Zeznanie dr Piotra Załęskiego o zbrodniach popełnionych przez Niemców na Czerniakowie
Zeznanie dr Piotra Załęskiego o zbrodniach popełnionych przez Niemców na Czerniakowie Piotr Załęski |
Nr 87
Sygn. 804/z, k. 18
PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA
Dnia 21.III.1947 r. CzOKBZN w Warszawie H. Wereńko przesłuchała niżej wymienionego świadka. Świadek: PIOTR ZAŁĘSKI, ur. 23.I.1892 r., doktór medycyny, zam. w Warszawie, ul. Puławska 5.
W czasie powstania warszawskiego 1944 r. byłem komendantem zorganizowanego przeze mnie i dr. Janusza Stoczewskiego przy pomocy sanitariuszek AK, harcerek i ludności Czerniakowa szpitala polowego Nr 1, mieszczącego się przy ul. Przemysłowej nr 19/21, w budynkach fabryki Blaszanka. Przeciętna frekwencja szpitala wynosiła 300 rannych, w tym 60% ludności cywilnej, zwykle ostrzeliwanej w toku ratowania dobytku wynoszonego z domów podpalonych grantami zapalającymi przez Niemców. Atak niemieckich sił zbrojnych, Wehrmachtu i SS, szedł od strony ul. Łazienkowskiej i ul. Rozbrat, gdzie w szkole im. Batorego stacjonowały oddziały Volksdeutschów, a ponadto w końcu sierpnia 1944 r. lotnicy bombardowali szpital i kościół łazienkowski, w podziemiach którego przebywali nasi rekonwalescenci.
W dniu 11 września 1944 r. po rzuceniu 9 bomb na kościół wydobyliśmy spod gruzów pewną część żyjących, 40 osób z ludności cywilnej i naszych rannych żołnierzy. Widoczność kościoła ze względu na otwarte perspektywy jest zupełna, zbombardowanie tego punktu mogło być tylko celowe. Ani w szpitalu w Blaszance, ani na kościele nie wywieszaliśmy flagi Czerwonego Krzyża, ze względu na to, iż z doświadczenia wiedzieliśmy, iż zarówno sanitariusz z opaską Czerwonego Krzyża, jak nieruchomość z odznaką Czerwonego Krzyża są umyślnym miejscem obstrzału Niemców. W dniu 22 sierpnia 1944 r. ja osobiście wraz z synem Maksymilianem, pseudo „Maciek”, ubrani w fartuchy i z odznaką Czerwonego Krzyża w czasie niesienia pomocy rannym przy ul. Mącznej róg Czerniakowskiej zostaliśmy poranieni: ja w obie nogi, syn czterema odłamkami w nogi. Niemcy strzelali do nas z kanonierki na Wiśle, jakkolwiek było to w dzień, widoczność była zupełna i nie ulegało wątpliwości, iż udzielamy pomocy rannemu.
W czasie udzielania pomocy rannym Niemcy strzelali niejednokrotnie do personelu sanitarnego (również do mnie i mego syna), tzw. gołębiarze – Volksdeutsche lub pojedynczy żołnierze niemieccy ukryci na poddaszach i za kominami domów. Volksdeutsche (Czerniaków był dzielnicą niemiecką) dawali też umówione znaki atakującym wojskom niemieckim. W dniu 11 września 1944 r., na skutek koncentrycznego ataku Niemców i zagrożenia terenu, zarządziłem ewakuację, po czym szpital został przeniesiony na teren fabryki Citroen na rogu ul. Czerniakowskiej i Górnośląskiej. W Blaszance pozostali celem obrony terenu student Lewicki z siostrą Marią Łapińską, kilka sanitariuszek: „Halina” z PAL-u, „Danka” (harcerka).
Przy ewakuacji szpitala dopomagało mi dowództwo odcinka oraz powstańcy z oddziału „Parasol”. W czasie koncentrowania rannych zostaliśmy zaatakowani granatnikami z terenu Sejmu, na skutek czego sala operacyjna została zdemolowana w chwili, gdy doktorzy Skowroński, Przyżecki i Zarzycki byli w toku dokonywania operacji. W dniu 12 września 1944 r. także od strony Sejmu Niemcy zrzucili na szpital kilka zapalających pocisków, tzw. „krowy”, kilku rannych odniosło wtedy poparzenia, jeden żołnierz niedawno podjęty z pola walki, śmiertelnie poparzony od pocisku, zmarł w męczarniach. Ja w tym czasie leżąc ciężko ranny, obok wyżej opisanego żołnierza, zostałem silnie kontuzjowany, a w następstwie przeszedłem ropne zapalenie kolana, w którym dotąd tkwi żelazo.
