Wspomnienie (Zapolska, 1923)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Wspomnienie
Podtytuł Fantazja
Pochodzenie Krzyż Pański
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSPOMNIENIE.
FANTAZJA.


„Le coeur malgré son abandon...
jamais n’oublie!“

...Odłożyć trzeba pióro. Mrok zapada i owija szarą siatką cieniów wszystko, co się dookoła mnie znajduje. Wszystko szarzeje... a pod oknami tłumy ludzi zlewają się w jedną ciemniejącą strugę, poruszającą się bez ustanku. Nad dachami domów niebo szare, ołowiane, ciężkie — sypie na ziemię drobny miał deszczu, który zmieszany z węglem, unoszącym się w powietrzu, opada na chodniki w postaci czarnego, tłustego błota.
Ciężko oddychać, smutno patrzeć; lecz mimo to coś od światła odtrąca i w szarych tych cieniach zagrzebać się każe!...
Napróżno człowiek przez dzień cały pancerz obojętności na piersi swej zaciska! Napróżno, wzruszając — ramionami, mówi: „silniejszy jestem nad... to wszystko“; napróżno całą siłą woli przytłumia w sobie gorętsze serca bicie i stara się wmówić w siebie, że to, co umarło, nie zmartwychwstanie. Napróżno!... Razem ze słońca promieniem pancerz w mgle się rozwiewa — i o tej szarej, biednej godzinie, która jak kopciuszek wolno się przekrada, ginie cała buta, a lód, którym się obłożyć chcemy, topnieje... Serce zaczyna bić żywiej, głowa mimowoli pragnie oparcia, oko mgłą się zasnuwa i czegoś w tej ciemnicy szuka... szuka...

∗                    ∗

I coś w mogile budzić się zaczyna, w tej mogile, którą z nas każdy ma w sobie. Bo serce ludzkie to jeden wielki cmentarz. Od urodzenia wznoszą się tam mogiłki, czasem biedne, sieroce, opuszczone i smutne, — czasem strojne w koronkowe mauzolea i pełne świeżej woni fiołków wiośnianych. Cmentarz ten sercowy śpi w ciszy pod promieniem słońca lub w odblasku gazu. I tylko o szarej godzinie groby zaczynają się ożywiać — i z pod mogiłek, odgarniając zeschłe już liście lub świeże kwiaty, wstają mary wybladłe, ażeby w szarych cieniach znikającego dnia wieść powolny, cichy taniec dusz pokutujących... I człowiek, który dzień cały liczył cyfry, lub starał się być oszustem — i kobieta, która uśmiech swój ważyła na szali, a spojrzenia miała tylko dla pereł lub szafirów — czują, że w sercach ich coś się porusza, przemocą ożywia, zmartwychwstaje. Napróżno chwytają notatki i przy blasku znikającego dnia kreślą cyfry z pośpiechem: szary woal tęsknoty wzrok im zasłania. W oddali dźwięczy stara, ośmieszona piosenka; notatki z rąk wypadają...
Serce ludzkie, to wielki cmentarz!...

∗                    ∗

Ci, którzy w życiu pozują na ludzi z kamiennemi sercami, mówią, że o wszystkiem zapomnieć można.
Kłamstwo!
Jakże zapomnieć można chwil łzami i krwią w księdze życia znaczonych? Jakże zapomnieć dni, w których dusza rwała się na strzępy, a serce zdawało się być jedną wielką raną? Jakże zapomnieć znów uśmiechu losu, uśmiechu przelotnego, wiodącego za sobą rozpacz bezdenną? Jak zapomnieć radości godzinnej, którą się opłacało latami cierpienia? I jakże z pamięci wymazać kroplę rozkoszy, tonącą w morzu goryczy, lub zjawisko promienne, krepą żałoby przyćmione?... Los — toć wierzyciel nieubłagany. Nic darmo ci nie da! Wszystko płacić musisz, i to natychmiast, bez zwłoki. Za promień słoneczny zapłacisz nocą bezsenną; a jeśli dłoń losu kwiat ci poda, to tylko poto, aby go złożyć na darniowej mogile!
Zapomnieć?...
Letejska woda dawno już wyschła, — a czas, ten lekarz wielkoskrzydły, zamiast leczyć rany, tylko je rozkrwawia.
Niema zapomnienia!
Jest tylko... wspomnienie!

