Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

W dwa dni po balu, Rostow, który nie spotykał nigdzie Dołogowa, ani u rodziców, ani gdzie indziej, odebrał od niego krótki bilecik tej treści:
„Nie mając odtąd zamiaru pokazywać się u was w domu, z powodów które są ci wiadome prawdopodobnie, a odjeżdżając wkrótce do obozu, zbieram kółko najserdeczniejszych, na wieczór pożegnalny. Znajdziesz nas zgromadzonych w hotelu Angielskim“.
Po teatrze, dokąd udał się był Rostow, w towarzystwie Denissowa i całej rodziny, poszedł piechotą do wskazanego mu przez Dołogowa miejsca zbornego. Zaprowadzono go do wspaniałego apartamentu, który Dołogow wynajął był na tę uroczystość.
Ze dwudziestu młodych ludzi otaczało stół, przy którym siedział Dołogow, oświetlony dwiema świecami woskowemi. Ciągnął bank „w djabełku“. Leżała już przed nim spora paczka banknotów i potężny stos złota. Mikołaj przywitał się z nim z pewną żenadą i zakłopotaniem.
Skoro wszedł Mikołaj, Dołogow rzucił na niego wzrokiem zimnym i obosiecznym, jakby był z góry przekonanym, że przyjść musi.
— Dawno cię nie widziałem — bąknął od niechcenia. — Dziękuję ci żeś przyszedł! Pozwól mi skończyć z ciągnieniem banku. Później będziemy mieli Iljuszkę z jego pięknemi i ognistemi cygankami.
— Byłem przecie u ciebie kilka razy — Rostow spłonął rumieńcem. — Ale nie mogłem cię nigdy zastać w domu.
— Jeżeli chcesz, to wybierz sobie jaką kartę — dodał Dołogow, nie tłumacząc się wcale przed nim, dla czego nie zastawał go w domu.
Przypomniała się w tej chwili Mikołajowi dziwna rozmowa, którą raz prowadzili ze sobą w pomieszkaniu matki Dołogowa: — „Tylko głupiec skończony, spuszcza się na ślepy traf, na szansę lepszą, lub gorszą“ — zwierzył mu się wtedy Dołogow.
— A może boisz się grać ze mną? — spytał Dołogow z drwiącym uśmiechem, jakby odgadł myśl jego.
Rostow zrozumiał, spojrzawszy na tę twarz wykrzywioną uśmiechem iście szatańskim, że Dołogow, tak samo jak wówczas podczas objadu w klubie, jest w takiem usposobieniu serca i umysłu, że potrzebuje zmienić zwykły tryb życia. Aby zaś dogodzić tej żądzy nim miotającej, gotów popełnić czyn najgorszy.
Mikołaj bąknął coś niezrozumiałego, szukając po głowie ale nadaremnie żarciku, którymby mógł mu odpowiedzieć. Dołogow tymczasem, spojrzawszy mu prosto w oczy, rzekł głośno, zwolna i dobitnie, tak, że go wszyscy słyszeć mogli.
— Pamiętasz naszą rozmowę dnia pewnego, kiedym ci powiedział: — „Że tylko głupiec skończony, spuszcza się na ślepy traf, na szansę lepszą lub gorszą, grając w karty. Powinno się grać na pewniaka... a jednak spróbuję!“ — trzasnął kartami i krzyknął: — Trzymam bank panowie!
Odsunął stos pieniędzy, który leżał przed nim i zaczął rzucać karty. Rostow usiadł obok, nie grając wcale.
— Nie graj, mój drogi, to o wiele bezpieczniej — wtrącił Dołogow od niechcenia... a Mikołaj... rzecz dziwna... uznał za stosowe, nawet konieczne, wziąć jedną z kart i położyć na nią kilka rubli.
— Nie mam pieniędzy przy sobie — rzekł z cicha.
— Oh! to najmniejsza — Dołogow zaprotestował. — Możesz grać „na słowo“.
Rostow przegrał pięć rubli, które był na kartę położył. Położył drugich pięć i przegrał tak samo. Dołogow przeszedł dziesięć razy ciągle wygrywając.
— Panowie, raczcie kłaść pieniądze na karty, każdy osobno — przemówił — gdyż inaczej nie mógłbym trafić do końca z rachunkiem.
Jeden z graczów zapewnił, że ufają mu najzupełniej.
— Zapewne... spodziewam się — bąknął Dołogow — lękam się jednak pomyłki... dla tego proszę, jeżeli łaska, kładźcie pieniądze na karty... Co się ciebie tyczy — zwrócił się do Rostowa — nie żenuj się. Porachujemy się później.
