WSPANIAŁE zamku kaniowskiego wieże
Wznoszą się w chmury jak olbrzyma ramie;
A dzielnej ziemi powiewa z nich znamie,
A wielkich granic twarda ich pierś strzeże.
Kaniów, po jarach, górach, rozpierzchnięty,
Igra, jak dzieci pod piastunki okiem;
Dumne że płyną pod olbrzyma bokiem,
Poważnie kipią dnieprowych wód męty;
A lasy, świeże jak powab nietknięty,
Po górach, dzikich jak rozpaczy czoło,
Rozległe brzegi obsiadły wokoło.
2.
Wietrzna jesienna zawyła noc zdala.
Warzą się wiry w zamąconem łożu;
Wre chmur kłębami i niebo, jak fala;
Złośliwy obłęd[2] igra po rozdrożu.
Podróżny z cichem szeptaniem pacierza
Mija rozdoły świstające trzciną:
W skrwawionych szponach zgłodniałego źwierza
Dławione bydlę poryka doliną.
Pod szturmem wiatru, co silnie dmie górą,
Słychać skrzypanie głównej szubienicy:
Trup się kołysze, pies wyje ponuro.
Śmierć snu osiadła w zamku okolicy.
Szablą, czasami, pobrzękując krzywą,
Szyldwach wisielca, wzdłuż płaskiego wzgórza,
Zwijając wąsy, przechadza się żywo:
To cisza nocy w myślach go ponurza,
To szubienicy skrzypnienie ocuci;
A on wzrok błędny to na trupa rzuci,
Niby się jego zatrwożył wskrzeszenia, —
To, jak po śmiałość, kieruje spojrzenia
Gdzie, baszt zamkowych opiekuńcza gwiazda,
Strażniczy ogień czuwa z wierzchu wieży.
Szelest po krzakach. Czy ptak pierzchnął z gniazda?
Coś majaczeje[3], coś po drodze bieży.
Tfu! W imie oyca.... To tumany diable.
Po cieniach nocy wszystko się rozsiało.
Kozak opatrzył janczarkę[4] i szablę,
I dawną drogą chodził dalej śmiało.
3.
W świetle księżyca, co wyjrzy czasami,
Mignął ktoś bielą; i zagasł tam w krzaku:
I śpiew dziewiczy przeleciał z wiatrami;
Ten śpiew, znajomy, budzi dreszcz w kozaku.
Alboż to dziwno że słowa dziewczyny
(Poznać ją można po jej miłej nucie),
W burzliwem sercu syna Ukrainy,
Ocknęły nagle burzliwe uczucie.
Oho! już niema kozaka u wzgórza.
A księżyc znowu mgłami się zachmurza;
I noc mokremi tumanami bije,
I szubienica skrzypi, i pies wyje,
I po rozdrożu igrają bałwany,
I wicher, z jękiem, dmie w zamkowe ściany.
Luba puszczyka siedzi naperzona[5].
W szczelinie wieży dawno jęczy ona:
Że miesiąc ściemniał, wiatry na nię wyły,
I na tak długo odleciał jej miły. Wszak-to lot jego usłyszała w górze?
Nie; to dziewczyna przechodzi pod wieżę,
Błądzącą ręką za mury się bierze,
Plątane nogi pośród nocy stawia.
— «Czyś tu, Nebabo?» scichutka przemawia.
— «Tu, tu, Orliko!» szepnął głos przy murze.
— «O jakżem rada żem wreszcie przy tobie!»
Głośniej i śmielej dziewczyna wyrzekła.
«Jakże tu ciemno, jak straszno! jak w grobie.
«Chętniebym jednak, za każdą zręcznością,
«I do samego uciekała piekła
«Przed tego Lacha obrzydłą miłością.
«Jakże tu wietrzno, i straszno, i ciemno!
«Ale mnie dobrze skoro jesteś ze mną!»
Kozak, tymczasem, uchylił swej burki,
I, utuloną, do boku przycisnął;
Bo przykry wicher pośród murów świsnął,
I mgliste jęły podnosić się chmurki.
5.
Resztę rozmowy utaja milczenie.
A i na wieży miłe posiedzenie
Gdy rozkochane zlecą się puszczyki. puszczyk pierwszy.
Skąd ci ten pospiech i wesołe krzyki? puszczyk drugi. Patrzaj-no, patrzaj, miluchna, Oczkiem żywem jak blask próchna;
Patrz-no i śmiej się: bo twe śmiechy miłe Jak tej matki wrzask przestrachu
Którą niedawno ostrzegałem, z dachu,
Że chory jej pieszczoszek zalegnie mogiłę:
Jak diabli przy wisielcu snują się orszakiem.
Co oni wyrabiają z tym biednym kozakiem! Cha, cha, cha! Ten, zmaczanym snopem trzciny,
Jak na wszystkie strony macha, Jakie grube mgły rozsiéwa; A ten obudza wiatry dębiny, Jak biega wkoło, gałęziami smaga; A ów mu pomaga,
Jak skrzypi szubienicą! Aż prawie wyrywa. puszczyk pierwszy. Coż to znaczy? puszczyk drugi.
Czekaj! widzisz, pod krzakiem coś białe majaczy.
To kochanka kozaka, widzić go przychodzi; I kozak wie o niej, lecz go diabeł zwodzi; Co tu kobiecych snuje się postaci, Głosów podobnych co tu z każdey strony! Patrz! posłyszał ją, ujrzał, bieży rozpędzony, I z oka traci! Cha, cha, cha! puszczyk pierwszy. Coż to znaczy? puszczyk drugi. A tam znowu, na górze, patrz! jezdziec majaczy:
Podjeżdża ku szubienicy; Szyldwach do rusznicy; Krzemień klasnął, proch wybuchnął, Diabeł dmuchnął, Wszystko z wiatrem uleciało; A przed oczami szyldwacha Pożółciało, pociemniało,
I tysiąc jezdnych dokoła majaczy! Cha, cha, cha! puszczyk pierwszy. Coż to znaczy? puszczyk drugi.
Aha! już Kozak znalazł dziewicę. Jezdziec pod szubienicę.
Patrz! trup się urwał; patrz, wisi drugi! Diabeł skory do posługi. W jakiej się pysze Wesoły diabeł kołysze, Jak zabawia towarzysze! Jakie skoki, jakie śmiéchy! Cha-cha! chy-chy!
puszczyk pierwszy. Coż to znaczy? puszczyk drugi.
Patrz! jezdziec ukradł trupa i pędzi przez błonia, Aż mgła wstaje z konia; Już ledwie, ledwie majaczy! puszczyk pierwszy. Coż to znaczy? puszczyk drugi. Otumanili[6] kozaka. Poziera z pod krzaka:
I szubienica stoi, i diabeł się chwieje; Kozak spokojny, a diabeł się śmieje! puszczyk pierwszy.
Coż się stanie z wisielcem jak kogut zapieje? puszczyk drugi. Parą się rozwieje. puszczyk pierwszy.
A jak trupa nieznajdzie, co szyldwacha spotka?
puszczyk drugi. Zmienić diabła raczy. puszczyk pierwszy. Coż to wszystko znaczy? puszczyk drugi. Szatańska pustotka: Cha, cha, cha!
Szyldwach trupa nieustrzegł, powieszą szyldwacha.
6.
A tam u dołu jakie słychać gwary?
To słodkie słowa rozkochanej pary.
— « Coż on ci prawił, moje ty kochanie,
« Kiedym was dzisiaj zeszedł niespodzianie? »
Pytał Nebaba. — « Jego piosnka stara,
« Tak, że już teraz i niezważam na nią:
« Jaka szczęśliwa byłaby z nas para,
« Jak znakomitą zostałabym panią
« Gdybym zechciała zostać rządcy żoną.
« Prawił jak dziecku. Szczególne gadanie!
« Jakby mię wkoło szanowano, czczono;
« Potem dwór jaki, a jakie ubranie!
« Ze, z resztą, w szczęściu niemogę być takiem
« Choćby z najpierwszym złączona kozakiem.»
— « I ty go słuchasz, kochana Orliko?»
Przerwał Nebaba; a nagłe przerwanie
Dosyć odkrywa, jak wzmianka o panie
O serce jego odbija się dziko.
« Lepiej byłoby niesłuchać, Orliko!
« Jednak ty kochasz tylko mnie samego?»
Tak wrzące, nagłe były słowa jego,
Że między niemi dosyć czasu minie
Nim na odpowiedź zbierze się dziewczynie:
— « Ach! tybyś może mniej uwierzył mowie.
« Czy ciebie kocham, niechaj ci to powie!»
I pocałunek płonącej miłości
Złożyła, w ogniu, na usta zazdrości.
— « Orliko, słuchaj: niech go niebo strzeże
« Kogo postawi piekło między nami!
« Jutro, dziś jeszcze!.. Widzisz o-te wieże
« Widzisz, Orliko, ten bór za wodami?...
« A czyliż darmo i ja noszę szablę?
« Jeźli podszepty uwiodą go diable,
« Orliko, słuchay, i Bóg nieustrzeże!»
I dla uniesień dzikich przyświadczenia,
W dziewicze usta zionął takie żary
Jakiemi, drzewo wypala, dłoń mary
Kiedy niewierny przeczy jej zjawienia.
A chociaż ogniem grały jego żyły,
Usta pałały i oczy iskrzyły;
Pozór krwi zimnej w głosie swoim chowa,
I te do pierwszych dodał jeszcze słowa:
« Takie jak czujesz niezgasną upały!
« Niechże się teraz dotknie ich zuchwały!
« To pieczęć klątwy na skarbach twej twarzy!
« A kto je ruszy piekło go oparzy!»
Nagle się dziwnie zaśmiały puszczyki:
Pieszczone cieniem, stworzenia te rade
Słyszyć wyroki co niosą zagładę.
A strach się w sercu obudził Orliki.
I północ w dzwony zegaru uderzy,
I kochankowie poszli gdzie sen woła.
I wszystko cicho u drzymiącej wieży,
I wszystko cicho pod zamkiem dokoła.
Chyba niekiedy puszczyk zachychocze,
Że syny piekła, do pustot ochocze,
To echo zamku draźnią swym tupotem,
To znowu, zęby wyiskrzywszy smocze,
Błądzące ognie udają nad błotem.
Gwiazdo, świetna, wesoła, jak anioł młodości!
Gdy, na złotym promieniu, wiedziesz z sobą lato,
Jak jej nadzieja, wtedy, spoczywasz w ciemności.
Dzisiaj, mglistą jesieni osłoniona szatą,
Jakże tęsknie opuszczasz niebo Ukrainy,
Gdzie wszystko jest pięknością niewinnej dziewczyny
Gdzie powietrze, pogodne jak blask jej oblicza,
Czaruje, w swych powiewach, urokiem jej tchnienia;
Gdzie wody odbijają światło jej spojrzenia;
Gdzie pagórki ponętne jak jej pierś dziewicza;
Gdzie wietrzyk harmonïą pieśni jej powiewa,
Gdzie kwiaty płeć jej mają, a jej świeżość drzewa!
Czemuż, o smutna gwiazdo, w zachodzie jesieni,
Jak konające oko, twój się okrąg mieni?
Ponury jest twój zachód, i wschód twój ponury,
Kiedy się w chmurę kładziesz, kiedy wstajesz z chmury!
Pod rosą, co się dzisiaj promieni tak świetnie,
Jutro, przed ranem jeszcze, ten kwiatek zakrzepnie,
Jak śród zdrajczej pieszczoty, piękność uwiedziona;
Ten listek, taki świeży, żalu niewyszepnie
Gdy z rodzinnej gałązki wiater go odetnie,
I, na wywiędłej braci, jeszcze dzisiaj skona!
Żegnam cię więc, o gwiazdo, przed smutnym noclegiem:
Jękiem listka co głuchnie nad ogłuchłym brzegiem;
Wielkim hymnem żorawi co ciągną ku morzu;
Rykiem trzody co rzuca jałowe pastwiska;
Głuchym szumem co stęka w zmartwiałych wód łożu;
Konającym promieniem co z rosy połyska,
Gdy, raz ostatni, drzącą, zimny wicher ściska!
8.
Otoż i księżyc, z pod światów posady,
Jak cień zmarłego słońca, wyszedł blady!
Żyjącym ogniem igra Dniepru fala;
Urwistych brzegów zabielały piaski;
Jak cienie chmurek, majaczą wkrąg laski:
Lecz, z przeciwnego dnieprowego brzega,
Jak nawałnica, gdy się na świat zwala,
Grożąca ciemność czarny bór zalega:
A tylko, czasem, między jego cieniem,
A tylko, czasem, nad jego sklepieniem,
Jak płomyk błędny, światło jakieś błyska,
I jaśniej buchnie łuno[7] od ogniska.
9.
Gdy ziemia usnie, księżyc wartę trzyma,
I nocne wiatry oblatują ciszę,
I sen ciemięzcy czujność ukołysze;
Bezpieczna wtedy, pod jego oczyma,
Ochoczą młodzież radość przywoływa
Gdzie na nię czeka swoboda szczęśliwa! Poniżej miasta, po nad brzegiem, dołem,
Sędziwe lipy, Dniepru wód strażnice,
Stoją poważnie, z płowiejącym czołem:
Tam się na huczne schodzą wieczornice
Rześcy parobcy i hoże dziewice.
A gdy, nad jasnym sinych wód rozlewem,
I brzeg zasiędą i uwieńczą wzgórki,
I wiatry Dniepru poślą z cichym spiewem,
I wnet uderzą w piszczałki, bandurki,
Wierzysz natenczas że to czarów siła
Zaklętą ucztę w nocy wyprawiła.
10.
Lecz niech piszczałki i bandurki dzwonią,
Niechaj się płocho rozkochani gonią,
Niech ziemia tentni gdy taniec zakręca
Z lekszej młodzieży uplecione koło,
......................................................
..............................................[8]
Tam pod drzewami posiedzenie cichsze,
Tam skłonne serca i kielich godowy
Kupią płci obie na ważne rozmowy:
Tam, nieszczęśliwy znikły we złym wichrze;
Czerwony upior, co, północną chwilą,
Krew sennych dzieci wydaja z odźwiérka[9];
Widma, oczami wartowana tylą,
Co rosę z kwiatów na śmietanę cyrka[10];
Jęcząca w górze nieochrzczona dusza;
Latawiec, gwiazda co kobiet wysusza[11]; —
Litość i trwogę budzą naprzemiany.
11.
Cyt!« Ho-hop, ho-hop!» odgłos smutny, znany[12],
Smutny jak odgłos sowy pośród cienia,
Coraz wyraźniej, coraz bliżej woła.
« Topielec Ksenia! ach, topielec Ksenia
« Zbliża się do nas!» wołano dokoła.
Razem ustały i tańce i śpiewy:
Ciasnym okręgiem skupiły się dziewy,
Wzrok niespokojny zwrócili parobcy
W stronę skąd słychać głos ten ziemi obcy.
« Ho-hop, Nebabo! ho-hop, atamanie!»
Bliżej i bliżej i bliżej hukanie.
Aż oto razem i straszydło stanie!
Jakby skrzydłami pijanych szatanów,
Śród takich leci konwulsyjnych tanów.
Postać szkieleta, dzikość ma w spojrzeniu;
Łachmanów strzępy wiszą po odzieniu;
W wywiędłe kwiaty, w wypłowiałe wstęgi
Utkała gęsto warkocz skołtuniony:
Gwizdnęła, klasła, i, z wietrznemi kręgi,
Nagle we wszystkie rzuciła się strony.
« Ho-hop, Nebabo! ho-hop, atamanie!»
A jaki wkoło strach i pomieszanie.
Gdzie tylko zwróci, gdzie się tylko zbliża,
Jak przed szatanem, robią znaki krzyża;
Bo choć diablica ma postać człowieka,
Jednak od krzyża ze wstrętem ucieka.
I gnać ją trzeba, bo mu nie najlepiéj
Z kim ona blisko, przy kim się uczepi.
« Ho-hop, Nebabo!» dokoła huknęła,
I jak tu spadła tak stąd i zniknęła.
12.
Już-to zamkowi lękać się potrzeba,
Gdy ją zesłało, ciężkiej kary nieba.
Dziwna istota! co, z pewnego czasu,
Ciągle przebiega miasto, z końca w koniec,
Z hukiem wędrowca gdy błądzi śród lasu.
Kto wie czyli to nie złej wróżby goniec?
Bo cera u niej od śmiertelnej bledsza;
Jak myśl rozpaczy, tak się zjawia, znika;
Dziwna jej żywość, jak radość puszczyka;
Głos jak psa wycie kiedy trupy zwietrza.
« Niech Bóg odwróci diablicę przebrzydłą!
« Niech Bóg ustrzeże od niej atamana!»
Przebąkiwała drużyna zmieszana,
Zmieszana jeszcze choć znikło straszydło.
13.
Gdzież jest ataman, że, w gronie mołojców,
Na wieczornice dotąd nieprzybywa?
Gdzie jest ataman? każdy zapytywa.
Ataman: stary w kole starych ojców;
Jak sam pan polski, przed panem tak hardy;
Prędki jak połysk co biegnie żelazem,
Lecz, w swojej zemscie, jak żelazo twardy;
Czczony od swoich zarówno z obrazem:
Duszą jest dziewcząt i wieczornic razem!
Ten czarny wąsik, co w drobnym pierścieniu,
Nad różowemi ustami się zwija;
Ten wzrok, co przy brwiach ciemnych tak odbija
Jak blask południa przy północy cieniu;
Ten kształt postawy, co, burką opięty,
Tak się wydaje w wspaniałym pochodzie
Jak maszt bajdaku[13], gdy żagiel rozdęty
Mknie go z wiatrami po dnieprowej wodzie.
Szczęśliwa którą zaczepi uprzejmie;
Szczęśliwsza którą uściskiem obejmie;
Szczęśliwsza jeszcze, najszczęśliwsza w świecie,
Czyją wstążeczkę w sełedec[14] zaplecie!
