Wtajemniczenie czyli droga do nadczłowieczeństwa/Poszukiwanie Mistrza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wtajemniczenie czyli droga do nadczłowieczeństwa |
Wydawca | Wydawnictwo „Adyar” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Współczesna“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Initiation: The Perfecting Of Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Księgi Sufi, Mistyczne księgi Islamu, zawierają prześliczne określenie tego poszukiwania Mistrza: „Tyle dróg wiedzie do Boga, ile jest oddechów dzieci człowieczych“. Jest to prawda. Mnóstwo jest odrębnych natur ludzkich, mnóstwo rozmaitych ludzkich potrzeb, a pragnienia ludzkich serc są równie różnorodne, jak wytęsknione ich zaspokojenia. Jeśli spojrzymy na ową wielość dróg, na różnorodne szukania prawdziwego życia, życia Duchowego oraz Mistrza, który byłby tego życia wyrazem, przekonamy się, że wszystkie te drogi można podzielić na trzy wielkie działy, w którymkolwiek z nich trudzą się wszyscy szukający od chwili, gdy szukać poczynają świadomie.
Jednymi kieruje przemożne pragnienie wiedzy, tęsknota do rozumienia, intelektualna niemożność zaznania szczęścia, dopóki świat wydaje się nierozwikłaną zagadką, dopóki zagadnienia życia pozostają nierozwiązane, a pozornie i nierozwiązalne. Inni zaczynają szukać z gorącej miłości do jakiegoś człowieka, który jest dla nich uosobieniem ideału; z bezgranicznej wierności i części dla kogoś z przewodników, czy wodzów, w którym skupia się wszystko, co sami najgoręcej pragnęliby urzeczywistnić we własnem życiu. Trzeci typ — czuje w sobie budzącą się wolę, uświadamiając sobie niewysłowioną mękę świata, straszne cierpienie, gniotące tylu współczesnych. Wola ta rodzi mocne postanowienie pracy dla poprawy ogólnych warunków. Istoty te nie zgadzają się, aby cierpienie było koniecznością, aby w praktyce nie istniały skuteczne środki zaradcze, których zastosowanie jest w mocy ludzkiej, — na drodze myśli, miłości i czynu. Ludzie, dla których bodźcem w poszukiwaniu jest świadomość cierpienia ludzkości, stanowią poniekąd żywioł buntowniczy wśród reszty, szukającej Najwyższego. Droga ta jest mi może osobiście najbliższą, na niej to bowiem szukałam i znalazłam. Czego zaś człowiek doświadczył sam, droga, którą sam przeszedł, pozostaje dlań na zawsze najbardziej realną, najzrozumialszą, najłatwiejszą do wytłomaczenia innym.
Wiele lat temu zwykłam była stawać wśród brudnych ulic tego ogromnego miasta, w chwilach gdy bila godzina zamykania szynków, a czeluście ich wyrzucały ze swego wnętrza zwykłą falę pijanej, nędznej ludności, mężczyzn gniewnych, klnących, wzburzonych, wynędzniałych i krzykliwych kobiet. z niemowlętami na ręku, zatrutemi od poczęcia klątwą alkoholu. Wkraczałam nieraz do piekła, gdzie w ciężkiej pracy trudzą się bladzi mężczyźni i bardziej jeszcze wątłe kobiety, walcząc o prawo chyba przymierania głodem boć niepodobna nazwać tego życiem. Słyszałam z ust mężczyzn smutne wyjaśnienie faktu, dlaczego wynagrodzenie kobiety niższem jest od wynagrodzenia mężczyzny; gdy przychodziły ze skargą: „Nie możemy z tego wyżyć“, spotykały się nieraz z niedwuznaczną aluzją co do pewnego sposobu zarobkowania, którego istotnie nikt nie może pozbawić kobiety, mianowicie... kupczenia własnem ciałem! Brnęłam o północy, po błocie i ślizgawicy na wiece tramwajarzy, gdyż była to jedyna godzina, gdy mogli się gromadzić i naradzać wspólnie nad poprawą swych marnych zarobków. Pod wpływem tego wszystkiego powstało we mnie tak ostre zrozumienie cierpienia ludzkiego, tak namiętna żądza znalezienia zaradczego środka i zmniejszenia tej nędzy, a wreszcie taka rozpacz i zwątpienie w siły ludzkie, (czy bowiem ci wszyscy, stępieli w nędzy, ludzie mogli stworzyć jakiś lepszy ład społeczny?) — że wybuchło we mnie nieodparte postanowienie szukania jakiegoś ratunku.
Każdy człowiek jednę z tych trzech dróg obrać musi. Słusznie powiadają święte księgi Wschodu: „Jakąkolwiek drogą człowiek zbliża się ku Mnie — witam go na każdej, bo wszystkie drogi są Moje“.
