądy i muły
Do ciężarów sprawiła; do tych-eście więcéj
Sposobni: znakiem w herbie łeb u was bydlęcy;
Żadnego dźwigać orzeł nie umie ciężaru;
Niech mu nikt nie przybiera cuglów i kantaru.
Jeśli Osman z Zygmuntem chce przyjaźni staréj,
To się obsyłać mogą wzajemnemi dary.
Inaczéj wszyscy pomrzeć Wolimy na łęku,
A tak twardego nigdy nie zgryziemy sęku.
Jednego wolnym głosem pana obieramy,
I póki żyw, inszego wspominać nie damy!
Więc i ty, jeśliś mądry, zaniechaj tych fabuł!“
Za tą przestał repliką durować i Raduł.
Krótko tylko kilką słów napomni uciętych:
Żeby więźniów nie wspomnieć na Cecorze wziętych.
Kto wie, jakoby ich ztąd mógł Dilawer cenić?“
Bez tego się wykupić lub mogą zamienić.
Z tą Raduł do wezyra gdy wraca nowiną,
Posłowie też do swego namiotu się kiną,
I ledwie się rozgoszczą, ledwie za warcaby
Siędą, ali Weweli z dwoma burkułaby
Przyszedszy, w sekrecie ich i prosi i radzi,
Ponieważ nigdy złego złym pozbyć nie wadzi,
Żeby kilku Kozaków, którzy zarobili
Na gardło, a jeżeli tacyby nie byli
W obozie i w Kamieńcu, choć Ruś prosta będzie,

Byle dosyć uczynić Osmanowéj zrzędzie,
Przywiódszy, ściąć kazali przed jego zastępem,
A to będzie najpierwszym do traktatu wstępem.
Widzą dobrze posłowie, czego ten frant siągał,
Że nas przez to widomie z Kozaki rozprzągał.
Takie-li ich za męztwa i podjęte prace,
Za krew chustem wylaną czekać miały płace?
Taka za wieczną sławę infamia darem?
Więc miasto odpowiedzi zbędą go puharem
Piwa husiatyńskiego i proszą, żeby te
Koncepty, nie z wielkiego rozumu dobyte,
Zachować na podobne sobie błazny raczył;
Z niemi nic nie wymyślał, nic już nie dziwaczył;
Jeśli dotąd nie wiedział, niech-że się dziś dowie:
Że większa w guni sława, niźli w złotogłowie.
Wziął odkosza Weweli i poszedł jak zmyty,
Postrzegszy, że w lot doszło Greka hipokryty,
Ani się więcéj ważył, przykładem szatana
O naszych, który kusić śmiał na puszczy Pana.
Z czem dziś do Sajdacznego Żórawiński strzeli:
Jakim jest przyjacielem Kozakom Weweli.
Lecz i Raduł w rozliczne przetwarza się wzory,
Żeby posłów mógł jako przywieść do pokory.
A gdy miejsca racye nie miały, to w grozy:
Że Osmana ani głód, ani żadne mrozy
Nie ruszą, tak się uparł, przed wszytkiemi prawił,
Że na miejscu sześć niedziel jeszcze będzie trawił;
Że mu świeże prowadzą wojsko ku pomocy;
Czem nam chcąc oczy mydlić, wywodzono w nocy,
Których z wielką prezentą, z wielką pompą rano
Im o naszych szałasze, w obóz wprowadzano.
Na to wszytko posłowie pokazali figi:
Dobry kobuz na wróble, Ulisses na Frygi,
Rano było wstać, ktoby chciał ich wywieść w pole,
Przytem, czegóż się złota szwajca nie dokole?
Widzą wszytkie, te fochy i wykręty różne,
Więc jako beloarhy stojący narożne
I sławę i swobodę, dwa mający cele,
Wielkiem sercem pogańskie ponoszą fortele.
Toż wetem wet oddając, przed samym wieczorem
Powrócił Szembek do nich, ten był autorem,
A co większa i świadkiem żywym, oczywistym,
Czego zaraz potwierdził Podczaszego listem:

Że król ruszył ze Lwowa, wiodąc wojska tyle,
Któremi sam wydole ottomańskiéj sile;
Że tygodnia najdaléj, po blizkiéj równinie
Niezliczone i orły i krzyże rozwinie.
Z czem dziś weszło w nasz obóz sto okrytych znaków
Z książęciem Czartoryskim wybornych junaków.
W rzeczy saméj Sieniawski, skoro Osman minął,
Dzień się też ku wieczoru jak trzeba nachynął,
Przenocowawszy w polu na zmowie z hetmanem,
Z wielką pompą wszedł w obóz prawie z słońcem ranem.
Łoskot trąb i grzmot kotłów w dalekie się strony
Odbija, cóż kiedy się ozwą kartaony!
Turków, jako podszywał, jak wlókł przez nich siano,
Kiedy to naszym posłom przy nich powiedziano;
Postrzeglić oni tego, ale teraz wierzą.
Gdy ich znacznie ubywa, że się naszy szerzą.
Takci Osman i w polu przegraje i doma,
I na wiatr poszła jego impreza łakoma.
Dopieroż wezyr widząc, że im idzie daléj
W las, tem też i drew więcéj, ani próżnowali
Kozacy i conocne odprawują czaty:
Dziś mu pozagważdżali wielką część armaty;
Codzień to wiatr chłodniejszy i przejęte sztychy,
Na ich rzadkie teleje i wiotche cwelichy.
Więc ufając powadze swego majestatu,
Chciałby też sam z posłami spróbować traktatu.
Przetoż ich zaprosiwszy, takiéj użył mowy:
„Ilem mógł z relacyéj postrzedz Radułowéj,
Dosyć wam kondycye znośne, dosyć małe
Podawał; ale wasze serce zatwardziałe,
Ani żadnym dobyte słusznych racyj młotem!
Będziecie się ich, tuszę, dopraszali potem,
Kiedy minie szczodry dzień, i dacie za Hryca,
Za Waśka, za Iwana, swego królewica.
Tedy sobie tych kilku psów cenicie drożéj,
Niźli przyjaźń turecką co królestwa mnoży?
Którą cały świat ziemski tak wysoko płaci?
Jacyście mi mocarze! jacy potentaci!
Toście to darmo w pole wywiedli cesarza?
To wam krzywda, że miasto haraczu podarza
Oddawać mu będziecie? któraż wam odyma
Jędza piekielna serce niedostępne? Zima?
Jako wam, tak nam spólna; dochodzą nas słuchy,

Że wam z nieba polecą baranie kożuchy.
Spólnego z wami Turcy przymierają głodu;
Więc ja jako przyjaciel polskiego narodu,
Jako człek w chrześcijańskiéj urodzony wierze,
O czémby siła mówić, z nieboszki macierze;
Radzę, żebyście z swojéj złożywszy prezumpty
Osmanowi wojenne nagrodzili sumpty,
I znający go wyższym monarchą napotym,
Co rok go upominkiem obesłali złotym.
A jeśli wam się z nami tak podoba zwada,
Osman się ztąd nie ruszy do śród listopada,
Do Soczawy na zimę, aby pierwszą wiosną
Przy tarł wam kiedy rogów, co tak bardzo rosną.
Wszytkie tymczasem ordy i tatarskie plemię,
I ludzi europskich w waszę ześle ziemię,
Żeby miał kałauzy niemylne z Krakowa,
Kędy Wisła w Bałtyckiem morzu głowę chowa.
Obaczy się z Poznaniem, nawiedzi i Wilno.“
To mówiąc patrzył w oczy naszym posłom pilno,
Aza się zmiękczyć dadzą tak srogim impetem.
Przydał i to do swego antypastu wetem:
„Że jeśli przy swéj dumie i uporze trwają,
Tą drogą, którą przyszli, niechaj powracają.
Doczekam się ja, prawi, co mi serce wróży,
Gdy na klęczkach będziecie czynili podróży,
Żebrząc tego pokoju, którym dziś tak śmiele
Gardzicie!“ a tu szłyku poprawi na czele.
Zarydzał starzec gniewem; lecz go wskok przygaszał,
Kiedy pojźrał na posłów, jakby ich przepraszał
Że się uniósł afektem; że nad obiecanie,
Nad prawo, kęs surowiéj następował na nie.
Skoro starzec opłonął z gorącości owéj,
Takiemi mu pan bełzki replikował słowy:
„Słusznie, o wielki rządco cesarskiego dworu!
Do takiegobyśmy przyjść mieli dyshonoru,
Gdybyśmy tu, jako ktoś przed tobą się chwali,
Zwyciężeni kondycyj słuchać przyjechali.
Do których, póki tylko w ręku staje broni,
Żaden nas gwałt, żaden mus, przyjęcia nie skłoni,
A dopieroż gdy jeszcze na koniu siedzimy,
Żadnéj jeszcze przyczyny słusznéj nie widzimy,
Żebyśmy się bać mieli; wy tak bardzie kazać!
Na kolanach prócz Boga nikomu się płazać

