Zwycięzca (powieść)/Część czwarta/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwycięzca |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Kraków — Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cała część czwarta |
Indeks stron |
Bacz, czytelniku, abyś miał stąd naukę! Arcykapłan Elem słusznie na rozkaz jego Rządzącej Wysokości, świętobliwego Sewina, był uduszony, gdyż siła złego naczynił, w czem nie najmniejsze było sprowadzenie do kraju samozwańczego Zwycięzcy i rozwiązanie świętego zakonu Braci Wyczekujących, których dopiero arcykapłan Sewin za poradą błogosławionego starca i proroka Chomy nanowo ustanowił, a pod bezpośrednią władzę rządzących arcykapłanów poddawszy, na wiek wieków przeciw nieprawomyślnym zakusom ubezpieczył. Za onegoż Elema (oby imię jego było zapomniane!) poniósł śmierć zasłużoną człowiek, nazwany Zwycięzcą, wszelakoż nie z rady niegodnego arcykapłana, lecz z woli ludu, oburzonego jego niecnymi postępkami. Człowiek ten, narobiwszy wiele zamieszania w całym kraju i wplątawszy lud w ciężką wojnę z szernami, która jeno dzięki nadzwyczajnej odwadze i bitności obałamuconych przez rzekomego Zwycięzcę szeregów klęską się nie skończyła, udał, że chce powrócić na Ziemię, skąd pono, jak sam mówił, przybył, choć znacznie większe jest prawdopodobieństwo, że był to morzec olbrzymiego wzrostu, który za krew ludzi chciał sobie kupić panowanie nad szernami, ojcami swoimi, a dopiero gdy mu się to nie powiodło, próbował zapanować nad ludźmi. Za nieczystem jego pochodzeniem przemawia i ta okoliczność, że rad się innemi morcami otaczał i miał nawet jednego, imieniem Nuzar, który mu wiernym pozostał do ostatniego tchnienia, razem z nim śmierć poniósłszy — szernów zaś, choć walczył z nimi, szczędził jako mógł, z wrodzonej snadź skłonności.
Otóż człowiek ten, gdy mu się zdobycie władztwa nad szernami nie powiodło, udał, że wracać chce na Ziemię — w przekonaniu, że lud go jako dobroczyńcę swego i opiekuna przemocą powstrzyma i on tak łatwym kosztem przyjdzie do królowania nad ludzkiemi plemionami. Te rachuby jednak zawiodły i krom niegodnego arcykapłana Elema, będącego snadź w spółce tajemnej z onym Zwycięzcą, nikt go nie usiłował nawet nakłaniać do pozostania, zwłaszcza że widziano już, ile zła przewrotne i nierozumne jego nowatorstwa na lud mogą sprowadzić.
On tedy urządził widowisko jakoby uroczystego pożegnania, a posłał tymczasem ludzi do Kraju Biegunowego, kędy ongi sam był ustawił ogromną a bezużyteczną rurę żelazną, wmawiając w łatwowiernych, że jest to wóz, w którym on przybył z Ziemi i na którym zaś może odjechać. Ludziom tym był zapowiedział, ażeby baczyli, zali jest co w onej rurze w środku i żeby mu zaraz dali znać, jeśliby nic nie znaleźli. Sam zaś tak dzień pożegnania oznaczył, aby posłowie w tym właśnie czasie mogli do niego powrócić.
Przyszli tedy i donieśli mu, że w rurze nic niema, o czem onże Zwycięzca rzekomy sam naprzód dobrze wiedział, ale gdy wieść posłyszał, udał wielkie zamieszanie i zaczął krzyczeć, że mu wóz jego skradziono i że on już na Ziemię powracać nie może. Wszystko to było ułożone i zrobione w tym celu, aby ludzie myśleli, że on nierad na Księżycu zostaje i koniecznością jeno do tego przyniewolony. Aby to zaś miało większy pozór prawdy, przez czas niejaki okazywał srogie przygnębienie i niby to usiłował nowy wóz zbudować, z czego jednak nic nie wyszło.
Ale niebawem wyszły na jaw tajemne jego zamiary. Gdy bowiem tylko po pewnym czasie zauważył, że dawną powagę wśród ludu utracił, odrzucił precz wszelkie względy i udawania i stanął w całym bezwstydzie prawdziwej swojej istoty przed oczyma ludzi, od których dotychczas dobra jeno doświadczał.