∗                    ∗

Wspomnienie!...
O ty smutna maro, w pajęczą tkankę tęsknoty spowita! Ty, zbrojna w skalpel, nad sercem ludzkiem się pochylasz i z pod gruzów i popiołów szkielety dobywasz!... Szkielety, wlokące za sobą obrazy chwil dawno przebytych, które jak cierń w mózg wrastają i wyrwać ich niepodobna, bo razem z niemi i życieby z piersi ulecieć musiało! A wszystko pod dotknięciem twej dłoni ożywa, i, jak pieśń powracająca z oddali, echem się w sercu odzywa. I widzi się ból i uśmiechy, i to, co stanowiło dumę życia, i to, co stanowi hańbę i poniżenie... I z pośród mgieł szarych przebijają się zwolna ku nam twarze ukochane, spowite w całun grobowy, niosące z sobą woń trupią, a przecież ciągle drogie!... ciągle sercu miłe!... I odpychając to, co nas otacza, co w tej chwili się ku nam uśmiecha — wyciągamy ręce w stronę tych mar serdecznych, które z drugiej strony grobu stoją smutne, jakby skarżąc się na swoje opuszczenie...
Lecz pomiędzy niemi i nami staje twoja wysmukła postać, o smutna maro! I szata twoja z mgieł utkana, jak żelazna zapora, dzieli nas od tych istot, zda się umarłych, a przecież żywych, których źrenice, szkląc się trupio, grzeją nam zziębłe serca i życie w stygnące dusze wlewają!

∗                    ∗

W fałdach twej szaty, snującej się cicho wśród grobów i ruin — jak głos szklanej harmoniki plącze się jedno słowo, które przy każdej mogile dźwięczy z przejasną czystością w powietrzu.
Słowo to krótkie, lecz jak pchnięcie noża straszne, jak iskra palące; tem słowem:
— „Pamiętasz“?...
Napozór, jak fragment niedokończonej piosenki, snuje się dookoła ciebie... Pamiętasz tę i tę chwilę? Pamiętasz tę melodję? Pamiętasz dźwięk tego głosu? Lecz ile ci ran serdecznych to słowo w głębi duszy otworzy... o, wiesz o tem tylko ty sam, nędzny robaku, taczkę życia pchający, a tak szumnie... „człowiekiem“ przezwany. I gdybyś posiadł wszystką wiedzę ziemską, gdybyś w skarbach Golkondy brodził, gdyby miłość najpiękniejsze kwiaty rzucała ci pod stopy — to jeszcze o szarym zmroku posłyszysz dookoła siebie słowo, które zabije woń kwiatów, zaćmi blask drogich kamieni, zniszczy dumę z nabytej wiedzy.
— „Pamiętasz“?...
I jakieś śmieszne, a mimo to rzewne, dziecinne, a przecież już dojrzałe wspomnienie przyplącze się do ciebie, wgryzając się w duszę twoją. I ujrzysz się wtedy marnem, bezsilnem stworzeniem, drżącem przed wskrzeszoną marą i powtarzającem jedno słowo, dźwięczące w przestrzeni:
— „Pamiętasz“?...

∗                    ∗

Ci, którzy pamiętać nie chcą, ci pamiętają najlepiej! Ach! Wszyscy muszą pamiętać, czy to w purpurę spowici, czy nagiem ciałem przez łachman błyskający. I Chrystjan, król duński — konał, dręcząc się wspomnieniem lat swoich dziecinnych; i biedna wyrobnica, patrząc na pustą kołyskę zmarłej córeczki, pyta męża:
— „Pamiętasz“?...
A on potrząsa głową, jakby chciał zaprzeczyć — jakby chciał odpowiedzieć: „Nie, nic nie pamiętam, dawno zapomniałem“!...
A jednak... pierś pod grubą bluzą podnosi się westchnieniem, ręka od pracy zgrubiała drży nerwowo i przed oczyma tego, który „dawno zapomniał“ — wśród prątków kołyski bieleje drobna postać dzieweczki, która klęcząc w długiej koszulce, wśród białych poduszek — wpółsennym głosikiem odmawia modlitwę wieczorną.
A on, ten człowiek, zda się ze spiżu odlany, który żywi się własnym potem i krwawiąc swe dłonie bez jęku, chleb powszedni zdobywa — ociera ukradkiem łzy, srebrzące się pod powieką, i wciąż odpowiada:
— „Dawno zapomniałem“!

