Z Hof-Gastein
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Z Hof-Gastein | |
Pochodzenie | „Biesiada Literacka” t. 10, 1880-08-13, nr 241, str. 102, 103, 106 | |
Wydawca | Gracyan Unger | |
Data wyd. | 1880-08-13 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
List to już ani z zakątka, ani ze wzgórza, ale z doliny pomiędzy wysokiemi górami, które się piętrzą po obu stronach jéj okryte zielenią i lasami. W dali przegląda szczyt jakiś, niby teatralna dekoracya, płatami śniegu okryty. Jest to dolina w któréj końcu znajduje się słynny Wildbad‑Gastein, ale my, trochę opóźnieni, trochę nieszczęśliwi, już się tam nie mogliśmy dostać i razem z wielu innymi skazani jesteśmy na przytułek w lichéj wiosce i w lichéj gospodzie, w tak zwaném Hof‑Gastein.
Z tego powodu godzi się tu uczynić uwagę, że z małemi wyjątkami tak uczęszczane wody i kąpielowe zakłady w państwie austryackiém wszystkie są niedostatecznie dla wygody podróżnych zaopatrzone i urządzone i znajdują się, jak się wyraził pewien przybyły, „w stanie pierwotnym” (primitiv).
O! w nadzwyczaj pierwotnym stanie! Dlaczego? Dlatego może iż w Austryi (nie wyłączając Galicyi) nikt nie ma do żadnego przedsiębierstwa ochoty, z powodu... opodatkowania.
Dom w mieście, po pewnéj liczbie lat swobody od podatku — płaci przeszło 40 procentów z dochodu który czyni. Inne przedsiębierstwa są jeżeli nie równo z tém opodatkowane, to przynajmniéj tak wysoko, tak fantastycznie, iż każdy woli, mając pieniądze, kupić sobie za nie papier jakiś procentujący i włożyć go do kieszeni, a potém siedziéć z założonemi rękami.
W Gastein brak domów i mieszkań tłumaczyć się może monopolem p. Straübingera, który jest właścicielem znaczniejszéj części gruntów dokoła i ani ich sprzedawać nie chce, ani sam zużytkować nie myśli — ale gdzieindziéj jest toż samo. Ducha przedsiębięrczego nie czuć, pewien rodzaj apatyi przebija się wszędzie i we wszystkiém. Nic téż dziwnego, że i Galicya, która z dawnych czasów usposobienia do pracy i przedsiębierczości nie miała, nabyć ich w nowém swym (od lat stu) związku z państwem Habsburgów nie mogła.
Właśnie gdy to piszemy, Kraków i Lwów uroczyście witają nowego ministra finansów, „kość ze swych kości” dra Dunajewskiego, który z rektorstwa jagiellońskiego uniwersytetu, przechodzi do teki najcięższéj może, jaka jest na świecie do dźwigania. Nie żeby tak przepełnioną być miała, ale właśnie przeciwnie, bo ją zasilić potrzeba i naprawić, co niezmiernie od dawna psowano. Spotykaliśmy bardzo kompetentnych w tym przedmiocie sędziów, zdumionych niesłychaną odwagą dra Dunajewskiego, niezmierném jego poświęceniem, a powątpiewających wielce, aby mu się udało wielkiego dzieła reformy dokonać. In magnis voluisse sat est, powiada stara mądrość, i sed quid tentare nocebit? śpiewa, jeśli się nie mylimy, Owidyusz.
Najlepsze życzenia towarzyszą wielce udarowanemu i pewnie zdającemu sobie sprawę z brzemienia, jakie wziął na ramiona, nowemu ministrowi. Galicya spodziewa się po nim sprawiedliwszego rozdziału ciężarów, jakie ją obarczają, lecz, zadanie jest daleko zawikłańsze. Stan państwa oddziaływa na położenie każdéj z jego części i należy zmienić niemal warunki bytu jego, aby członki całości do normalnego powróciły życia.
Tymczasem w innych sferach jesteśmy tu świadkami najgorętszéj agitacyi i najokrutniejszego umysłów podrażnienia, z powodu równouprawnienia języka czeskiego w sądach i urzędach w Czechach. Oburzenia Niemców przeciwko prawu nowemu ani opisać, ani z niego sprawy zdać nie podobna. Postawienie narówni języka tych helotów (wedle ich pojęcia) w monarchii austryackiéj, która dotąd germanizowała i centralizowała tylko, doprowadza ich, bez przesady — do wściekłości! Spotykamy się co chwila z reprezentantami germanizmu, z innych względów bardzo wykształconymi, którzy o tém równouprawnieniu słuchać nie chcą i odgrażają się zajadle... przeciwko wszystkiemu co istnieje. Części składowe państwa austryackiego, które oddawna ciążyły do Niemiec i czuły się więcéj pociągane ku nim niż ku idei panstwowéj austryackiéj, dziś jawnie głoszą się moralnie z niemi — jednością.