14.
Gdzież jest, co robi ataman Nebaba,
Pierwszy z kozaków starosty nadwornych?
Siedzi on, cichy, w ciemnościach wieczornych,
Gdzie wrzawa miasta dolatuje słaba.
Gdzie, na dnie jaru, ścian zamkowych spodem,
Cicha krynica drzymie pod osiką, —
Tam przyszedł czekać, jeszcze przed zachodem,
Jak się umówił ze swoją Orliką.
Jakkolwiek sercem unosisz się dzikiem,
Wlecze cię miłość piękną rzęsą jedną,
Jednem westchnieniem, jednym ocz promykiem.
Już słońce zaszło, zmierzchłe nieba bledną,
Ziemia ciemnieje, a Orliki niéma.
A zakochany, w oku, w uchu wszystek,
Tak wokrąg strzela okiem i uszyma,
Czy wiatr przeleci, czy upadnie listek.
Kochane widmo marzy jego dusza!
I wiatr przelata, i liść się przerusza,
Orliki jednak jak niema tak niéma.
Już, po sto razy, wzrokiem wypatrzonym,
Witał wstające nad wzgórzem obłoki;
Już, po sto razy, rozeznał jej kroki
W bliskiego zamku zgiełku przytłumionym:
I zawsze błądził; aż, błądząc wokoło,
Nad ciche źródło schylił ciemne czoło.
I tak głęboko myśli w niem zanurzy
Jakby w zwierciedle serca swego burzy.
A tam błękity maluje odbicie,
I obraz jego w odbitym błękicie,
Jakby go ręka stworzyła malarza.
Łuno tam słońca w zachodzie się mieni;
Obłędnym blaskiem gasnących płomieni,
Mierzchnące nieba gasi to rozżarza.
A kochankowi tak czas jakoś idzie,
Jakby się patrzył na lubą we wstydzie.
W górze, liść zwiędły nagiej osiczyny,
Sam na gałęzi, posępnie szeleści;
Tak, odumarły od lubej rodziny,
Sędziwy ojciec, bez pociech, w boleści,
Podobnie zwiędły, samotny podobnie,
Do grobu dziatek utęsknia żałobnie.
Gęściejszym zmierzchem już się niebo mroczy,
Mroczy się niebo i na dnie przezroczy:
W bledszym zachodzie, zorza zaigrała;
I, przez gałęzie bezlistnej osiki,
Zadrzały w wodzie żywe jej promyki:
Ach, jakie żywe! to oko Orliki!
Otoż się jawi i postać jej cała:
Widzi jak, z góry, krok przyspiesza skory;
A od pospiechu lica żywiej płoną,
A od radości częściej bije łono,
A od powiewu, co plącze kędziory,
I kraśne wstęgi po plecach rozwija,
Z cienkiego stroju stan smukły przebija.
Już staje obok, już ją oto ściska:
Aż nagle zorza chowa się w obłoku;
Widmo zniknęło, ciemność na dnie stoku:
I, o wiek cały, szczęśliwość tak bliska!
A u kozaka taka myśl ponura
Jakby mu w duszy osiadła ta chmura.
Niewie dla czego. Odsunął się w stronę;
Oparł na ręku czoło zamyślone;
Znowu się rzucił, jakby w nagłym gniewie,
I razem ostygł: czemu wszystko? niewie.
A potem dobył kinżału z zapasa,
Obracał w ręku, igrał z blaskiem jego,
Probował ostrza: niewiedzieć dlaczego.
I tu ofiarę zwietrzył nos szatański!
Poznał ataman, po przelocie, ptaszka;
Aże mieć z diabłem sprawę nie igraszka,
Trzeba tu uwieśdź tę szatańską córkę.
Więc się przeżegnał, obwinął się w burkę,
I, przyczajony, czekał pod osiką,
Aż się wykrzyczy i dalej pomacha
Lucyferowa opętana swacha[15],
W diabelskim tańcu, z diabelską muzyką.
« Ho-hop, Nebabo!» a ona dokoła,
« Ho-hop, Nebabo!» a ona go woła.
A okiem błyska i martwo, i sino;
Tak krople siarki z wolnym ogniem płyną. Masz pułk szatanów, jeszcze ich miej tyle,
Wytropić jego niejesteś ty w sile!
Kiedy więc długo hukała, klaskała,
Z hukiem i klaskiem dalej poleciała.
Uniknął przecie strasznego widzenia:
Lecz trwożne serce niedobrze coś wróży;
Orliki niema, a wabiła Ksenia.
Wszystko niedobrze: nie czas myślić dłużéj,
I dłużej czekać; bo, hasłem wiadomem,
Z zamkowych ganków trąba się ozwała,
I strzał wieczorny zamkowego działa
Zatrząsł Kaniowa okolice gromem.
16.
Czy się spodziewać starosty[16] przybycia?
Czyli patrona pana rządcy święto?
Że tak zamkową salę wyprzątnięto;
Stół ustrojono w kosztowne nakrycia,
Jasnem go srebrem suto zastawiono;
A, tak jak wielka, przez stołową salę,
To na zwierciadłach, to w rzniętym krysztale,
Jarzące światła rzęsnym blaskiem płoną.
I sam pan rządca, wieczorem, przebrany
W nową czamarę, w pas złotem kapiący,
Rozkazał: aby strojono torbany,
By czystą odzież oblekli służący,
Hojną wieczerzą by zastawić stoły,
Odeprzeć lochy warowne żelazem,
Wytoczyć na dwór kilka beczek razem, —
Aby ten wieczór wszystkim był wesoły.
17.
Lecz na cóż tutaj długie tajemnice?
Młoda Orlika już jest rządcy żoną.
Tylko-co ślubne światła pogaszono,
I ksiądz zdjął stułę, i zamknął kaplicę.
Wszyscy się dziwią nad skrytym powodem
Tak pospiesznego tego rządcy czynu,
Choć dobrze znana jego miłość stała,
Ale Orlika! to-to dziw dla gminu!
Co jeszcze dzisiaj przed słońca zachodem,
Niż zostać Polką umrzećby wolała.... Za godzin kilka, nad samym wieczorem,
Wysławszy służbę surowym rozkazem,
Został się rządca sam z Orliką razem,
I coś poważnym zaczął rozhoworem.
Prędko i przykro wrzasnął głos Orliki,
Jakby nagłego przestrachu wrzask dziki.
Rządca wciąż mówił; dziewczyna milczała.
Ucichł; dziewczyna znowu zaszlochała:
I słychać było, długo, nieprzerwanie,
Mieszane ciągle jej słowa i łkanie,
I, wzdłuż komnaty, poważne stąpanie.
I znowu potem groźna rządcy mowa,
Jak huk stłumiony, rozległa się wnętrzem:
Prędzej urywał, prędzej chwytał słowa;
I ucichł, jakby odpowiedzi czeka:
A gdy dziewczyna, widać, ją przewleka,
Uderzył krokiem o podłogę prędszym,
I chciał wyjśdź pewnie, bo klamka zabrzękła;
A tu Orlika, jak przebita, jękła.
Musi być zadość srogiemu żądaniu;
Bo wrócił nazad, i, jak najłagodniej,
Tulił ją długo w ciągłem jej szlochaniu,
I z taką dumą, tak rad, wyszedł od niej!
Chłopak co spieszył na zamek z torbanem
Tak, koło okien przystrojonej sali,
Ciemno, otwarcie, mówił z atamanem;
Mówił jak wiedział, jak mu nagadali.
Jeźli są słowa że, jak gromu ciosy,
Niosą śmierć nagłą w najczerstwiejsze zdrowie;
Czuł je Nebaba w tej chłopaka mowie.
Jak szatan zgrozy najeża mu włosy!
Jak, we mgle żółtej, wzrok jego słupieje!
Niby dłoń śmierci za serce chwyciła,
Taki po ciele zimny pot się leje,
A lodem zda się stygnąć każda żyła.
Usta mu drgają, kolano przyklęka,
Tylko się, wierna, za nóż chwyta ręka.
19.
Śród gwarów tłumnych, śród blasku powodzi,
Widać po ruchu tych cieni tysiąca,
Które maluje ściana pałająca,
Że już do sali weszli państwo młodzi.
Po skręcie służby, po dźwięku talerzy,
Widać że młodzi siedli do wieczerzy.
A teraz w kolej puszczono puhary;
Bo tak powstali z miejsca godowniki,
I tak zabrzmiały wiwatne okrzyki,
Aż echem wieków dzwoni zamek stary.
Ucichło troche; teraz, naprzemiany,
Z wesołym śpiewem, słychać teorbany.
20.
I nad dnieprowych sinym wód rozlewem
Igrają wiatry ze dźwiękiem i spiewem.
W kolejne czarki napój się rozléwa;
Snują się kołem rozpląsane grona,
Aż ziemia, z głębi, ciężko przyhukiwa,
Jak zadyszana poważna matrona.
Ataman spieszy, burką obwinięty,
Jak cień obłoku gnany od wietrzyka;
Minął już ulic spadzistych zakręty,
Teraz przez tłumy, brzegiem się przemyka.
Ni go bandurki, co brzęczą do skoku,
Ani miłośne dumy zatrzymają;
Z wiatrem u uszu, z ponurością w oku,
Między ciekawą przemyka się zgrają.
Czy-to cień jego po rzece żegluje?
Że, mimo częstych, wikłanych obrotów,
Tak nieodstępnie kozaka pilnuje
Jakby co chwila u brzegu być gotów.
To pianę wirów gwałtowniej roztrąca,
To igra wolniej w odbiciu miesiąca,
To znow, spokojnie, na falach się wiesza;
W prawy bok, w lewy, wprzód, wtył drogę miesza:
A pierś się jego nieozwie piosenką;
Scicha brzmi wiosło i pluska czołenko.
Z pomiędzy nurtów, co miesiącem świécą,
Tak się, w nierównym polocie, wydaje
Jak cień jastrzębia gdy, nad okolicą,
Krąży, za łupem, przez podniebne kraje.
22.
Kozak w pochodzie razem się zatrzyma;
Nadstawi ucho i strzeli oczyma:
Za nim-to, za nim, złowrogie klaskanie!
Więc razem w miejscu wstrzyma się i stanie.
I rzecze scicha: « Ha! szatańskie plemie,
« Raz ty ostatni straszysz żywą ziemię!
« Próżno przeklęci piekłem ciebie zbroją,
« Skoro do skroni przyłożę pięść moją;
« Chociażby wszyscy grozili wleźć we mnie,
« Już ja się ciebie niedotknę daremnie!
« Zaraz tu razem i z tobą ulecą;
« Tylko chodź bliżej, tylko bliżej nieco!»
Otoż i marsem błysk oczu przymracza,
Szyderskim śmiechem słodzi twarz surową;
A tu, tymczasem, burkę precz odtacza,
I odwiedzioną trzyma pięść gotową.
23.
Wesele Kseni musi być niemałe,
Że, obleciawszy wokrąg miasto całe,
Znajduje wreszcie co tak długo szuka;
Wesele Kseni musi być niemałe,
Bo raźniej skacze, bo donośniej huka;
I, kłami piekła, dłonie larwy klaszczą,
I oczy larwy skrzą się piekła paszczą.
Jakże być wielkie musi jej wesele,
Że bardziej zbliża krok i tak już bliski:
Wszakże mu ona gotuje uściski:
Widać w jej ruchach, widać to w jej oku.
Kozak na wszystko odważa się śmiele;
Niezmruży powiek, niecofnie się w kroku.
Już, opętana, w konwulsyjnym rzucie,
Ma w jego ustach złożyć ust swych czucie;
Już chwyta szyję dłońmi wywiędłemi;
Już..., i, omdlała, leży już na ziemi....
Tylko, pod pięścią, skronie zachrupały,
A na oblicze zdroje krwi buchały.
« Ho-hop, szatanie! Bierz teraz co twoje!»
Mruknął ataman, i szedł w drogę swoję.
24.
« Tam, tam! gdzie widać ognie pod tą puszczą.
« Do niej się kieruj; zawsze, zawsze do niéj!
« Tylko niech prędzej twoje wiosło goni,
« Tylko niech ciszej wody przy nas pluszczą.
« Przeprawa trudna, a drogi czas krótki.
« Ciszej, a prędzej!» Tak kozak ostrzega
Kiedy u brzegu wstępował do łódki,
Kiedy pospiesznie odbijał od brzega.
Woda dnieprowa poważnie się toczy,
Częstym całunkiem o pierś łódki pluska;
Na niespokojnej, na drzącej przezroczy,
Łamie się księżyc jak ognista łuska.
Za lotnym dębem drobne wiry gonią;
Nadbrzeżne echa dźwiękiem wiosła dzwonią,
Jakby na zbiegłych żeglarzy wołały.
Szybko, za nimi, cofa się brzeg cały:
Głuszej ich wrzawa dolata Kaniowa,
Częściej po jarach światełko się chowa.
Już i szum puszczy zawiał im donośnie.
Coż to, za nimi, coraz bardziej rośnie,
Im bardziej, z brzegiem, umykają góry?
Zamek-to rośnie; zna go wzrok ponury,
Co jeszcze z łódki popatrzył ku niemu.
25.
O, jak wspaniale, za nocy zasłoną,
Jak rzęsnem światłem okna jego płoną!
« Niech sobie płoną, niech i rzęśniej płoną!
« Jak mnie dziś, jutro przyjdzie ciemno jemu!
« Jutro, pojutrze zaświta inaczéj!
« Biedny kto mojej zapragnął rozpaczy! »
Aż mu się piekłem krew zajęła cała,
Aż mu się czapka od włosów podniosła,
Od jego dreszczu aż się łodź zachwiała,
Aż się obejrzał rybak co u wiosła, —
Kiedy te myśli, jak piekła zarzewie,
Przeszły piorunem przez Nebaby głowę,
A to gdy światła obaczył zamkowe.
Już gniew ostyga w kipiącym przelewie:
Ale, jak piekieł mieszkańca zjawienie,
Choć zniknie, długo powietrze zaraża,
Tak, choć przelotne, gniewu uniesienie
Gorzkiem jątrzeniem długo myśl rozraża.
« Lepiejby było, moja pani miła,
« Sto razy lepiej, jakem ci kochankiem!
« Abyś, lat tysiąc, czerepianym[17] dzbankiem,
« Tę wodę z rzeki dla siebie nosiła;
« Lepiejby było, dla twej jasnej doli,
« W grubej siermiędze, z nieochajnym chłopem,
« O głodzie, chłodzie, pracując w niewoli,
« Krwią się rozpływać nad nieswoim snopem, —
« A potem płakać, pod skopconym daszkiem,
« Rano i wieczór, że twe białe ciało,
« Od mrozu, skwaru, do krwi popadało:
« Niż, będąc tobą, pobracić się z Laszkiem,
« Niż przespać jednę noc pod adamaszkiem!» Plusnęły o brzeg rozpędzone wały,
Daleko na przód chyża wbiegła łódka;
Prędko kozaka dumy się przerwały,
Prędko mu przeszła rozkosz zemsty krótka.
Szkoda! bo wiele niosły mu ulżenia:
Jęk, rozwaliny, trupy, krew, pożary,
Są-to własności jak zemsty tak chwały,
Że najzgubniejsze, najdziksze marzenia
W cnoty i szczęścia powaby ustroją;
Tak, gdy chcą uwieśdź, kuszące nas mary
Światłem aniołów barwią szpetność swoją.
SPAŁ świat głęboko, nocą otulony.
Obchodząc wartą ciemne człeka gniazdo,
W milczącej cześci, szła gwiazda za gwiazdą;
Niebo przez chmurne patrzało zasłony:
Ucichły hasła, łańcuchy drzymały;
Jak martwe widmo, milczał zamek biały.
I młoda para, w małżeńskiej komnacie,
Na łożu pysznem, na snu majestacie,
Spoczęła mile śród puchów zatopu
Osłonionego w drogie adamaszki,
Co, fałdowane, śród wiatru igraszki,
Spływały nadół ze złotego stropu.
Ucichło wszystko pod zamku sklepieniem;
Chyba sen tęskny ozwie się westchnieniem,
I wiatr, wysłany od nocy szyldwachem,
Smutnem jej hasłem zawyje pod gmachem.
A potem wokrąg milczenie nanowo;
Tylko, łagodnie, brzęk miły i głuchy,
Jakim powietrzne igrające duchy
Noc ożywiają, gra w ciszę zamkową.
2.
Któż-to zatętniał, stuknienież-to czyje
Dało się słyszeć za drzwiami komnaty?
Nie pierś-to lubej żądnem sercem bije,
Lecz goniec puka, od granicznej czaty.
Dyszy pośpiechem, lica trwogą blade.
« Wstań, panie rządco, ciepłe porzuć łoże:
« Złe ci nowiny w tej chwili przywożę;
« Wstań, i posłuchaj, i weź jaką radę.
« Oto nadbrzeżne słyszały dziś straże,
« Jak się po Dnieprze pluskały nie kaczki,
« Jak coś nie ptakiem tłukło się w czaharze[18]:
« Wyraźnie obóz przeprawiał się Szwaczki[19],
« Co aż dotychczas cicho stał za wodą.
« Niechże się kokosz wywija przed szkodą,
« Kiedy ją oczy jastrzębia obwiodą.
« Zamek choć mocny, lecz osada mała
« Aby przed silnym szturmem się ostała,
« Zwłaszcza gdy razem przyjdzie bronić miasta;
« Chociaż i w mieście złego coś wyrasta,
« Bo już gotuią i kosy i noże:
« A nawet w zamku kto wie co być może?
« Zaradzić złemu jak się tylko zjawia,
« Leć do starosty[20]: on, śród Bohusławia,
« Poi gromady, rozstrzeliwa baby;
« Niechaj tu przyśle posiłek choć słaby.