Znajdujemy u poetów, zwłaszcza W ostatniej połowie XIX wieku, rozmaite odczucia ludzi, w którejkolwiek z tych trzech dróg usiłujących znaleźć radę na ból tego świata. Widzimy np. jędrny i wesoły optymizm Roberta Browninga, który pisze: „Wszakże w niebie jest Bóg, więc dobrze na świecie się dzieje“, zapominając przytem, doda niejeden z nas, iż nietyle potrzeba nam Boga w niebie, ile, co ważniejsze, — trzeba nam znaleźć Boga w pośród piekła ludzkiej nędzy. Słowa starego hebrajskiego psalmisty mogą nam dać więcej otuchy: „Jeśli uniosę się w niebiosa, Tyś tam jest; jeżeli w piekle się znajdę i tam jesteś Ty“. Lecz pogląd, że Bóg ma całą odpowiedzialność za świat, może doprowadzić do zupełnej bierności, co staje się złem. Z drugiej wszakże strony pamiętajmy, że istnieją tysiące ludzi dobrych, poważnych i oddanych szlachetnej sprawie, jak wyznawcy wielu Kościołów lub członkowie Armji Zbawienia i innych organizacji. ku wspomożeniu najdotkliwszej nędzy, — którzy w tym właśnie poglądzie czerpią zapał i siły. Czasem, zaiste, zdumiewa głębia wiary, która tryska, pozornie naprzekór wszelkiemu rozumowaniu, z niedocieczonych głębin Ducha w sercu ludzkiem. Potrafi ono wierzyć i pracować, zwalczając wszelkie przeciwności i ufać Bogu miłosierdzia naprzekór niezliczonym sprzecznym zjawiskom bytu.
Jest inna kategorja ludzi, nie podzielająca stanowiska, które nazwałam dziarskim i krzepkim optymizmem. Ci ujmują życie łagodniej. Tennyson daje temu wyraz w swem słynnem: In Memoriam. Nie traci on nadziei, pomimo ciężkiego położenia, a za nieuniknione przeznaczenie człowieka uważa niewiedzę. Pamiętacie zapewne, jak wyraża ten światopogląd, który wątpię, by mógł zachęcić do szukania Mistrza:
Wierzymy wszyscy, że dobro w swej chwale
Stanie się złego ostatecznym celem,
Że będzie ludzkich mąk odkupicielem
W upadkach zwątpień, w win krwawej zakale.
Że nic nie stąpa Ścieżką bezcelową,
Że ani jedno życie wśród Chaosu
Nie zginie marnie, jak chwast — w noc wichrową
Odrzucon kiedy Bóg domiecie stosu.
Że żaden robak nie pełznie napróżno,
Że żaden motyl nie padł w cieniu nocnym,
Kurcząc się próżno w ogniu bezowocnym,
Ni płonnych zysków nie stał się jałmużną.
Patrzajcie w ciemność. — Nie widać nic zgoła...
Ufajmy tylko, że dobro przypadnie
W dziedzictwie wszystkim. — Wyjdziemy gromadnie,
Zmienimy Zamróz w Wiosny archanioła.
Lecz nie wszyscy potrafią zadowolić się tą nadzieją, nie wszyscy poprzestaną na powiedzeniu: „Nie widać nic zgoła“. Zaś tym naturom burzliwym, do jakich i ja się zaliczam, w obliczu nędzy, widzianej podczas owych pamiętnych dni, bardziej może odpowiadają namiętne słowa Myers’a:
Albowiem, gdyby nie to, o Panie, żeś mię odkupił,
Jak wielu, co Tobie klnie, z Twych Bożych szat bym Cię złupił;
Do piekła zwróciłbym dłoń, odrzucił precz Twoje łaski,
Co dnia złorzecząc, bym klął słońca złociste pobrzaski.
I zaniósłbym się bez tchu złych śmiechów złowieszczą fugą,
Ja — oszalały od mąk, na któreś Ty patrzył tak długo.
I pytałbym, jaki grosz, czy dukat z Twojej Skarbony,
Zdoła okupić ten wstyd, żar męki niewysłowiony.
Jest to jeden ze sposobów wstrząśnięcia człowiekiem i zbudzenia woli ku poszukiwaniom. Niektórym bowiem naturom beznadziejność, zwątpienie we wszelką możliwość pomocy zewnętrznej każe się cofnąć w głąb siebie i tam szukać ratunku. Mówią one, niemal w rozpaczy, a jednak nie w beznadziejności: „Niemasz Boga, o Synu, jeśliś Ty sam nie jest Bogiem“. Odczuwają one piękno słów Williama Kingdona Clifforda: „Azaliż powiedziano: „Jedzmy i pijmy, albowiem jutro pomrzemy?“ Nie, weźmy się raczej za ręce i wspomagajmy się wzajem, albowiem żyjemy dziś razem“. Zachęca nas to do szukania, dodaje bodźca do pracy. Władze umysłu prężą się do walki, do ostatecznego zwycięstwa.