Rozdrażnieni zapowiadają już, jako nieuchronne, rozpadnięcie się cesarstwa o którém niedawno mówiono, że gdyby ono nie istniało, stworzyćby je należało. (Si l’Autriche n’existait pas, il faudrait l’inventer). W tém wszystkiém nic by może nie było ani nadzwyczajnego, ani groźnego, możnaby to za przemijające uważać, gdyby jawnie nie znamionowało to pierwszego początku wielkiéj walki, historycznie nieuchronnéj — żywiołów słowiańskich i niemieckich. Dla nowego cesarstwa, którego stolica jest nad Sprewą, nic w świecie pomyślniejszém być nie mogło, nad tę agitacyą na korzyść jego wypadającą. Jeżeli kiedy, to dziś niemcy austryaccy czują się już jakby anektowani. Jest‑to kwestyą czasu, powiadają; rozwiązanie inném być nie może.
Równouprawnienie języków było tu tą kroplą ostatnią, która przepełnia naczynie. Nie mogliśmy się powstrzymać od dotknięcia tego przedmiotu, który, acz niebezpośrednio, i nas obchodzi.
U wód, które w tym roku mają być wszędzie przepełnione, gości naszych jest mało... To znamionuje zdrowie, albo... zwrot jakiś w obyczajach. W Homburgu nie znaleźliśmy nikogo, w Gastein zaledwie osób kilka istotnie chorych, którym te kąpiele zalecone zostały.
Wildbad Gastein jest prawdziwie zachwycająco położony w wąwozie wśród wysokich gór lasem prawie do wierzchołków pokrytych, środkiem którego górski potok po kamienistém łożu spada ogromną białą, długą na kilka stopni podzieloną kaskadą.
Nawet kto widział piękne kaskatelle w Tivoli i wspaniałe Terni, niezaprzeczy Gasteinowi, że narówni z niemi stanąć może, a malowniczością otoczenia je przewyższa. Wody, w których się kąpią chorzy, nie mają w sobie żadnych chemicznych pierwiastków, dających się ocenić, ale wytryskują z ziemi — ogrzane na 34 stopni i to ciepło stanowi całą ich cenę.
Do kąpieli w Wildbad woda nieco ostudzaną być musi i rurami drewnianemi spływa potém do Hof‑Gastein o godzinę drogi oddalonego, leżącego w dolinie, i tu jeszcze na 27 do 28 ogrzana, daje równie dobre kąpiele.
Ponieważ znaczna część przybywających chorych w żaden sposób się w Wildbad pomieścić nie może, ucieka więc do smutnego Hofu i tu musi na wygnaniu, na pustkowiu, w ladajakich izdebkach chłopskich gospód męczyć się przez kilka tygodni. W Wildbad urządzenie jest znośne...
Są przynajmniéj jakie takie warunki wygodnego życia, w Hofie żyje się, jak Bóg dał... biednie.
Gdyby albo p. Straübinger był bardziéj przedsiębierczego ducha, lub dopuścił i innych do budowania się — z pewnością Gastein tysiącami liczyłby gości i mógłby niezmiernie wzrosnąć. Jak dziś jest, liczy bardzo małą ilość domów, kilka większych hotelów zaledwie, już naprzód kilką miesiącami pozamawianych i zajętych, i stosunkowo nie zarabia ani połowy tego coby mógł miéć, gdyby był inaczéj zabudowany i urządzony. Być może iż piękna miejscowość straciłaby swą fizyonomią, napół dziką, a tak uroczą. Dziś jest to coś jakby obóz w lesie i tuż za kupką domów i za ścieżkami do przechadzki — lecz w stanie pierwotnym przypomina okolice najpuściejsze.
Jedyny szczupły placyk w pośrodku, którego bok zajmuje hotel Straübinger, a drugi Bad‑Schlöschen, nie większy jest od wielkiego salonu, lub takim się przynajmniéj wydaje. W dwóch restauracyach zaledwie się pożywienia doprosić można... Towarzystwo, o ile się ono na przechadzkach i placyku widziéć daje, eleganekiém wcale nie jest. Ktoby nie wiedział o bytności dostojnego gościa zajmującego piętro w Bad‑Schlöschen, mógłby się nie domyślać go wcale, chyba z kilku postaci wybitnie militarnego typu, przeodzianych po cywilnemu. Cicho tu i spokojnie. Po troszę jednak przygrywa muzyka. Bardzo długa galerya oszklona, w któréj mieści się czytelnia, cukiernia i t. p. stanowi w czasach słotnych miejsce przechadzki.
Galerya ta i most w niedouwierzenia fatalny sposób przecinają na pół wspaniałą kaskadę i efekt jéj psują. Być może iż wygodnie jest z niemi, lecz pod względem malowniczym są one popełnioną zbrodnią. Dla tych co mogą i umieją wspinać się na góry, okolice Wildbad i Hof‑Gastein dają szerokie do popisów pole. Można się nawet obejść bez przewodników, gdyż nadzwyczajnych trudności i niebezpieczeństwa niéma nigdzie. Góry są obrosłe całe i mało gdzie obnażone skały z przedartych zielonych kobierców wyglądają. Cała podróż z Salzburga do Leadu, zkąd już kolei braknie i powozami się musi jechać, jest wycieczką w prześliczne górskie widoki ubraną wspaniale. W Salzburgu dają dla podróżnych zupełnie odkryte z wygodnemi siedzeniami wagony, które dozwalają objąć panorama otaczające. Kraj to dla pejzażysty, do studyów, jedyny, mniéj jednak w jeziora i wodę obfity niż Szwajcarya, do któréj wielkie ma podobieństwo...
