Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom IV |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV |
Indeks stron |
Zjawił się teraz Wilarski, który miał go wprowadzić do loży jako poręczyciel. Poznał go natychmiast po głosie. Na jego mnogie zapytania, odpowiedział Piotr: — Tak, tak, na wszystko przystaję! — i z twarzą rozpromienioną, szedł za swoim przewodnikiem. Na jego piersi szerokiej, muskularnej, zupełnie od strony serca obnażonej, Wilarski trzymał miecz obosieczny. Piotr postępował krokiem chwiejnym i niepewnym, z jedną nogą w symbolicznym pantoflu massońskim. Przeszli w ten sposób przez kilka korytarzów, skręcając to w lewo, to w prawo. Zatrzymali się wreszcie przed drzwiami loży. Wilarski zakaszlał. Odpowiedziano mu wrzawą niesłychaną i stukiem młotków. Otworzyły się drzwi przed nimi. Jakiś niski głos basowy, spytał Piotra (miał on dotąd oczy zawiązane) kim jest, skąd przychodzi i gdzie się rodził? Następnie poprowadzono go dalej, mówiąc przez całą drogę, alegorycznie, o trudach i trudnościach w jego podróży, w świętej przyjaźni o Wielkim Budowniczym Wszechświata i męstwie potrzebnem w niebezpieczeństwie i w pracach przedsięwziętych. Zauważył że nazywano go coraz inaczej. Jako to: „Ten który szuka“. „Ten który cierpi“. „Ten który żąda“. A za każdym razem miecze i młotki odzywały się dźwiękiem odmiennym. Podczas gdy go tak oprowadzono, powstała żywa sprzeczka pomiędzy jego przewodnikami. Słyszał ich rozmowę przyciszoną. Jeden z nich upierał się, żeby Piotra poprowadzono przez pewien kobierzec. Położono mu następnie rękę prawą na przedmiocie, którego nie mógł widzieć, a dłonią lewą kazano mu przycisnąć do serca kompas. W tej pozycji musiał powtarzać raz po raz, przysięgę uroczystą, na bezwzględne posłuszeństwo prawom zakonu. Pogaszono świece, zapalając w misie cynowej spirytus, co Piotr poznał po silnym zapachu alkoholicznym. Zapowiedziano mu, że ujrzy „małe światło“. Zdjęto mu z ócz przepaskę i zobaczył przed sobą w słabym płomyku niebieskawym, kilku ludzi, przepasanych białym, skórzanym fartuchem, z mieczami obnażonymi, których ostrza były skierowane prosto ku jego piersi. Jeden z nich miał koszulę całą zakrwawioną. Na ten widok Piotr pochylił się naprzód, jakby chciał żeby go przeszyto mieczami. Podniesiono atoli miecze w górę i zawiązano mu oczy powtórnie.
— Teraz otrzymasz „światło wielkie“ — odezwał się jakiś głos nieznany mu... Pozapalano świece, zdjęto Piotrowi przepaskę, a chór z kilkunastu głosów zaintonował:
„Sic transic gloria mundi!“
Skoro oprzytomniał cokolwiek i uspokoił się po doznanych wrażeniach, Piotr zobaczył w około dużego stołu, okrytego czarną oponą, dwunastu braci, ubranych jak poprzedni. Znał kilku z nich, spotykając się z nimi tu i owdzie w towarzystwach. Przewodniczącym był młody człowiek obcy mu zupełnie. Ten miał na szyji krzyż odmienny od reszty. Po jego prawej ręce siedział ksiądz Morio, ów włoch, którego poznaliśmy zaraz z początku, na wieczorku u panny Scherer. Dalej siedział wysoki dygnitarz petersburgski, pewien Szwajcar, dawniej nauczyciel w domu księcia Bazylego... Wszyscy słuchali w uroczystem milczeniu przewodniczącego, który trzymał w ręce młotek. Na jednej ze ścian świeciła gwiazda promienista. Róg stołu z jednej strony był przykryty małym kobierczykiem, na którym wyszyto rozmaite znaki massońskie. Po drugiej stronie stołu wznosił się rodzaj ołtarza, na którym złożono księgę Nowego Testamentu i trupią czaszkę. W koło ołtarza ustawiono siedm lichtarzy z gorejącemi świecami, jak w kościele. Dwóch braci poprowadziło Piotra przed ołtarz. Kazano mu złożyć nogi pod prostym kątem i położyć się w całej długości, jakby składał u stóp ołtarza swoją osobę na ofiarę.
— Podać mu kielnią! — odezwał się jeden z braci.
— Niepotrzeba! — wtrącił inny.
