Z WILNA.
I. NA ANTOKOLU.

W gasnących blaskach liliowej czerwieni
Szumią borami antokolskie wzgórza,
Tam biały dworek z gajów się wynurza,
Tu żywym ogniem pas Wilii się mieni.

U stóp mych, w dole coraz więcej cieni
Położył wieczór... klasztoru przedmurza
Gasnące słońce złoci i wydłuża
Grą fantastyczną ostatnich promieni.

I zaczarował mnie sen... a ten krwawy
Zachód pożarem stanął nad borami,
Nadbrzeżne dworki przekształcił w pałace

Przez wązkie okna do kościelnej nawy
Wszedł i na szczycie zamarł pod słowami:
— Regina pacis, funda nos in pace! —


II. NA GÓRZE ZAMKOWEJ.

Miasto pode mną... Tu oko uderza
Na tle dachówek jakaś biała ściana,
Starej kaplicy kopuła blaszana,
A ówdzie prosta Świętojańska wieża.

Tam popękany mur cegły wyszczerza,
Przy murze ciemny sad i murowana
Brama — a nad tem droga wyzłacana
Słońcem, wiodąca w błękitów bezbrzeża.


A tam pod miasto przyszedł bór, dziewicze
Głębie swej puszczy, jak serce, otworzył —
I oto w gajach świętych płoną znicze,

Dym się na ziemi, jak obłok, położył
I wstał, i urósł, jak kościelna wieża,
I poszedł w jasnych błękitów bezbrzeża...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Słoński (syn).