W tym zakątku, żeśmy mało materyału znaleźli do korespondencyi, korzystamy z tego by objaśnić i ostrzedz naszych chorych, że do Wildbad, niechcąc się narazić na zawody i niewygody, wybierać się, bez pewnych uprzednich zapewnień, jest niebezpiecznie. Siedziéć zaś w Hof‑Gastein samemu jednemu, bez najmniejszéj rozrywki, bo tu nawet ocienionéj przechadzki braknie, nie każdemu będzie znośném. Dziennika nawet jakiegokolwiek dostać trudno; o czytelni nie słyszeliśmy. Całą rozrywką jest spoglądanie w ulicę, którą tam i nazad przesuwają się powozy wiozące i odwożące podróżnych do Wildbad. Kto dobrze chodzić umie, przedsiębierze rano po kąpieli pieszo półtoragodzinną przechadzkę do Wildbad (trochę pod górę) i może tam ubawić oko lub znaléźć towarzystwo. Najmować powóz jest nieco kosztowném, bo nawet jednokonny każe ci płacić od 4 do 5 guldenów.
Oprócz korekt, nie doszły nas tu żadne nowości nasze, o których, byśmy wspomniéć mogli. Przed samym wyjazdem z Drezna odebraliśmy tylko wydane przez J.&thisnp;K. Żupańskiego, po niemiecku, odczyty ś.p. profesora Cybulskiego „O poezyi polskiéj w pierwszych latach XIX wieku”, które dawniéj ukazały się w przekładzie polskim. Zasługa to wielka wydawcy, iż niemogąc na zbytnią skwapliwość niemieckich czytelników rachować, ogłosił dzieło to znakomite, które z literaturą naszą nowszą obznajomi lepiéj daleko, niż wszystkie zarysy dotąd o niéj pisane i wydane. P. L. Kurtzmann, znany z wybornych przekładów poezyj polskich, z wielkiém staraniem czuwał nad poprawném wydaniem tego pośmiertnego dzieła zasłużonego profesora.
Co chwila prawie z zapytań literatów niemieckich przekonać się łatwo, jak nadzwyczajna jest nieświadomość ich w rzeczach tyczących się piśmiennictwa naszego. Z małemi wyjątkami, zaledwie kilka imion przeniknęło do nich i to otoczonych albo fałszywém światłem, lub niedostateczném. Nowi pracownicy, zajmujący się historyą ogólną literatur europejskich, zgłaszali się o wskazanie im źródeł i do nas kilkakrotnie, co do literatury polskiéj. Na nieszczęście my sami dotąd dzieła niemamy, któreby wszystkim wymaganiom dzisiejszym odpowiadało. Cała nadzieja na prof. A. Małeckim, który wydawszy swą gramatykę, jużby nam danego słowa dotrzymać powinien i zająć się historyą literatury, z niecierpliwością oczekiwaną. Przybyło dla niéj wiele nowych materyałów, wiele pomocniczych studyów, a akademia krakowska coraz nas nowemi zbogaca.
Z dzienników warszawskich, późno nas dochodzących, dowiadujemy się z przyjemnością o ukazaniu się w Warszawie obrazu Żmurki, przedstawiającego Esterkę z Kazimierzem, i innych dzieł młodego, znakomicie obdarzonego artysty. Wspomnieliśmy o Esterce, po widzeniu jéj niedokończonéj jeszcze w Krakowie. Tak jakeśmy się spodziewali, p. Żmurko oceniony został i przyjęty z uznaniem na które zasługiwał. Na wystawach zagranicznych o niczém nowém nas obchodzącém nie wiemy. Powracający z Rzymu oznajmują o nowéj kompozycyi H. Siemiradzkiego i o wykonanym duplikacie Jaskini rozbójników, który pierwéj pojechał za morza, nimeśmy go poznać i widziéć mogli, a powątpiewamy bardzo, ażeby ztamtąd do Europy nazad mógł przybyć.
Matejko pojechał do Hiszpanii, dla któréj szkoły malarskiéj miał zawsze sympatyą wielką. Śpiewacy nasi i muzycy rozproszeni po świecie szczęśliwi, laury zbierają. Tymczasem teatr warszawski, jak się dowiadujemy, z głównych swych sił ogołocony, wyczekuje zapowiedzianych reform — nowych zapewne, młodych talentów, i gotować się musi do świetnego przyszłego sezonu... Pani Modrzejewska z Oberammergau miała się udać do Zakopanego?? W Poznaniu lękają się utracić p. Doroszyńskiego; miałżeby zdezerterować z placu?? — Ale... my w to nie wierzymy.