« Leć nim rozświta, nim się zamek dowié;
« A my tu będziem na wszystko gotowi.»
3.
Nie mylne wieści, nie fałszywe trwogi:
Szwaczki-to obóz, nie w dobrym zamiarze,
Pluskał po Dnieprze, tłukł się po czaharze.
Gdzie, w ciasnym łożu skręconej odnogi,
Wrzący nurt Rosi i błyska i pluszcze,
A wiatr pobrzeżną oszczekiwa puszczę,
A w niej gwar dziki klekoce ponuro,
A mgła kłębata, co ciemnieje górą
Nad jej sklepieniem, wkrąg się już rozwlekła, —
Jakby tam anioł śmierci i zagłady
Warzył, dla ziemi, nad płomieniem piekła,
Wszystkie domowych zaburzeń szkarady, —
Niedarmo czujne pałają ogniska,
I jacyś zbrojni leżą u płomieni,
Gdy wieńce borów zrywa wiatr jesieni,
A śrzon sędziwy na darniach połyska.
Choć leżyć oni zdają się spokojnie,
Ach, krwi-to dzieci, i myślą o wojnie!
Noże u pasów, ich czoła w kołpakach;
Dłonie na nożach, choć oczy usnięte,
Do pik utkwionych rumaki przypięte,
A, dniem i nocą, siodła na rumakach.
4.
A jeden kozak, na ustawnej straży,
Niezgasły ogień, czasami, rozżarzy,
I na swą pikę wspiera się bezwładnie.
Słucha i patrzy. Nic, w tym puszczy mroku,
Nieujdzie jego ni ucha, ni wzroku:
Niech strzępek śrzonu na uschły liść padnie,
Niechaj ptak klaśnie gałęzią zdaleka,
Niech pies w dalekim futorze[21] zaszczeka, —
Już on to schwycił w gwarnym borów szumie,
I, pochwycone, wnet rozróżnić umie.
I znowu oko zwrócił do ogniska,
I znowu piką poprawił płomienia:
Kłębią się dymy, czerwony żar pryska,
Rośnie wał ognia, noc się zarumienia.
Pośród bijącej krwawej łuna fali,
Jak mgliste duchy, cienie drzew się kładą.
Dalej noc czarna; tylko, w ciemnej dali,
Jakby zaklętą rozsiany gromadą,
Bezwładny obóz groźnym snem usypia:
Tam się błysk stosu ostrza piki czépia;
Tu wpół-dobyty nóż, czasem, zabłyska, —
Jak rozdraźnionej gadziny oczyska.
Gdzieniegdzie znowu z pod burki kosmatej,
Sen niespokojny wychylił pół twarzy,
I przez sen widać, co każda z nich marzy,
To z brwiów marszczonych, to z wargi wąsatej:
Na tej śmiech dziki, klnące słowa na tej.
A tam, przyjaciel, i wierny, choć panu,
Koń, ułożony tuż pod pana bokiem,
Strzeli niekiedy przebudzonem okiem,
......................................................[22]
W samej cichości, obraz niespokojny
Nadzieją mordów kołysanej wojny.
5.
Tam, gdzie dąb grubszy i stos pełniej płonie,
Dwoch tam usiadło; a przy nich dwa konie.
Po tym wytwornym atamańskim stroju,
Co, drogiem złotem, czasami, odbłyska
Nagłe, nierówne spojrzenie ogniska;
Po tej postaci złożonej do boju;
Po wąsie, w czarne puszczonym pokręty;
Po dumie czoła, po oblicza krasie; —
Mściwy Nebaba zaraz poznać da się.
W milczeniu, siedział, burką wpół-opięty;
Spokojnie trzymał lewicę za pasem,
I głownię noża pogłaskiwał czasem.
« Nożu mój, nożu! błyskasz do mnie próżno,
« I próżno, widzę, naostrzyłem ciebie;
« Inni swój snopek w naszem polu użną,
« Nim pospieszymy z tobą ku potrzebie:
« I wprzód rdza ciebie, wprzód ja siebie strawię,
« Niżeli, w męskiej z niewiarą przeprawie,
« Ducha radością, ciebie krwią opławię!»
Tak mówił kozak, potrząsając głową;
I, z nocnej rosy, otarł noża ostrze:
Ale wejrzenie nagłe, od słów prostsze,
Wydaje komu przyciął tą przemową.
6.
Naprzeciw niego, jak odblask poczwarny
W chropawem lustrze, siedział kozak drugi:
Na pierś obrosłą zwieszał się wąs długi,
Całe pół twarzy ściągał mu szram czarny;
A chociaż czoło starością bielało,
Młody rumieniec zalewał twarz całą;
A, choć ogniste, ledwo iskrzy oko, —
W zatyłej twarzy tak siedzi głęboko.
To Szwaczka. Pierwszy śród mieszczan Kaniowa:
Choć często, w ucztach, kręci mu się głowa,
I ciałem ciężki, i wiek długi liczy,
Ale ma piętno rozbojów na Siczy,
Ale od Lachów, z dumy, obrzydzony,
I dumy Lachów zwie się wrogiem śmiele;
Więc chętnie stanął na powstańców czele,
I atamanem chętnie okrzykniony.
Zdaje się jednak, że (czy brak zapału,
Czy że kielichem zbytnie się rozgrzéwa)
Więcej, niżeli przystoi, spoczywa;
A tu kozactwo zraża się pomału:
Częściej i głośniej słychać między tłokiem:
« Czemu nieidzie w zamek co pod bokiem?
« Czemu gdy, świeżo, z Żelizniakiem Gonta
« Zawieśdź hulankę uspieli tak rączo, —
« On tylko, gnuśny, myślą się zaprząta,
« Złączyć się z nimi? Czemuż się niełączą?»
I nic niewiedzieć; korzyść badań zwykła:
Bo, przez natrętne naglony pytanie,
Jak zacznie szukać mowy w pełnym dzbanie,
Usnie wprzód z tajnią nim język wywikła.
7.
Niewiele tknął się Nebaby żałobą,
Bo już nadpity dzbanek miał przed sobą:
Jak nie swojemi popatrzył oczami,
Poważnym śmiechem kilka razy chrząknął;
Uderzył w ogień, — gdy prysło iskrami,
Wpół-dosłyszanym językiem przebąknął:
« Widzisz te iskry, słuchaj, atamanie!
« Kto chce szczęśliwym zostać przez kochanie,
« Kto zrobić stałem chce serce kobiéce,
« Niechaj się lepiej zakopie w tej dziczy,
« I liczy iskry, te wszystkie niech liczy!
« Zapomnij z biesem o twojej Orlice!»
— « Już ja się pewno toi[23] nienapiję,
« Aby mi serce wyzdrowiało chore;
« Ani mi rady potrzebne tu czyje!»
I szydnym gniewem wzrok Nebaby gore.
« Czy jest na świecie Orlika, czy niéma,
« Co nam do tego: dla nas bliska zima;
« My puszcz tułacze, Polacy przed nami:
« Patrzaj na burki, patrz koniom na grzywę, —
« Jak twoja głowa, wszystko śrzonem siwe!
« Słuchaj, kozacy jak sieką zębami!
« Bo, biedni, nawet niemają i tego
« Czem ich ataman tak często się grzeje;
« I głód ich strawi, i wicher zawieje,
« I jak po swoich Polacy tu zbiegą.
« I sami, z głodu, poczekawszy troche,
« Wlecą w sidełka, jak ptaszyny płoche!
« Niż grzać się w zamku, czyż to będzie lepsze,
« Płynąć, bez chęci, po pod lodem w Dnieprze?
« Albo z gałęzi poglądać w obłoki,
« I, z każdym wiatrem, straszyć, w gniazdach, sroki?»
A Szwaczka, ognia poprawiwszy piką,
Ode dna flaszy bełknął głuchym łykiem,
I nieposłusznym zaczął coś językiem.
Oko Nebaby zasępione dziko.
Kiedy się serce zachmurzy urazą,
Wzrok wtedy błyskiem, piorunem żelazo!
I biada chmurze co chce być przeszkodą!
Popruta, zbita, rozpłynie się wodą.
A ogień gniewu przejął go aż w szpiku!
Szwaczka przemówić nanowo się musił,
Lecz znowu słowa zaplątał w języku;
Tylko poważnym śmiechem się zakrztusił.
Tu oczy zwolna w powiekach zagasły,
Na obie strony powoli się skłania;
Aż razem tułow przewalił opasły:
Że jeszcze żyje znać z jego chrapania.
Długo Nebaba, po cielsku szerokiem,
Spojrzeniem wzgardy błędne koła pisał;
Długo szum boru myśl jego kołysał;
Nim, w walce uczuć, ozwał się wyrokiem:
« Trzech diabłów synu, przebrzydły opilcze!
« I tobież dzielną przewodzić młodzieżą?
« Chyba mię sami szatani ubieżą,
« Że cię tu zęby nieskosztują wilcze,
« I w bramy zamku twe pięści uderzą!»
A jakby żądło piekła go ubodło,
Porwał się nagłe i skoczył na siodło.
8.
Nie drzymie szyldwach, płomienie ocuca:
A wiatr jesienny gałęzie mu zrzuca, —
I znów, jak usnął, śród drzewa umilka;
Gdzieś tam daleko śpiewa kur przed świtem;
Dalej i głuszej słychać wycie wilka;
Bliżej Roś pluska kręconem korytem, —
Niby sen cichy tej strony kołysze.
Co za świst przykry budzi lasów ciszę?
Jak dziki wicher ocucony w borze,
Takim zakipiał cały obóz gwarem;
Jako gdy wicher zaiskrzy pożarem,
Tak zaiskrzyły wkrąg piki i noże:
Kiedy, na nagłe pogwizdnienie trwogi,
Spłoszony obóz porwał się na nogi.
Jeszcze gwizdnienie: w oka mgnieniu po niem,
Wszystkie kopyta z miejsca zatętniały,
I, ciasnem kołem, stanął obóz cały
Gdzie widmo jezdca mgli się karym koniem.
9.
« Co to, Nebabo?» Zaraz go poznali:
Bo ktożby z koniem wydał się wspanialéj!
« Co to za trwoga?» z obawą spytali.
— « Chcę was pożegnać, bo już ruszam daléj.
« Niech-że to dla was niebędzie niemiłem,
« Że trwogi niema, a ja ją wzbudziłem.
« Lecz, jeźli macie i serce i głowę,
« To niebędziecie na mą głusi mowę.»
Tu go młódź w węższe otoczyła koło;
Bo się patrzała, i słuchała rada:
Jak, męstwem, dumne rozpromienia czoło;
Jak, w szczerej mowie, śmiałem sercem gada.
« Niemyślę długo przed wami ja prawić,
« Co mię przymusza was, bracia, zostawić.»
Zaczął Nebaba. Wyrosły śród czerni,
Zna jej umysły i wzruszać je umie;
I tak przystało mówić jego dumie:
« Atamanowi swemu bądźcie wierni;
« Przy nim, tak dobrze można tutaj drzymać!
« A ja niemogę dłużej z wami trzymać,
« I ziewać z wami: ja jeszcze skłóć mogę
« Choć kilku Lachów, choć dwór jeden złupić:
« Wtedy mi będzie przyjemniej się upić!
« To was i żegnam, i ruszam w swą drogę.»
Ostra przymówka dopięła zamiaru.
Mruk dobrej wróżby, podobny do gwaru
Pierwszego lodu gdy go łamią fale,
Obiegać począł zawstydzoną zgraję.
Nebaba ciągnąć mowy nieprzestaje:
« Odstąpić Szwaczki ja nieradzę wcale.
« Gdy tak wygodnie przy tym atamanie,
« Któż ze mną pójdzie, a z nim niezostanie?
« Sam więc pospieszę, gdzie mię niosą oczy,
« Żwawszych do dzieła znaleźć towarzyszy;
« Jednak co powiem niech z was każdy słyszy,
« I gdy mu zda się, niech na przód wyskoczy.
« ...................................................
« ..............................................
« ..................................................[24]
« Kogo zbawiono lubej narzeczonéj;
« Na ojca boleść, na smutek matczyny,
« Na hańbę dzieci, na łaskę dziewczyny, —
« Tego zaklinam, wołam po imieniu,
« Niechaj wyjedzie i stanie tu przy mnie!»
I tłum orężny mieszać się poczyna,
Jak zakłucona dmuchem wiatru trzcina.
« .................................................
« ...............................................
«...............................................
« .................................................
« ............................................
« ...........................................[25]
« Zaklinam tego, na zemstę, swobodę,
« Niech idzie zaraz gdzie ja go powiodę!»
Tłum wre nieładem, gwar nieładu rośnie:
Postrzegł Nebaba, jak, wybór ochoczy,
W gęstszych szeregach, dokoła się tłoczy;
A więc, z triumfem, zawołał donośnie:
« Teraz, kto tylko mołojca ma duszę,
« Kto się chce ogrzać przy zamku pożarze,
« Kto chce opłukać pikę w polskiej jusze,
« Kto chce zaśpiewać przy pańskim puharze, —
« Jdźcie do zamku! ja drogę pokażę!»
A oko jego, jakby bitwy hasło,
Nagle, w każdego zabłyszczało oku:
« Wszyscy my, wszyscy, do Nebaby boku!»
Wrzące kozactwo dzikim tonem wrzasło.
Podobny odgłos wędrowca krew ziębi,
Gdy go wilczyca zwietrzywszy, w puszcz głębi,
Przeciągle wyciem ozwie się ponurem,
A za nią, głodni zalotnicy, chórem.
I razem głębie zastękały ziemi
Pod rumakami ciężko tętniącemi:
I długo, długo wrzało, nieprzerwanie,
A coraz ciszej, i koni chrapanie,
I chrzęst oręża, i stękanie ziemi;
A ognie straży konały za nimi;
A echa puszczy wołały za nimi,
Kiedy huknęli piosenkę pochodu
Nowemu wódzcy co harcował zprzodu.
10.
Pośród puszcz gęstwy, pośród jarów cieśni,
Mściwy Nebaba swoje szyki wiedzie.
Jak czuł koń jego że na wszystkich przedzie!
Jak, w piersiach jezdca, rozigrane serce
Dzikiej wojennej wtórowało pieśni!
Kiedy, myślami w przyszłość uniesiony,
Pożary w każdej dostrzegał iskierce
Co błyska za nim skoro lustro stali
Od miesięcznego oka się zapali;
Kiedy zwycięskie odgadywał tony
W dzikich odgłosach wojennego pienia!
« Stójcie!» Od wschodu dzień się zapłomienia.
Księżyc rumiany, niby się krwią zbroczył,
W posępne chmury, jak do śmierci łoża,
Na cichych ranku wiatrach się zatoczył,
I, jak złej wieszczby, wyszła drząca zorza.
« Stójcie! słów kilka.» Tu, zemsty drużyna,
Wkrąg, atamana zawinęła kołem,
Gdzie się okrągli bezdrzewna równina,
Śród ramion boru i przed boru czołem.
« Baczność! Coś, wichrem, zaszumiało w lesie.
« Jeden-to z naszych gęstwą się przerzyna.»
Pilnował skrzydła. Jakież wieści niesie?
Jego pierś robi, jego biegun w pianie.
Między drzew szumem słyszał otrąbianie.
Czyżby Polacy tak blisko być mieli?
« Wytrwałość, dzieci! Bądźcie tylko śmieli,
« Naszem to będzie co mamy przed nami!
« Pod samem miastem ten bajrak[26], czy wiécie,
« Co się rozrasta pomiędzy jarami?...
« Tam do godziny zmierzchu doleżycie.
« Ja później będę, skoro do wieczerzy
« Wezwie nas gwiazda co w zamku na wieży!
« No! w imię trójcy! ruszaj gdzie kto może!»
Jak w tuman iskier rozdęte płomienie,
Jak spiących nagle przerwane widzenie, —
Tak razem zgaśli zwinni jezdcy w borze:
Tu się w promieni tysiąc rozskoczyli,
Tu, między pniami, jeszcze majaczyli,
A tu i śladu po żadnym już niéma;
Niby zaklętych pochłonęły drzewa
Przed śmiertelnego słabymi oczyma:
Pusto, — sam tylko duch boru powiewa.
A za nim nagie klaskają konary;
Pod niemi rumak majaczeje kary;
A na nim jezdziec pręży pilne ucho:
Z tej strony trąbka zdaje się grać głucho;
Lecz głuchszy jeszcze słychać dźwięk z tej strony,
Ranne go wiatry krętym jarem[27] wloką.
Jezdziec posłuchał, pomyślał głęboko:
Jak mu niepoznać! To kaniowskie dzwony
Szczęśliwą wieszczbą do niego mówiły.
Razem się pomknął w sklepienia milczące:
Wnet drzew sklepienia czczością się zaćmiły;
Jeszcze, przez chwilę, echa w czczości biły:
Lecz go już teraz nieznajdzie i słońce. ......... .........
11.
Ponuro echa okoliczne trąca
Zamkowa trąba, wieczór witająca,
Gromadząc zbrojnych na modły wieczorne.
Wielkim kościoła natury sklepieniem,
Już, już, gdzieniegdzie, lampy wieków płoną.
Odkryto głowy, bronie opuszczono,
Utkwiono w ziemię spojrzenia pokorne,
Słów uroczystych słuchano z milczeniem.
« Amen!» I « amen» powtórzono z skruchą.
Echa zamkowe ozwały się głucho:
« Amen.» Ich « amen» tak smutny, niemiły,
Jakby go po raz ostatni odbiły.
Zagrzmiał ryk działa, i skonał śród boru.
Na wieży, ogień zajął się strażniczy.
Milczący szyldwach ciche kroki liczy.
Po oknach, błysły światełka wieczoru.
Mile zamkowa służebna drużyna
Wieczór, niestety, ostatni! zaczyna.
