[19]
WSPOMNIENIE Z TATR
W tętencie krwi i w serca radosnym, mocnym rytmie
dźwigacie się w wspomnieniach i powstajecie zmartwych:
olbrzymie, naciszone w porannych zórz modlitwie,
niebosiężne, królewskie, umiłowane Tatry!
Wśród kosodrzewin grają srebrzyste dzwonki owiec:
snuje się hen ku szczytom ten pacierz zórz różanych.
Na sen niebieskich jezior z pod wpół przymkniętych powiek
patrzy, jak sęp z wysoka, posępny, czarny granit.
Chłód powietrza, jak wody z ust lodowcowych krynic —
i słońce, jasne, promienne, jak miłość szalone — —
Zdumienie, na cud rozwartych, nienasyconych źrenic:
turnie, wystrzelające w niebo kamiennym pionem.
Potwornych brył granitu ruiny i zwaliska,
jak potrzaskanych świątyń kolumny i wieżyce:
gigantów-bogów wieczne walk pobojowiska —
kamienne runy klęski tragicznej i zwycięstw.
Skaczemy jak po bryłach rozbitych sarkofagów —
żelazo kutych butów w kamień się wżera zgrzytem —
uderza, dźwięcząc, w granit stalowy dziób ciupagi:
idziemy roześmiani ku wichrom i błękitom.
Szumi nam nad sercami, jak orzeł, młode szczęście —
u szczytu wicher wali jak burza w nasze piersi:
idziemy wzwyż ku słońcu, radośni, wniebowzięci,
szaloną, mylną drogą miłości i śmierci.