Zwołał tedy wielkie zgromadzenie, a kiedy lud, więcej ciekawością niż posłuchem wiedziony, stawił się na nie, on wystąpił z przemową, w której oświadczył, że zmuszony do przebywania na Księżycu, nie chce tu siedzieć z założonemi rękoma, lecz będzie pełnił dzieło swoje, losem mu snadź przeznaczone, od którego omal że nie był odstąpił, zniechęcony napotykanemi trudnościami. Teraz jednak nie ma wyboru i przeto nie będzie się wahał, lecz spełni, co ongi był zamierzył, jeśli się nie da po dobremu, to siłą. Słuchać go wszyscy muszą, ponieważ on tak chce.
Odtąd dopiero zaczął okazywać, czem jest w istocie i co potrafi. Dobrał sobie siepaczy i gdy przewrotnych a niemądrych praw jego nowych przyjąć nie chciano, począł lud gnębić i strachem posłuch dla siebie wymuszać.
W dawnej świątyni, którą splugawił, na dom ją sobie mieszkalny obróciwszy, założył swój dwór, z podobnych jak on niecnot się składający, przy którego pomocy spodziewał się wkrótce zawładnąć całą krainą księżycową, przez ludzi zamieszkaną. Natrafił jednak na opór niespodziewany i to powoli do szału zaczęło go doprowadzać. Srogi i wyuzdany, krwią znaczył swoje samozwańcze panowanie. Nikt przed nim nie był bezpieczny; wszystko chciał zmieniać i nikomu z praw przyrodzonych korzystać nie dał. Pozabierał ludziom czcigodnym łany ich rodzajne, niby to mając wspólnotę rolników na nich zaprowadzić, ale w istocie tylko dlatego, ażeby osłabić możnych, którzyby mu się skutecznie mogli opierać. Zamieszanie podobne sprowadził też we wszystkich fabrykach i nakazał znowu gawiedzi, ażeby czynszu z domostw nie płaciła, ponieważ — mówił — każdy ma prawo mieć dach ponad głową. Gawiedź atoli po większej części mędrsza była od niego i nie występowała przeciw dobroczynnym domów swoich właścicielom, wiedząc, że dłużej ich stanie niż onego Zwycięzcy, który się mieni być nędznych opiekunem, a sam z łupiestwa dobra wszelkiego zażywa.
Nie skąpił sobie bowiem w niczem ów człowiek nieposkromiony, a już najmniej w używaniu uciech z kobietami. Żyła zaś w owym czasie dziewczyna pewna, imieniem Ihezal, wnuczka poprzedniego arcykapłana Malahudy, na rozkaz Zwycięzcy pono także w pustelni zaduszonego. Dziewczyna ta, której pamięć dzisiaj słusznie jest czczona dla wielkiej czystości obyczajów, miała nieszczęście wpaść w oko samozwańcowi i często przez niego nagabywana bywała. Opierała mu się jednak mężnem sercem do końca i ani siłą ani obietnicami nie dała się zmusić, aby mu była powolna.
Ta stałość dziewicy doprowadziła go do takiego szału i zapamiętania, że chcąc sobie opór jej powetować, jął sprowadzać do siebie kobiety przeróżne, po większej części lekkich obyczajów (chociaż i uczciwym też nie przepuszczał) i — niby to je nawracając — orgje z niemi święcił wyuzdane, o których bliższych szczegółów nawet opowiadać się nie godzi. Dowiadywał się też przez szpiegów swoich tajemnych, które kobiety popadły były niegdyś w ręce szernów i morców były rodziły, i rad je do siebie zwoływał, w tym nieczystem towarzystwie przestając.
A trzeba też wiedzieć, że oprócz morców kilku, z których najulubieńszy mu był wspomniany już Nuzar, miał i szerna, dawnego wielkorządcę Awija u siebie. Szern ten złośliwy, którego w podziemiach świątyni ukrywał, tak że przez długi czas nikt nie wiedział o jego istnieniu, wychodził był nocami na rozkaz jego i bił ludzi, i wszelakie płodził sprośności. To wszystko dopiero po śmierci tego rzekomego Zwycięzcy jawnem się stało.