Ci, którzy idąc jedną z trzech dróg, doszli do chwili, gdy czują, iż muszą zrozumieć lub zginąć; gdy czują, że albo znajdą ideał doskonały, lub nie zechcą żyć dalej, że albo znajdą kategoryczne lekarstwo na ludzką mękę, albo odrzucą wszelkie półśrodki ci doszli do punktu, gdy na drodze ich musi zdarzyć się coś, co ich pchnie do świadomego szukania Mistrza. Może to być pozorny przypadek, jakiś fakt drobny, który wskaże im jednak drogę poszukiwania. Czasami bywa to książka na stoliku przyjaciela, przerzucana niedbale w oczekiwaniu jego przyjścia, książka w rodzaju Sinetta „Świat Tajemny“ lub coś z dzieł teozoficznych, tak szeroko dziś rozpowszechnionych. Trzymając ją w ręku, niedbale przerzucając kartki, nagle coś przykuje uwagę, zaczynamy czytać, potem studjować, a wreszcie się uczyć. Czasem bywa to odczyt, na który wstępujemy bezmyślnie, dla zabicia godzinki czasu, z którą nie wiemy co począć. Czasem jakiś obraz, podobny do przedziwnych obrazów wielkiego artysty Wattsa. Niekiedy zaś, gdy jest mało prawdopodobieństwa, aby móc natrafić na taką książkę, odczyt, lub rozmowę z przyjacielem o tych wielkich zagadnieniach przychodzi to nawet, jak przyszło do mnie, nie przez książkę, ni obraz, ni odczyt, ale wprost przez Głos, który, zdawało mi się, zabrzmiał wewnątrz mnie samej, a jednak poza mną, a był głosem tak wyraźnie nie moim, że nie namyślając się nawet, odpowiedziałam mu głośno, — jak gdyby rozmawiając z istotą żywą. Znajdowałam się wówczas sama w biurze, w jednej z najbardziej ruchliwych dzielnic Londynu. Był późny wieczór, wśród owej przedziwnej ciszy miejskiej, gdy wszelka fala ludzka już odpłynęła ku przedmieściom i doznajemy tej niezmiernej samotności, jaką zna tylko to olbrzymie miasto w godzinie ciszy wieczornej. Głos ów miał w sobie coś, jak mi się zdało w owej chwili, surowego, jasnego, stanowczego, twardego: „Czy zgadzasz się poświęcić wszystko, by poznać prawdę“? A ja odrzekłam poprostu, bez zastrzeżeń: „Oczywiście, tego tylko pragnę“. Lecz on nalegał z naciskiem: „Czy niema nic takiego, co byś chciała zatrzymać dla siebie? Czyś gotowa wyrzec się istotnie wszystkiego“? Odrzekłam znowu: „Niema nic, czego bym nie chciała poświęcić, byle móc wiedzieć“. Wówczas Głos stał się dźwięczny jak muzyka, pełna jakby uśmiechniętego, a dobrego współczucia: „W krótkim czasie Światło błyśnie“. I znów zaległa cisza, a ja stałam, dziwiąc się temu co zaszło, lecz w dwa tygodnie po tem dziwnem zdarzeniu wpadła mi w ręce „Nauka Tajemna“ pani Bławatskiej, za pośrednictwem p. Steade’a, ówczesne go wydawcy „Gazety Pall Mall“, który dał mi ją z prośbą o recenzję, ponieważ niezrozumiałą była dla wszystkich jego współpracowników. Wzięłam tedy do domu dwa grube tomy i zasiadłam do ich odczytywania; czytałam chciwie, godzina za godziną, aż Światło istotnie poczęło błyskać i odnalazłam to, czego przez długie, dręczące lata napróżno szukałam. Działo się to przed dwudziestu trzema laty; od tej chwili, aż po dziś dzień, światło to rozjaśniało ścieżkę mego poszukiwania, a później znalezienia; gdyż w dwudziestem stuleciu, równo jak w pierwszem, prawdą jest, że „ci, co szukają — znajdą, a tym, którzy kołaczą, będzie otworzono“.
Tak, w ten lub inny sposób, wiedza przychodzi do niejednego człowieka. Poznanie wielkich faktów, o których wspominałam: Reinkarnacji, Karmy, co tłomaczą sytuację dzisiejszą, a w zastosowaniu do jutra mogą zaradzić chorobom społecznym i usunąć zło. Bo fakty te podają okresy i zasady i metody przemian.
Wskazują nam nietylko rozwiązanie zagadnień teraźniejszości, lecz pomagają stworzyć lepszą, szlachetniejszą przyszłość. Stosują się bowiem zarówno do zagadnień wychowania, jak do sprawy najnędzniejszych, zwyrodniałych zbrodniarzy, jak i do sztuki rządzenia, pomagają nam zrozumieć zarówno system przemian, jak i cel, do którego zdążamy. Człowiek, który szukał dotychczas, znajduje w nich przedewszystkiem teorję, wskazującą prawdy, na których świat się wspiera, a następnie przez poznanie prawa możliwość i sposoby przemiany.