Ciągnął bank dalej, a lokaj nie przestawał dolewać gościom szampana, który płynął strumieniem.
Rostow przegrał już był 800 rubli. Chciał całą przegranę postawić na jedną quitte ou double, gdy w tem nalano szampana. To go wstrzymało. Wypił duszkiem i postawił zwykłą sumkę dwadzieścia rubli.
— Ależ postaw od razu wszystko, prędzej się odegrasz! — wtrącił od niechcenia Dołogow, mimo że zdawał się na niego wcale nie patrzeć. — Dziwna rzecz, inni ze mną wygrywają, a ty zawsze tylko przegrywasz. Może dla tego że się mnie boisz, co?
Rostow rady usłuchał. Podniósł z ziemi siódemkę kierową z jednym rożkiem cokolwiek zagiętym, która następnie utkwiła mu w pamięci aż nadto wyraźnie. Na tej karcie napisał dużemi cyframi 800 rubli i czekał z najwyższym niepokojem, chociaż na pozór uśmiechał się bezmyślnie do Dołogowa. Wzrokiem rozpłomienionym gorączką śledził ruch rąk, które karty na stół rzucały. Strata lub zysk, stanowiły dla niego kwestję żywotną, a o tem miała decydować owa siódemka kierowa, padając na stronę bankiera lub dla niego. Na tydzień przedtem, ojciec wręczając mu dwa tysiące rubli, zwierzył mu się w sekrecie, że jak zwykle, czuje wielki brak pieniędzy. Prosił go usilnie, żeby ile możności oszczędzał się w wydatkach, te bowiem pieniądze muszą wystarczyć przynajmniej do pierwszego maja. Mikołaj zaręczył najsolenniej, że wystarczą mu jak najlepiej, a tymczasem już nie miał tylko 1200 rubli. Jeżeliby zatem przegrał teraz, musiałby zapłacić 1.600 rubli, prawie całą sumę daną mu przez ojca, i złamać słowo, które na nim wymógł był hrabia.
— Niechże mi da już raz tę nieszczęsną kartę — mówił sobie w duchu — a chwytam za czapkę, wynoszę się stąd czemprędzej i lecę sznurkiem do domu, zjeść wieczerzę razem z poczciwym Denissowem, rodzicami, Nataszką i Sonią. Odtąd poprzysięgam najuroczyściej, że więcej w życiu mojem nie dotknę się karty!
Stanęły mu przed oczami wszystkie szczegóły życia cichego, na łonie rodziny, z dziwną dokładnością i urokiem szczęścia utraconego a bezcennego. Jego wesołe figle z Pawełkiem, czułe pogadanki z Sonią, duety śpiewane z Nataszką, której głos rozwijał się wspaniale, partja pikiety z matką, lub z ojcem, wszystkie te przyjemności, które wtedy dopiero umiemy ocenić, gdy znikną nam z oczu. Nie mógł przypuścić, żeby ślepy traf, rzucając siódemkę kierową na prawo czy na lewo, mógł go pozbawić tych uciech niedawno odszukanych, mógł wtrącić go w otchłań niedoli niepojętej i dotąd mu nieznanej. — „To się nie stanie!“powtarzał w duchu, z niecierpliwością gorączkową. Wlepił wzrok w ręce grube i kosmate Dołogowa, które zatrzymały się nagle. Wypił kieliszek szampana i kazał sobie podać fajkę na długim cybuchu świeżo nałożoną.
— Cóż? Boisz się grać ze mną, czy nie? — powtórzył opierając się o poduszkę fotelu. I zaczął opowiadać ze śmiechem, niby coś najweselszego: — Tak, tak panowie! Doszły mnie wieści, że w Moskwie rozpuścił ktoś ploteczkę, jakobym oszukiwał w grze... Jeżeli tak jest, życzę wam mieć się na baczności!
— Ciągnij że dalej! — zawołał Rostow.
— Oh! te stary wiedźmy w Moskwie, roznoszące plotki od domu, do domu! — dodał w rodzaju komentarza Dołogow, biorąc świeżą talję kart ze stołu.
W tej samej chwili Rostow zaledwie potrafił stłumić krzyk rozpaczliwy i porwał się oburącz za głowę. Owa siódemka kierowa potrzebna mu tak nieodzownie, znalazła się pierwsza pod palcami Dołogowa. Padła po stronie bankiera i Rostow przegrywał więcej, niż był w stanie zapłacić.
— Słuchajno — bąknął drwiąco Dołogow. — Tylkoż nie zabrnij nadto głęboko! — i dalej ciągnął bank z krwią najzimniejszą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.