Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII |
Indeks stron |
Po odjeździe cara, w Moskwie wszystko zaczęło iść po dawnemu. Uniesienie pełne zapału i gotowości do ofiar, choćby i największych, w dniach ubiegłych, prawie snem się wydawało. Tak błoga cisza zapanowała po wrzawie wywołanej cara bytnością, że jaki taki przestał wierzyć w możliwość jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Członkowie klubu angielskiego zapominali nawet chwilami, do czego byli się zobowiązali najuroczyściej. Przypomniano im to niestety bardzo prędko, mącąc błogi spokój, gdy zażądano urzędownie dopełnienia obietnicy i dostawienia tak rekrutów, jak i sum pieniężnych do kasy rządowej, niezbędnych do dalszej wojny.
Zbliżanie się nieprzyjaciela, nie wpłynęło wcale na usposobienie lekkoduszne mieszkańców Moskwy. Zapatrywali się na swoje obecne położenie z coraz większą bezmyślnością, nie do przebaczenia.
Rzecz dziwna i prawie niepojęta! ale Moskwa nigdy się tak ochoczo nie bawiła, jak w przededniu zdobycia „Miasta świętego“ przez Francuzów.
Odczytywano na rogach ulic porozlepiane odezwy Roztopczyna, i dysputowano nad niemi, niby nad nową poezją Puszkina. Opowiadano, że Mamonowa pułk będzie kosztował 800,000 rubli, a Bestużewa z miljon. Śmiano się i żartowano z Piotra, że jako szczyt poświęcenia dla ojczyzny, sam wlezie w mundur, i pójdzie na czele swoich ludzi, jako najwspanialszy okaz Tambor majora, jaki kiedykolwiek świat oglądał. Cytowano ognistą przemowę jakiegoś szynkarza, a niegdyś wojaka, który plótł swoim gościom rzeczy niestworzone o Francuzach, gdy ktoś coś bąknął, że gotowiby się pokusić o zdobycie Moskwy. Że to ród karłów, których trzech na raz każda tęga Moskiewka wyrzuciłaby jak nic na widłach w powietrze. Że potrzaskają jak szczury od trucizny, od rosyjskiej kapusty, rosyjskiej kaszy i rosyjskiego kwasu. Przyczem wylewał na głowy najeźdźców rwący potok najstraszniejszych obelg i przekleństw najdosadniejszych. Wreszcie szeptano na ucho, że Roztopczyn kazał wywieźć w sekrecie z Moskwy sądowe archiwum wraz z całym trybunałem, dodając do tej wiadomości najnowszy dowcip Szynszyna, który utrzymywał, że za to samo powinni mu mieszkańcy Moskwy za życia pomnik postawić, gdyby mogli rzeczywiście pozbyć się z miasta raz na zawsze wszelkich sędziów i trybunałów.
— Dla pana bo nie ma nic świętego! — pogroziła mu Julja Trubeckoj. Dawała ona u siebie wieczór pożegnalny, nazajutrz bowiem miała z Moskwy odjechać. Groziła zaś Szynszynowi za Bestużewa. Dodał był bowiem w swojej niesłychanej złośliwości, że gruby Piotruś w mundurze, będzie się pokazywał za pieniądze aby więcej zebrać dla ojczyzny — Bestużew jest może trochę śmieszny, przyznaję to, ale tak dobry, tak usłużny!... Co też pan ma za przyjemność, być tak kostycznym!
— Płacić karę! — wykrzyknął jakiś młokos w mundurze milicjanta, którego Julja tytułowała „kuzynkiem“, i brała ze sobą na wieś, dokąd się wynosiła. Dano sobie bowiem słowo we wszystkich salonach arystokratycznych, że ktokolwiek wymówi wyraz francuzki zapłaci karę pieniężną na potrzeby armji rosyjskiej.
— Dajcież mi pokój — Julja wzruszyła ramionami. — Mówiłam przecież po rosyjsku.