Jak błysk jej światła, ciche jej wesele
Kiedy zasiędzie każda przy swym dziele. O, co za rozkosz obejrzyć te grona,
Gdy, za prababek, bawiły się pracą:
Tu, gazy blaskiem złota się bogacą,
Jak biała zima, mrozem uiskrzona;
Tam, czarodziejka, u krosien schylona,
Tchu nieda słyszyć, niezwróci spojrzenia, —
I trzeba wierzyć, widząc jej oblicze,
Że blask tych oczu, to tchnienie dziewicze,
Cudowną władzą, kwiat wiosny rozplenia.
W tej białych rękach, drót jasny i gładki
Wydaje, w mgnieniu, różnowzore siatki, —
Niby od wiatrów i z wiatrów tworzone,
Tak są przejrzyste i lekkie jak one.
A tutaj okrąg głośniejszej roboty:
Tutaj burzliwe furczą kołowroty,
Tutaj wrzeciono, ze lnami miękkiemi,
Brzmieje nieznacznie, i gwiżdże po ziemi.
A pienie, w prostej, melodyjnej nucie, —
Lube jak pierwsze miłości uczucie,
Ciche jak łono co niezna kochania,
Tęskne jak pamięć rodzinnej zagrody,
Pełne z tem miejscem, z tą godziną zgody, —
Sferą harmonii urok ich osłania.
12.
Czy nie po panu zatęskniła pani?
Że między niemi, a niekwitnie na niéj
Ta co na wszystkich kwitnie w pełni radość:
Słabość w jej oku, w jej obliczu bladość.
Jak chmur odbicie z mokrego dna stoku,
Wyziera dusza z poza łez w jej oku.
Cerę co zgasła, wargę co pobladła,
Z milczącą skargą, mgła serca osiadła.
Czy się kto kiedy przypatrzył gangrénie?
Jak, utajona tląc w serca głębinie,
Na trupiem ciele wyjdzie małą plamą, —
Jak coraz szerzej, coraz ciemniej mgleje,
Aż stosu śmierci dymem twarz odzieje;
Z młodej rządczyni smutkami toż samo:
Przez nieme wargi, przez ciemne spojrzenia,
W mgłach coraz grubszych widać jak się wloką;
A choć pierś westchnień, a łez pełne oko,
Jakby walczyły z niemi pierś i oko,
To łez niepuszcza, to więzi westchnienia.
Ach! pierwsza rozkosz tak bardzo niezmienia;
Niegasi jagod, niemrozi spojrzenia,
Żałobą duszy czoła nieubiera,
Ciężkiem westchnieniem piersi niezapiera;
Ach! pierwsza rozkosz, w lubego objęciu,
Kiedy kochana i kocha, dziewczęciu
Daje czuć duszę życia anielskiego.
Lecz kiedy, słabą, żądze gwałtu zbiegą, —
I co drugiemu sobie wypieszczono,
W zmierzłej lubości, obca rozkosz skradnie;
Piekło natenczas wciska się tam zdradnie,
I śmierć zapładnia, oblubieńcze łono.
Może, uważną pracą zaprzątnięta,
Zapomni smutku: usiadła za krośna;
Może miłośna, może pieśń żałośna,
Posępną dumą utuli natręta, —
Jak się utula pieszczoszek wrzaskliwy:
Dobre dziewczęta rozpoczęły śpiéwy.
Już na źrzenicy łezka zabłysnęła:
Zbiera się, zbiera, toczy, i stanęła; —
Jakby z pogodą igrać jej niemiło,
Jakby ją zimno smutku zamroziło.
Już dłużej swego ciężaru niewstrzyma:
Powstała z miejsca; lecz tak martwa cała,
I znów stanęła z takiemi oczyma
Jakby się, w izbie, obłędu lękała.
Wlecze, mdlejąca, zwolna, krok rozchwiany,
I obcym rzutem ciska się do ściany.
U okna przecie. Nadstawiła ucha:
Niby jej wietrzyk, co przez szyby dmucha,
Niósł od przyjaźni słowa pociech miłe;
Powoli, widać w poruszeniach siłę,
Promyk nadziei w spojrzenia światełku,
Tęcza radości mgliła się z jej czoła.
Źle z nagłą zmianą! Pojrzała dokoła,
A wszystko przed nią w rozpaczy i zgiełku.
13.
Już, po Kaniowie, straszna wieść latała:
Jak się wzburzyła Ukraina cała;
Jak, zdradą Gonty, dobyto Humania, —
Ile tam mordów, ile krwi rozlania,
Jak samo Lachów zda się ścigać piekło,
A nigdzie schrony przed czernią zaciekłą.
Skoro, wieczorem, powstały tumany
Od nasępionej strony Zaporoża,
I, mglistą bielą osłoniona, zorza,
Z rózgą komety, jak lampa złej doli,
Gasnąć w obłokach zaczęła powoli;
Zdwoił się, w mieście, przestrach niesłychany:
Głuszej się zdały bełtać Dniepru szumy,
Jęczeć okropniej wichry Ukrainy,
I groźniej ciemnieć sklepienia dębiny.
Jak, po cmentarzu, nieme duchów tłumy, —
Snują się milczkiem, po ulicach miasta,
Tłumy mieszkańców trwogą omroczone;
A wieszczba klęski w którą pojrzysz stronę!
Tam dziecię pyta: skąd ten tuman wzrasta,
I w takie kształty miesza się olbrzymie
Jak Lucyfera wojsko w piekła dymie?
Cytnęła matka; wywróżyć się lęka.
Dwóch się przyjaciół zbiegła oto ręka, —
I zimno śmierci ich uściski ziębi;
Dwojga kochanków spotkało się oko, —
I męty śmierci widać w spojrzeń głębi,
I jęki śmierci z westchnieniem się wloką.
A topielicy skrwawione widziadło,
W skrwawionej szacie, ze skronią rozpadłą,
Ciągle Kaniowa przelatuje bruki,
W dziwniejszych ruchach, z dziwniejszemi huki:
Jak co się wyrwał z łona ziemi matki,
Nieprzetoczone unosząc ostatki;
Bo, jak nad trupem, krążą nad nią kruki.
14.
Z rękami w niebo, płakał lud skruszony,
Śród poświęconych sklepień Wszechmocnego:
Ściany świątyni wtórzyły płacz jego.
Księża śpiewali pokutnemi tony.
Kaniowskich dzwonnic jęczały wciąż dzwony.
W każdym ołtarzu światła wciąż pałały.
Nieocenione słano zewsząd wota,
Z drogich kamieni, ze szczerego złota.
Wielkie ofiary, bo i strach niemały!
Płakali wierni, płakali niewierni.
Wprzody niżeli noc barwy poczerni,
Dzieci Solimy, przed arką bożnicy,
Bez płci różnicy, bez wieku różnicy,
Upadli na twarz, w pogrzebowej bieli,
Jakby od gniewu bożego olsnęli.
I, w pyle ziemi czoła ponurzywszy,
Podnieśli głucho lament żałośliwszy
Niżli go słyszał świata wiek daleki
Na obcych brzegach babilońskiej rzeki.
I łzy Dawida z ich się ocz polały.
Szczere-to płacze, bo i strach niemały! .................
Syny mej ziemi, o rodacy mili!
Wy szczerej wiary niedacie poecie,
I sami pojrzyć na przyszłość niechcecie,
................................................
.............................................
..................................................
...............................................[28]
Wasi dziadowie widzieli te gody!
Dwory ich były smutnemi świadkami,
Ach, zapomnianej zbyt prędko igraszki!
Kiedy, ze stalą, jak z zemsty wachlami,
Krew żywej piersi lano w trupie czaszki,
I każdą łezkę na pana wylaną,
Jej dymiącemi kroplami spłacano!
Długo, zbyt długo, myślom zostawiona,
Stała u okna młoda rządcy żona.
Czy nie zły wicher szeptał ci, Orliko?
Masz w oczach radość, ale radość dziką.
Ciężkieś westchnienie na łono stoczyła;
Jakby w obawie aby skrytość cała,
Którąś w milczeniu tak długiem warzyła,
Wcześnie przestraszyć świata niezechciała.
« Ho-ha!» Bicz klasnął, brzęknęły łańcuchy,
Opadły mosty, bruk zagrzmiał, bicz klaska,
Rośnie po zamku, zbliża się grzmot głuchy:
« Ho-ha!» bicz klasnął, stanęła kolaska.
Raduj się, zamku! rządca wesół wrócił;
Widać że drogę prędką jazdą krócił,
Bo z wszystkich koni tak się opar dymi.
Ale z wieściami powrócił dobrémi.
Skoro pomówił z kaniowskim starostą,
Wnet wyprawiono dwa oddziały naraz:
Jeden z nich Szwaczkę miał otoczyć zaraz,
A drugi ciągnie do Kaniowa prosto.
Pan wojewoda[29] z Gontą kończy dzieło;
Wkoło, szubienic stawia tysiącami:
Opatrzne oko zeszło już nad nami,
By kres bezbożnej swawoli wytknęło!
Jemu więc, do snu, ufnie zdajcie życie,
I w łoża wasze wstępujcie spokojnie:
Bo w świetle szczęścia oczy otworzycie;
Zasniecie z wojną, wstaniecie po wojnie!
Otoż i nowy goniec, pędem, zmierza.
Coraz pomyślniej. Przybiega z oddziału
Co krążył Szwaczkę u Rosi nadbrzeża:
Bez hasła bitwy, bez jednego strzału,
Znikł on z obozem, — jakby wpadł do ziemi;
I tak bez śladu, że nasi, zdumiali,
Już niewiedzieli gdzie go szukać daléj.
Aż go odkryto między lasy temi.
I wkrótce przyjdzie do rozprawy z nimi.
Lecz męstwu naszych można ufać śmiele,
Że to spotkanie kres położy wojnie.
Więc dzwony, działa niech głoszą wesele!
A zamek z miastem zasypia spokojnie.
Już, w głuchej nocy opoźnioną porę,
Przyćmiona lampa słabo się rozżarza;
Tak, po miesiącu, okna różnowzore
Błyszczą w kaplicy pośrodku cmentarza.
Łoże małżeńskie, zapłonione blado
Światłem co mdlało, buchało, znow mdlało,
Tak się, w półcieniach, dziko wydawało,
Jakby to łoże gdzie umarłych kładą.
Po dniowym trudzie małżonek śpi mocno:
Zmrużonem okiem poco żona czuje?
Czy, jak duch dobry, jego snu pilnuje?
Zegar wybija dwunastą północną.
— « Czego-to, gdzie-to dzwony uderzyły?»
Porwał się nagle rządca przebudzony.
— « Zdało się tobie; to zegaru dzwony.»
I oczy rządcy znow się snem zakryły.
Ale, poczwara przeczucie złowrogie
Pod snu zasłony złośliwie się wkrada,
I z bezzasadnych cierpień duszy rada,
Niewieścią w mężu ciągle budzi trwogę.
— « Czego-to trąby tak nagle zagrały?»
— « Ach, Pan Bóg z tobą! świat, jak umarł, cały.
« To zabrzęczała mucha obudzona.»
I znow, od zmysłów popłoszone zgiełku,
Cichnące czucia wróciły do łona; —
Tak zgraja piskląt, od kani spłoszona,
Tuli się ufnie w matczynem skrzydełku.
Usnął. Rządczyni wciąż mruga powieka:
Jak góra westchnień ciężkie dla niej łono;
I serce rwie się jakby je męczono;
I pot gwałtownych miotań ją ocieka.
Cóż-to tak przykro podraźnia jej oczy?
Czegoż pot mdłości z jej się lica toczy?
Jakaż na pierś jej mogiła się tłoczy?
Czy-to nie szatan igra z nią w bezesnie,
By owoc, którym pierś przeklętą płodni,
Wykołysany jej myślami wcześnie,
Stanął dojrzały na skinienie zbrodni?
Jaśniej i jaśniej błyszcząca źrzenica,
Razem, w powiece, pełno się rozświéca.
Podniosła głowę;.. wyżej, jeszcze wyżéj.
Zyzem nasamprzód przeszyła spiącego:
Potem swe oczy do ocz męża zbliży,
I długo, trwożnie, bada ruchów jego:
Ostrożną ręką serca w piersi bada:
Na piersi jedna, skryta druga ręka.
Patrzy na oczy, wstaje i usiada.
Znalazła serce, wstaje i uklęka.
Mignęła w ręku błyszczącem żelazem.
Mąż się obudził, i zawołał razem:
« O jakże sny mię strwożyły niemiło!
« Jakby się w zamku razem zapaliło
« Taką mniemałem widzieć błyskawicę.
« A twoje czego tak błądzą źrzenice?
« Ciebie zmieszało moje pomieszanie.
« Był-to sen tylko. Prawda, sen niemiły;
« Ale te myśli co mię w dzień kłuciły
« Wróciły na noc. Spij już, spij, kochanie.»
A więc usnęli. Biada temu, biada!
Kto, nazbyt ufny w trwożną cnotę ludzi,
Przy swojem sercu, w swem łożu układa
Serce zatrute śmiertelną obrazą.
Usnął; a w ręku małżonki żelazo.
Bóg-że wie kiedy i gdzie się obudzi!
Pono nie we snie, rządcy, biły dzwony,
Nie we snie, rządcy, trąby grały głośno,
Nie we snie, rządcy, płonęły pożary:
Trudno jest poznać śród nocy zgęszczonéj,
Ale, nad miastem, jakieś dymy rosną,
I, zasłyszane, wrą tam jakieś gwary.
« Czyż zaraz każde ma trwożyć zjawisko?
Milczenie nocy jest nocy kapłanką,
Milczenie nocy jest marzeń kochanką,
W niemem jej łonie próżnych mar siedlisko.
Com wziął za oręż, za tentnienie koni,
Ani to konie, ani błysk oręży.»
Szyldwach zamkowy, gdy oko snem cięży,
Tak sobie myślał, i usnął na broni.
Lecz zawsze błyska, lecz zawsze coś dzwoni,
Niby blask stali, niby tentent koni;
I coś się wznosi podobne do huku, —
Tutaj przed zamkiem, a tu już po bruku.
Razem zagrzmiało, wrzasło, zabrzęczało:
Zginąłeś, zamku! Piekło się zaśmiało!
Bramy rozbite, straż wycięta w chwili;
A hajdamacy w zamek się wtłoczyli.
I, w tejże chwili, srogość rzezi cała,
Z blaskiem pożaru, wkoło się rozlała.
Śród nocnej ciszy, wściekłych wrzasków wrzenie,
Tentent konnicy, brzęk broni, dział grzmienie,
Łupanych murów, baszt rąbanych trzaski,
Krwawe maszkary widne z każdej strony,
Pożogi wiatrem rozdymanej blaski,
Czarny sklep nieba łunem zakrwawiony,
Dzwony kaniowskie jęczące donośnie, —
Wszystko to razem wszczęło się i rośnie:
A głos watażki[30] ryczy nieprzerwanie;
Wszakżeto niejest Nebaby wołanie.
18.
Tak drogiej chwili piekło mu zazdrości;
Żart sobie z jego zrobiło wściekłości,
Biesiadę w zamku Szwaczce przeznaczyło. Już wojsko zbiegłe tentniało daleko,
Gdy mu się oko we snie wytrzeźwiło
I zabłyszczało pod wązką powieką.
Jakże się ciężko, jak wściekle zadumiał,
Gdy się sam ujrzał na tę puszczę całą!
Dziełem to czarów z początku rozumiał:
Żegnał się, żegnał; — nic niepomagało.
Teraz jak było poznał rzeczywiście:
I wnet pogonią chciał lecić za nimi;
Ale mu śladu nieda zwiędłe liście.
Więc się drogami puścił pewniejszémi:
Wprost do Kaniowa. Skrycie tam przybyły,
Dla wrzącej czerni był to gość zbyt miły.
Bez trudu, krwawe uiścił zamysły;
A wiódł rzecz swoję tak skrycie, tak śmiele,
Że skoro zorza północne zabłysły,
Już go ujrzano na powstańców czele:
I bramy zamku pod szturmem rozprysły!
A tak, i na tych co go odstąpili,
I na Polakach, mści się w jednej chwili.
A jak grzmot działa gradem śmierci rzuca,
Tak czerń rozjadła rzuciła się tłumem,
Z piskiem wściekłości, z głowni skrzących szumem,
Na drzwi, na dachy, na ściany, na kraty.
A stare echo zawyło z przestrachu,
Kiedy po całym rozleli się gmachu,
Drzwiami, oknami, wyłomami dachu.
« A teraz, dzieci, na rządcy pokoje!
« On, widzę, zamknął przed nami drzwi swoje!»
Ale jak siłą poparli drzwi całą,
Runęły, z dźwiękiem przykrego gwizdnienia, —
Jakby je żywcem wyrwano z korzenia.
Czemuż ten kozak co wprzód skoczył śmiało,
Jak śmiało skoczył, tak się cofnął z trwogą?
Cóż-to ma znaczyć ta w ciele diablica?
Ona niesłyszy, niewidzi nikogo:
Takie spokojne jej oko i lica.
Przed nią trup leży w rozrzuconem łożu;
W ręku nóż trzyma, krew pieni po nożu;
A na niej całej skrwawiona koszula:
Ona ją bierze, macza w trupa ranę,
I żmie ją niby i niby wypiera,
Potem martwego pościelą otula,
Wymawia scicha słowa ucinane,
Zbroczonem płótnem cała się wyciera,
I, wolnym krokiem, idzie do zwierciadła:
Stanęła, z lampą w ręce konającą;
Spokojna, — tylko oczy się jej mącą.
Czerń rozjuszona właśnie wtedy wpadła
Gdy, w tej postaci, stała u zwierciadła.
I konające potępieńca oczy,
Gdy je śmierć grzeszna pod swe bielmo toczy,
Już oblężone katów piekła zgrają,
Piekielnych krain witane już cieniem, —
Nic groźniejszego widzieć niezdołają
Przed ostatecznem na wieki zgaśnieniem.