Nie umiemy; dopiéroż, że tak rzekę śmiele,
Poganom, którzy jego są nieprzyjaciele.
Co mówisz o haraczu, albo polskiéj dani,
Skoro wszyscy a wszyscy pomrzem wyścinani,
Skoro w Polsce mieszkance poosadzasz insze,
Z nich będziesz robociznę miał i takie czynsze.
Wiedz i wierz, Dilawerze, nie do listopada,
Niechaj nas tu do maja wasz Osman wysiada;
Niech miną listopady, niechaj miną grudnie,
Choć on tak zmarznie jak ja, tak on jak ja schudnie;
Wolimy naostatek bijąc się w garść chuchać,
Aniżeli tych plotek niepotrzebnych słuchać.
Za dobry byt, którego nam się tu dostało,
I że na nas w namiecie twoim nie kapało,
Bóg zapłać! i za insze dotrzymanéj wiary
Dowody; odwdzięczać je będziem z każdéj miary,
Jeśli na wojnie miejsce może być odwdzięce.“
Tu się porwą z kobierca, kiedy ich za ręce
Chwyci obu Dilawer i na poły z śmiechem:
„Gorącoście kąpani, byłoby to z grzechem
W tym was puszczać rosole do swoich, a k’temu
Moglibyście też złożyć cokolwiek staremu;
Więc siądźmy a o wszytkiem rozmówmy się znowu,
Zdarzy Bóg, że się zdamy ku jednemu słowu.“
Gdy tak spuści Dilawer, Sobieski też skromniéj
Na razie obiecane podarki przypomni,
Które tak Osmanowi, jako wszytkim owym
Zausznikom przyrzekli naszy Osmanowym:
Bo Turcy jako żaden na ziemskim padole
Naród, tak pragną złota, tem ich więcéj zdole
Każdy niźli żelazem i do podobieństwa,
Gdyż w najpodléj szych ludzi tkają dostojeństwa.
Tam wszytkim rzemieślnikom do honoru prędki
Przystęp; tam szwiec, co wiechciem wyściela napiętki,
Kuśnierz, krawiec, tkacz, barwierz, wstawszy od warsztatu,
Obok siędzie z wezyrem i wschodniemu światu
Prawa daje z dywanu. Toż Sobieski prosił,
Żeby tu nowych rzeczy Dilawer nie wnosił;
Stare raczéj przymierze żeby stwierdzić nowym,
Przydawszy, co z honorem będzie Osmanowym.
Więc dwu godzin nie wyszło jako siedli na tem,
Kiedy wiecznym on pokój skończyli traktatem,
Którego tenor taki:

1.  Naprzód, co dziś stanie,
Z tém wielki poseł polski pójdzie niemieszkanie
Do Konstantynopola i utwierdzi, co tu
Uchwalą podczas wojny i szabel łoskotu.
2.  Stanisław Suliszewski z Osmanem pospołu,
Już gońcem tego posła idzie do Stambołu;
Wzajemnie czausz turecki, człowiek dobréj sławy,
Dla stwierdzenia tychże pakt, idzie do Warszawy.
3.  Komisarze z obu stron będą wysadzeni,
Ludzie dobrzy, w rozumie, w cnocie doświadczeni,
Którzy obom narodom granice przyznają,
Gdzie się w dziczy z ordami naszy uganiają.
4.  Król polski cesarzowi, cesarz także jemu,
Należytéj uwagi monarsze wielkiemu,
Na dowód nowéj chęci, na znak zgody świętéj
Poślą sobie wzajemnie kosztowne prezenty.
5.  Kozacy się téż z Dnieprem i z swemi porohy
Na wieki pożegnają; wtąż Ordyniec płochy
Zapomni swych do Polski przebiegów i szlaków,
O co Turczyn Tatarów, Lach skarze Kozaków.
Wody jednak a pola, dziki zwierz i ryby.
Obom wolne, tak jako stare niosą tryby.
6.  Polacy Ordzie do Jass żołd będą doroczy
Odsyłać, ale też han powinien ochoczy,
Kędy tylko potrzeba zawoła z Korony,
Na wszytkich nieprzyjaciół, na wszytkie iść strony;
A kędy będą z woli swego pana ciągnąć,
Niech się nie ważą granic koronnych zasiągnąć.
7.  Wołoskim przywileje Turek wojewodom,
Lecz zawsze chrześcijanom, obiema narodom
Przychylnym, dawać będzie; którym też pod władzą
Zaraz zamek chocimski Polacy oddadzą.
8.  Wszytkim kupcom pass wolny.
9.  Swym niech stoją gruntem
Stare pakta, a kto się powadzi z Zygmuntem,
Ten zaraz i z Osmanem; tak na stronie obie
Przyjaciół, z przeciwniki, spólnych czynią sobie.
10.  Kto tego w pierwszym punkcie nie ztrzyma traktatu,
Krzywoprzysiężcą będzie i Bogu i światu!
Z tem Sobieski, pozornéj dopadszy przyczynki
Z Władysławem się znosić, co za upominki
Osmanowi obiecać? do obozu skoczy,
A już się słońce kryje, już się świat pamroczy.

Czekają Turcy świtu obojętną myślą,
Z czém królewic, z czém hetman Sobieskiego przyślą?
Jeśli tych pakt nie zrucą? o swoim się królu
Z wojskami dowiedziawszy w pobliższém Podolu;
Zwłaszcza gdy długo na dzień u swoich-się bawi,
Niesłychanego strachu poganów nabawi.
Jedni go wyglądają, a drudzy pokotem
Żórawińskiego wkoło obiegli z namiotem
Jako psi, kiedy w jatce rzeźnika więc czują,
Na zapach tylko mięsa pyski oblizują.
Lecz i Sobieski skoro o wszytkiem się zniesie
Z swojemi, prawie Turkom przyjedzie na czesie.
Którego jąwszy z pola ostępem prowadzą,
Sami konia trzymają, sami z konia zsadzą.
Wszyscy mu w oczy patrzą, a z jego postaci
Ten nabędzie nadzieje, drugi ją utraci.
Aleć też już i naszy na tym roku schyłku
Zwątpiwszy o Zygmuncie i jego posiłku,
Ochotnie pozwolili na one warunki.
Nadto kazał Władysław pewne podarunki
Oddać na pożegnaniu Osmanowi, byle
Nie od niego. Toż wezyr nie trawiący chwile,
Zbiera insze wezyry, kanclerze i agi,
Sam w kosztownym dla większéj kaftanie powagi
Usiędzie na dywanie, a nad nim do góry
Świetny ciągną baldekin złotokręte sznury;
Podskarbi wedle niego także w złotogłowie,
Z drugą stronę dla posłów leżało wezgłowie,
Po których skoro Raduł z kilką przyjdzie begów,
Nie zabawią, lecz środkiem jańczarskich szeregów
Stawią się, takąż pompą młodzi swój okryci,
Z których każdy się upstrzy i uaksamici.
Toż Dilawer: bo inszym głową tylko kiwać
Należy i tak jego mowie potakiwać:
„Niech Bóg zdarzy godzinę naszego zawodu,
O waleczni polskiego mężowie narodu!
Kiedy z niezwyciężoną ottomańską broną
Król, pan wasz najjaśniejszy, przyjaźń powtórzoną
W oczach naszych zawiera; niech te światy oba
Szczęśliwa zdejmie miłość, niezmienna ozdoba.
A co się dzisia rzekło, co się napisało,
Bodaj w naszych i w waszych sercach wiekowało!
Bóg, co dziś świadkiem, niechaj sędzia będzie mściwy