Poza temi dwiema wielkiemi prawdami, wymieniłam poprzednio dwie inne — istnienie Ścieżki i tych, co ją przebyli, t. j. Mistrzów. Prawdy te odpowiadają sercu i myśli szukającego i jego pragnieniu, by nietylko pojąć, lecz i czynnie pracować, stając się pomocnikiem w urzeczywistnianiu Bożego planu ewolucji ludzkości. Mówią one gorliwemu poszukiwaczowi, jak ma kroczyć po ścieżce, jak odnaleźć Mistrza; wówczas, zaiste, błyska światło w ciemności, gdyż widzimy przed sobą drogę, wiemy, jaki krok mamy uczynić, uświadamiamy sobie, co jest celem, choć jeszcze nieuchwytnym być może i niewidzialnym. Gdy zabrzmi hasło prastarych ksiąg Hinduskich: „Zbudź się, powstań, szukaj Mistrzów i służ“, pada radosna odpowiedź z ust szukającego: „Zbudziłem się, powstałem, szukam Mistrzów i nie spocznę, aż Ich znajdę“. Dalsza nauka rozwija przed jego oczyma całą teorję poszukiwania: jak należy szukać, co uczynić, jakie warunki człowiek musi zachować; poznaje również niezawodne prawo, że trud poszukiwania zostaje zawsze uwieńczony zwycięstwem. Odkrywa badając dalej, że istnieje nauka, zwana Nauką Zjednoczenia, czyli Nauką Yogi, jak ją zwą na Wschodzie, bowiem Yoga oznacza jednoczenie się, a Nauka o Jednoczeniu się wiedzie ku wielkiej prawdzie Jedności; dostrzega wówczas przed sobą początek Ścieżki i dowiaduje się o warunkach, potrzebnych do jej przebycia.
Czem że jest Yoga? Jest to poprostu zastosowanie do jednostki praw ewolucji ludzkiego umysłu: jasna, wyraźna, określona prawem droga rozwoju ludzkiego umysłu. Stosowanie tych praw w każdym wypadku indywidualnym przyśpiesza rozwój umysłu, daje człowiekowi możność wyprzedzenia swej rasy, co przyczynia się do przyśpieszenia całej ewolucji rasy. Yoga oznacza więc stosowanie tych praw i podaje też pewną Dyscyplinę Życia.
Dyscyplina Życia jest rzeczą nieodzowną dla ludzi, pragnących zastosować się do praw przyspieszonej ewolucji; bowiem zwykłe prawa otaczającej nas przyrody wiodą nas zwyczajnym torem ewolucji, a jeśli wzmagamy jej natężenie i napięcie, musimy uprzednio wzmocnić w sobie te organy, które przede wszystkiem będą poddane naprężeniu podczas przyśpieszającego się tempa rozwoju, które wybieramy. Oto dlaczego Dyscyplina Życia jest konieczna. Nie jest ona narzucana dowolnie, nie jest też, jak przypuszczają niektórzy, umyślnem stawianiem przeszkód na drodze, wiodącej ku Mistrzom, przeszkód, których ludzie nie będą mogli, lub nie potrafią przekroczyć. Jest to poprostu niezbędna ochrona przyszłego ucznia przed niebezpieczeństwami przyspieszonego postępu, który pociąga za sobą nieodłącznie wielkie naprężenie umysłu i ciała. Jeśli nie stać was na zrozumienie prostej słuszności tego warunku oraz na uznanie tego, co uznać musi każdy, szukający Mistrza, mianowicie, że zamierza dokonać w krótkim czasie czegoś, co rasa osiągnie stopniowo w przeciągu setek tysięcy lat, i że dlatego właśnie musi się podjąć odpowiedniej pracy nad ciałem, dziś zupełnie do tego nieprzystosowanem, oraz umysłem niewyćwiczonym w tym kierunku, — by przygotować je do olbrzymiego zadania, które chce przedsięwziąć; jeśli ktoś tego nie rozumie, lepiej by poprzestał na teoretycznej wiedzy o tych podstawowych prawdach istnienia Ścieżki i Mistrzów, nie usiłując dotrzeć do Nich i wstąpić na Ścieżkę. Gdy ktoś zwraca się od teorji do praktyki, gdy od czerpania jakiejś wiedzy z podręczników zwraca się ku pracy laboratoryjnej i zaczyna zajmować się sam doświadczeniami chemicznemi, łączeniem różnych pierwiastków, a nawet prowadzeniem nowych poszukiwań — wówczas badacz potrzebuje przewodnika, nauczyciela, pomocnika; inaczej, biorąc się samodzielnie do eksperymentów, obcych dla większości ludzi, nie mając jeszcze dobrych warunków pracy, może narazić się na kalectwo, a nawet ryzykować życiem, spotyka się bowiem z niebezpieczeństwami, nieznanemi w normalnych okolicznościach.
Otóż nauka Yogi ma właściwe sobie ćwiczenia i doświadczenia, a stąd i niebezpieczeństwa specjalne. Jeśli wogóle dopuszczacie istnienie takiej nauki, jeżeli drogą studjów doszliście do wniosku, że taka nauka istnieje — dzieciństwem byłoby protestować przeciw warunkom, jakie każda nauka stawia ludziom, którzy ją chcą posiąść, warunkom koniecznym — zanim studjujący nie zdobędą trwałych podstaw. Następnie mogą posuwać się według swego uznania, bowiem nagromadzona wiedza daje im większą samodzielność.