Ta wpół kobieta, wpół grobów maszkara,
Z gasnącą lampą w rękach ubroczonych, —
Jak gdyby z gwiazdą swych dni policzonych;
Ten kozak za nią, co, jak zbrodni kara,
Choć piętnem mordu cechowany cały,
Przecież, niewolnie, staje osłupiały
Przed okropnością złoczyńców sumienia;
Ten blask pożaru; skrwawione tło cienia;
A ci mordercy, co, w głębokiej dali,
Pomiędzy nocą, orężem błyskali:
Prawdziwy obraz pieczar potępienia!
20.
« Dalejże, dzieci! a wam co się stało?»
Był-to głos Szwaczki świeżo przybyłego,
Gdy pozierano po sobie nieśmiało.
A choć na chwilę stanął i głos jego,
Onby się zaśmiał do diabła samego.
« Ho, ho! niewiecie co to za diablica,
« Niewiecie tego, — a mój nóż odgadnie.
« Patrzcie, iak we krwi skąpał się już ładnie!
« A choć tak we krwi, jeszcze się rozświéca!
« Stójże mi, widmo! nóż-to doświadczony,
« I poświęcony i dobrze ostrzony.
« Rzuć go na wicher co tańczy po drodze,
« A gdzie się kręcił świeżą krew zobaczysz!
« Jeżeli tylko dotrzymać mi raczysz,
« W Bogu nadzieja, dobrze cię ugodzę!»
Nóż błysnął, gwizdnął... Po niewieścim jęku,
Po smutnym lampy rozbryźnionej dźwięku, —
Głucho i ciemno. Kozacy zdumieli
Jeszcze krwawego widma niepojęli,
Kiedy ryk Szwaczki rozległ się olbrzymi:
« Podajcie głownię co się o-tam dymi!
« Zniknęła larwa, to jej ślad te plamki...
« Przyświecaj lepiej,... bliżej,... tu, do klamki...
« Znać otwierała,... wyszła temi drzwiami.
« Już to nie diabeł co uciekł przed nami!»
O, zmykaj, zmykaj! W zbrodniach tobie równi
Ścigają ciebie, przy iskrzącej główni.
Skopcony ogniem, krwią ofiar ociekły,
Toczy się Szwaczka przed rozjadłą zgrają:
Tu, jego usta « łamać drzwi!» wyrzekły, —
I tu drzwi nowe z zawias wypadają.
Długo trwać będzie ta igraszka dzika:
Ci dobrze gonią, ta dobrze umyka.
Zbestwiona pogoń drzwi po drzwiach wysadza:
Tu już stracili, tu znow krew ją zdradza,
Skoro o ścianę oprze się jej ręka;
Tu drzwi łupnęły; tu zasuwa brzęka;
Tu, biegiem skorszym, zbudziła podłogę;
Tu prawie słychać jak serce jej bije:
Tu ją dokona przeznaczenie srogie,
Niech tylko drzwi te wyprze ramię czyje; —
Już-to ostatni przytułek za niemi;
Chybaby szatan schował ją do ziemi!
GDZIEŻ jesteś, duchu Nebaby?
Zjaw mi się znowu; znowu spiew ci wznoszę. Za te nikczemne, świeckie powaby
Mieniałem, wietrznik, duszne me rozkosze: I oto, z wstrętem przesytu, Obojego tułacz bytu, Niewiem gdzie się dziś obrócę,
Jak mojej pieśni donucę!... Burze serca, burze losów Ogłuszyły mię na chwilę! Losy piorunowały tyle! Obyłem się z grozą ich ciosów. I serce tyle wichrzyło, Tak kochało, tak mi biło,
Że już omdlało, — czczość, mgłę zostawiło. W tej czczości, w tym omdleniu Świat, tobie, memu marzeniu!
Jesteś więc ze mną! witam cię, o cieniu! A z łomu gruzów, śród morderców gwaru,
Wznosi się szatan, falami pożaru,
I w równi trzyma, na wadze zniszczenia,
Rozkosze zemsty i zbrodni cierpienia; —
Dając mi porę, bym, w czasie cofnionym,
Puścił wzrok wieszczy za jezdcem zgubionym:
Otom go znalazł, i oto go wiodę
Po zasłużoną jego dzieł nagrodę.
Niepomnych czasów, nieznana mogiła
W cieniach gęstego lasu się ukryła.
Nad boki mszyste, nad jej szczyt okrągły,
Odwiecznym cieniem sklepienia się sprzągły
Ze sklepem dębu co, z lasów zarośli,
Strzelał gałęzią widniej i wyniośléj
Niż wieża ławry[31], złotem błyskająca,
Pośrodku dzwonnic kijowskich tysiąca.
Starszy brat sławnej puszczy Łebedyna,
Nie jednej puszczy plemie on zaczyna;
Bo burze nieba i czasu wstrząśnienia
Tak się po jego przesuwały szczycie
Jak tej piastunki, co chce uśpić dziécię
Zmyślone groźby i głaszczące pienia.
Czy spiekłe lato piorunami sieje,
Czy płaszcz jesieni mgłami się odyma,
Czy, w nagich borach, mroźna iskrzy zima, —
Korona jego ciągle zielenieje:
Niby mąż wieków w mogile tej leży,
Niby myśl jego, w kształt drzewa odziana,
I bohaterską posoką podlana,
Piastuje wieniec chwały, zawsze świeży.
3.
Nebaba, senny, pod nim odpoczywa:
Wpół-zwiędły trawnik jest kobiercem łóżka,
Namiot z gałęzi, — ze mchu pnia, poduszka;
Przykry świst puszczy piosenkę mu śpiéwa.
A, kozackiego wartownik posłania,
Koń tylko wrony trenzlami podzwania. Po miejscu wspomnień, po męża postawie,
Możnaby myślić, że duch bohatyra
O którym marzy ukraińska lira
Tu, w pełni życia, zmartwychwstał na jawie. Ale, spiącego zajrząc wspaniałości,
Snu atamana niech nikt niezazdrości.
Wejrzyj na lice: w ich się ruchu kréśli
Cała męczarnia skrępowanych myśli.
Zdawało mu się widzić ogień z wieży:
Dosiada konia, — zebrać swój szyk bieży;
Ale, na miejscu kozaków obozu,
Spotyka stado wilków śród wąwozu.
Wtem głos Orliki jakby gdzieś za górą...
Spieszy ku niemu: światło co błyszczało,..
To Ksenia w oczy patrzy mu ponuro;
I kruków kilka w uszy zakrakało.
Zlał go pot rzęsny; — wymknąć się im sili,
Aż on harcuje na żelaznym pręcie...
Tu go przestrachu ocknęło wstrząśnięcie.
Lecz cóż postrzega w przebudzenia chwili?
4.
Człowiek spokojnie siedział sobie z boku:
Z brody sędziwej lata widać mnogie,
A że niewidzi, z zapadłego wzroku.
Trzymał na nodze założoną nogę;
Na niej wsparł lirę, i tonów próbował,
Niby przypomnieć piosnkę usiłował.
Kamrat Nebabie niebardzo przyjemny.
Więc zgóry, krzyknie, — ku starcowi skoczy:
— « Dziadu! kto jesteś? co robisz w tym borze?»
Zwolna, drwiąc nawet, odpowiedział ciemny:
— « Jak mowa groźna, taka twarz być może;
« Dziękuję Bogu że mi wydarł oczy.»
I znow spokojnie wziął się do brząkania,
Jakby wszystkiego zbył tą odpowiedzią:
— « Nikt żartem niezbył mojego pytania!
« Bóg cię tu przyniosł, diabeł niewyniesie!
« Starcze, kto jesteś? co robisz w tym lesie?»
I siłą starca pochwycił niedźwiedzią.
Ale w krwi zimnej lirnik jednakowy:
— « Puść; strunę urwiesz, a niekupisz nowéj.
« Gdym już tak bardzo nieprzyjemny tobie,
« Ty widzisz dobrze jam ślepy na obie:
« To, zamiast gniewów i tego hałasu,
« Na trakt ubity wyprowadź mię z lasu;
« Albo mię przeproś, daj grosz jaki w rękę, —
« A na dobranoc usłyszysz piosenkę.»
— « Diabeł nie ślepiec; w miejscu odpowiedzi,
Niezlękły groźbą, jak z kamienia, siedzi.»
Pomyślał kozak; skrycie się uśmiéchnie,
Bo już i gniewu uniesienie cichnie.
« Czemuż-to, ślepcze, niemasz przewodnika?»
Już łagodniejszym zapytał się głosem.
Dziad się uśmiechnął; « hm!» mruknął pod nosem:
— « U mnie, to kostur co u kogo pika.
« W słotę, w pogodę, czy to dniem czy nocą,
« Całą Ruś przejdę za jego pomocą.
« A od Kaniowa aż do samej Smiły,
« Wszystkie, pod ręką, poznam ci mogiły;
« Pień tobie każdy poznam nad mą drogą,
« Każdą murawkę co nastąpię nogą.
« Ale, kiedym się odbił od kamratów,
« I tutaj blisko smacznie odpoczywał,
« Ktoś mi dziadowskich pozazdrościł gratów,
« I skradł kostura. Prawda, był okuty;
« Stanie za szablę. Czyś się już przegniéwał?
« Długi gniew grzechem. No, będę ci śpiewał
« Na zgodę; tylko daj mi dwie minuty
« Że sobie lirę do głosu nastroję.
« O! wszędzie, wszędzie lubią pieśni moje.»
Nebaba ani zezwala ni wzbrania;
Więc lirnik zaczął, po chwili brząkania.
5.
« Wypłyń, wypłyń z za obłoku!»
I nagle urwał, w samym pieśni toku.
« Trzeba bym wprzody rzecz powiedział całą
« Historia długa; siądź tu, rzuć ratyszcze[32]:
« Długa, lecz pewnie twą pochwałę zyszcze.
« Gdzie się to działo, i z kim się to działo,
« Trudno jest wiedzieć, — niekoniecznie wreście;
« Może i niechcesz. Dość, we wsi, czy w mieście,
« Była dziewczyna z niepełnym rozumem.
« Dawno chodziły wieści między tłumem:
« Że, nad jeziorem, w zarosłej ustroni,
« Kiedy się wszyscy w chatach spać pokładą,
« A noc, na niebie, błyśnie gwiazd gromadą,
« Jasny latawiec spływa ogniem do niéj.
« Wszyscy to pletli, — wszystkich to bolało
« Że o tym cudzie wiedzieli tak mało.
« Ale z szatanem niebezpieczna sprawa.
« A był tam chłopiec, sztuczka śmiała, żwawa:
« Brząknąć w bandurkę, przylgnąć do dziewczyny,
« Wywinąć tańca, coś spłatać, — jedyny.
« Jak się rozszalał z drugimi chłopaki,
« Przyrzekł że diabła na schadzce dostrzeże.
« I dostrzegł. Czegoż niedokaże taki?
« Każdy to przyznał, i ja temu wierzę.
« Bo obłąkana, drugiego wieczora,
« Zamiast miłego czekać u jeziora,
« Duszą i ciałem chłopaka się trzyma.
« Aż, niezabawem, i łono się wzdyma...
« I gdy już o tem pełne kumów uszy,
« Ktoś wyjął z wody dziewczynę bez duszy:
« Po żwawym chłopcu ni śladu, ni słychu.
« Różnie to różni gadali pocichu;
« Choć najpewniejsza utwierdza pogłoska,
« Że ot w tem wszystkiem moc była czartowska!
« Diablich miłostek mieszać niewypada.
« Ksenia... Ten język zawsze się wygada!..
« Szalona, żyje. Ale, choć, jak wprzody,
« Błądzi pomiędzy i lasy i wody,
« I na noc całą przed gwiazdami siada, —
« Nikt jej nieśledzi, nikt jej tam niebada:
« Bo, niechaj z nami zostanie duch święty,
« W ciało niebogi wsadził się bezpięty.
« Ale dojrzano kwitnące paprocie,
« To i jej pieśni słyszano w ciemnocie.
« Będę ci śpiewał jakem nauczony.»
I nucił, w liry uderzając struny.
« Wypłyń, wypłyń z za obłoku; « Po błękitnem przeleć niebie! « Ja kochanka wzywam ciebie! « W lasów ciszy, w nocy mroku, « Ho-hop, ho-hop! wzywam ciebie!
« O północnej wyszłam porze; « Na burzliwą niedbam porę; « Skoro mi blask luby gore, « Niechaj zgasną wszystkie zorze, « Całą noc przesiedzę w borze!
« Kiedy promień twych warkoczy « Spłynie na obłoki sinie, « Ziemia złotym dniem opłynie; « A mnie dusza, a mnie oczy, « A mnie serce szczęściem spłynie!
« Ho-hop, ho-hop! ja kochanka, « W lasów ciszy, w nocy mroku, « Radam, do samego ranka, « Wywoływać cię z obłoku. « Ho-hop! spłyń do mego boku!
« W końcu najpiękniej; chcesz, to ci powtórzę: « Ho-hop, ho-hop!...»
I musiał stanąć. Z ocz Nebaby błysku
Dawno już widać co tam w myśli chmurze
I gromowego jak blisko pocisku.
Zdaje się brakło ruszenia lub słowa.
Szczęśliwa dotąd, widać, stara głowa.
Ale w tej chwili schwycił go za ramie
Że mu, jak szatan, musiał wypiec znamie:
—« Jak mi raz jeszcze to «ho-hop» zawyjesz...
« Słuchaj, przeklęty! czy już nadto żyjesz?»
Niemógł dokończyć, bo rżenie wronego
Wezwało nagłej obecności jego:
Skoczył od starca, błysnął w ręku piką,
I prędzej gęstwą przemykał się dziką.
7.6.
A koń, jak wryty, stanął niespokojny:
To wzrok zaiskrzy, i nozdrze rozszerzy,
To znowu zarży, kopytem uderzy, —
Jakby go tchnienie obwiewało wojny.
Nic tu niewidać, niesłychać nikogo;
Chyba się listek odezwie pod nogą.
« Lecz karosz jeszcze nietrwożył mię próżno:
« Nieostrożnego i Bóg nieuchował;
« Złe się przechodzi pod postacią różną...»
I do lirnika myśli swe skierował.
« Trzeba go zbadać, podobno to zdrada.
« Bo, choć się dziadem i ślepym powiada,
« Te drwiącym śmiechem wykrzywione usta,
« Jeźli nie diabła, zdradzają oszusta.
« Ten głos donośny, sama broda biała,
« Ślepota nawet coś mi się niezdała.
« Patrz, jak usłuchał! a przeciem mu wzbronił!
« Jakby we dzwony swoje « hop» zadzwonił,
« Trza go nauczyć, choć to siwa głowa!
« Niech dla weselszych swoje żarty schowa!»
8.7.
Już kozak drogi do drzewa miał mało
Kiedy, w gęstwinie, jeszcze się zaśmiało.
Teraz, bezpiecznie, szukaj go z latarnią!
Dokoła pusto; wszystko się sciszyło:
Jakby lirnika ni liry niebyło,
I kwiat, gdzie siedział, wstał już między darnią.
Stał Ukrainiec, i, w długim podziwie,
Po razy kilka nabożnie się żegnał:
Jeźli to szatan żeby go krzyż przegnał;
Jeźli szpieg, w starca przebrany kłamliwie,
Żeby mógł znowu dostać go do ręku!..
Lecz gdzie go śledzić, że tak wkoło głucho.
Ukląkł; przyłożył do mogiły ucho:
Tentnienie konia słychać w ziemi stęku.
Ha! myśl szczęśliwa kręci się po głowie:
Oko najlepiej z tego dębu powie.
Wstał; ale jeszcze uchem wiatru schwytał,
Raz jeszcze, okiem, gęstwiny zapytał, —
I pod mszystemi zniknął gałęziami:
Tu pika błyszczy, kołpak czerwienieje;
A tu, po dębie, coraz bliżej wierzchu,
Gdzieniegdzie gałęź szeleśnie, czasami; —
Aż oto, razem, postać zajaśnieje
Gdzie sam szczyt drzewa tonie w ogniach zmierzchu.
9.8.
Darmo Nebaba wodzi orlim wzrokiem
Nad różnolistnym gęstych puszcz obłokiem,
Darmo okrąża po polu szerokiem.
Zawsze w pustynie czczości wzrok zapada:
Ani kurzawy, po drożynie, dziada.
Jak tylko zajrzyć, wokoło tumany;
Snują się jary, wstają w piątrach wzgórza;
Śród nich, gdzieniegdzie lasek się zachmurza;
Błyszczy dnia resztą dach zamku blaszany;
Błyszczy, na prawo, Dniepr, dołem rozlany.
W błędnej z tysiącznych węzłów plątaninie,
Liczne się drogi na lewo rozbiegły:
To, skrętnym wężem, pełzną po wyżynie,
To się, jak wstęga, snują po równinie,
To w paszczach jaru giną niespodzianie, —
Aż razem znikną w dalekim tumanie. Tak tu wyraźny ten widok rozległy,
Że zliczysz wszystkie przydrożne figury;
A oczy lepsze dostrzec nawet mogą:
Gdzie jaki żebrak ciągnie którą drogą,
Gdzie koło błyska pośród pyłu chmury.
A, dnia ostatkiem, zachód pozłocony,
Pocieniowany lotnemi obłoki,
Jest jak zwierciadło tej ponętnej strony,
Kogoż ten widok, kogo niezachwyci?
Kiedy, nad otchłań pognębienia wzbici,
Krążymy po niej spojrzeniem wpół-bożem, —
A, bliżsi nieba, czuć wyraźniej możem,
Żeśmy na samem dwóch sfer pograniczu,
W swojej kolebki, w ojczyzny obliczu.