W dniu 15 września 1944 r. o godz. 13-tej, po uprzednim ataku czołgów oraz SS-Kriminalbrigady[1] oddział niemiecki zajął szpital. Z dowódcą porozumiewał się mój zastępca, dr Przyżecki, wobec tego, iż byłem ciężko ranny. Dr Przyżecki oświadczył, iż chorzy stanowią ludność cywilną, co było widocznym fałszem wobec tego, iż większość chorych między innymi i ja sam mieliśmy ubrania niekompletne powstańcze. Po dwóch dniach stworzono w szpitalu salę operacyjną dla rannych Niemców, gdzie odbywały się opatrunki, po przyjęciu których ranni Niemcy byli odnoszeni w kierunku Sejmu przez polską ludność cywilną.
W czasie od 15 do 26 września 1944 r. oddział zajmujący szpital ze 150 osób stopniał do [pięciu] żołnierzy. Z chwilą zorganizowania sali dla rannych Niemców w naszym szpitalu, przybył tu lekarz niemiecki Willi Schutze oraz sanitariusz Harry czy Hanze. W dniu 18 czy 19 września 1944 r. (daty nie jestem pewien) do dr. Schutze przybył Volksdeutsch, którego nazwiska nie znam, i oświadczył, iż pośród rannych Polaków chowają się dwaj bandyci – następnie wskazał brata Jaskólskiego pseudo „Jaskółka” i „Borowca”, dwóch żołnierzy AK, ciężko rannych. W rezultacie dr Schutze ze swym sanitariuszem polecili obu ciężko rannym wstać z sienników, wyprowadzili do sąsiedniej sali i na oczach naszego księdza wikarego, Henryka Wierzbłowskiego – rozstrzelali bez sądu i tłumaczeń. W rozmowie dr Willi Schutze zaznaczył, iż mieszka pod Hannowerem, gdzie rodzice jego mają folwark. Sanitariusz dr. Schutze później poległ.
Zastępujący mnie dr Przyżecki, „Józef Klinger”, kilkakrotnie był stawiany pod ścianę i tylko cudem uniknął rozstrzelania. Powody były różne: raz znaleziono na terenie szpitala płaszcze wojskowe, raz broń krótką, potem mój rewolwer, który został oddany Niemcowi, wynikła kwestia, do kogo należy itp. W tym czasie miały miejsce fakty gwałcenia kobiet. Z personelu mego zostały zgwałcone dwie sanitariuszki. W dniu 26 września 1944 r. o świcie przybyli do szpitala oficerowie dowódcy różnych grup SS i Gestapo (wszyscy w czarnych mundurach). Poszukiwali lekarza rosyjskiego, który miał być przerzucony z terenów wschodnich na nasz odcinek. Mnie pytano, czy mówię po rosyjsku. Ostrzegłem o sprawie księdza Wierzbłowskiego, a rozmowę tę podsłuchał żołnierz Ślązak z dywizji Hermann Göring. Na skutek jego doniesienia postawiono mnie i księdza pod mur i tylko dzięki panującemu zamieszaniu jakiś SS-man odprowadził nas do Gestapo. W tymże dniu 26 września Niemcy zarządzili ewakuację szpitala, jak mówili, do szpitala Dzieciątka Jezus, dokąd doszło 125 osób. Z powodu braku noszy i ludzi do noszenia najciężej rannych 37 osób pozostało leżąc na podwórzu szpitalnym. Jesienią 1944 r. w Pruszkowie, doniosła mi sanitariuszka „Iza” (nazwiska nie znam), która wtedy z kilkoma żołnierzami AK odłączyła się od naszej grupy, [że] słyszała na podwórzu strzały i krzyki. Do dnia dzisiejszego żaden z pozostawionych na podwórzu rannych do mnie nie zgłosił się. Na tej podstawie przypuszczam, iż pozostawionych rannych Niemcy wymordowali. Naszą grupę eskortowało Gestapo, które po drodze zabrało nam dwa kosze opatrunków i narzędzi chirurgicznych. W rzeczywistości zaprowadzono nas do domu akademickiego na pl. Narutowicza, gdzie stacjonowała żandarmeria Vogela i kompania SS z Leutnantem Hamermanem na czele.
Nazajutrz rano ewakuowano szpital do Pruszkowa. Mój syn niosący akta ewidencji szpitala i księgi szpitalne w teczce, starając się zachować te dokumenty, dostarczył je mnie na nosze, przez co zwrócił na siebie uwagę Niemców. Został odstawiony na bok, a odtąd nie mam o nim wiadomości. Dokumenty szpitalne zachowałem. Również zostali zabrani z szeregu dr Przyżecki i dr „Władysław” (z AL.), „Skowroński”, Michał Lejpner. Zginęli w szpitalu dr „Stanisław Sikorski” i siostra Alina Merzyńska. Na tym protokół zakończono i odczytano.
(–) Dr Piotr Załęski
Członek Okręgowej Komisji
(–) Halina Wereńko