Pewna dyscyplina w życiu odstrasza, przyznaję to otwarcie, dość znaczną liczbę ludzi, którzy twierdzą, że pragną szukać Mistrza i wstąpić na Ścieżkę. Nieraz odczuwa się dotkliwiej pewne ograniczenia codziennego życia, aniżeli mniej uchwytne, a przez to mniej uświadomiane warunki moralne. Weźmy np., tak powszechny zwyczaj na Zachodzie, a obecnie przedostający się — niestety — i na Wschód, używania napojów alkoholowych pod wszelką ich postacią. Przyznaję, że większość ludzi, wiodących normalne życie, nie skłonnych do nałogów, spotykamy często nawet w sferach mniej kulturalnych i mniej intelektualnych; z użycia pewnej niewielkiej ilości wina lub innego alkoholu stosunkowo bardzo nieznaczną ponoszą szkodę. Przyznaję, że niektórzy, a nawet kobiety, mogą to czynić przez całe życie, z bardzo niewielką dla siebie krzywdą. Abstynenci, którzy nic nie mają wspólnego z Yogą, widząc jednak szkody i nadużycia, do jakich prowadzi używanie alkoholu, uważają, że przykład może podziałać lepiej, aniżeli wszelkie przekonywania. Ludzie, używający np. alkoholu oględnie, szkodzą sobie niewiele, lecz ciągle, ale mając wiele niezdrowych przyzwyczajeń, są zdania, że jedno więcej nie stanowi kwestji życia lub śmierci. Może im to nieco skrócić życie, może stać się szczelinką, kędy się łatwo wślizgnie choroba i koniec. Lecz rzecz przedstawia się całkiem odmiennie, gdy przystępujemy do pracy, która przez usilne wytężenie prowadzi nas do Mistrza; częścią tej pracy jest t. zw. Medytacja, czyli skoncentrowane, określone, niezmiernie trudne myślenie, podług specjalnie nakreślonej linji. Celem Medytacji jest rozwinięcie w nas organów, znajdujących się dziś jeszcze w stanie zaczątkowym, które u ludzi zwykłych w normalnym biegu ewolucji rozwiną się bardzo nieprędko, choć w niektórych, przyznaję, zaczynają się już budzić. Organy te znajdują się w mózgu fizycznym, są one, jak ostatnio stwierdzili lekarze, bardzo wrażliwe na najmniejszy wpływ alkoholu, zatruwają się nim i tracą zdolność rozwoju. Gdy zaczynamy świadomie przyspieszać ich ewolucję, budząc je do działania, prowadząc od stanu zaczątkowego lub napół zaczątkowego — do stanu, w którym stają się pomostem między światem fizycznym, a astralnym i chwytają pewne subtelne wibracje, nie wyczuwane przez mózg, — naówczas zwiększamy wskutek medytacji przypływ krwi do tych organów, pobudzamy odżywiające je drobne naczynia krwionośne, i zwiększamy przez to niepomiernie niebezpieczeństwo zapalenia. Byłoby szaleństwem czynić to, gdy organy te już podległy choćby lekkiemu zatruciu alkoholem. Takie zatrucie, nie sprawiające znacznej szkody, dopóki organy pozostawały w spokoju, staje się źródłem natychmiastowego i poważnego niebezpieczeństwa z chwilą, gdy się je pobudza do rozwoju, skupiając naszą uwagę na przyspieszanie ewolucji. — Stąd jednym z punktów Dyscypliny Życia przy praktycznem stosowaniu Yogi — jest całkowite usunięcie z użycia napojów wyskokowych.
Jest i drugi warunek, jeszcze przykrzejszy w mniemaniu wielu, a istotnie bardzo niewygodny dla ludzi, utrzymujących liczne towarzyskie stosunki, mianowicie najściślejsze jarstwo.
Mięso nie zatruwa organizmu w tym samym stopniu, co alkohol, lecz przyczynia się znacznie do ociężałości ciała; celem zaś praktykującego Yogi jest mieć ciało silne i bardzo odporne, a równocześnie bardzo wrażliwe i czułe na wibracje, pochodzące z subtelniejszych sfer życia materji. Zależy to od systemu nerwowego i mózgu; musimy je odpowiednio urobić, a urobienie zależy w dużej mierze od rodzaju pożywienia. Pomijając nawet kwestję współczucia (jakkolwiek nie mogą pomijać jej ci, którzy szukają Mistrzów współczucia, a nie liczą się jednocześnie z cierpieniem i męką zabijanych zwierząt), — biorąc pod uwagę li tylko skutki fizyczne, przekonacie się, że o ile wasz mózg i nerwy nie zostaną odpowiednio przygotowane, wibracje subtelniejszej materji, uderzając o nie, (a sami wszak wywołujecie to procesem medytacji), wpłyną na nie dezorganizująco i niekorzystnie, sprowadzając skłonność do rozstroju nerwowego i różnych form histerji.
Uważam za swój obowiązek dać tę przestrogę. Kto pragnie sprawdzić, czy jest słuszną, niech zwróci się ku żywotom Mistyków i Świętych, którym religja nie nakazywała ścisłej Dyscypliny Życia. Znajdujemy u nich wiele niezrównoważonych myśli i sądów, wiele histerycznych wzruszeń, przy sile wzroku wewnętrznego, sięgającego w światy, zwane niewidzialnemi, oraz przy cudownej wrażliwości na moc, płynącą od istot z wyższego świata.