Wreszcie przebrała się miara ludzkiej cierpliwości. Zakałę i ohydę ową należało w końcu usunąć. Mówili o tem oddawna głośno wszyscy co godniejsi obywatele ludzkiej społeczności, a wtórzył im prorok Choma, starzec natchniony, wzywając do świętej wojny z samozwańcem. Ponieważ jednakże nie chciano sprowadzić próżnego krwi rozlewu, spodziewano się bowiem, że ów Zwycięzca będzie się bronił, postanowiono ująć go podstępem, o ileby się dało we śnie, i związanego stawić przed sądem.
Zbrodniarz snadź przeczuł, co się święci, gdyż właśnie przed nocą, kiedy zamiar miano wykonać, wyruszył z całym swym dworem ze świątyni i sposobił się do opuszczenia miasta, mówiąc, że idzie w okolice bezludne, nowe państwo wedle myśli swej zakładać.
Nie pozwolono mu jednak na to, obawiając się słusznie, że to państwo jego gorszemby pono było złem i większem niebezpieczeństwem dla ładu i spokoju niż szernów najbliższe sąsiedztwo.
Tak tedy miał się już los onego zbrodniarza na tem miejscu dokonać, gdzie tyle bezeceństw nabroił. Zamknięto mu bowiem bramy miasta, aby go z niego nie wypuścić, a kiedy je chciał przemocą wyważyć (silny był zaś w ręku nadzwyczajnie), przybiegli do niego nauczeni posłowie, niby od arcykapłana, aby co tchu wracał do świątyni, gdyż tam starszyzna ludu i sam arcykapłan chcą mieć z nim ważną rozmowę. On nie bardzo ufał, bo się pomacał po pasie, czy ma swoją palną broń przy sobie, ale wstyd mu snadź było lęku okazać albo ludzi brać z sobą dla straży, gdyż zadufany był strasznie w sile swej nadzwyczajnej, więc nie chcąc odmówić wezwaniu, aby nie powiedziano, że odrzuca zgodę, której niby to sam wciąż wołał, kazał zwolennikom swoim czekać u bram na siebie, a sam zwrócił się ku śródmieściu, mając jeno morca Nuzara przy nodze, jakoby psa wiernego.
Aliści niewiele uszedł, kiedy w wązkiej ulicy z za węgłów zarzucono na niego sznury znienacka i wnet na bruk obalono. Próbował się bronić i wołał morca Nuzara, aby skrzyknął u bram stojących jego zwolenników, nie wiedząc, że i ci w tej chwili są już wojskiem otoczeni i ujęci. Morzec jako ten pies wściekły rzucał się na ludzi, a kiedy mu ręce w tył związano, kąsał jeszcze zębami kogo dopadł.
Rzekomy Zwycięzca tymczasem leżał na ziemi sznurami omotany i niezdolny się ruszyć, ale ludzie obawiali się jeszcze zbliżać do niego, taki postrach wzbudzał ogromną swoją postacią. Wreszcie gdy widziano, że zaplątany jest dobrze i tak związany, iż uwolnić się ani ruszyć nie może i nic już nikomu złego nie uczyni, poczęto śmielej podchodzić; ten i ów kopnął go nogą albo poszarpał za włosy ogromnego łba, leżącego bezwładnie na kamieniach.
Sąd postanowiono odbyć jeszcze dnia tego samego, aby przed nadejściem nocy skończyć już z tą zakałą.
Arcykapłan Elem wymawiał się od sądzenia, jako że wstydził się zapewne, iż to on sam tego zbrodniarza i świętokradcę sprowadził — i chciał, aby go w tem zastąpił Sewin, który wówczas nie był jeszcze arcykapłanem. Sewin, człek niesłychanie mądry i cnotliwy, lecz skromny, usuwał się długo, aż wreszcie, wręcz przymuszony, zebrał sąd ze starszych i godniejszych obywateli na placu przed pohańbioną świątynią i kazał przywieść uwięzionego.
Przystawiono go na wozie, okrytego sińcami i oplutego, nikt bowiem nie śmiał nóg mu rozwiązać, aby sam szedł, w słusznej obawie, że mógłby umknąć albo spsocić znów jaką rzecz niespodziewaną. Tak tedy jego, który mienił się być dumnie Zwycięzcą, teraz w pohańbieniu, jakoby snop chrustu, przytoczono.
Kiedy go Sewin ujrzał, powstał spiesznie ze swego siedzenia, które miał wynioślejsze w pośrodku innych sędziów, i powiedział głośno, że on swoim rozumem sądzić tego człowieka nie chce, ale chciałby posłyszeć, jaką lud ma względem niego wolę.