Nad każdym wiarołomcą: jeśli my, jeśli wy,
Pogwałcimy przymierze, tylim krwie okupem
Oblane, niech pod nogi temu padnie trupem,
Którego sprawiedliwy Bóg, co światem rządzi,
Niewinnym zgwałconego pokoju osądzi.
Więc gdy zaszły między nas tak ścisłe pobraty,
Prosimy do cesarskiéj uczestnictwa szaty.
I nie będzie się lenił pan całego świata,
Pojźreć wesołem okiem na sług swego brata.“
Krótko przyda pan bełzki, że Pan Bóg obłudy
Między wszytkiemi grzechów tego świata cudy,
Najbardziéj nienawidzi i takiego sięga,
Gdy sercem nieprzysięgłem, usty kto przysięga;
Przywitać i pożegnać cesarza gotowi,
A zwłaszcza kiedy się tak zda Dilawerowi.
A ten skoro w surową postać twarz przetworzy
Do hańskiego kanclerza (ten się upokorzy
I padnie na kolana) obróci się z mową:
„Słuchaj, boś po to przyszedł, żebyś wiedział nową
Pokoju transakcyą z polską dziś Koroną,
I swemu to lianowi odnieś, co wzgardzoną
Śmiecią i marną płową carskiego podstola,
Żeby wiecznie zapomniał najeżdżać Podola,
Swoim się zwykłym żołdem kontentował cale,
Polaków z Ottomany nie rozprzągał, ale Tę gotowość, co to z nią wykrzykacie wiele,
Nie na sąsiady chować: na nieprzyjaciele.
Inaczéj jak najmniejsza Porty dojdzie skarga,
Pewnie a pewnie szyją powroza nie starga!“
Tu Tatarzyn łbem w ziemię uderzywszy, rzecze:
„Więc żebyśmy nie mieli z Polską żadnéj przecze,
Miejmyż odtąd granicę spólną: wodę siną,
Która przez dzikie pola płynie Ukrainą.“
„Nie masz tu o granicach — rzecze wezyr — wzmianki,
Nie dyskuruj; nie twa rzecz wchodzić ze mną w szranki,
Lada czego nie wtrącaj, a to czyń, coć każą,
Będzie czas, gdy wam i te granice pokażą!“
A zatem rum do koni i Turcy i naszy,
Jako kiedy kto stado żórawi postraszy.
Senat naprzód turecki: kto malował ony
Kamille, Fabiusze, poważne Katony,
Taki był i tych pozór, tak się pyszno snażą,
Że owych wspaniałością do znaku wyrażą.

Po szacie złotorytéj rozczosana wiecha,
Takiż buńczuk u konia, każdy się uśmiecha,
Każdy rad pokojowi, kiedy wojna na zły
Czas padła, pewnieby im te brody oblazły.
Większa ich połowica wzdycha gdzieś pod kiecą,
Skoro ich o traktatach nowiny zalecą.
Chorych było niemało, co naszemu niebu
Nie przywykszy, co moment czekali pogrzebu,
Więc jako przed carskiemi stanęli namioty,
Oddają konie, pełni niezwykłéj ochoty,
I wesołego czoła nikomu nie skąpią.
Posłowie też tymczasem z swą pompą nastąpią,
Którzy Turkom jako dwie świecili kozyry:
Obom rycerska postać, każdy bohatyry
Z kroju, z stroju, z humoru, z kształtnéj ciała tusze
Poznał; i zgasły brody na ich animusze!
Obom puszą sobole, gładkie aksamity,
Obom zdobią dostojne czoła, czaple kity,
W prawych ręku złociste buzdygany toczą,
Lewą szable trzymają; tak wspaniało kroczą,
Żywéj młodzi koroną z tyłu osypani;
I Turcy rozumieli, że oba hetmani.
Plac był dosyć przestrony, równy i okrągły,
Który rynkiem namioty cesarskie osiągły
Tak świetne, tak bogate, jakbyś widział kupą
Sto królewskich pod złotą pałaców skorupą.
Przestrone galerye do przechadzek skrytych,
Więc z antykamerami pokoje, a przy tych
Coś było nakształt sale, z któréj kabinetów
Dziesiątek, do prywatnych umyślnie sekretów.
Nuż skarbiec, gdzie rynsztunki i carskie wsiądzenia,
Ale stajnie najwięcéj oczy do widzenia
Targały, pełne gładkich i dorodnych koni,
Na jakowych Neptuna wpośród morskich toni
Malują, jakowe miał Achilles i śmiały
Króciciel wschodu słońca, dzielne Bucefały.
Stał meczet jedwabnemi kobiercy obity,
Kędy sto lamp wisiało z blachy srebrolitéj,
Gdzie się wniść okrom cara żadną miarą żywą
Nikomu nie godziło, pałało oliwą.
Na stronie kortygarda, za nią niedaleki
Arsenał, daléj stały kuchnie i apteki,
Wszędy się jedwab’ świecił, wszędy śklniło złoto;

Ani się Osmanowi dziwować, że o to
Gniewał się niesłychanie, kiedy takie spezy
Łożywszy, jako żaba z wiersze, spadł z imprezy.
Przeszło tysiąc namiotów i szop nakształt dworów
W onym stało ambicie, rozlicznych kolorów,
Rzekłbyś, że Wenecya albo nowa Sparta.
Brama jedna szeroka, w któréj zawsze warta,
Ognie kładzie, nakoło malowane płoty,
Pod niemi gęsto wszytkie leżały piechoty;
W dziedzińcu jak trzcia ludzi i chorzy i zdrowi,
Starzy, młodzi; bo się tak zdało wezyrowi,
I po wszytkich narodach rozesłał żołnierze,
Żeby biegli widzieć tych, co z niemi w przymierze
Wstępują i weseli z tak niespodziewanéj,
Do swych się brali domów, po wojnie, odmiany.
Już Dilawer i jego z nim brodafiasze
Stali, będąc gotowi przyjąć posły nasze,
Właśnie tak jako kiedy oblubieniec nowy
Do staréj na wesoły akt przyjeżdża wdowy.
Z których nim proch otrzepią, nim otrzęsą piaski,
W czerwonych aksamitach, srebrne niosąc laski,
Odźwierni wprzód wychodzą i w tak gęstym ludu
Rum czynią, który się zszedł dla onego cudu.
Toż i naszy posłowie, przez dwie długie sieni
Stanęli przed Osmanem w namiot wprowadzeni.
A ten siedzi jak bałwan, jakby sztukę balku
Złoconego postawił kto na katafalku.
Dywan naprzód bogaty, na dywanie zatem
We trzy łokcie wysokim wzniósł się majestatem.
I tak siedzi ni ręką ni nogą nie rucha,
Ni głową ani okiem; i chociaż mu mucha
W nos lezie uprzykrzona, jéj się nie ożenie.
Właśnie takie stawiają na jarząbki cienie,
Albo myśliwiec w pierzu uwędziwszy ćwika,
Pod nim na głupie ptaki rozjazdu pomyka.
Atoli wzdy orli nos i wyniosłe skroni,
Oko jasne, gniady włos, rzadko kiedy stroni
Od serca wspaniałego; te tylko w Osmanie
Znaki były grzeczności. Wkoło niego stanie
Zgraja wróżków, kuglarzów, mataczów, trzebieni,
Popów, karłów; których on tak wysoko ceni,
Żeby wolał Babilon, wolał stracić Alep,
Niż którego z wałachów; dlatego jak na lep,