— Powinnaś księżno zapłacić podwójną karę — wmieszał się do rozmowy któryś z autorów rosyjskich, zapraszany często na Julji wieczory — skalałaś bowiem nasz język galicyzmem, nazywając hrabiego Szynszyna kostycznym.
— Ha! zgrzeszyłam, więc płacę — zaśmiała się Julja. — Zastrzegam się jednak na przyszłość, że za galicyzmy płacić nie myślę. Nie mam ani tyle pieniędzy, ani czasu na to, żeby na wzór księcia Galiczyna, trzymać sobie specjalnego profesora do języka rosyjskiego! Ah! otóż i on! Gdy mowa o słońcu... — chciała już zacytować przysłowie francuzkie, ale się prędko wstrzymała. — O wilku mowa, a wilk tu!... Oho, nie złapiecie mnie więcej!... Mówiliśmy przed chwilą o tobie hrabio kochany — wyciągnęła rączkę na powitanie do Piotra wchodzącego. — Utrzymują tu wszyscy, że twój pułk będzie o wiele wspanialszym od pułku Mamonowa — dodała z tą łatwością w zmyślaniu, która stanowi jedną z cech głównych charakteru u kobiet wielko-światowych.
— Na miły Bóg! nie mów mi księżno o tem — Piotr usiadł ciężko, obok niej na kanapie. — Gdybyś wiedziała, jak to mnie na śmierć zanudza!
— I z pewnością, staniesz hrabio sam na czele, nieprawdaż? — Julja mówiąc te słowa, mrugnęła figlarnie ku młodemu oficerkowi w milicji, a jej pseudo kuzynkowi. Ten jednak spuścił oczy nie odpowiadając wcale na zaczepkę. Obecność Piotra, i jego serdeczna dobroduszność, kładły zwykle tamę dalszym drwinkom z jego osoby.
— Oh, co to, to z pewnością nie! — wybuchnął śmiechem po Julji pytaniu, wysuwając na przód swoją pierś szeroką. — Francuzi mieliby ze mnie tarczę nadto wygodną! Zresztą... nie potrafiłbym dosiąść konia!
Pogadanka przeskakując z przedmiotu na przedmiot, zeszła wreszcie na rodzinę Rostowów:
— Czy wiesz hrabio kochany — wtrąciła Julja od niechcenia — że mają być najzupełniej zrujnowani? Stary Rostow, to prosty idjota, bałwan do niczego... Razumowscy chcieli nabyć od niego pałac tutejszy i dobra pod Moskwą. Słyszałam jednak, że interes wlókł się, wlókł, aż spełzł na niczem, żądał bowiem cenę niemożliwie wysoką!
— Ja przeciwnie słyszałem — odezwał się ktoś z obecnych — że kupno przyszło do skutku. Chociaż to istne szaleństwo kupować teraz domy w Moskwie!
— Dla czego? — spytała Julja naiwnie — czy sądzisz pan że Moskwie zagraża jakiekolwiek niebezpieczeństwo?
— A dla czegóż ty księżno odjeżdżasz?
— Ja? Śmieszne pytanie!... Odjeżdżam, bo nikt z torzystwa nie zostaje. Nie mam zresztą kwalifikacji ani na Joannę d’Arc, ani do roli Amazonki!
— Gdyby hrabia Rostow umiał prowadzić interesa, mógłby teraz oczyścić zupełnie Otradnoe. A to stanowiłoby jeszcze zawsze wcale pokaźny majątek — zauważył młody milicjant. — Najpoczciwszy z niego człowiek, ale na interesach nie rozumie się nic a nic!... Po co bo oni tak tu długo bawią? Sądziłem, że już od dawna na wieś odjechali!...
— Wszak Natalja już całkiem zdrowa? — Julja zwróciła się do Piotra z złośliwym uśmieszkiem.
— Czekają na syna młodszego, który ma teraz przejść z awansem do mego pułku — rzekł Bestużew wymijająco. — Hrabia chciał dawno odjechać, matka jednak pragnie koniecznie zobaczyć syna.
