Zaręczyny Jana Bełzkiego (Weyssenhoff, 1903)/Tegoż dnia wieczorem
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zaręczyny Jana Bełzkiego |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1903 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Konstanty Górski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Choć termin spotkania z Valfortem dopiero za pięć dni, wyjadę jutro rano. Żebym ja mógł odwikłać się od czarów tej kobiety, zatrzeć jej ślad promienny i krwawy, którym naznaczone całe moje życie!
Czy ona tak gienialnie gra komedyę, czy czuje to tylko, co w chwili przechodzi jej przez serce, bez konsekwencyi, bez logiki, bez sumienia? Bo żegnała mnie bardzo smutnie pytającemi oczyma i choć wyjazd mój na kilka dni aż nadto dobrze wytłómaczyłem, coś ją ciągle niepokoiło w mowie mojej i w pobladłej twarzy. A kłamałem, zdaje się dość gładko i swobodnie: muszę jechać do siebie na wieś, gdzie dom odświeżam, gdzie zaniedbałem wiele spraw bieżących — i tu miałem kłopoty, takie a takie, bardzo prawdopodobne... Pierwszy to raz w życiu kłamię tak Celinie, a ona, choć przywykła do mojej względem niej szczerości, choć wypróbowała ją nieraz, dzisiaj nie zdawała się wierzyć, a szczególnie ją niepokoiła moja powierzchowność, widocznie trochę zmieniona przez dni ostatnie.
Na szczęście przy całej naszej rozmowie była i matka moja, a kiedy potem chciała odejść, żeby nas samych zostawić, zatrzymałem ją i wyszliśmy razem. Sam na sam może bym nie wytrzymał i na badania Celiny odpowiedział powodzią skarg i wyrzutów, z których-by jeszcze coś z moich zamiarów mogło wyjść na jaw. W obecności matki czułem się silniejszym, żartowałem nawet ze swojej smutnej twarzy, — aż mi pierś zaciskały te żarty.
Matka dużo prościej brała to, com opowiadał, troszczyła się ze mną i o mnie, ale nie dostrzegłem, aby co złowrogiego zgadywała. A kocha mnie przecież gorąco i bezinteresownie ta najdroższa i najwierniejsza z kobiet. To dziwne — matka nie przeczuwała nic, a Celina...
Czyżby zupełne wewnętrzne po rozumienie się dwóch istot ludzkich mogło być tylko między młodym mężczyzną a młodą kobietą, których zwiąże z sobą miłość zmysłowa, ta straszna siła, pociągająca nie tylko usta do ust, ale i duszę do duszy? Kiedy trwa w zobopólnem naprężeniu ta siła, kiedy się równoważą dwa prądy, sypią się z ich pocałunku skry szlachetnych uczuć, światła wzniosłych myśli i zapałów. Ale biada, gdy równowaga się przerwie, gdy jeden z prądów osłabnie i już drugiemu przeciwdziałać nie zdoła! Wtedy drugi szaleje, łamie, zabija.
To jednak dziwne, że nie matka, ale Celina zgaduje coś sercem...
Tak, ale może ona się boi nie o mnie, tylko o Alfreda?!
Wszystko, co widzę, co myślę, przesłonięte jest krwią i szaleństwem. Żeby to jutro ten pojedynek, ale mój Valfort wyjechał gdzieś za swemi sprawami a dopiero za pięć dni będziemy na siebie wskazywali lufami pistoletów w jakiemś nieznanem mi miasteczku w Galicyi. Widzę we snach ten plac i tę scenę. Tymczasem, kiedym już matkę pożegnał i zostawił spokojną, uciec mi tylko stąd, od Celiny.