Weselsza dusza żywiej tu promieni,
Jaśniej tu czyta w literach z płomieni,
Któremi Wieczny, w tle chaosu cieni,
Do swej potęgi dziedzictwa ją wpisał;
Z przed tronu Boga głośniej tu dolata
Śpiew co ją w łonie wieczności kołysał;
Głuszej tu jęczy płacz niskiego świata;
Nadół, do ziemi, smutku kwef ponury,
Nadół westchnienie co zawichrza duszą,
Łzy, sercu ciężkie, nadół tu ciec muszą; —
Jak nawałnice, i deszcze, i chmury,
Płyną do ziemi od niebieskiej góry.
Co-to Nebaba tak myśli głęboko,
Między gałęźmi oparty bez ruchu?
Czem' tak zasunął rozigrane oko?
Czy dąb, gaduła, szepce w jego uchu
Smutne powieści o klęskach tej ziemi, —
Gdy, pod jej niebem, sęp mordu ponury
Toczył cień trwogi skrzydłami krwawemi,
A z nim Tatarów napływały chmury?
O, nieraz, może, na tym jego szczycie
Rozwiewały się przestrogi znamiona[33];
Nie jedno, może, ta z liści zasłona
Przed srogą śmiercią wychowała życie. Nie; w zadumaniu cichem i głębokiem,
Puścił się kozak swoich dni potokiem.
Po jego myślach młody wiek przegania
W kwitnących barwach świetnego zarania.
Co za świat w ciszy rodzinnego sioła!
Gdy dusza grała ogniami jutrzenki,
A wabna przyszłość, jak wróżka wesoła,
W kolej, nadziei uchylała wdzięki.
Jak wszystko pełne, jak tam wszędzie miło!
Jak dzień, skąpany w jeziorze rodzinném,
Cicho, ponętnie, w marzeniach świeciło, —
Przeszłość i przyszłość, szczęście i niedole:
Życie, — koń wrzący; świat, — kwieciste pole!
Wzburzenia duszy, cierpkie serca bole, —
Wszystko się topi w uśmiechu dziecinnym:
Łzę utrapienia, łza rozkoszy strąca;
I struna, w tony rozliczne bijąca,
Pochopniej smutne wesołemi zmienia, —
Jak jego umysł swoje poruszenia.
Albo ten wieczór, ten ogień kupały[34][35]!
Po zwierciadlanej Biełozyria wodzie,
Mkną się rybackie z kagankami łodzie:
Niebo ciemniało, szyki gwiazd gęstniały,
Błękitna fala sypała kryształy,
Szum sosen mruczał piosenkę żeglugi,
Muzyczną miarą uderzały wiosła:
Cyt! płomieniami rozgorzał brzeg drugi,
I wrzawa dziewic zewsząd się podniosła.
We mgnieniu oka, ucichli żeglarze;
Złożyli wiosła: czółna wokrąg płyną;
Już w oczeretach[36] syknęły gadziną.
A brzegi kipią w piosenkach i gwarze;
A tanecznice, migającym cieniem,
Snują się ciągle przed wielkim płomieniem.
Wtem, zaczajona młodź nagle wypada;
Nebaba huknął! Zdrada, siostry, zdrada!
Już po bałwanie! Z wianków oberwany,
Złamany leży. Skończyły się tany,
Ucięto spiewy; a mściwe dziewczęta
Całusem karzą śmiałego natręta.
A też pustoty!.. Gdy wszyscy usnęli,
Widmo kobiety wysnuło się w bieli... Dziką piosenką serce zaśpiewało,
Blask obłąkania strzelił ze źrzenicy:
Kozak na chwilę zniżył skroń ściemniałą, —
Jakby chciał przetrwać aż ucichną pieśni,
Aż mu natrętne widziadło się prześni.
Czyż taka pamięć pieszczot, miłośnicy?
Darmo! niescieraj z czoła mgłę natrętną,
Niestawiaj myśli na spojrzenia warcie;
Raz jeden zbrodni wyciśnione piętno,
Jak blask fosforu, czyści się przez tarcie.
Choć w całun duszy twe się oko wprządło,
Zawsze nieczystych miga się w niem żądło.
12.11.
Inny Nebaba, bo z inną już duszą,
Pomiędzy borów majaczeje głuszą:
Grom namiętności mgłę spojrzeń rozświéca,
Szyderski uśmiech kazi hoże lica:
Wszystko kipiące, od serca począwszy,
Aż do rumaka co go gdzie chce niesie;
Jak w duszy jego, posępno w tym lesie;
Jak żądze jego, kraj tu coraz nowszy.
Z piąter na piątra, z gór na góry drze się;
Za każdym krokiem rosną w nim tęschnice,
Im lasy głuchsze, wyższe okolice.
Aż oto nowa zajaśniała chwila,
I cienie troski ciągle mu umila,
Jak, noc wieczności, zorza zmartwychwstania.
Cóż-to za dziwna strona się odsłania[37]?
Tu, pod nogami, na równi pozioméj:
Moszen, spojrzeniem policzone, domy;
Irdyń drzymiący w spleśniałej głębinie;
Wiecznie z wiatrami sporne oczerety;
Jak rozsypane zielone bukiety,
Drzewa, i sady, i gaje, w dolinie.
Tam błyskający jasnemi zwierciadły,
Tu w gardła jaru, jak w otchłań zapadły,
Dniepr tutaj całkiem skrył się w bór ponury,
A tu się znowu wylał z bioder góry.
Dalej, piaszczyste pozłocone morze;
Dalej, bór spływa po spiczastym szczycie,
Podobny strzępnej narodowca kicie.
A jeszcze dalej, i dalej, i bliżéj,
Góra po górze, bór idzie po borze;
Tysiącem węzłów, tysiącami krzyży,
Plączą się, mącą, rozchodzą, zbiegają,
Niepoliczoną, nieobjętą zgrają,
Wioski i grody, pustynie i laski,
Jary, i góry, i łąki i piaski.
A coraz dalej stepy piasku bledsze,
A coraz dalej lasy błękitnawsze,
A coraz dalej dymniejsze powietrze,
I nieba niższe, — a mgły, a mgły zawsze.
Ileż swobody, uniesień rozwinie
Jeden tu widok, w jednej tu godzinie!
Gdzie ten wiatr wieje, gdzie ten obłok dąży,
Co tam za strony! gdzie, w tumany sinie,
Wiecznie drzymiące, fala Dniepru płynie? Orzeł niech powie co pod niebem krąży:
On wyżej buja, i jego źrzenice
Wyraźniej widzą tamtą okolicę;
O Zaporożu niechaj on opowié,
Jak tam rozlegle panuią koszowi;
Jakie tam, wiecznie, hulanki i wola;
To samo słońce jak tam rozpromienia
Porozsiewane gwarne ich kurzenia[38].
A tabun pędzi ze rżeniem na pola;
A Zaporożec, na swobodnym koniu
Jak jego myśli, ugania po błoniu:
Jak wicher stepu, jego pieśń tak dzika.
A tam, po Dnieprze łódka się przemyka:
Lekka, i chybka, i szybka jak fala,
Leci za nurtem, po szklannej równinie:
Wpadła na poroh; ze skał się przewala;
Zapadła w głębię,... przepadła;.. aż zdala
Pęka wód kryształ, — łodź jak łabędź płynie.
« Przeszło co było! i co będzie minie!»
Ockniony z myśli, ataman zawoła;
« A co być musi niechaj się już staje!
« Kozacy tęsknią, i ogień goreje!»
Spuścił się z dębu na skrzydłach sokoła;
Na szumie wichru przemknął się przez knieje;
Już pod bajrakiem, i już hasło daje.
13.12.
Poznała hasło kozacza drużyna,
W gęstwie bajraku dotychczas drzymiąca.
Lekkie gwizdnienie biegać wkrąg poczyna,
I ciszę zmroku powoli zamąca, —
Ale nie głośniej nad szum między drzewy
Gdy wstaje chmura nawalnej ulewy.
Prędko, spokojnie wszystko się odbywa;
Bo i pochodu młodzież niecierpliwa,
I atamana rozkaz wykonywa.
Nieśmie złowiony koń zadzwonić w pęta;
Nieśmie stal brząknąć do boku przypięta;
Natrętna innym, gałązka przydrożna
Kozaczej czapki niedotknie, ostrożna.
A z jaką ciszą do zbroi się brali,
Z taką, już zbrojni, z lasu wyjechali.
Czekał ataman, kołpakiem omglony;
Pod atamanem kopał ziemię wrony.
Dał znak, mołodcy obwiedli go kołem;
Podniósł kołpaka, powiódł śmiałem czołem:
« Panowie bracia, czas nam ruszać daléj!
« Droga daleka, gwiazda się już pali,
« A zamek czeka z łóżkiem i wieczerzą!
« Więc, z Bogiem, na przód! niech koń w pęcie dłużéj,
« A noże we rdzy niech dłużej nieleżą.
« Szlak wiemy dobrze choć się niebo chmurzy.
« Aby dłoń sprawna, i pika niekrucha,
« To, za godzinę, do Dniepru popłynie
« W diable ochrzczona niewiernych psów jucha!
« Na przód, kozacy! spoczniem po godzinie.»
A niechcąc dłużej rozwlekać się słowy,
Pokazał ręką na ogień zamkowy;
Świstnął, i wprzód się wysunął, aż miło.
A wojsku chęci we dwoje przybyło.
14.13.
Niezbyt daleko jeszcze odjechali,
I widać jeszcze przez mroku zasłonę,
Gdy śpiew się ozwał w między-leśnej dali.
Zwrócono oczy i uszy w tę stronę:
Pieśni znajome, ich słowy złożone.
Patrzą ciekawi co się dalej stanie,
Patrzą do lasu: ucichło spiewanie;
Aż i dwoch jezdnych, szłapiąc wolnym krokiem,
Zamajaczyło między szarym zmrokiem.
Ile, w ciemności, dopatrzyć się można,
Kozaczą burką opięci się zdają,
I długie piki, zda się, w ręku mają.
Ale we wszystkiem trzeba iśdź zostrożna:
Na znak Nebaby, czterych wyskoczyło,
Rozpoznać zbliska, coby-to tam było.
15.14.
Już powrócili; dobrze się sprawiono:
« To niedobitki, ojcze atamanie!
« Wielkie przy Mosznach było krwi rozlanie[39];
« Tabor tam naszych ze szczętem zniesiono:
« A tym dwom, jakoś, to trzciny Irdynia,
« To okoliczna pomogła pustynia,
« Że się wymknęli, upatrzywszy porę;
« Ale ich serce i dziś na bój gore.
« I, gdyby można, toby jeszcze radzi
« Tu pohulali. A więc, z dobrej chęci,
« Proszą by u nas mogli być przyjęci.
« Nam się też zdaje że to niezawadzi.
« Przyjm ich, prosimy, do swojej czeladzi.»
Coś pomyślawszy, zezwolił wódz na to:
Bo dwoch, nareszcie, ni zyskiem ni stratą.
Kozacy, radzi z nowych towarzyszy,
Ruszyli dalej w porządku i ciszy.
16.15.
Wieczór gęściejsze rozsiewa tumany,
Brudniejszym niebo obłokiem zaciemia;
Z ciemniejszem niebem zasępia się ziemia;
Toczą się, szlakiem, obłędu bałwany.
Chropawym torem, w ślepiącej ciemnocie,
Orężny orszak bacznie się posuwa;
Daleki ogień co na przodzie czuwa
Dodaje bodźca wojennej ochocie.
To na zamkowej wieży się paliło:
Kochankom wojny tak go widzić miło
Jakby się w oko dziewczyny patrzyli
Gdy je nadzieja rozkoszy umili.
I dalej hufcem sciśnionym stąpali,
Ciągle milczenie zachowując dzikie,
Nadzieję mordu mając za muzykę,
Za wtór stęk ziemi i brząkanie stali.
Cóż się tam dzieje z myślami Nebaby
Teraz gdy zemsty dostępuje szczytu?
Musi mu jaśnieć wszystkiemi powaby;
Teraz-to musi w rozkoszy zachwytu...
Ej! ile można miarkować po czole,
Po dosłyszanem zazgrzytaniu szczęki, —
Znośniejsze serca zdradzonego bole,
Gdyby się pojął, niż te zemsty wdzięki!
Czegożby marzył po triumfach noża
O błędnem życiu w stepach Zaporoża?
I czegoż w myśli tak brnąć, że, pomału,
Jakby w sen zapadł, — jakby w snie się rzucił
Gdy pistoletu wystrzał go ocucił.
« Kto tam wystrzelił?» wnet groźnie zawoła.
Pilnie patrzano po sobie do koła; —
To aż w ostatnich szeregach oddziału.
—« Droga tak ciemna, koń się spotknął w chodzie,
« Przeklęty kurek źle trzyma na zwodzie,
« Aby go dotknąć to zaraz i pryśnie.»
—« Niechaj-no każdy pistoletu strzeże!
« Bo, czy umyślnie, czy to nie umyślnie,
« Raz ja ostatni w ten przypadek wierzę!
« Nieprzetrze oczu jak plunę któremu! « Hej, kto wie drogę niech jedzie przed nami!
« Wy, z bystrem okiem, biegnijcie stronami;
« A tył oddziału wręczam pod straż temu.
« Wróg, — bodaj mara; a wystrzał przestroga!»
— « Pozwól się prosić, ojcze atamanie,»
Podchwycił kozak co w tej chwili stanie:
« Każda mi znana pod Kaniowem droga:
« Nie jedne wiozłem tu listy, a wprzody
« Nie raz tu nie dwa wypasałem trzody.
« Wybierz mi oczy, jeszcze i w tę chwilę,
« Na krzyż przysięgam że o krok niezmylę.»
— « Zanadto mowy; lecz kiedyś ochoczy,
« Więc prowadź. Zawsze ku temu ogniowi;
« To nam gospoda.» Tak Nebaba powié,
A zwinny kozak przed wszystkich wyskoczy:
Westchnie, — przez piersi święty krzyż położy;
A za nim reszta; — i dalej, w czas boży!
Ciemnemi szlaki wywijając kręto,
Nad jar głęboki przerznął się Nebaba.
A już i jasność miesięczna, choć słaba,
Biła ze wschodu w chmurę nasuniętą,
I widzić w cieniach wyraźniej zaczęto.
Gęstemi trzciny szeleści jar na dnie;
Woda gdzieniegdzie drzymie śród bagniska,
Chwilkę jaśniejszem zwierciadłem zabłyska,
Gdy drobna gwiazda z za chmur się wykradnie
I, w srebrnych iskrach, na jej marszczki padnie.
—« Patrzcie-no! co-to tem wzgórzem ciemnieje?»
—« To, powyż jaru, podnoszą się lasy.»
—« Lasy w tych stronach! a ja znam te strony.
« Może;... słyszycie ten szum przytłumiony?»
—« To aż za Dnieprem biesiadują knieje.»
—« Nie, bracia; kłamstwo! to coś jak hałasy.»
Ale gdzież kozak, co, przed atamanem,
Po błędnej drodze jego hufiec wodził?
Czy w czarodziejskiem kole się ogrodził?
Czy, jak widziadło, rozwiał się tumanem?..
Byłże-to Polak przykryty kołpakiem,
By nieostrożnych naprowadzić w siatki?
Badał: i lubo, śród przykrej zagadki,
Dreszcz co oziębia przebiegał po ciele,
Żadnym niezdradził podejrzenia znakiem;
Tylko zawołał na swoich, i śmiele
Puścił się z góry, jak gdyby skrzydlaty.
Podwójny wystrzał błysnął, zagrzmiał w tyle,
I jęk śmiertelny ozwał się za chwilę.
« Stój, atamanie!» Leci jeden z czaty.
« Zdrada od Lachów! Już nasz jeden zginął:
« Ledwie dał hasło, pod koniem się zwinął;
« Takim go smacznym przywitał nabojem
« Czart zaczajony w kudły naszej burki;
« A teraz z wojskiem połączył się swojem,
« Co już nam odwód przecięło na wzgórki.
« Słyszysz, — czy widzisz co się to zaczyna?»
Zaledwie skończył złej wieści posłaniec,
Kozacy na dół runęli nawałą,
Aż zastękała w dnie jaru głębina;
A z góry, chmurą gromami nabrzmiałą,
Zwolna bagnetów następował szaniec.
Wpół-chmurny księżyc pozierał nieśmiało;
Rzęsne się błyski sypały z oręża;
A szyk doborny, koń w konia, mąż w męża,
W nieprzełamanym i niemym szeregu,
Sunął po jarów gorującym brzegu.
Tylko szeleści sztandar rozwiniony,
Jak gdyby szeptał już naprzód pacierze
Po duszach które śmierć za chwilę zbierze;
A czasem trąbka wrzaśnie w przykre tony.
18.17.
Jak ta, na wstręcie zaburzonej fali
Co przez dnieprowe porohy się wali,
Skała, śród szumu, stoi niezachwiana, —
Tak się wydaje postać atamana,
Kiedy, zepchnięte nieprzyjacioł siłą,
Wojsko się jego dokoła stłoczyło:
« Stójcie!» zakrzyczał; « podstęp nie wygrana!
« Prawda że wrogi stoją nam natyle,
« A dla nas przykre co nie w zamku chwile;
« Lecz tu potrzebne choć bitwy udanie.
« I ani możem wątpić o zwycięstwie!
« Znać nieufają ni w sile, ni w męstwie,
« Gdy tu, w tej porze, godzą na spotkanie.
« Niechaj-że styłu gotują nam tamy,
« A my, na górę, przed siebie ruszamy.
« Ciemna noc równie obu wojskom sprzyja.
« Dalej, na góry! gdzie przeprawa czyja!»
Już się wypuścił: aż tu, jednym razem,
Burzą wojenną powietrze zawrzało;
Ryknięto w trąby, brząknięto żelazem, —
Blade się łuno po nocy rozlało,
I gradem śmierci wokrąg zaświstało.
Spojrzał Nebaba, i wstrzymał się w biegu, —
Tak go gwałtowne objęło zdziwienie:
Polacy stoją na oboim brzegu,
I ślą ku niemu ogień bez przestanku;
A on się widzi w płomienistym wianku.