— Spotkałam ich przed trzema dniami na wieczorze u Arbarowów — Julja wycedziła z naciskiem, układając cieniutkiemi paluszkami, które obciążały mnogie pierścienie, cały stos szarpji dla rannych. Skubała je z różnych płatków białych w czasie wieczoru — Natalja jeszcze wypiękniała... Była w prześlicznej toalecie... w humorze wyśmienitym... śpiewała kilka arji... Jak też to u pewnych osób wszystko prędko się zaciera i znika z pamięci.
— A cóż się u niej miało zatrzeć — spytał Piotr rozgniewany.
Julja uśmiechnęła się znacząco:
— Nibyto hrabia nie wiesz o niczem?... Trzeba bo przyznać, że takich rycerzów jak ty hrabio, nie spotykamy nigdzie, chyba w czułych romansach pani de Soura!
— Jakich rycerzów?... nic a nic nie rozumiem! — Piotr zarumienił się po same uszy.
— Oh! oh! hrabio kochany, tylkoż nie udawaj niewiniątka! Cała Moskwa zna tę awanturę, i jaką ty w niej rolę wzniosłą odegrałeś. Admiruję pana, daję słowo!
— Płacić! płacić! — wykrzyknął kuzynek. — Nie mówi się admirować, tylko podziwiać.
— Ah! nieznośni jesteście! — Julja bąknęła zniecierpliwiona. — Teraz po prostu niepodobna rozmawiać! — Wiesz hrabio, wiesz o wszystkiem!
— Nie wiem o niczem! — Piotr był coraz bardziej rozdrażnionym.
— Ja zaś pamiętam doskonale, że byłeś w najczulszych stosunkach z Nataszką... Co do mnie wolałam zawsze Wierę. Ta kochana, rozsądnicka Wiera!
— Mylisz się księżno — Piotr rzekł gniewnie. — Nie odgrywałem nigdy roli rycerza hrabianki Rostow. Dowód najlepszy, że ich od miesiąca nie widziałem.
— Tylko ten się broni tak zawzięcie, kto się poczuwa do winy! — zażartowała Julja, grożąc mu figlarnie paluszkiem, i bawiąc się szarpiami jednocześnie. Zmieniła atoli treść rozmowy, aby nie uznać się za pobitą. — Zgaduj hrabio, kogom wczoraj spotkała?... Biedną Marję Bołkońską! Pochowała ojca... czyś wiedział o jego śmierci?
— Pierwszy raz słyszę! Gdzież mieszka? Radbym ją widzieć...
— Zapewne w swoim pałacu... Słyszałam, że jutro na wieś jedzie, i bratanka zabiera ze sobą.
— Jakże wygląda?
— Bardzo źle! Okropnie znękana i zbolała... Ale, ale... czy wiesz kto ją wyratował z największego niebezpieczeństwa?... Cały romans, na prawdę!... Mikołaj Rostow! Była otoczona zgrają chłopstwa zbuntowanego. Pokaleczono jej ludzi, i może by ją byli zamordowali, gdy Rostow spadł na motłoch, niby piorun z jasnego nieba! rozpędzając to bydło na cztery wiatry...
— Rzeczywiście romans, i to nader interesujący — dodał ów młody kuzynek. — Zdaje się, że ogólny popłoch, który teraz panuje, został umyślnie wymyślony, aby wszystkie panny trochę już w słup idące, mogły mężów znaleść. Po księżniczce Bołkońskiej, przyjdzie kolej na twoją kuzynkę, hrabio!
— Jestem pewną jednej rzeczy — Julja zaśmiała się złośliwie. — Że rozamorowana na piękne w swoim zbawcy!
— Płacić karę! płacić karę! — zawołano zewsząd.
— Mniejsza o to! — Julja wzruszyła ramionami — ciekawam jednak, jakbym to mogła oddać dosłownie w tym naszym języku barbarzyńskim?