Fakt to tak dalece niezaprzeczalny, że niektórzy z psychologów opierali na nim swoje twierdzenie, że wszelkie jasnowidzenia religijne są właściwie formą
histerji, i że wszyscy wielcy Święci, Prorocy i Nauczyciele muszą być ludźmi mniej lub więcej niezrównoważonymi z chwilą, gdy wchodzą w styczność ze światami niewidzialnemi. Wiecie, jak daleko posunął się pod tym względem Lombroso i jego szkoła. Jeśli chcecie bezpiecznie iść naprzód po drodze szukania, jeśli pragniecie zachować równowagę i utrzymać wasz system nerwowy w stanie zdrowia, siły, jędrności, to musicie się zgodzić na warunki, które wypełniali wszyscy za dawnych czasów, które wypełniają i dziś, pragnąc zetknąć się z silniejszemi wibracjami, pozwalając im oddziaływać na swe ciało, a zwłaszcza na mózg i system nerwowy. Musicie prowadzić specjalne życie, odmienne od życia ludzi zwykłych, świeckich, musicie inaczej nastroić swój instrument muzyczny, na którym wkrótce będą rozbrzmiewały melodje Ducha.
Możecie więc faktycznie uważać Yogę za umiejętność stosowania praw rządzących myślą dla przyspieszenia ewolucji indywidualnej, oraz za Dyscyplinę Życia; to ostatnie odnosi się oczywiście do ludzi, którzy, nie poprzestając na studjach Yogi, w czyn ją wprowadzają.
Dalej przekonywa się każdy, że istnieją Cechy wymagane od wstępującego na Ścieżkę, którą Rzymsko-katolicki kościół nazywa Ścieżką Oczyszczenia, Hindus zaś i Buddysta — Ścieżką Próby, lub Przygotowania. Cechy owe wskazane nam są jasno i wyraźnie, to też każdy człowiek może je stosować, a praktykowanie ich, z nielicznemi wyjątkami, niekoniecznie wymaga wspomnianej Dyscypliny Życia, bowiem z jednym tylko wyjątkiem, nie prowadzi jeszcze do ścisłej pracy medytacyjnej.
Cztery są wymagane Cechy. Przedewszystkiem Zdolność Rozpoznawania tego, co jest rzeczywiste od tego, co nierzeczywiste. Pomówię o tem obszerniej w następnym rozdziale, narazie przejdę w krótkości, by nakreślić ogólną drogę przygotowania.
Trzeba więc uczyć się rozróżniać we wszystkiem i wszystkich, którzy was otaczają, pierwiastek trwały i przemijający, powłokę zewnętrzną i treść, to co wieczne i to co znikome. To jest Cechą najpierwszą. Prowadzi ona nieuchronnie do następnej. Bo gdy odróżniamy to, co mija od tego, co trwa — zdobywamy pewną obojętność dla rzeczy nieustannie zmieniających się, a uwaga nasza się skupia i wzrok zatrzymuje stale na tem, co uznaliśmy za nieprzemijające. Drugą Cechą jest t. zw. Beznamiętność czyli Brak żądzy. Jest to brak pożądania rzeczy przelotnych i zmiennych, skupienie pragnienia na tem, co Wieczne, na tem co Jest.
Cecha trzecia obejmuje sześć „Klejnotów“, t. j. zasad postępowania, przymiotów, koniecznych do zdobycia. Pierwszy — to Opanowanie Myśli, zdolność utrzymania jej przez czas dłuższy na jednym przedmiocie, by wniknąć i wyciągnąć całą jego treść oraz narzędzie dla tworzenia i urabiania charakteru. Myśl jest bowiem jedynem naszem narzędziem dla urabiania, stwarzania i przetwarzania siebie. Czem jest młot i dłuto w ręku rzeźbiarza, tem w sferze psychiki — sprawna, świadomą wolą kierowana myśl. Możemy za jej pomocą tworzyć z bryły surowego marmuru swej istoty doskonały obraz Boga. — Dalej idzie opanowanie Czynu, który jest skutkiem myśli, oraz wielka cnota tolerancji. Zaden Człowiek ciasny, wąski, nieliberalny, lub przesądny nie może wstąpić na Ścieżkę, do której dążymy. Szeroka, wszechogarniająca Tolerancja jest jedną z nieodzownych Cnót, a oznacza