Za bramą raju
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ze wspomnień malarza |
Pochodzenie | Tryumf. Nowele |
Wydawca | Księgarnia Wydawnicza J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1916 |
Druk | E. i Dr. K. Koziańscy |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Kiedy Adam wyszedł z Raju, otwarł się przed nim świat, straszliwy świat.
Lasy wyciągały ku niemu grozą, z konarów swoich, z gęstwy i tumanu konarów wyrzucały ku niemu wicher, który go porwać chciał i wchłonąć w las, jak odpływ morza porwać chce i zatopić dziecko, co się nad wodą zbłąkało.
Rzeki ryczały ku niemu odmętem, ciskając się, jak olbrzymie, podrażnione węże, w nieprzewidzialnych łukach i skrętach, ogarniając ryczącem swojem cielskiem niedostąpione, suche przedtem przestrzenie, zalewając łąki i zagaje, a złe oczy gwiazd odbite w wodzie, ścigały go, gdy stąpał nocami po ziemi, samotny, jak klęska.
Morze, podobne do lwa, który przyległ przed skokiem, mruczało złowrogo, lub podobne do szczęk potwornych krokodylów, połykało góry nadbrzeżne i wyspy, grożąc ziemi całej śmiercią i zgubą.
Straszliwe orkany uderzały o ściany skalne, aby spaść stamtąd wrące, jak pożar, dławiąc i niszcząc wszystko, wydzierając boki ziemi zarosłe, wyrywając jeziora z głębin, jak sęp szponem jeleniowi oko wyrywa.
Słońce zabijało upałem, lub przychodziły noce, kiedy trup–księżyc, jak upiór krążył nad światem, warząc mrozem zioła i kwiaty i jagody pożywne, śród chmur, jak upiór śród ptactwa śmierci, albo na pustem, zlodowaciałem niebie, jak śmierć, której twarz kościaną chłód szronem wysrebrzył.
Żywioły walczyły ze sobą: jak stado wilków walczy ze stadem sępów o rannego konia, tak wichry, morza, pożogi, trzęsienia ziemi i wulkany,
powodzie i burze walczyły ze sobą o ziemię, na którą wstąpił Adam z Raju wygnany, która była jego dziedzictwem.
Śród tej walki był on jak krzew jałowcu górskiego na uboczu, kędy się lawina kamienna z lawiną śniegu i lodu nad nim spotka i zetrze.
Jagody truły, kwiaty odejmowały zmysły wonią, śród trawy miękkiej i do snu proszącej, czołgały się nieprzeliczone jadowite węże i płazy, pod drzewem czyhał lew, na drzewie lampart i przerażający, zaciekły pawian o krzyku szatańskim; orły wydzierały zdobycz z rąk, a nocami krążyły w koło hyeny, wyjąc i jęcząc jak duchy zagładę wróżące.
Ziemia krwawiła ręce, rozdzierała skórę, wyłamywała kości. Walka z nią była podobna do walki nasienia jodłowego, które wiatr rzucił na granit. Pierwsza krew i pierwszy pot wsiąkły w ziemię, zmieszane i hojne.
Zaś Bóg skrył się w niebiosach.
I Adam czuł się nieszczęśliwym i uginał się pod brzemieniem nieszczęścia.
Napróżno przychodziła ku niemu Ewa włosami miękkiemi ocierać mu czoło z potu, wodą kryniczną obmywać ręce z krwi; napróżno miękkie jej ciało tuliło się ku niemu, ogrzewało go w zimne noce, zasłaniało sobą od spieki upalnej. Napróżno czuł się kochanym — i Adam poznał, że miłość nie wystarcza i że dla rzeczy niewystarczającej wyrzekł się statku życia.
I uginał się pod brzemieniem nieszczęścia. Ogarnęło go zniechęcenie i nieokiełzana tęsknota za rajem, kędy był sam, każdemu ziołu, każdej roślinie pokrewny, każdemu zwierzęciu blizki: kędy las był mu, jak brat, woda, jak matka, gdzie gwiazdy schodziły mu na oczy, jak ćmy dźwięczne i miłe, gdzie słońce kołysało go promieniami swemi, jak lekki wiatr kołysze palmy i brzozy.