∗                    ∗

Czasem dwoje ludzi stanie naprzeciw siebie, dwoje ludzi — mężczyzna i kobieta — którzy lata całe nie widzieli się i przeżyli zdala od siebie.
Ludzie ci stoją i patrzą na siebie, a pomiędzy nimi mara spowita w pajęczą tkankę tęsknoty, zwolna się kołysze, nucąc cichą piosenkę miłosną, której każda strofka zaczyna się od słówka: „Pamiętasz“?
A oni — zapatrzeni w siebie, żyją cali przeszłością, tą przeszłością, która ich w objęcia sobie rzucała, otaczając wieńcem snów promiennych i marzeń o... wspólnej przyszłości.
Los kazał im się rozejść, tym dwojgu, którzy duszę sobie z ust wypijali i chwilami zdawali się istnieć tylko dla siebie; na świata krańce poszli oboje po inne życie i inne uczucia, i zdawało się im, że to wszystko zagasło, zamarło i będą się mogli oboje zejść kiedyś spokojnie, łącząc w ściśnięciu dłonie.
A jednak... stoją teraz naprzeciw siebie, milcząc, i ręce im opadają bezsilne, a pomiędzy nimi, jak nuta harmoniki szklanej, brzmi ciągle słowo:
— „Pamiętasz“?...

∗                    ∗

Często na ruinie własnych marzeń i pragnień stanie człowiek smutkiem złamany i powoli, powoli grzebać wśród gruzów tych zacznie. I sam rani się dobrowolnie, dotykając tych kolumn podruzgotanych, które on w pocie czoła wznosił w górę, pragnąc z nich uczynić podstawę i rozpostrzeć na nich dach, pod który chroniłby się w chwili burzy lub słoty życia. I liczy, liczy ciągle, ile lat, tych najpiękniejszych, poświęcił złudzeniom, — ile czasu oddał marzeniom o dojściu do tego, co ludzie przywykli nazywać... doskonałem szczęściem. Każda kolumna strzaskana, to jedno złudzenie w pył rozwiane, to skaza na duszy, która, jak brylant, bez skazy była i taką zostać pragnęła. Każda kolumna, to ołtarz jakiegoś bóstwa, które się czcić chciało i w czci tej czerpać potęgę do walki. Lecz... bóstwo w proch się rozpadło i ołtarz runął, wydzierając z młodego serca jedno wierzenie więcej, niwecząc jeszcze jedno złudzenie. I powoli nic nie pozostaje! Nic, czemuby bezwzględnie ufać można; a przecież... człowiek w chwili ostatecznego zwątpienia do ruin się zwraca i z tych ruin jeszcze coś odszukać pragnie.
I czasem... dłoń samobójcza opadnie, bo pośród zgliszcz i zwalisk nagle błękitny, drobny kwiat zakwitnie, a kwiatem tym... „wspomnienie“!...

∗                    ∗

Więc ty nietylko łzę i tęsknotę dźwigasz na swych skrzydłach, ty wpółsenna maro, która o szarej godzinie wpośród nas przebywasz? — Jak strumień wody, jak promień słońca, tak obecność twoja i rozmarzenie, w jakie nas wprowadzasz, konieczne jest dla dusz naszych, zbiedzonych, starganych walką o chleb powszedni! I choć nam dusze ranisz bezlitośnie, ukazując minione bezpowrotnie chwile, toć przecież my czekamy na ciebie drżąc, gdy się zbliżasz, wsłuchując się w krystaliczny dźwięk twego głosu, kryjąc twarz łzami zalaną w fałdy sukni twojej!... W okrucieństwie swojem, targając nam bez litości zbolałe serca, dodajesz siły do życia i teraźniejszość dozwalasz zamienić chwilowo w przeszłość ukochaną! Gdyby nie ty, nie mielibyśmy łez dobrych, które nie bolą, — poeciby milczeli, a pieśń tęsknoty pełna nie brzmiałaby w powietrzu!
Światło cię płoszy... zmrok wieczorny jedynie owija postać twoją! Lecz z szarej sukni twojej bije blask natchnienia, blask świetlany, promienny!... Choć obecność twa mogiły otwiera — nie znikaj! Pozostań dłużej, siejąc łzy i tęsknotę... Łzy te smutek ukoją; tęsknota... bunt duszy przytłumi!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.