ona znacznie więcej, niż się niejednemu zdaje. Powiedzenie: „Wiem, że nie macie wcale słuszności, ale idźcie sobie swoją drogą“, nie jest bynajmnej w jej duchu, jest to raczej obojętność na dobro bliźniego. Rzeczywista tolerancja wypływa z szacunku dla Ducha, kryjącego się w sercu każdego, dla tego, który zna swą własną drogę i postępuje nią zgodnie ze „Słowem wewnętrznem“; jest to uznanie w każdym człowieku Ducha, który wie; widzenie w każdym wolnej woli Ducha, który sam umie wybierać, nie pragnąc nic mu narzucać, do niczego zmuszać, w niczem przeszkadzać; kto prawdziwą tolerancję posiada gotów dać wszystko, co ma dlań wartość, lecz nigdy nie stara się coś podawać gwałtem. Zmusza ludzi do wzięcia, pokazuje ludziom, co uważa za prawdę, lecz nie martwi się, nie gniewa nie oburza, jeśli im się to prawdą nie wyda; pamięta, że prawda staje się nią dla człowieka dopiero wówczas, gdy ją sam ujrzy, ogarnie i uzna, bowiem tak rzetelną jest nasza natura wewnętrzna, — że skoro tylko możemy ujrzeć prawdę, uznajemy ją natychmiast. Nie rozumowaniem a uznaniem wita Duch człowieka odkrywającą się przed nim Prawdę, lecz dopóki mamy opaskę na oczach i nie widzimy, prawda jest dla nas nieistniejącą, jest jako fałsz, bo nasza natura nie uznała jej jeszcze. Tolerancją zatem jest: stać przy swojem, dzielić się niem chętnie, lecz zawsze unikać narzucania czegokolwiekbądź innym oraz wszelkiej natarczywości. Czwartym klejnotem jest Wytrzymałość, Pogoda, ta niezłomna potęga, która potrafi nieustępliwie znieść wszystko, która umie wszystkiemu stawić czoło w poszukiwaniu prawdy i nigdy się nie cofnie przed trudnością lub niebezpieczeństwem, która nie zna zniechęcenia, nie dopuszcza nigdy rozpaczy, która ma bezwzględną pewność, że prawdę można znaleźć i niezłomne postanowienie znalezienia jej. Każda przeszkoda dodaje jej siły, każda walka wzmacnia jej mięśnie, każda porażka podrywa ją, by z nową energją walczyć o zwycięstwo.
Człowiek, który pragnie wstąpić na wzniosłą Ścieżkę, musi taką wytrzymałość posiadać. Następnie — Ufność, czy Wiara, wiara w Boga w nas samych, wiara w Boga, przejawionego w Mistrzu, wiara w Życie Jedyne, którego przejawieniem wszyscy jesteśmy, wiara pewna i niezachwiana niczem, dla której żadne nie istnieją wątpliwości. Dalej — Równowaga. „Pieśń Niebiańska“ mówi: „równowaga zwana jest Yogą“. Jest to brak podniecenia i namiętności, przetworzenie podniecenia i namiętności w wolę, zmierzającą nieugięcie do jednego celu. Jest to umiejętność zachowania pogody, gdy dokoła wszystko jest pełne chaosu i zamieszania, moc, by ustać niezłomnie i samotnie, gdy wszyscy cofną się i odejdą. Taka doskonała równowaga jest szóstym z potrzebnych Klejnotów. Czwartą cnotą jest pragnienie Wolności, wola zdobycia wolności, aby módz prawdziwie pomagać.
Nie jest koniecznem, byśmy te wszystkie cechy osiągnęli w pełni zanim znajdziemy Mistrza, byłoby to nieomal niepodobieństwem. Mówi się o tych Cnotach, abyśmy do nich dążyli i starali się wyrobić je we własnym charakterze. Łatwiej nam budować, gdy wiemy wyraźnie czego chcemy, łatwiej uczyć się, gdy mamy przed sobą przedmiot studjów. Cechy powyższe zostały nam wskazane przez Mistrzów, jako nieodzownie, potrzebne dla tych, którzy pragną Ich znaleźć i zostać Ich uczniami. Znając je, możemy zacząć naszą pracę i rozwijać je w sobie, a gdy na każdem polu zaznaczą się w naszym charakterze, wystarczy to, byśmy znaleźli cel naszego dążenia.