Każdy się rad przymili, każdy przypochlebi
Cesarzowi; każdy się rzeże, każdy trzebi.
W tyle mu szabla wisi osadzona w sztuki,
I dwa gotowe w swoich sahajdakach luki.
Senat stanął po stronach, rzekłbyś obwinieni,
I już wszyscy ci ludzie śmierci przysądzeni.
Łokcie pozakładane, obwisłe ramiona,
Oczy w ziemi i insze niewoli znamiona.
Istotna komedya, gdy Jupiter młody
Konfunduje przyprawne owych starców brody.
A tu wezyr na naszych trochę ręką kinie,
Żeby długo Osmana nie trzymać w terminie.
Więc się suną posłowie z swych przyjaciół gronem,
I nizkim go najpierwéj uczciwszy pokłonem,
Skoro drugie wyprawią na dywanie dygi,
Przytkną do ust złotego kaftana fastrygi.
Co gdy wszyscy Polacy odprawią ogółem,
Na samym końcu jedzie Weweli z Radułem.
Potém basza, który stał podle Sobieskiego,
Wziął z rąk jego do cara list Lubomirskiego,
I podał go drugiemu, dał trzeciemu drugi,
Aż się wszyscy obeszli jako rząd był długi.
Tak więc kota grawają małe dzieci właśnie,
I tego karzą w czyich ręku słomka zgaśnie.
Skoro doszedł wezyra, ukłoni się pięknie,
A potem gdy na obie kolana uklęknie,
Włożył go pod wezgłowie wlazszy na podnożek,
Na którym jak pręt siedział on strugany bożek.
Tenże Żórawińskiemu, nim jął mówić, rzecze:
Że skróci, że swéj mowy długo nie przewlecze.
Pan wojenny, marsowéj nawykszy muzyki,
Nie kocha tych oracyj, ani retoryki.
Rana trąba u niego nad wszelkie koncenty,
Cyceronem daruje żaki i studenty.
Więc tak pocznie pan belzki akcentem wspaniałym,
Że go mógł każdy słyszeć w tamtym cyrku całym:
„Choć ztąd, wielki monarcho i niezwyciężony,
Poznać możesz, cesarzu, animusz wrodzony,
Najjaśniejszego króla a pana naszego,
Jako kocha w przyjaźni domu prześwietnego,
Zacnéj krwie ottomańskiéj, że śród ognia prawie,
W łaźni Marsa strasznego i wojennéj wrzawie,
Co się w twych oczu działo, wspomniał na nię, a tu

Zesłał nas dla spólnego pokoju traktatu,
Żeby się wzdy wrócić mógł między temi domy
On stary afekt światu całemu wiadomy.
I co niechaj Bóg szczęści, a twéj mądréj radzie
Przyznamy, że po srogim z obu stron upadzie
Przez okrutne zacnéj krwie rycerskiéj wylanie,
Stanęło międy nami święte pojednanie.
Wrócił się wieczny pokój, który z naszéj strony
Boga bierzem na pomoc, nie będzie zgwałcony.
Więc ufamy, że i ty także wielkie dziady
Sławą chcesz nieśmiertelną zrównać; tak w przykłady
One wziąwszy, cnoty swéj inszego dowodu
Nie patrząc, tego miru polskiemu narodu
Dotrzymasz, za co cię Bóg bodaj ubogacioł,
Dał ci miłość sąsiedzką, strach u nieprzyjaciół!“
Tu przestał Żórawiński i poczeka, aże
Albo sam co przemówi, albo komu każe.
Ale ten przed powagą i słowa nie rzecze,
Tylko żeby wyraził, co go w sercu piecze,
Wzniósszy piersi do góry westchnie tak szkaradnie,
Że ledwo z majestatu owego nie spadnie,
Jakoby rzekł: nie takie miało być żegnanie,
Lecz trudno na przedwiecznych losów sarkać zdanie.
Gdy tak Osman wizerunk czyni swego żalu
Dają mu dwa bułaty posłowie w blachmalu
I kilka strzelby długiéj, a to kiedy kładą,
Taką je Żórawiński przyozdobi swadą:
„A któż, wielki monarcho! jeszcze nie wie o tem,
Że by wszy panem świata obfitujesz złotem,
My go w doma nie wiele, w marsowym odmęcie
Nic nie mamy; rynsztunki dlatego w prezencie
Niesiemy, któremiśmy ojczyzny kochanéj
Bronili; niechaj zdarzy Bóg i Pan nad pany
Żeby ci po szczęśliwem z nami zjednoczeniu
Służyły; wiekopomną twojemu imieniu
Dały sławę, tu zdobiąc tryumfalne bobki,
Po śmierci złotem pisząc nierychłe nagrobki.“
Tedy po powtórzonéj należytśj lidze
Wychodzą między one gęste dziwowidze
Od Osmana posłowie i prosto do koni
Idą, które na blizkiéj czekały ustroni.
Z niemi oraz Dilawer i z swemi kolegi
Przybrawszy w kompanią wezyry i begi;

I znowu je pod swoje namioty zaprasza,
Gdzie wszytkie na czas dłuższy zachowane znasza
Wschodowe specyały, sorbety i soki,
Cukry, paszty, balsamy, czego dwa tłomoki
Odda posłom; sam potem trunek wody czystéj
Za polskie pije zdrowie z farfury złocistéj
Z świeżéj ambry perfumem: tak skoro koleją
Wszyscy w się po puharze wody onéj wieją
Zacznie drugą pan bełski za cesarskie zdrowie:
Na co razem klęknęli wszyscy wezyrowie,
A potém go niedługo zadławili sami...
Wolałby ich kwitować z ceremoniami.
Trzecią wypił Sobieski jakby wytarł płatem
Za zdrowie wezyrowe i z całym senatem,
Tak kiedy z najbliższego podpijają stoku,
Aż noc w czarnym na nizką ziemię padła mroku;
Idą ci, coraz zimna porywa ich febra:
Bo mało z nich nie dopił każdy wody cebra.
Tryumf zatem u Turków po całym obozie;
Co namiot, wszędy lampa wisi na powrozie,
A u znaczniejszych, którym dostawało wątku,
Zwłaszcza u senatorów, było po dziesiątku.
Ubogi lada sobie natopiwszy skwarczków
Kilka trzopów przed sobą, kilka palił garczków.
Obaczywszy Kozacy, którzy się już byli
Wedle swego zwyczaju na czatę zmówili,
Dali ognia po trzykroć na one wesele,
Czego nie zrozumiawszy bisurmanów wiele
Poczęli od téj ściany pobierać się w nogi,
Dokąd od posłów naszych nie zaszły przestrogi.
Nazajutrz skoro słońce światłem wyszło nowym
Z naszemi się w namiocie wezyr Radułowym
Obaczy; i uskarża, że od Turków siła
Do nas pouciekało i trudnaby była
Szukać ich po obozie; ale żeby więcéj
Tego nie było, ruszyć musicie się prędzéj
Z tego miejsca niźli my; jakoż z dyshonorem
Cesarskimby to było, gdybyście z taborem
Wy zostali, my poszli z ziemie naszéj własnej;
Sama rzecz dowód tego ukazuje jasny.
Wpadło to posłom w głowę, że ich tak namawia,
Że ich w drogę przed sobą Dilawer wyprawia,
A nużby siły nasze tak nadwerężone