« Zdajcie się, zdajcie! kornym przebaczenie!»
Na wszystkie głosy Polacy wrzasnęli.
Patrzą po sobie kozacy zdumieli.
Lecz wódz niedaje do myślenia chwili,
Więc ich, przykładem i mową, posili:
« Nic to, nic, bracia! damy ład wszystkiemu!
« Zaraz tu wszystkich popędzimy w bagno.
« Wsercach im zatknąć broń której tak pragną!
« Nic to, nic, bracia; huknijcie po swemu!»
19.18.
Czy duch co lubi wspierać ludzi zbrodnie,
Śród nocy, piekła podniósł im pochodnię,
I do ich serca zagrał swą muzyką, —
Że takie grzmoty ryknęły tak dziko,
A, na świat ciemny, na sklep nieba cały,
Tak niezwyczajne błyski się rozlały?
Grobowa cichość nastała po wrzawie:
I oba wojska, w posągów postawie,
Z bezwładną ręką, opuściwszy bronie,
Oczy ku jednej obrócili stronie, —
Jakby na karku nikogo niemieli:
I wkrótce dziwniej niż wprzódy huknęli.
Jakaż nagłego postrachu przyczyna?
Była-to właśnie okropna godzina,
Kiedy wpadł Szwaczka na zamek dobyty,
A pożar zaczął trawić jego szczyty.
Z jaką radością przyjmie konający,
Cudem odkrytą, zbawienia nadzieję,
Z taką, Nebaby wojsko wieść przyjęło
Że ich pożarem zamek już goreje.
« Ot i przypadek sprzyja nam niechcący!
« Teraz się szczerze wezmijcie za dzieło.
« Niebo, mołodcy, niebo nam pomaga!
« Jeszcze godzina i stała odwaga,
« A, na złość liczbie, wyjdziemy zwycięsko!
« Patrzcie, jak jedną strwożeni już klęską!
« Hej, dwoch najżwawszych na lepszych rumakach!
« Skoro staniemy na tym góry grzbiecie,
« Pokłon do zamku od nas poniesiecie!
« Niechaj tam pomną o braciach kozakach!
« A teraz, kiedy Lach się trzyma słabo,
« Dalej, mołodcy, dalej za Nebabą!»
I poszli wszyscy na miecze, na spiże,
I znikli w walki zakręceni wirze.
21.20.
Jak gdyby oko zagniewane boże
Całkiem w płynący ogień się stopiło,
Z taką wściekłością, z tak rosnącą siłą,
Wrzało nad zamkiem płomieniste morze.
Pożar, w podziemne zakradłszy się lochy,
Buchał, jak z paszczy, kłębami brudnemi;
W skrytych podkopach zapalone prochy,
Jak grom więziony, darły wnętrza ziemi.
Leżały wieże, czarne ziejąc dymy,
Jak obalone piekielne olbrzymy;
Jak przeklętego Lucyfera skronie,
Pałały dachy w ognistej koronie.
A, echo piekieł, umarłych jęczenia,
A głazy siła ciskane płomienia, —
Tańcem i pieśnią tej uczty zniszczenia. Wiadomość zrazu głucho się roznosi,
Coraz głośniejszym rozlega się gwarem:
Nebaba walczy nad pobliskim jarem,
I, przez posłańców, o posiłek prosi.
— « Kto wasz wódz?» — « Szwaczka.» — « Gdzie jest?» — « Na zabawce,
« Przywodzi godne swej woli oprawce.» Tam, tam, gdzie słychać, pośród murów rumu,
Razem przekleństwa, i śmiechu hałasy,
Szwaczka, na czele rozjadłego tłumu,
Z uporem w rdzawe szturmuje zawiasy.
Jedna tam słaba kobieta się tai.
Już najmocniejsi jacy są w tej zgrai
Poprobowali swoich barków siły,
I, z wściekłym wstydem, wracali od pracy.
Aż Szwaczka krzyknął: « Oto mi kozacy!
« Awas-by, gnuśnych, baby wydusiły!
« Jeszczeż-no plecy naprężą się stare;
« Bo chcę serdecznie ścisnąć tę maszkarę.
« Ale, panowie mołodcy, za karę,
« Nikt jej przedemną dotknąć się nieważy!»
Wtem, kark barczysty z pod burki odsłoni;
Podsadzi ramię, razem drzwi podważy:
Drzewo zazgrzyta, żelazo zadzwoni:
Przejście swobodne: już w padną, już po niéj!
— « Giniecie, bracia! ratuj się kto umie!»
Okrzyk przestrachu rozlega się w tłumie;
I wnętrze zamku zawyło przestrachem.
Prysnęły głownie, płomienie buchnęły,
Wstrzęsło ścianami, zaskrzypiało dachem, —
I dach przetlały runął między ściany.
Jeszcze okrzyki skonania wrzasnęły;
Prysnęły głownie, dymy wybuchnęły;
Wirem się wzniosły ogniste bałwany:
Chwila, — i wszystko milczy pod pożogą:
Przetlona głownia cicho dogorywa,
Cicho dym wstaje, płomień się dobywa, —
Jakby tam nigdy niebyło nikogo!
22.21.
A w garle jaru jak wrzały tak wrzały
Dźwięczące cięcia, ryczące wystrzały,
I zgiełku męży wyjąca muzyka.
Nie jeden jezdziec zwinął się bez głowy,
Nie jeden leżał pod ciężarem konia,
Nie jedna z ostrzem rozstała się pika,
Nie jeden w bryzgi poszedł miecz stalowy, —
Nim, przepełniwszy bagniste parowy,
Powódź się wojny rozlała na błonia.
I ktoż jest w sile, z żyjących na ziemi,
Ogarnąć, pięciu zmysłami słabemi,
Ten taniec mordu, jaki wyprawiły
Wszystkie uczucia, wszystkie człeka siły,
W jedno uczucie, w rozpacz przerodzone?
Dzięki połyskom, co z pożaru biją,
Że czasem nocy uchylą zasłonę!
Większe ciemnościom, że je znów zakryją!
Noc-to okropna, noc-to piekieł była;
Starzy, z powieści prawią o niej siła:
Gdyby nam dzisiaj taka się przyśniła,
Miękkie sny nasze na długoby struła!
Jedna jej tylko istota nieczuła.
Do omglonego podobna widziadła,
Nad sceną wojny spokojnie usiadła.
Albo to dziecię śmierci i pożaru,
Albo zbieg będzie ze krwi i płomienia:
Jaśnie w tem świadczą skrwawione łachmany,
Skroń rozraniona, i włos rozczochrany.
Aże ustawnie podnoszą westchnienia
Tę dłoń co mocno przyciska do łona,
Musi być biegiem gwałtownym zmęczona.
Pewnie, strwożonej, grozi losów cisza, —
Lub swej niedoli śledzi towarzysza,
Bo tak ciekawie poziera dokoła.
« Ho-hop, Nebabo!» Opętanej słowa!
A w głębi lasu odhuknęła sowa;
I wilk, jej, wyciem, napowrót odwoła.
Że zrozumiana, jakby z tego rada,
Dziwacznie suknię i włosy układa.
I, wzrok utkwiwszy w bitwę co na przedzie,
Dziwny spiew, tonem dziwniejszym, zawiedzie.
Nie ludzkim uszom, śpiew piekłu znajomy.
Rosnące w jarze zgłuszyły go gromy;
Za echo, wojny ozwało się wycie.
Czekaj na gwiazdy kochanej przybycie!
To nie armaty ogniem śmierci błysły, —
To twój kochanek rozsiał swe promienie;
A to nie kule, śmiercią, obok świsły,
To było znane miłego gwizdnienie:
Oto i on sam, cały, z ognia płynie
W tej chmurze dymu co mroczy pustynie.
24.23.
Ostatnim rykiem, ostatnim płomieniem,
Buchnął jar, wreszcie, z rozdartej paszczęki;
Otchłań bezdenna nieskończonej męki,
Dusz potępionych syta złorzeczeniem,
Nie straszniej rzygnie przed świata zniszczeniem.
Łuno pożaru, strzelby błyskawica,
Co ten ofiarny diabłom stos podniéca,
Blaskiem południa jaśnieje tu prawie;
Ale w tym zmęcie, w tej dymu kurzawie,
Niemożna wiedzieć kto z Lachów kto z Rusi:
Tylko jednego poznać każdy musi.
Gdzie kilku razem w śmierci bolach jęczy,
Tam atamana żelazo połyska;
Gdzie prze koń jeden, a szereg, jak fala,
Cofa się w kręgu płynących obręczy, —
Tam atamana wrony koń się ciska.
Błyskami wojny cięcia swe zapala;
Gromami wojny wszystkie zbiega strony;
Zda się że z każdą kroplą krwi toczonéj,
Co mu dłoń poi pałasz ubroczony,
Serce rozjusza i szablę nastala.
Ale dłoń jedna i jedna odwaga
Nic niestanowi, albo mało znaczy,
Tam gdzie za mnóstwem przechyla się waga:
Cała tam korzyść, śmierć z chlubnej rozpaczy.
Z dosyć szczupłego Nebaby oddziału,
Jeden za drugim ubywa pomału....
Choć, przy niewoli co u Lachów czeka,
Sama śmierć, widna, jest jeszcze powabną;
Z boleścią jednak postrzegł on zdaleka,
Jak szyki jego w nacieraniu słabną.
I wzrok mu zaćmił jakiś zamiar dziki;
I wnet radości błysnął promieniami:
« Krzepcie się, bracia!» woła; leci w szyki.
« Bóg pomoc niesie, zwycięstwo za nami!
« Patrzcie, to nasi! Jak podobni chmurze
« (Patrzcie przed pożar), suną się po górze.»
Buchnęła walka, zagaśnienia bliska,
I serca znowu mordem zakipiały.
25.24.
Zadrżał ataman. Cóż-to za zuchwały,
Natrętną szablą przed oczy mu błyska?
Dwa razy natarł, dwa razy odskoczył,
Dwa razy koniem wokoło zatoczył, —
Upatrzył porę, spuścił szablę razem,
I z atamana spotkał się żelazem.
Ostrze na ostrzu zaiskrzy, zadzwoni;
Żołnierz wkrąg strzeli okiem zadziwionem:
Aż szabla gwiazdy błysnęła ogonem,
I gdzieś daleko świstnęła mu z dłoni.
Najlepsza tutaj porada przestrachu:
W pole przed siebie puścił się z kopyta.
« Zmykaj, niezmykaj, móy ty śmiały Lachu!
« I kary także o drogę niepyta.
« Jeszcze się żaden przed nim niewysunął!»
A wiatry wtyle zostawia koń wrony,
A błyskawice, pałasz wyniesiony.
Gdyby w biednego żołnierza tak runął...
I on nie taki trwożny jak się zdało:
Na jednem miejscu, zwinął koniem śmiało.
Może on niechce śmierci przyiąć w plecy:
Bo skąd-że tutaj nadzieja pomocy?
Od reszty swoich oba tak dalecy.
Jakiś tu zamiar pokrywa cień nocy.
Lotem spojrzenia, ataman dobiéga;
Gwizdnieniem szabli wpół rozdmuchnie Lacha:
Trzasnął grom skryty, — zajęczała płacha[40],
I po powietrzu tysiącem drzazg miga.
Lach dalej świstnął: a koń atamana
Aż ziemię zapruł kutemi kopyty;
Tak lejc go zerwał; — i stanął jak wryty.
A twarz Nebaby, jakby jedna rana;
Tak ją strzał opluł i szabla strzaskana.
A krew kroplista, płynąca zasłoną,
Zbroczyła czoło, opada na łono,
Leje się w usta, przepływa przez oczy,
Gasi spojrzenia, oddechy tamuje; —
Darmo trze oczy, darmo usty pluje, —
Rumiane źródło falami się toczy;
Darmo dłoń kala, darmo suknię broczy:
To krew niewinnych, nic jej niezhamuje!
Co przetrze oczy, co ustami splunie,
Krwawa zasłona znowu się zasunie;
Potępionego prawdziwa męczarnia!
A tu Polaków okrzyk się rozléwa:
« Nasza wygrana! posiłek przybywa!»
Teraz już całkiem wściekłość go ogarnia:
Opuścił ręce, schylił nadół skronie, —
Jakby śmierć sama, mrozem swych piszczeli,
Przygłaskiwała do wiecznej pościeli.
26.25.
— « To on; on-to sam!» w dobrze znanym tonie,
Cichy się głosek odezwał na stronie,
A wyraźniejszy, gdy się zbliży trocha:
« Przyszedł popieścić... On mię zawsze kocha.»
— « Czy i ty!..» krzyknął; niemógł skończyć mowy,
Krew mu ustawnie zalewała usta;
Przerywanemi tylko jąkał słowy,
Gdzie się zdradzało zimnej krwi udanie
I niewstrzymanej złości obłąkanie:
« Diable!.. kocham cię!.. Ta krew... Kseniu!.. chusta...
« Zsadź mię,... przeklęta!.. Daj rękę,... o droga!..
« Gdzie serce!.. diable!.. gdzie serce, kochanie!»
I na bełkocie skończył mowę całą.
Jak ostrze noża przykro zaskrzypiało!...
I jęk śmiertelny wydała przebita.
Liczne wokoło zagrzmiały kopyta:
Otoczyli go polskie wojowniki.
Poddaj się, poddaj! nie pora do piki;
Już marsz zwycięski muzyka uderza.
Omdlały kozak, z uczuć zaburzenia,
Z przewlekłej walki, ze krwi upłynienia,
Upadł na ręce pierwszego żołnierza.
27.26.
Nastała cisza po hałasie wojny:
Spokojne pola, zamek już spokojny;
A niedotlałym ogniem oświecony
Prosi przechodniów z każdej świata strony.
Uprzejmie kruki, gęstemi gromady
Krążąc wokoło, wabią do biesiady;
Pobojowiska radzi godownicy,
Wilcy, tłumami, ciągną z okolicy.
Zniszczenie nawet, co już w zupełności
Swe panowanie nad zamkiem rozszerza,
Tyle przestrzega bezpieczeństwa gości,
Z takiem te gody sprawia uciszeniem,
Że można słyszyć przelot nietoperza;
Chyba że zechce przyświecić płomieniem,
To buchnie w żary przetlałym kamieniem.
28.27.
Przecie Nebaba żywo wyszedł z boju
I łakomego brzydkiej śmierci garła;
A choć mu rana do dna pierś rozdarła,
I w niej krew czarna kipi, jak we zdroju,
I choć posoką umalował skronie,
I wzrok w strumieniu dymiącym się tonie, —
Widać, po jego spokojnej postawie,
Że odpoczywa po wojennej wrzawie.
Albo też, jeszcze i dotąd męczony
Zuchwalstwem rządcy i Orliki zdradą,
Zboczył, wędrując pomimo tej strony,
By się nacieszyć obmierzłych zagładą.
W tymże kołpaku, w odzieży tej saméj,
Sczerniałej trochę pod krwawemi plamy,
Siedział na złomkach w pół-zgorzałej bramy;
I swoję pikę trzymał na sztych w ręce,
Jakby miał bliskie odeprzeć natarcie.
A wokrąg niego doborni młodzieńce!
Jedni, jak gdyby stanęli na warcie,
Podnieśli piki nad zgorzałą wieżą;
Tylko cierpliwi, że się ani ruszą,
Choć płomień zewsząd dogryza im srogo!
A drudzy, w kole, gardłem flasze mierzą;
Tylko że nigdy dopić ich niemogą!
Inni znow, bardziej snem zmorzeni, leżą;
Tylko że wiecznie tym snem leżyć muszą!
Musi on całą nasycać się duszą,
Że tak, bezwładny, wpatrzył się przed siebie:
Pewnie on w cieniach pamiątek się grzebie.
Tu każde miejsce tyle przypomina!
Gdzie, w stosach żaru, kurzy się perzyna,
Ten plac, bywało, uwieńczały spisy,
Kiedy swą młodzież zebrał na popisy.
Miejsce gdzie trup ten, mordem oszpecony,
Ostatkiem czucia, życia drga ostatkiem,
Gdy mu natrętne zazierają wrony, —
Miejsce to uciech nieraz było świadkiem:
Tu szkło dzwoniło, tu grzmiały okrzyki;
Za czyjeż zdrowie? Nebaby, Orliki!
Mściwego samo udręcza wspomnienie.
Aż z pod wnętrzności wydobył jęknienie:
Zemsty czy śmierci? w tem odgadnąć trudno.
Gdzie zwrócił ucho, by dosłyszeć wtóru
Co może przypaśdź do jego czuć choru, —
Tu raz ostatni pieścił się z obłudną;
A dziś, o trupią skłuciwszy się głowę,
Dwa wilki wycia zawiodły grobowe.
Czegoż te ptaki, uderzając w skrzydło,
I gniewnie kracząc, grzebią śród popiołu?
Strawa zapewne warta ich mozołu:
Bo wygrzebali: człowiek czy straszydło?
Sczerniałe w ogniu, wpół-spieczone ciało:
Ale Nebabie rozpoznać się dało!
Nagle ku ziemi czoło mu opadło, —
I jeszcze naglej wzniosło się do góry.
« Ho-hop, Nebabo!» zawył głos ponury,
I, z pośród ognia, wypełza widziadło.
A choć niewrzeszczy szalonym chychotem;
Chociaż ją taniec niezakręca chyży,
Bo jej wnętrzności ciężą wpół-wysnute; —
I teraz jednak, gdzie się tylko zbliży,
Pląsają iskry wichru kołowrotem,
Wilki przy trupach wyją na jej nutę,
I samo trupów oblicze się zmienia.
« Wody! ach, wody!» popatrzyła Ksenia;
Głos jej znajomy: — i kochanka oko
Na jej się wdzięki rozwarło szeroko:
Jakby wgłąb Kseni pragnęło utonąć,
Albo ją w piekło, i siebie pochłonąć.