Spytacie zapewne: „jakże mam zacząć, jak pracować nad niemi?“ Nietylko z tem mglistem, wątłem pragnieniem, by się stać lepszymi, niż jesteśmy, — które jest nieraz na nieszczęście wszystkiem, co ludzie wiedzą o nieśmiertelnej, niespożytej woli, torującej nam drogę ku ścieżce. Najlepszym sposobem jest medytacja i praktyka w życiu codziennem. Innych realnych skutecznych sposobów niema, bo medytacja — to skupienie myśli, a skoncentrowana myśl jest, jak wskazywałam, jedynem naszem narzędziem dla samoprzekształcenia się. By medytacja nie stała się niebezpieczną, należy zastosować się do wyżej wspomnianej Dyscypliny Życia. Medytacja wymaga usunięcia się na chwilę od świata; nie na długo na początek, gdyż jest to wielki wysiłek dla mózgu — pięć lub dziesięć minut co rano wystarcza, jeśli spożytkujecie je dobrze, przekonacie się, że to dużo, bo będziecie zmęczeni jeszcze przed upływem dziesięciu minut. Na ten czas musicie usunąć od siebie cały świat zewnętrzny, odgrodzić się odeń, jakgdyby murem, który wokół siebie tworzycie, by oddzielił was całkowicie od wszelkich myśli, pragnień i obaw płynących z zewnątrz. A wtedy zagłębić się, wejść w Święte Świętych, na dno serca własnego i tam trwać w ciszy swej twierdzy, wsłuchując się w głos najgłębszej Jaźni. A gdyście już wznieśli twierdzę, gdyście się odgrodzili od zewnętrznego świata, wówczas zatrzymujecie ruchliwą i roztargnioną myśl i skupiacie ją na jakiejś jednej idei, czy pojęciu. Weźmy np. pierwszą z cnót; poniekąd najtrudniejszą — Rozpoznawanie. Zaczynacie wytrwale myśleć o tem, co ona oznacza, w stosunku np. do samych siebie; dostrzegacie w sobie wiele pierwiastków zmiennych i niestałych: ciało wasze jest zmiennem, wrażenia są zmienne, myśli zmienne. Wszystkie one należą zatem do świata nierzeczywistości. Usuwacie je więc w myśli kolejno, lub odrazu wraz z ciałem. Rozpatrujecie jakiś poszczególny zmysł, np. wzrok — i staracie się wyobrazić sobie świat bez niego lub bez jakiegoś innego zmysłu, aby w ten sposób przekonać się przy pomocy wyobraźni, że nie stanowi on waszego prawdziwego Ja. Odczuwacie jakieś wzruszenie, a potem odsuwacie je, odmawiając mu oddźwięku odpowiednich wibracji, i przekonywujecie się, że te zmienne wzruszenia — to także nie wy sami. Następnie te ruchliwe, zmieniające się za każdym oddechem, myśli, odsuwacie je podobnież i widzicie, że zmienna fantasmagorja myśli — to także nie wy sami. Tak odsuwacie kolejno jeden czynnik za drugim, jedną cząstkę siebie za drugą, aż nie pozostanie wam może nic, bo przekonacie się, że wszystko jest zmienne, a wy szukacie czegoś rzeczywistego i nieodmiennego. Lecz w próżni, którąście stworzyli, w pustce, z której zniknęło i odeszło wszystko nierzeczywiste i znikome, a w której zawisacie z pewnym zawodem, zarysowuje się za chwilę wasza wyższa świadomość, nieśmiertelna, nieodmienna, wieczna: Wola, której odbiciem w świecie niższym są wasze zmienne pragnienia; Mądrość, której obrazami w świecie niższym są wasze niestałe myśli; Twórcze Działanie, którego odbiciem w świecie niższym są wasze nietrwałe czyny. Czujecie, że ta Wola, Mądrość i Twórczość — to Wy sami poza zmiennemi ich obrazami. Jak słońce nie zmienia się na niebie, lecz odzwierciedla się tysiącem odbić w stawach, jeziorach, rzekach i oceanach, tak i wy znacie zazwyczaj Słońce Ducha z załamanych cząstkowych odbić w waszem niższem Ja.
Dzięki medytacji zdobywamy świadomość i pewność, żeśmy wieczni, a wszystkie przedmioty zmienne są tylko załamanemi refleksami naszego rzeczywistego Ja.
Z wielkiego spokoju takiej medytacji, z głębokiego odkrycia Wiecznego, powracacie do zewnętrznego świata odbić i obrazów — i staracie się żyć dalej w Wiecznem, pełniąc jednocześnie waszą zwykłą zewnętrzną pracę. Wiecie już, że macie do czynienia tylko z odbiciami obrazów, mającemi żywotną doniosłość w kształceniu charakteru i w niesieniu pomocy ludziom. Przekonaliście się, że istnieje coś wyższego od nich na dnie was samych, lecz chętnie idziecie w świat, pomiędzy ludzi, by nieść im to, co znaleźliście w ciszy najgłębszej świątyni życia. Żyjecie dalej podług tego, coście w tym przybytku poznali, stąpacie w świetle, które tam rozbłysło, kochacie miłością, która wykwita z ukochania rzeczywistości, i tak stajecie się prawdziwymi pracownikami pośród ciżby ludzkiej. Mówi się również: „Yoga jest sprawnością w czynie“, tak, bo tylko człowiek, znający wyższe, może kierować umiejętnie niższem, tylko człowiek sam wolny od żądz, może jasno widzieć, co jest najlepszem dla jego współbraci, tylko człowiek, który ma wolę niezmienną i niezachwianą, może być niewzruszonym wobec zmiennych zachcianek i żądz natury ludzkiej.
Od medytacji do czynu, od zdobycia światła do zaniesienia go światu, od poznania mądrości do zużytkowania jej pomiędzy ludźmi, od zrozumienia istoty twórczego działania do rozumnego kierownictwa wszystkiemi naszemi czynami — oto droga. A gdy człowiek, trudząc się tak, szuka ciągle, chcąc znaleźć Mistrza, gdy w ofierze składa Mu swą pracę, z głęboką tęsknotą, by znaleźć i służyć Mu tem lepiej — wówczas po długiem i trwałem szukaniu widzi brzask rzeczywistego Światła, dochodzi do punktu, gdzie Mistrz go spotka, gdzie wstąpi wreszcie na tę próbną Ścieżkę, do której przygotowywał się tak długo.
Pozostawmy go kołaczącego do wrót w oczekiwaniu Mistrza, wie, że za chwilę roztworzą się, a na progu ujrzy nareszcie odnalezionego Mistrza.