Tęsknota go zdjęła za tym krajem, gdzie nic nie przewidywał i nic nie pamiętał, gdzie błąkał się śród zieleni i stubarwnych, kolorowych kwiatów, jak się dźwięk głosu błąka śród kęp słonecznych i wzgórz bujną trawą i mchem miękkim porosłych. Tęsknił za tym krajem, gdzie był sam z Życiem, ze spokojem i ciszą Życia, na które tchnął Bóg. W uszach poczęły mu szemrać strumienie jasne i pogodne, w oczach poczęły mu szklić się błękitne, świetliste jeziora, dłonie jego poczęły czuć ciepły puch i gładką sierć życzliwych zwierząt — tęsknił ku temu zaczarowaniu ducha, ku temu snowi i omdleniu w piękności, które utracił, których się wyrzekł dla rzeczy, co nie była wystarczającą. Tęsknota poczęła go dusić i gryźć — pragnął Raju, pragnął Boga nad sobą... Ręce omdlały mu w pracy, duch w nim zamierał z tęsknoty — upadał pod ciężarem smutku.
A Szatan się śmiał.
On to bowiem, widząc, że Adam cierpi, ale walczy, krwią ocieka, ale idzie, schnie z pragnienia, ale dąży, obudził w nim największego wroga człowieka: smutek.
Smutek, który jest jak ciężki wąż, co się wczołguje na młodą latorośl i łamie gałęzie, gdzie zwiśnie, i całe drzewo pochyla ku ziemi, aż skruszy.
Skusiwszy Adama żądzą, gdy sprawił, że Bóg wygnał go z Raju i na trud skazał, zdumiał się, albowiem Adam, choć podobny do krzu jałowca na uboczy górskiej, gdy się nad nim zetrze lawina głazów i lawina śniegów zamarzłych, nie uląkł się, ale walczył, krew i pot zeń ciekły, jednak wydzierał z ziemi strawę, pętał wichry namiotem z gałęzi, kiełzał wezbrane potoki kamiennym wałem, tępił mróz wełną złupioną z owcy, ból i mękę koił miękkiem ciałem Ewy. Szatan więc zbudził w nim smutną myśl.
Adam począł tęsknić, począł rozpamiętywać, począł się dręczyć wewnętrznym wyrzutem własnej krzywdy, poczuł gorycz zawodu i jad rozczarowania, słyszał, jak szum skrzydeł orlich nad głową koźlęcia, najstraszliwsze z pytań: po co? dla czego?
I jął się chwiać.
Jak człowiek, który zabłądzi w skałach, po pierwszych wysiłkach, po pierwszem mrocznem odurzeniu świadomości zła, w które popadł, uczuwa
lęk: tak Adam uczuł czczość, jałowość, tajń bezlitosną, a okrutną życia. Owiała go i chwyciła go w ramiona pustka, pustka zabijająca, jak powietrze z bagien nadrzecznych, mordercza, jak stado bawołów, pędzące na oślep. Adam począł pragnąć, począł chcieć, dyszeć za czemś, jak przywalony gorącą ziemią wulkanu za powietrzem. Praca dla utrzymania życia wydała mu się musem, konieczną, ale przeklętą męką; tryumf zwycięzcy nad dzikiem zwierzęciem, albo dzikszym żywiołem, wydał mu się godnym zwycięztwa tygrysa nad lwem, albo łosia, który jezioro wzburzone przepływa, ale niegodnym jego, człowieka; poczucie sił, męztwa, rozumu, krwią i potem wywalczonego władztwa na ziemi, wydało mu się nicością; miłość Ewy poznał, jako upojenie chwilowe, ale nie jako cel życia i statek życia — i smutek jego stał się tak potężnym, jak śmierć.
Upadał... Szatan zwyciężał...
Wtem zdało się Adamowi, iż nad głową jego wyrzekł ktoś w górze głosem cichym, ale donośnym i rozległym: „Królestwo twoje nie jest z tego świata“.