Ludu była na placu wielka moc zebrana. Był zaś wśród niego i święty starzec Choma, który wprawdzie już nie dowidział, ale zawsze słyszał jeszcze trochę (później bowiem ogłuchł był zupełnie, jak wiadomo). Ten ci to prorok, posłyszawszy, że fałszywego Zwycięzcę przed sąd przywiedziono, począł był krzyczeć zaraz, bożym duchem uniesiony, że takiego zbrodniarza nawet sądzić się nie godzi, lecz odrazu z woli ludu trzeba go ukamienować. Na ten głos ze wszystkich stron zawołano, aby więźnia wydać ludowi, który ma już dla niego przygotowaną nagrodę za wszystkie jego łotrostwa.
Czcigodny i dostojny Sewin słuchał długo tych wołań w milczeniu, rozważając w duszy, coby mu czynić należało. Wreszcie gdy same z siebie ucichnąć nie chciały, domagając się owszem coraz natarczywiej wydania zbrodniarza, dał znak ręką, aby mu pozwolono głos zabrać. I wtedy przemówił mniej więcej w te słowa:
»Wielce szanowni obywatele i współziomkowie moi! Zebraliśmy się tutaj — sędzie — z polecenia rządzącego arcykapłana, Jego Wysokości Elema, aby rozważyć sprawę tego tu oto związanego człowieka, którego wydania właśnie się domagacie!
»Mieliśmy zamiar, uważnie wszystko zbadawszy, wysłuchawszy spokojnie świadectw i orzeczeń i tego nieszczęśnika nawet obrony, wydać wyrok sprawiedliwy, o którym w tej chwili sam jeszcze nie wiem, jakby był wypadł. Ale my wszyscy jesteśmy tylko sługami ludu i wola wasza jest dla nas prawem najwyższem. Wy zaś w oburzeniu srogiem nie chcecie sądu i nie pozwalacie nam zgoła rozprawy zwykłym przeprowadzić porządkiem. Nie śmiem sądzić, o ile wola wasza jest słuszna i sprawiedliwa; wszakże tylko sługą waszym ja jestem.
»Cóż mi tedy czynić wypada? Nie mogę inaczej — a wiem, że razem ze mną myślą to wszyscy inni sędziowie, — jak tylko w pokorze głosu waszego posłuchać i wolę wam uczynić. Oto oddaję podsądnego w ręce wasze; uczyńcie z nim wedle swego rozumienia i sumienia, — a ja was proszę tylko, abyście byli z nim miłosierni.
»I dlatego niech zapomną właściciele, iż chciał on ich z majątków wyzuć, niechaj dostojni nie pamiętają, że prawa ich odwieczne naruszał, mężowie niech przepomną buntowania żon swoich, ojcowie — hańby swych córek i jadu w serca młodzieniaszków sączonego; niechaj mu wierni darują, iż religię świętą pokalał, — niechaj nędzni przebaczą mu jego uwodzicielstwo i obietnic szalonych niewypełnienie, żołnierze — krew swych towarzyszów, na dalekich zamorskich błoniach napróżno rozlaną! Pamiętajcie, że chciał on może dobrego i że sąd możeby go nawet uniewinnił, gdybyście zechcieli pozostawić zwykły bieg sprawiedliwości... zwłaszcza że Jego Wysokość arcykapłan Elem radby pono ochronić dawnego swego przyjaciela i opiekuna, dzięki któremu wziął czapkę po ojcu waszym, Malahudzie, wygnanym naprzód, a potem niecnie zamordowanym.
»Wy jednak chcecie inaczej i niechaj się stanie wola wasza. O tem tylko nigdy nie zapominajcie, że nie my w tej chwili sądzimy człowieka, zwanego Zwycięzcą, ale wy sami! Czyńcie, co wam się podoba, ja jednak umywam ręce od tej sprawy; krwi jego nie będę winien — niech ona spada na was i na głowy dzieci waszych, jeśli tak chcecie!«
To powiedziawszy, dostojny Sewin zakrył twarz połą szaty i trwał tak kęs czasu w milczeniu. Kiedy oczy odsłonił nanowo, Zwycięzcy na wozie już nie było. Lud porwał go, a uwiązawszy mu liny do nóg, wlókł go tak głową po bruku aż na morskie wybrzeże, kędy jest miejsce, zwane Przystanią Dobrego Oczekiwania. Tutaj wkopano w piasek słupiec ogromny, a rozdziawszy onego fałszywego Zwycięzcę z szat (które trzeba było rozcinać, aby je zedrzeć, gdyż obawiano się lin rozluźniać), nagiego do słupa przytroczono, tak iż się nie mógł poruszyć.