Obaczywszy, zgwałcili Turcy pakta one?
Nowinaż to pogaństwu, co w swym interesie
Wiarę, cnotę, przysięgę pokładają, że się
I dziś mogą rozgrzeszyć, mając czas po temu?
Któż ich skarze? kto za to, co uczyni złemu?
Tak przywdziawszy opieki Amurates płaszcza,
Budzyń sobie na wieki od Węgrów przywłaszcza,
W rzeczy dziecię królowéj smutnéj odprowadza,
Lecz puszczony do miasta, swojemi osadza.
I naszy się chcą wymknąć z kondycyéj takiej:
Naprzód, długoby Turkom czekać na Polaki,
Nim się tu konie z Polski, nim się zejdą wozy,
Wy za Dunajowemi będziecie przewozy,
Abowiem dłuższego się bojąc oblężenia,
Wszytko to dla ścisłości zwykłéj pożywienia
Do domuśmy posłali i w miejscu stać póty
Musimy dla armaty i naszéj piechoty
Aż zciągną; druga jest rzecz a godna uwagi,
Żeby to być bez polskiéj nie mogło zniewagi;
Długi to zwyczaj w prawo obrócił narodom,
Kto pierwéj w polu stanie, pośledź idzie do dom.
Myśmy pole przed wami kilką niedziel wzięli,
Słuszna, żebyście się nam, nie my wam umknęli;
Ale choćbyśmy mieli i wozy i konie,
Choćbyśmy położyli ten zwyczaj na stronie,
Uważ, jako tylemu wojsku ciasne przeście
Przez nasz most; bylibyście pewnie w Bukareszcie,
Nim się za most przekolem. A tu szermem prostem
Wezyr rzecze: więc naszym przeprawcie się mostem!
Naszy zaś: a gdzieżby to mogło być bez zwady,
Gdyby ciurów swawolnych tak srogie gromady
Środkiem waszych obozów mieli się prowadzić;
Najciężejby im począć, jużeż nie poradzić!
Których przy każdym wozie po kilku się wlecze,
Rzadko który bez strzelby, wszyscy mają miecze.
Naznaczę ja janczarów, Dilawer odpowie,
Do mostu pilnowania; i stawił się w słowie:
Bo nam go zostawili cały, nietykany
Na wieczną swą ohydę. Na toż budowany
Z takim kosztem niezmiernym i ludzi ciemięgą?
Na toż Turcy swą ziemię mostem z naszą sprzęgą?
Abyśmy im z ich ziemie, w któréj na nas groby
Kopali, ustąpili? Dziwneż ma sposoby

Bóg do stłumienia pychy swéj gliny śmiertelnéj;
Ale jeżeli kędy, tu, tu był źretelny.
Nakoniec żeby czasu w poswarkach nie trawić,
Kilkadziesiąt namiotów kazali postawić
Na tamtéj Dniestru stronie i o tém znać dadzą,
Że się naszy ruszają, że się już prowadzą.
Łacno starzec uwierzy, że na wierzbie gruszka,
Co mu z oczu nie pancerz, lecz patrzy poduszka,
Choćby też co i myślał, widzi, że zeń nasi
Mają rozumu, że mu zachodzą od spasi.
Toż ich prosi do siebie, wesoły na cerze
Da im jeden egzemplarz tych pakt, drugi bierze.
Tam mu Suliszowskiego wybornych słów tonem
Zaleca, żeby jego raczył być patronem;
Żeby w nim pierwszy dowód łaski i swéj chęci
Wyświadczył, przez co wszytkich Polaków przynęci,
I w drodze i na miejscu, aż z naszéj Korony,
Wielki się do prześwietnéj poseł stawi brony.
Onymże Dilawera żegnają zawodem,
A już wieczór przed sobą noc popycha przodem.
Już mrok padał, już zgoła zachodziło słońce,
Więc się tu o wołoskiéj jeszcze dziś wędzonce
Na burce biłohrodzkiéj a kutnarskiém winie
Przespać, aż znowu Febus proporce rozwinie.
Aleć się im w onę noc jako górze spało;
Ziemia drżała pod niemi, powietrze huczało,
Gdy się Turcy jak mrówki rozdrażnione snują,
I ochotnie na drogę jutrzejszą gotują.
Pędzą z pól osły, muły, wielbłądy, bawoły,
Jezda koń siodła, pieszy łatają postoły,
Już namioty zbierają, już ładują wozy,
I kto nie ma baranów, ubiera się w kozy;
Bo one złotogłowy, pierza i buńczuki,
Jeśli kto nie utracił, głęboko tka w juki.
Wszędzie pełno niezwykłéj ochoty dowodów,
Wszyscy jako na gody; tylko Osman z godów
Zwiesił nos, sowę zadął, siedzi jako wryty;
I na to-li przyjść miały jego propozyty?
To-li świata całego potkało monarchę?
Jako matkę przywita? jako patryarchę?
Jako pojźry na Bogu wymierzony kościół?...
Takie i tym podobne żale w sercu rościół.
Nakoniec trzaśnie palcy i pojźry do góry:

„O wielki i po stwórcy świata tego wtóry!
Z którego dotąd rzeczy tureckie wyroku,
Nie daj ziemią przypadać i w wiecznym gnić mroku
Aż się zemszczę, aż utrę na najniższym progu
Mojego majestatu psom giaurskim rogu!“
Tak mówi głupi Osman i już w sobie maca
Sposobu onéj pomsty, już pod Chocim wraca,
Złe mu to wojsko, insze chce zaciągnąć ślepy,
Że jako jemiołucha robi na się lepy
Oną imprezą, któréj nim chudzina dopnie,
W drobny się proch obróci i w popiół roztopnie.
Bo jéj mufty postrzegszy, janczarom potuszy,
A ci mu wnet cięciwą podwiązali uszy.
I nie widział, o co się dziś nieborak swarzył,
Czém go na bezrok wielki Zbaraski obdarzył;
Mustafa, za jego trud pochował do skrzynki
Obiecane dzisiejszym paktem upominki.
Tak kiedy się na zgubę naszę Osman kasał,
Już Tytan swych w Eoi dzianetów popasał,
Już się w górę pobierał patrzyć, kiedy w klatki
Układali sucharów Turcy niedojadki,
Mąki, krupy i insze prowianty różne,
Ci w skórzane samarry, drudzy w wozy próżne,
Figi, cukry i syte znaszają cybeby,
Migdały i rozynki, więdłe wyzy; żeby
Jeszcze się mogli ludzie potrzymać przy strawie;
Koniom bez paszy wielkie działo się bezprawie,
Które już spasszy wszytkie trawy, siana, słomy,
Trzciny, strzechy: bo i z tych odzierano domy,
Samo tylko gałęzie i list jadły suchy,
A rozmoczone z drzewa ogniłe skaruchy.
Kul i prochów ruśnicznych niemały dostatek,
Że na zamku chocimskim schowano ostatek.
Toż skoro drogę słońce pokazało rane,
W przedniéj straży pułkami wojska szły przebrane,
Za niemi Osman zlekka z swym się ruszał dworem,
Środek się na dwie mili rozciągnął taborem
Bez wszelkiego porządku, ludzie, bydła, konie,
Kędy kto chce, tam idzie, tam talagę żonie,
Między wozy i między mieszają się kary,
W kociszach jeżeli kto ranny albo stary.
Na odwodzie Huseim trzyma straże zadnie
Z ludźmi europskiemi; lecz i ten szkaradnie