Ksenia się zbliża, z mniejszą coraz trwogą,
Oko Nebaby patrzy już mniej srogo:
Już łono z łonem, już z licami lica,
Już się i warga z wargą napotyka...
Pocałowała Nebabę diablica:...
Teraz do reszty rozporze ją pika!
Nie; cicho siedzi: tylko mu dreszcz mały
Wyprężył członki, a źrzenice zawsze,
Zawsze patrzały, patrzyć nieprzestały,
Dla Kseni nawet coraz już łaskawsze.
29.28.
Na rozburzonem Kaniowa zamczysku,
Długo podróżnym broniący przystępu,
Długo ponęta drapieżnemu sępu,
Szkielet Nebaby lsnił w grobowym błysku;
Jak straż zaklęta w pomieszkaniu mary,
Jak mowny pomnik barbarzyńskiej kary.
Ogień, co wszystko dokoła potrawił,
Z mołodców jego śladu niezostawił:
Poznana tylko z rany i z odzienia,
Szalona Ksenia leżała na trawie,
Jeszcze w modlącej przed lubym postawie;
A w strasznej nocy zamku podpalenia,
I topielicy skończyły się pienia.
30.29
Gdy duch mój zwidzał dnieprowe pobrzeże
I na Kaniowa odpoczął ruderze,
Jeszcze tam wkoło wyszukał on ślady
Dnia okropnego ostatniej zagłady:
Jeszcze, po ścianach, krew się czerwieniła,
Gdzie żona, gnana morderców pogonią,
Mytą w krwi męża chwytała się dłonią:
Żadna wywabić niemogła jej siła;
Na miejscu startej, inna wystąpiła:
Ale nieszczęsne zabójczyni ciało,
W popiół przetlałe, z wiatrem się rozwiało.
W porosłej miękką murawą uboczy,
Trafił na kołtun kseninych warkoczy;
Ale w nim drobny gniezdził się już ptaszek.
Obok, leżała, z Nebaby ratyszcza,
Stal, od płomienia, w ciemny żużel zlana.
A, błądząc długo śród skośniałych czaszek,
Odgrzebał torban, między gruzem zgliszcza,
I jednę strunę z całego torbana.
Ani lat, ani pogody koleje,
Nie mogły przyćmić złotego jej blasku;
A wiatr, kochanek, z pobliskiego lasku,
Co noc z nią dawne odspiewywał dzieje.
I jam polubił chrypliwe jej tony,
I, z jej dźwiękami z czasem oswojony,
Gdym nieraz badał pilnie i ciekawie
O całej zamku kaniowskiego sprawie;
W końcu rozwikłać mogłem tajemnicę:
Co dało powód do zbrodni Orlice? Gdy, w ciemnej nocy, przez widmy czy czarty,
Czy, jak wieść była, za rządcy namową,
Zdjęto wisielca (odpowiadał głową
Z pod czyjej trupa uwieziono warty),
Brat tej dziewczyny był wtedy na straży:
A serce rządcy do Orliki biło;
Życie jej brata w ręku rządcy było:
Lach, niepuszczając pory co się darzy,
Hardej dziewczynie daje do wyboru:
Tytuł swej żony, lub srogą śmierć brata; —
Żadnej przewłoki, żadnego oporu!
Biedne małżeństwo gdzie diabeł za swata!
I tak, dla brata, miłość poświęciła,
Rządcy małżeńską zaprzysięgła wiarę;
A dla miłości, inną ma ofiarę:
Zabiła męża i siebie zgubiła!
31.30.
Mijają lata, z latami zdarzenia.
W ostatnim dymie zgasłego płomienia,
Wróciły w piekło szatany zniszczenia.
Świetnie przejrzały nieba Ukrainy,
Zabrzmiała śmiało cicha pieśń dziewczyny,
Czas lasem okrył ostatki ruiny.
Gdzie bojowiska czaszkami bielały, —
Ulewna burza brózdy tam zorywa,
W skwarny dzień lata złocą się tam żniwa,
Kwiat się tam, z wiosną, wykluwa nieśmiały.
Złomki szubienic świecą próchnem z ziemi.
Nad zwycięzcami, nad zwyciężonymi,
Trawą usłana, mogiła zapada:
Tam błędny żebrak do snu pacierz gada.
Piekła za wojną zatrzaśnięto bramę.
Znów tenże pokój, i ........ ... ...[41].
↑W powstaniu na Ukrainie w r. 1768, zamek kaniowski, równie jak kilka innych w tej okolicy, był zburzonym i spalonym przez hajdamaków. Jest podanie, iż żona rządcy, czyli, jak wtenczas nazywano, gubernatora zamkowego, pojmana przez kozaków, i już ranna, potrafiła się jeszcze im wymknąć, — a uciekając przed ich pogonią, po pokojach i wałach zamkowych, coraz słabsza, opierała się o ściany, póki jej niedognano i niezamordowano do reszty. Gdzie tylko dotknęła się ścian ręką skrwawioną, zostały ślady; i mówią, że krwawe te znaki nigdy się niedały zetrzeć, i trwały dopóty dopóki tylko były jakie szczątki murów zamkowych. Te, zresztą, gruzy dopiero przed kilku laty znikły zupełnie. — Kaniów jest małe i liche miasteczko; mieszczani jednak jego i magistrat mają jeszcze niektóre swobody i przywileje, nadane im od królów polskich. Leży w prześlicznem położeniu nad Dnieprem, rozrzucone pośród urwistych brzegów jego.
↑Podług mniemania ukraińskiego ludu, nawet zbłądzenie w podróży niejest dziełem przypadku. Czart, którego tam wszędzie pełno, ściga wędrowców, i rozmaitemi sposobami stara się ich w bezdroża uprowadzać; a wicher nocny uważanym jest za pierwsze jego narzędzie do obłąkania i najświadomszych nawet położenia miejsca. Przyp. wyd.
↑Wyraz miejscowy. Słowo majaczyć niema może odpowiedniego w czystej polszczyznie: migać w dalekości, ćmić się, ukazywać, — tłómaczy jakożkolwiek jego znaczenie. Właściwie polskie majaczyć co innego wyraża.P. W.
↑Rozmowa puszczyków, jak i cała myśl prologu, jest osnuta na wyobrażeniu gminu: iż diabli wybierają nocy ciemne i burzliwe do wyprawienia swych pustot, i że puszczyki dlatego się śmieją iż widzą wszystkie harce i dokazywania tych istot, które nasza mitologia gminna wpół-strasznemi, wpół-komicznemi wystawia. Prócz poetyczności pomysłu, autor miał i tę pobudkę wprowadzić rozmowę puszczyków w swój czarodziejski prolog, że takowe pożyczanie mowy ptakom często się natrafia w pieśniach i dumach ukraińskich, a właśnie jego zamiarem było korzystać ze wszystkich skarbów gminnej poezii naszej.
↑Otumanić: obłąkać, zaćmić zmysły, — coś podobnego. Prowincyalizm.P. W.
↑W dobrej polszczyznie i w Lindem, łuna lub łona. Autor tak, zawsze, używa tego wyrazu.P. W.
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innych wydaniach następuje tu tekst: Niech na ustroniu dziewczę skryte połą, Bijącem łonem rozgrzewa młodzieńca.
↑Cyrkać; wyraz miejscowy: znaczy skrapiać, tryskać.P. W.
↑Są-to wszystko wyobrażenia ukraińskiego ludu. Według mniemań jego, wiatr kręcący się po polu, który, wreszcie, po tutejszych nieobejrzanych płaszczyznach, nierzadko widzić, jest coś niezmiernie złego. Opowiadają przykłady ludzi których wicher ten spotkał na swojej drodze i którzy odtąd niewiedzieć gdzie zniknęli. Inną razą, nóż poświęcony rzucony w słup kręcącego się wichru upadł na ziemię w tem miejscu krwią obryzgany. Do tego wyobrażenia stosuje się wiersz w Marii Malczewskiego:
«Ale bo też, na stepie, czart harce wyprawiał.»
Spadająca gwiazda jest, podług ich mniemania, latawiec (rodzaj powietrznego złego ducha). O jego miłostkach z kobietami często posłyszeć można. Myślą także, iż zmarłe bez chrztu dzieci błąkają się w powietrzu, jęcząc i narzekając, póki kto nieośmieli się ich przywołać i chrztu udzielić.
↑Wprowadzona tu osoba topielicy Kseni jest także myśl pojęta w duchu miejscowych wierzeń i uprzedzeń. Nic się w Ukrainie ważnego niestanie, czegoby nieprzepowiedziało nadzwyczajne zjawisko, — coś dziwnego, coś tajemniczego. Bunt ukraiński, który tu nazywają koliszczyzną, i szczególniej rzeź humańska (o której, nawiasem wspomniemy, są współczesne i przez świadków pisane poemata i opisy, zapewnie nędzne pod względem sztuki, lecz ważne jako najwierniejszy obraz tej krwawej dramy) miała także być zwiastowaną przez nadprzyrodzone widzenia: między innemi przez dziwną, obłąkaną kobietę, czy opętaną, która, z hukami i niezrozumiałą mową, przebiegała sioła Ukrainy. — Niemam ja tu myśli tłómaczyć albo usprawiedliwiać pojęcia autora; zwracam tylko uwagę na miejscowy koloryt obrazu.
↑Kozacy ukraińscy noszą krótko strzyżoną głowę, z długim na boku kosmykiem włosów, który zwykli uplatać w wstążki, miłośne upominki swych dziewic.P. W.
↑Jestto prawdziwe nazwisko kaniowskiego mieszczanina który tamże robił powstanie w r. 1768.Przyp. autora.
↑Jan Potocki, banit, starosta kaniowski i bohusławski. Jest-to jedna z osób żyjących w podaniach gminu. Jego życie, bezprawia, później pokutę, opowiadają w tysiącznych szczegółach. Są pieśni o nim, o jego miłostkach, i okrucieństwach. Jeszcze teraz można znaleźć starców którzy go znali osobiście; a powieść ich lubo nie w tak dalekie przenosi się czasy, ale w jakże dalekie od nas obyczaje i zdarzenia! Starosta kaniowski leży w Poczajowie, i jego ciało pokazują, ze szczególną attencyą, miejscowi księża bazyliani. On-to w skutek pokuty za nabrojone w Ukrainie sprawki, pyszny ten klasztor wydźwignął i nadał.
↑Futor: zagroda na łące, lub pośród lasu, w pewnem oddaleniu od wioski.P. W.
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Niby kochanie śród świata tumanu.
↑Toja: u botaników, tojad mordownik. Własności jego narkotyczne uważa lud pospolity za lekarstwo na smutki.P. W.
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Komu rózgami ojciec zasieczony, Czyja się panu podobała żona, Komu najmilsza córka pogwałcona,
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Kto w pańskiém za to umierał więzieniu Że jak pies podły o głodzie i zimnie Dla usług jego przemarnował lata; Kogo najdroższa boli przez to strata, Kto chce odemścić te krzywdy, te zbrodnie I tylko sobie odtąd żyć swobodnie,
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Na ucztę długo tłumionej swobody.
↑Wojewoda Stempkowski poskromił bunt ukraiński. Trzeba wyznać, że kary nieustępowały w srogości zbrodniom przestępców; one rozjątrzyły jeszcze bardziej niż przestraszyły lud ukraiński.
↑Jest-to szczegół dochowany tradycyą. Podczas ciągłych nabiegów tatarskich, kiedy lud okolicy wiedział, że horda wpobliżu koczuje, dla bezpieczeństwa, zostawiał jednego ze swoich na jakiej wyniosłej i panującej mogile, lub na wierzchu wysokiego dębu, aby upatrywał Tatarów, i dawał znać o zajrzanych wywieszeniem białej chorągwi lub chustki. Lud pracujący po polach, skoro zajrzał bielejące znamię popłochu, uciekał w znajome sobie kryjówki. Ukraiński telegraf! To mi napomina drugi szczegół. Słyszałem od mieszkańców pamiętnego w naszych dziejach miasta Czehryna tak tłómaczony początek zwyczaju, powszechnego w Ukrainie, a zwłaszcza w tej okolicy, zbierania się ludu, szczególniej chłopców i dziewcząt, na środek sioła, który oni nazywają ułycia, ulica, dla śpiewania różnych pieśni, co się, nieraz, daleko w noc przeciąga. W czasie koczowania hordy w tych stronach, lud, wiedząc jakie klęski ponosi kiedy na śpiących natrafią Tatarzy, żeby zawsze miał przytomność i gotowość chronić się w razie niebezpieczeństwa, na noc zbierał się razem, i, dla odpędzenia snu, śpiewał narodowe dumy i pieśni. Zwyczaj został, chociaż niebezpieczeństwo, co mu dało początek, minęło. Dalsze wiersze oddają sprawiedliwą zapłatę zasługom cienistych dębów Ukrainy, które, w ciągłych zaburzeniach i wojnach, zapewne, niejednemu chroniącemu się śmierci, były pewniejszą opieką niż ściany własnego jego domu.
↑Zwyczaj palenia ogniów w wilią S. Jana zasięga dalekiej starożytności; on się i w Ukrainie przechował. Nazywają go tu kupało. Pospolicie, kiedy dziewczęta wiejskie zaczną swój obrzęd, do którego i kąpanie się należy, młodzież płci drugiej wybiera te chwile żeby na nie niespodziewanie napaśdź: wtedy cicha nocna scena zmienia się w najtłumniejszą; krzyki, spiewy, rozlegaią się w powietrzu. W 1826 roku autor widział podobną scenę na rzece Taśminie: tu ona się odbywa przy jednej z najpiękniejszych wód w Ukrainie. Jezioro i wieś Białozor leży blisko Smiły, w rozległych sosnowych lasach: znacznego ogromu, szyba, jasna, błękitna, zwierciadlana, błyszczy śród rozstępu siniejących lasów; wieś, prawdziwie ukraińska, — ogromna, dobrze zabudowana, ludna, mająca zapewnie do 2000 samych dusz męskich, rozciąga się prawie w koło jeziora. Obraz świateł rybackich na jeziorze, wspomniany w tekscie, powtarza się tu każdego wieczora, i tworzy prześliczną wodną illuminacyą.
↑Widok ten jest, prawdziwie, rysowany z natury. Zaraz za miasteczkiem Moszny ciągną się, na szerokość może trzech werst, bagna i trzęsawiska nazywane Irdyń. Najpewniej jest to stare łoże Dniepru. Prawy brzeg tych bagien otoczony jest wysokiem pasmem gór wznoszących się piątrami, rozciągnionych szeroko, i okrytych gęstym lasem. W tym miejscu, to jest na pośredniem pasmie, hrabia Woronców, właściciel miejsca, założył pałac i źwierzyniec na 8 werst rozciągniony po górach. Pałac otoczony jest zabudowaniami wiejskiego gospodarstwa; wszystkie proste, lecz najgustowniej urządzone: i każdy dziedziniec, ze swemi zabudowaniami, składa najpiękniejszą fermę angielską. Dziedzińce ubrane w drzewa i krzewy, mury domów w porozpinane gałęzie akacyi białej i płaczącej; schody, ganki, balustrady, — w kwiaty i różnokolorowe pachnące powoje. Lecz samo położenie piękniejszem jest nad wszystko. Z jednego punktu troche wyżej za pałacem, jest szczególny widok, prawdziwie nieogarniony. Jest-to cypl jednej góry (nienajwyższej jeszcze): pod nogami masz widok pałacu i kwiecistych dziedzińców, schody gór okrytych lasem; dalej, pierwszym planem obrazu są bagna Irdynia, zarosłe oczeretem, i gdzieniegdzie olchą; za niemi widok miasteczka Moszen; dalej jeszcze rozciąga się Dniepr, jakby siną wstążką; — a tam, z drugiej strony, niskie, piaszczyste brzegi, wsie, miasteczka i monastery już połtawskiej guberni. Oko ma zewsząd otwarty widok na promień siedmiu lub ośmiu mil wokoło.
↑Tak nazywają poziome chaty kozackie, i strażnicze szałasy, z których dym, niemając oddzielnego dla siebie otworu, wychodzi całą powierzchnią słomą krytego dachu.P. W.
↑W istocie, wojska polskie pierwszy raz doścignęły powstańców wpobliżu Moszen, na Irdyniu. Zdarzyło się autorowi, iż, będąc w tej okolicy, słyszał, właśnie na miejscu, opowiadanie o tem spotkaniu od czernca, dozorcz młyna należącego do pobliskiego monasteru, i naocznego świadka. Tu Irdyń niejest tak grząski: w suchą porę daje się przejeżdżać; w większej części, zarosły olchami niepospolitej wielkości; gdzieniegdzie tylko biją zdrojowiska i stoją wody. Wszędzie, po lasach sosnowych, od Smiły aż do Moszen, były kurzenia hajdamackie; i tradycya pokazuje te miejsca. Tu właśnie jest miejsce powiedzieć, jak potrzeba żałować, że niemamy ani dobrej mapy starożytnej, ani szczegółowej gieografii, ani zbiorów żadnych historycznego interesu, choćby historycznej ciekawości. Uczony metropolita Kijowski Eugieni, za pomocą należącego do siebie duchowieństwa i odezwy do obywateli krajowych, zaczął zbierać te drogie zabytki przeszłości, lecz niewiemy jaki skutek wezmą jego starania, zależące od osób, po większej części, lub obojętnych lub nieznających ceny tych walających się w pyle ich nóg pamiątek. Dziś jeszcze, za każdym krokiem, napotykają się nierozorane do szczętu mogiły, pod trawą i lasem, ostatki zamczysk polowych, — i słyszyć można ciekawe o miejscowych wypadkach podania. Ale my to puszczamy mimo oka i ucha: tymczasem wiek mija, pług równa dzieło czasów minionych, pokolenie po pokoleniu wymiera; a my tracimy skarby których nawet nie znamy wartości.