Przyprowadzono też zarazem i morca jego ulubionego, imieniem Nuzar. Temu obiecano, iż z życiem będzie puszczony (nie masz obowiązku dotrzymywania obietnic wobec morców), jeśli drewnianym nożem rozpruje brzuch byłemu panu swojemu. On lepak wzbraniał się tego uczynić, wierząc nierozumnie, że pan jego, kiedy zechce, słup wyrwie z piasku i wszystkich pozabija. Nie bawiono się tedy z nim dłużej, lecz przewróciwszy na twarz, głowę mu w piasku zakopano, tak iż konając, wierzgał nader uciesznie sterczącemi do góry nogami.
Teraz poczęto radzić, jakąby śmierć sławetnemu Zwycięzcy zgotować, który wisiał na słupie jakoby martwy, zamknął był bowiem oczy, nie chcąc na śmierć morca swojego patrzyć.
Różni różne męki doradzali, tak że niepodobna się było porozumieć. Tymczasem gawiedź, długiem oczekiwaniem zniecierpliwiona, zaczęła miotać na niego kamieniami, początkowo jeno dla rozrywki, a potem w coraz większym zapamiętaniu, aby go utłuc. On zrazu oczy otworzył i szarpnął się na linach, jakby się chciał urwać, ale przekonawszy się snadź, iż nie poradzi, obwisł bezwładnie i czekał śmierci, mamrotając jeno coś do siebie.
Trwało to wszystko bardzo długo, gdyż ten Zwycięzca czaszkę miał twardą i skórę też znacznie grubszą od zwykłych ludzi, więc mu kamienie wielkiej szkody nie czyniły. I nie wiadomo, jakby się to wszystko było skończyło, gdyby dobry duch nie był zesłał w on czas na miejsce to wspominanej już dziewicy, imieniem Ihezal.
Ta, przyszedłszy, stanęła wprost przed kamienowanym, tak że on, oczy otworzywszy, dojrzał ją zaraz wśród tłumu. A taka w nim była nieczysta namiętność ku tej dziewczynie, iż na blizką śmierć swoją nie zważając, zaczął na nią wołać imieniem.
Ona wtedy wyszła z ciżby i podeszła blizko ku niemu. Zaprzestano na chwilę rzucać kamieniami, aby i jej przypadkiem nie obrazić. Dziewica zasię zapytała: »Czegóż ty chcesz ode mnie, Zwycięzco?« To powiedziawszy, wyciągnęła nóż, a jako że była nizkiego wzrostu, więc na palcach nóg się uniósłszy, poczęła żgać ostrzem w pierś wiszącego, tam, gdzie jest serce. Pracę miała ciężką, bo, jak się rzekło, skóra na nim była twarda, ale w końcu mu poradziła.
A kiedy on już ostatnią parę z siebie wypuszczał, na dachu świątyni zbezczeszczonej, którą widno było dobrze, ukazał się szern, przez niego tam ukrywany, o czem dotychczas nie wiedziano. Zatrzepotał w powietrzu skrzydłami, a czując, że ginie opiekun jego możny, rzucił się lotem w stronę lasów na stokach Otamora i przepadł tam bez wieści.
Tego też dnia pod wieczór zginęła z oczu ludzkich dziewica Ihezal; wielkie jest prawdopodobieństwo, iż w nagrodę cnotliwego życia swego wzięta była żywcem na Ziemię, gdzie mieszka Stary Człowiek i duchy dobre, opiekujące się pokoleniami ludzkiemi na Księżycu, i skąd przyjdzie z czasem prawdziwy Zwycięzca, co oby jak najrychlej się stało!
Tak tedy skończył marnie człowiek, który narobił tyle mętu na Księżycu, jak nikt przed nim i z pewnością nikt po nim nie narobi. Nauka stąd wielka a zbawienna, że władzy we wszystkim trzeba być posłusznym i nie wierzyć nowatorom, którzy ino ku złemu a ku nieszczęściu ludzi nakłaniają i wiodą...