Z onéj wojny niekontent i z Osmanem społem
Do Stambołu powraca, najmniéj nie wesołem:
Bowiem ten na Polaki, tamten sidła przędzie
Na Dilawera, który podsiadł go w urzędzie.
I kiedy się z Szemberkiem jako z pobratymem
Żegnał, z którym tu razem stanął pod Chocimem
I mnieć jeszcze Bóg poda sposobów tak wiela
Potłumiwszy głównego gdy nieprzyjaciela,
Mogę się narodowi polskiemu przysłużyć,
Na marmurze zwykł krzywdę urażony drużyć.
Jakoż krótko fortuna Dilawera trzyma,
Gdy go zrzuci, a znowu weźmie Huseima;
I jako się wspomniało, za różaną prawie
Stanął był Zbaraskiemu naszemu w odprawie.
Kto widział Turki, kiedy pod Chocim przybyli
Konno, strojno, gromadno, tak się uskromili,
Przysiągłbyś, że nie oni, rzadkie kuse znaki:
Bo ich padła trzecia część; siła ich kulbaki
Na grzbiet wziąwszy odarty, niesie chudo, boso,
Nie widziałeś forg, piór, kit, jakiemi więc proso
Oganiają, jeżeli wpasą się w nie wróble,
A drugi się przed szkapą zaprzągał w hołoble;
Nie świecą się koszule mamelukom białe,
Okopciały zawoje, a narody całe
Które pod stem buńczuków do nas przychodziły,
Ledwie że się dziś jednym znakiem nie okryły;
Zgoła wszytkie ozdoby spadły z nich i krasy,
A w kwinty się drobniuchne obróciły basy.
I Osman, skoro puste minie Stepanowce,
Jako pasterz parszywe zwykł porzucać owce,
Opasawszy futrzaną po wierzchu deliją
Odbiegł wszytkich, jakby rzekł: aż was tu zabiją.
Więc skoro się poganie w drogę onę puszczą,
Natychmiast się jesienne obłoki rozpluszczą,
Codzień deszcz, śnieg i wiatry ostre niesłychanie,
Czasem gruda, czasem błot źle zmarzłych łomanie
Wszytko bieda, wszytko śmierć na one pieszczochy,
Że jako Rzym Francuzom, tak onym Wołochy
Grobem się stały: bowiem sto tysięcy prawie
Pod Chocimem zostało w Marsowéj rozprawie
A w drodze tyle drugie, prócz luźnych, prócz koni.
Takci cesarz, skoro swych dwie części uroni,
Powróci do Stambołu, kędy nocnym chyłkiem,

Wzgardzonym, dla sromoty, wlazł w szaraj zatyłkiem,
Odebrawszy ze strychem, co gotował komu,
Pełen żalu i hańby w swym się oparł domu
I dał pamiętny przykład na wsze świata kręgi,
Jako Bóg zwykł nagradzać zgwałcone przysięgi.
Ordy, skoro poczęto zrazu tarkać mirem,
I ci z hanem i tamci wciąż poszli z jassyrem,
Prócz opryszków, co na zysk albo swoje szkody
Z obudwu stron Dniestrowéj ukryli się wody;
Lecz i ci w takie swoje nie utyli łowy,
Wionęli za drugiemi pozbywszy połowy.
Raduł jeszcze na miejscu z swoją stał Wołoszą,
Ci ostatki tureckich niedojadków znoszą.
Tak chłop, kiedy trzysta plag kijmi weźmie w udy,
Nie wskok się z miejsca porwie, ale jako dudy
Obwiśnie i trzeba go podnosić pod pachy,
Właśnie był Raduł taki pospołu z Wałachy:
Bo im, co mieli koni i roboczych bydeł,
Wzięli Turcy, że siedzą jako ptak bez skrzydeł.
Toż i naszy posłowie, jako pożegnali
Wezyra, skoro most on w cale odebrali,
Na swe się stanowiska, na swoje tabory
Obejźrą, gdzie się zwłaczał już Władysław chory,
A po długiéj chorobie, ile tyle siły
Zawziąwszy, że mu jeszcze nogi nie służyły,
Wielką mu pomoc w zdrowiu te traktaty dały,
Przynajmniéj, że nad głową kule nie świszczały.
Prawie między wojskowéj starszyny ramiony,
W rozbity w pół majdanu namiot wprowadzony,
Gdzie przy wielkim ołtarzu kapłan białostuły
Jadł ciało pańskie i krew pił z złotéj ampuły,
Śmierć jego i niewinne wspominając razy,
Żeby boże do ludzi pojednał urazy.
Właśnie mszy świętéj słuchał nasz królewic dla téj
Intencyi, żeby się zaczęte traktaty
Z chwałą bożą, którą miał w pierwszéj zawsze pieczy,
I z dobrem pospolitéj mogły skończyć rzeczy,
Kiedy o to posłowie, jakoby kto wołu
Z pługa wyprzągł, po onéj transakcyi społu,
Staną przed nim z wesołą twarzą i obrotem;
Tam wszyscy jako między kowadłem a młotem:
Serce grzeje nadzieja, strach ziębi przejęty,
Na którą ich obrócił stronę stwórca święty,

Czy przymierze? i do dom abszejt pożądany?
Czy w dzień z głodem; w noc ze snem; w dzień i w noc z pogany
Uprzykrzone zapasy przynieśli im? Ale
Gdy w tym do mszy skończenia zostają opale,
Zwięzłemi Żórawiński wszytko powie słowy
I odda na papierze on traktat gotowy.
Jaka tam była radość, jakie były gody,
Onéj naszéj z Turkami niespodzianéj zgody,
Wypisać niepodobna! I Dopiéroż gdy słyszą,
Że ztąd milę nad Prutem bisurmanie dyszą,
Że nam mostu odeszli nienaruszonego
Na Dniestrze, dla przejazdu do domu prędszego,
Ledwie z wielkiéj pociechy nie wyskoczą z skóry,
Gdyby im kto na czołach zrobił apertury.
Tedy naprzód Władysław, przy boku kapłana,
Ze wszytkiem duchowieństwem upadł na kolana.
Toż hetman, toż starszyzna, panowie i słudzy,
Chociaż ledwie dojźreli onéj pompy drudzy;
Kto tylko był w obozie, jako podciął kosą,
Wszyscy padną na ziemię, gdy głosem wyniosą
Świętego Ambrożego księża hymn wesoły:
„Ciebie Boże chwalimy, żeś nieprzyjacioły
Nasze stłumił i zepchnął z nadzieje zawziętéj,
Trzykroć błogosławiony, trzykroć Panie święty!“
Toż psalmy Dawidowe, który dosiadł stolca
Królewskiego od owiec; że w nos zawlókł kolca
Osmanowi i musiał z zronionemi pióry
Z wieczną lecieć sromotą pod swoje Arktury.
Śpiewało tam co żywo, choć różnemi głosy,
Różną nótą, wysokie głuszyli niebiosy,
Wszytkich jakby rozgrzeszył; już skorą nadzieją
Widzą domy, rodzice, krewne; już łzy leją,
Wesołego witania skołozrywe znaki,
Trądy, prace i pot już żegnają trojaki.
Kto ochoczy, kto rzeźwy i konni i pieszy,
Bieżą pomacać ciepłych tureckich pieleszy,
Bieżą on most kosztowny oglądać, co go tu
Dla ich do domu Turcy stawiali powrotu.
Skoro po nabożeństwie wszyscy przed namioty
Królewica prowadzą, gdzie one hramoty
Katerdziéj, ban wołoski, do podpisu poda
Podczaszemu i pierwsza w czem zawisła zgoda
Zamek chocimski z ręku Silnickiego bierze,