Ogłuszony, oszołomiony, Piotr oglądał się w koło wzrokiem zamglonym krótkowidza. Pytał się w duchu z pewnem wahaniem, gdzie znajduje się właściwie, czy nie drwią sobie po prostu z niego i czy później nie będzie zmuszonym wstydzić się sam przed sobą tej chwili? Rozprószyła się jednak jego wątpliwość gdy spojrzał na twarze o wyrazie poważnym i uroczystym, całego swojego otoczenia. Powiedział sobie, że nie może się już cofnąć, a przenikniony na nowo duchem ślepego posłuszeństwa, pokorny i wzruszony do głębi, rzucił się na posadzkę przed ołtarzem. Po chwili podniesiono go, opasano białym fartuchem, jaki mieli inni bracia, wręczając mu kielnią i trzy pary rękawiczek. Wytłumaczył mu wtedy Wielebny, że powinien zachować nietykalnie i niepokalanie białość symboliczną tego fartucha. W nim bowiem były uosobistnione siła i czystość. Kielnia ma mu służyć do wykorzenienia i wyrwania z serca wszelkich przywar. Powinien nadal dobrze czynić i ukochać całą ludzkość jako siebie samego. Pierwszą parę rękawiczek zachowa, nie pytając o ich znaczenie, drugą będzie nosił na ich zebraniach, trzecia zaś para rękawiczek damskich przeznaczona dla Wybranej, którą uszanuje po nad inne kobiety. — „Uważaj tylko bracie kochany, na czystość twego serca i twoich zamiarów, żeby te rękawiczki symboliczne, nie dostały się w niegodne ręce“... Gdy Wielebny wymawiał te słowa, zdawało się Piotrowi, że miesza się mimowolnie. A i Piotr sam, oglądając się w koło poczerwieniał cały, mając prawie łzy w oczach, jakby mały dzieciak zawstydzony.
Zapanowało przez chwilę milczenie wielce dla wszystkich kłopotliwe. Przerwał je na szczęście jeden z braci. Przyprowadził Piotra przed kobierczyk i zaczął mu tłumaczyć z zeszytem w ręce, rozmaite znaki symboliczne. Słońce, księżyc, młotek, ołów, kielnią, kolumnę, trzy okna i tem podobnie... Wskazano mu jego miejsce, wytłumaczono znaki massońskie, dano hasło i pozwolono mu wreszcie usiąść. Wielebny odczytał statuta. Trwało to nader długo, a rozmaite uczucia miotające Piotrem, nie dozwoliły mu wysłuchać wszystkiego z należytą uwagą. Zapamiętał zaledwie ostatni paragraf.
„W naszej świątyni znamy wiele stopni, dzielących cnotę od występku. Strzeż się bracie każdego z nich, abyś nie stracił równowagi. Leć na pomoc bliźniemu twemu, kimkolwiek by on był. Nawróć na dobrą drogę zbłąkanego, pomóż powstać upadłemu. Niech nigdy nie powstaną w sercu twoim gniew i nienawiść przeciw bliźniemu twemu. Bądź życzliwym i uprzejmym dla każdego. Zapalaj w sercach wszystkich ogień cnoty. Dziel twoją pomyślność z bliźnim i niech ci nigdy nie przyjdzie chętka zdrożna, zakłócić czemkolwiek tych czystych rozkoszy. Przebacz twojemu wrogowi i nie mścij się na nim inaczej, jak oddając mu dobrem za złe, tobie wyrządzone. Spełniając te prawa odwieczne, odnajdziesz ślady zatarte, twojej dawnej wielkości, przez grzech utraconej“.
Wielebny uderzył młotkiem w stół, wszyscy usiedli, a po przemówieniu przewodniczącego, który nakłaniał braci do chrześcjańskiej pokory, nakazał przytem dopełnić ostatniej ceremonji. Wysoki ów dygnitarz, noszący w stowarzyszeniu tytuł podskarbiego, obszedł w około całe zgromadzenie. Piotr radby był wpisać się na listę datków, ze wszystkiem co posiadał. Wstrzymał się jednak w zapędzie bojąc się, żeby go nie posądzono o zbytnią chełpliwość. Zapisał się zatem na taką samą sumę, jak i reszta braci.
Po skończonem posiedzeniu wrócił do siebie, jak mu się zdawało zupełnie innym, odrodzonym do gruntu. Miał podobne uczucie, jak gdyby powracał z bardzo dalekiej podróży, trwającej lat kilka. Teraz nie miał już nic wspólnego z przeszłością i ze swojem dawniejszem, zdrożnem życiem, ze swojemi złemi i bezbożnemi nawyczkami.