[173]XIII.
Nirwano! Pochyl ku mnie twarz matowo-bladą,
Ściągłą, z blademi usty i czołem z marmuru,
Kędy się zamyślenia nieskończone kładą,
Jak mgławice na morzu chłodnego lazuru.
Zwróć na mnie oczy twoje, błękitnych wód tonie,
Głębokie, nieruchome, z pod przymgleń świetliste,
Jak miesiąc, co za mgłami przeźroczemi płonie,
Przetajając w nich światło niebiesko-srebrzyste.
Z spływającą ku ziemi, jak falista rzeka,
Falą włosów, co lniane są, matowo-płowe,
Podobnych z woni kwiatom, co zwolna człowieka
Odurzają i duszą: pochyl ku mnie głowę.
Wyciągnij ku mnie dłonie, gdzie mdlejące tuje
I zwiędłe tkwią narcyzy i zbladłe lilije,
Których zapach powietrze przesyca i truje
I skąd oddech omdlałość letargiczną pije.
[174]
Niech ulegnę senności, co z postaci twojej
W seledynowe, wiotkie odzianej osłony,
Snuje się i owija pierś nakształt powoi
Owijających drzewo mnogiemi ramiony.
Chcę zasnąć... Przesyt pragnień i niesytość czynu
Męczy mnie i zabija... Jestem, jak żeglarze
Wtrąceni do więzienia, gdzie giną ze splinu,
Marząc o świście wichrów i fal morskich gwarze.