I odda burkułabie, doznanemu w wierze,
Imieniem Radułowém. Z tém Szołdrski ku Lwowu
Do Zygmunta pośpieszy, który pilen łowu
Zajęczego, o wojnie jakoby o wilku
Żelaznym kto mu bajał; tam powiatów kilku
Czekając wielkopolskich z stem tysięcy młodzi
Sarmackiéj siedzi w miejscu; takci kiedy wodzi
Kaczka młode kurczęta, pospolicie bywa,
Nie masz zgody: bo kury chodzą, kaczka pływa.
Czy rady, czy odwagi, czy obojga razem
Nie było, choć mu pod nos ogniem i żelazem
O kika mil Nuradyn z swoją ordą kurzy,
Już ludzi wziął milion: że się nie oburzy
Tylko na Lwów, tak wiele i tak długo broi,
Dosyć ma król, że się go we Lwowie nie boi.
Teraz słysząc Szołdrskiego, kiedy pakta czytał,
Niekontent i w rzeczy się za fordyment chwytał:
„Nie poczekać mnie jeszcze z temi aparaty!
Śmieć beze mnie z Osmanem zawierać traktaty?“
Ciśnie o stół kapelusz i coraz powtarza:
„Dyabeł kiedy rachunek miał bez gospodarza!
Nie wiem, czem się Władysław z podczaszym zasłonią?
A w ostatku, ja idę za Turki w pogonią,
Nie wydrze mi ich Duuaj i Bałchany śnieżne,
Choć tylko z sobą wojsko będę miał zaciężne,
Kiedy szlachcie, czegom dziś doznał, wojna śmierdzi.“
Tak się nasz król, po izbie chodząc, wielce sierdzi;
A gdybyś w serce wejźrał, niesłychanie cieszy,
Że jutro do kochanéj Warszawy pośpieszy;
Ale tego po sobie najmniéj nie pokaże,
Owszem wołać Frydryka wskok sobie rozkaże,
Żeby knechty gotował na jutrzejszą drogę:
„Żadną miarą jéj dłużéj odwłóczyć nie mogę.
Niechaj ma każdy szpadę, proch i muszkiet z lontem:
Bo się pewnie nie oprę aż nad Hellespontem“.
Spać raczéj, nie wojować! i ledwie Bobola,
Podkomorzy koronny, ukołysał króla.
Jakoż gdyby był z serca, czy tchórza, czy lenia
Zrucił a szedł pod Chocim, bez wszego wątpienia
Musiałby był paszować hardy Osman w boju,
Albo się z wieczną hańbą dopraszać pokoju.
Nie trzeba mu go było szukać po Bałchanie,
Gdyby śpieszył na prośby i swoich żądanie.

Aleć na nieodmienne rad niebieskich tryby
Trudno człek ma styskować, trudno pisać gdyby:
Bo komuś godniejszemu ten niezwiędły wieniec
(Miałżeby go krwią polską dostać cudzoziemiec)
Naznaczyły i dotąd niebieskie archiwy
Chowają; a nie tobie, Zygmuncie leniwy.
Nie żółwiaby potrzeba, co ledwie twe snopy
Dźwignąć może, pod nogi dzielnéj Europy,
Którą przyniósł duży wół na tę stronę świata,
Ale pegaza: bo ten i biega i lata.
Żeby zaś tę dziewoję w jéj ojczyste niwy,
Przez Czarne stawił morze Azyéj szczęśliwéj,
Z górnych tu mówię stajen trzeba konia, co-by
Księżyca i ślicznych gwiazd znał dobrze ozdoby,
Żeby mógł w Ottomaniech wymyślony miesiąc
I światłem złotoblaskiém i rogami przesiądz;
Snopek, co dziś tak barzo pochutnywa sobie
Po czasie; żaba obje i chróściel wyżobie.
Księżyca tu koniecznie potrzeba na księżyc,
Kto chce harde pogaństwo zkukłać i zwyciężyć:
Ptakiem ptaki uganiać, zwierzem ścigać zwierza,
Miesiącem miesiąc, każde na swój rodzaj zmierza,
Tak natura sprawiła. A jako więc we dnie
Niebieski przed słonecznem światłem księżyc blednie,
Tak ziemski przed niebieskim, zwłaszcza kiedy z krzyżem
Chrystusowym się złączy, padnie paraliżem.
Jużci, na co niech ziemskie patrzają podłogi,
Wstydzi się księżyc krzyża, już odwrócił rogi
Na zachód, pewne słońca wschodzącego znaki,
Szczęśliwie, na koronne da Bóg zodyaki,
Da ten, co wszemu światu panuje ogółem,
Że pod którym Azya upadła tytułem,
Pod tym wstanie tytułem i wolności drogiéj
Nabywszy, w chrześcijańskie wróci katalogi.
Tyś, nieszczęsny Michale, ty Paleologu,
Ostatni raz szwankował w tamtéj bramy progu,
Przez twe piersi cesarskie, twą krwią mokre stopy,
Najpierwszy raz zdeptały ziemię Europy,
Co myśl wróży, co serce niewątpliwie tuszy,
Wkrótce świata całego napełni to uszy,
Że Michael, przezwiskiem Lech i samą rzeczą,
Mścicielem krwie szlachetnéj będzie i odsieczą:
Bo mu rodzic ten tytuł „Jam Lech“ w imię wplata.

Przebóg same się jawnie wykładają fata!
Co i sami podziśdzień Turcy sobie wieszczą,
Że ich ostatniéj zguby Polacy domieszczą,
Że jako Krakusowi, wtóremu monarsze
Polskiemu, padł smok, o czém wieki świadczą starsze,
Tak od jego następców, téj bestyéj wielkiéj
Paść, za przyczyną Panny Bogarodzicielki,
Twój ci to, o Michale! twój, królu mój! patron
Z nieba smoku rydzego, kiedy zmierzał na tron
Stwórcę swojego, zepchnął, który swym upadem
Trzecią część gwiazd na ziemię z nieba zerwał gradem;
Który on płód panieński, co jéj czyste pięty
Księżyc dźwiga na sobie, prześladował święty;
Który dziesięć głów nosił, każda z tych siedm koron,
I dziesięć rogów miała, a w paszczece piorun;
Który na tęż dziewicę, z onejże paszczeki
Puścił szum wód zmąconych i bezdenne rzeki,
Tę bestyą swojego drzewa mocą spychał
Z wysokiego pałacu niebieskiego Michał,
Która, że się na ziemskiém piętrze znowu gnieździ,
Da Bóg, ztąd do Awernu znowu się przejeździ,
Kiedy ją mężny w témże bohater imieniu
Zepchnie, krzyż nad patrona mając w wspomożeniu,
Przy tychże znakach nieba prześwietnego! A z tem
Powracam do Zygmunta, który, by był Piastem,
Mógł był dopiąć korony, która doczekała
Sobie obiecanego naszego Michała,
Tegoć patron i wtenczas miał skończyć te rzeczy:
Bo to Bóg, jak się rzekło, jego oddał pieczy.
Wszędy, ale i niebo nie jest bez prywaty,
I on dlatego wojnę kończy przez traktaty,
Abyśmy jego drużbę, jeśli Archanioła
Tak zwać, z tryumfalnego w wieńcu mieli zioła.
Aleć do tak wysokiéj trudno się brać palmy,
Komu wydrą dziedziczny Sztokholm i Upsalmy,
Próżno się na turecką monarchią wspinać,
Komu wzięto Szwecyą, Inflant nie wspominać.
Skoro Szołdrski odjechał, królewic z podczaszem
Sobieskiego z Leśniowskim wyślą Matyaszem
Do Kozaków: bo i tym wiedziéć należało,
Co za postanowienie z Turkami się stało.
Dziękują im imieniem rzeczypospolitéj
Za prace, które na jéj podjęli zaszczyty,

Za krew chustem przelaną, ślubują, że żadną
Miarą te ich fatygi bez płace nie padną;
Że prócz tego, na co już oblig w ręku mają,
Wszelakiéj po Koronie wdzięczności doznają.
Powiedzą potém, jako poganie się byli
Na ich zgubę, swą pomstę, bardzo zasadzili:
Aleby raczéj naszy tu traktaty rwali,
A pociechy hardemu pogaństwu nie dali.
Więc rzeczypospolitéj imieniem to całéj
Rozkazują, porohy żeby pokój miały;
Bowiem na tym dzisiejszy mir gruncie zawisnął,
Żeby się ani Kozak na morze nie cisnął,
Ani Tatar w Podole; to przyczyna zwady,
To waśni okazya, już między samsiady.
A potém Sajdacznego Sobieski napomni
Imieniem króla pana, żeby jak najskromniéj
W ciągnieniu się zachował i szkody nikomu
Nie czynił, do swojego wracając się domu.
Toż każe od hetmana, aby nasze przodem
Wojska się przeprawiły, on został odwodem.
Nazajutrz skoro się wzbił Febus złotopióry
Na niebo i objaśnił świata pozytury,
Nim podczaszy piechoty, nim przeprawi działa,
Drugi raz słońce zaszło i noc zaczerniała.
Toż we wtorek rum w drogę, kędy się kto zmieści,
Ale nam tu Sajdaczny uszedł w rękojeści,
Abowiem hetmańskiego nie słuchając zdania,
Swą haramzę kozacką najpierwéj przegania
Przez Dniestr mostem tureckim, czem uraził siłu,
Że się wydarł na czoło ten, co miał strzedz tyłu.
Dzień dżdżysty był przyczyną i królewic chory,
Że daléj ode Żwańca iść nasze tabory
Nie mogły; i za mostem wojsko pozostałe,
Bo się ledwie za trzy dni przeprawiło całe.
Nie zaspali Tatarzy zwyczajnéj kradzieże,
Przypadszy, gdzie zarosłe Dniestrowe pobrzeże
Okazyą podało, kędy naszych wielu
Wzięto, nic nie myślących o nieprzyjacielu.
Tam Sobieski sprawnego dostawszy języka,
Oskoczy ich w kilkuset swego komunnika,
Gromadzki z Polanowskim, podczaszego oba
Porucznicy; ostatnia kędy się im próba
Do wyświadczenia męztwa otworzy i cnoty,

Lekkich ludzi do onéj zażywszy roboty,
Czterdziestu żywcem wzięto, tyle dwoje legło,
Ostatek się po polach i lasach rozbiegło.
Tam Krzyski odebrany Tatarom z więzienia,
I kilkadziesiąt inszych mniejszego imienia.
Od Żwańca pod Kamieniec Podolski szli drugim
Naszy, w dzień niepogodny, zimny, wietrzny, cugiem.
Ztamtąd, że też już zima barzo była blizka,
Rozpuszczono chorągwie na swe stanowiska.
I poszli, gdzie wabiły kogo miłe ściany,
Na luby odpoczynek i wczas wetowany.
Ten-ci koniec był wojnie, która im straszniejsza,
Tym, też dzięka wielkiemu Bogu powinniejsza
Za jego świętą pomoc: on nam sam hetmanił,
On pogaństwu tak harde bezpieczeństwo zganił.
Dlaczego Grzegorz siódmy (sic!) tak wielkiego dobra
Pamiątkę, dziesiąty dzień naznaczył oktobra,
W który Osman nadęty spadł z imprezy swojéj,
Żeby póki nizki świat, póki Polska stoi,
Święcił go boży Kościół naszego narodu,
Dla wiecznego litości nad nami dowodu.
Wdzięczną nam rzecz uczynił, ale mógł był przytem
Ratować nas w tym razie swoim depozytem.
Dopiéro teraz oczy otworzą sąsiedzi,
Winszują nam wygranéj i rzezane w miedzi
Naszych wojen abrysy posyłają sobie,
Co po polskiéj wolności deptać mieli grobie.
Tu, tu prawdziwie zażyć możemy przysłowia:
Gdzie szczęście, tam przyjaciół zaraz jako mrowia;
Gdzie fortuna, tam się też fawor ludzki chyli;
Nie masz-ci i jednego, jeśli cię omyli.
Nie mógł się nasz królewic nasycić swéj chwały
W Warszawie, aże dla niéj obleciał świat cały:
(Czyli mu się przy ojcu nie mogło okroić?
Trudno jednéj świątnice dwiema bogom dwoić)
Niemce, Włochy, Hollendry, zkąd sławą odęty
Pełne panegiryków prowadził okręty.
Każdemu piękne miłe; ale takie kruszce
Nie na łóżku, nie w miękkiéj kopają poduszce!
Odłóż na czas gorączkę i febrę niezdrową;
Daryusz, Aleksandrze! Daryusz nad głową,
Bierz na się twardy kirys, stoi przed namiotem
Bucefał, uleczy cię Mars krwią albo potém!

Ale w cudze ozdoby, w cudze się pstrzyć piórka,
Nie siedziawszy na koniu, nie widziawszy Turka,
Ujma cnocie hetmanów, których krwią i męztwem,
Z szczęśliwém z tego placu zeszliśmy zwycięztwem.
Lecz Bóg widzi, czyj kogut, czyj baran, z wysoka,
Niech się pstrzy, niech rzegoce, a wzdy sroką sroka.
Tobie, tobie, monarcho szerokiego świata,
Aczci cię żadna potkać nie może odpłata
Za twoje dobrodziejstwa, któremi (przez szpary
Na nasze patrząc grzechy) krom końca, krom miary
Swoje raczysz stworzenie; mostem przed bogatym
Posławszy ciała nasze twoim majestatem,
Niesiemy hołd powinny i wieczne trybuty,
Pełne usta twéj chwały i serce pokuty.
Tobie w piersiach, podniósszy tryumfalne palmy,
Święty pean przez hymny głosimy i psalmy;
Twoja-to wiktorya, twój fest, twoje dziwy,
Że Turczyn, który samym strachem końskiéj grzywy
Wielkie kruszył fortece i narody gładził,
Pierwszy raz, jako kosa o kamień, zawadził
O szczyptę twoich ludzi, których wzgardził przodem,
I zamierzać nad niemi śmiał zwycięztwo głodem;
Aleć poszedł do swego syty wstydu progu.
Tyś mu na durném czele wspak nakrzywił rogu
I kiedy nim miasto nas na swych pogan sroże,
I z głową mu pospołu strącili poroże,
I zginął sromotnie się z swym minąwszy celem;
Tyś nas ze lwiéj paszczeki wydarł z Danielem,
Z Jonaszem na dnie morskiém z wielorybich ksieńców,
I z ognistego pieca jako trzech młodzieńców.
Już był Turczyn uchwycił naszę ziemię mostem,
Nie tylko się zuchwałym hardzie zaklął postem,
Zaiste upewniając swój głupi rozsądek,
Że krwią naszą zgłodniały wysyci żołądek.
Ale jako twojemu słudze jadowita
Nie szkodzi gdy za rękę jaszczurka go chwyta,
I zgore naostatek w płomieniu do kęsa;
Tak Osman swojego się napatrzywszy mięsa,
Odbieżawszy przeważnéj swych mostów fabryki,
Które inszym gotował, wpadnie sam w te wniki.
Twojéj-to, twojéj dzieło wszechmogącéj ręki,
Za co-ć wszyscy pokorne oddajemy dzięki,
Ofiarę-ć na czystych serc kładziemy ognisko,

Żeśmy na łup poganom, na urągowisko
Pokrytym przyjaciołom i naszym sąsiadom
Nie przyszli; wszak-eś serca człowieczego wiadom:
Chciéjże, wszechmocny Stwórco wszytkichrzeczy, zdarzyć,
Aby pokój, któryś nam dziś raczył skojarzyć,
W téj Koronie wiekował ku twéj chwale świętéj,
A z nas grzechu wszelakie wykorzeń ponęty;
Pobożność, mądrość, miłość i insze pożytki
Rozmnóż świętego ducha; a przemierzłe zbytki,
Wstręt na niebie i ziemi (byle zaś nie w gniewie)
Do żywota, niech z nas twa prawica wyplewie;
Daj w ojczystéj swobodzie, w rządzie, w dobréj sile
Wyżyć téj śmiertelności zamierzone chwile!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Potocki.