Zwycięzca (powieść)/Część czwarta/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Zwycięzca
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Kraków — Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
POSŁANIE DO BRACI
GDZIEKOLWIEK BY ONI BYLI,
Z WIEŚCIĄ DOBRĄ O ZWYCIĘZCY
KTÓRY ŻYŁ MIĘDZY NAMI.
Rozdział pięćdziesiąty siódmy.

Tak tedy Zwycięzca odwieczerza onego zebrał był ucznie swoje podle murów miasta na miejscu, kędy niegdyś był zamek szernów zburzony, a obaczywszy, iż wszyscy koło niego usiedli, odezwał się do nich, mówiąc:
»Powiadam wam, że przyszedł czas, abych was opuścił, powracając na jasną gwiazdę Ziemię, skąd do was przybyłem i kędy jest dom wieczysty Starego Człowieka, ojca duchów waszych.
»Policzyłem dni spędzone między wami i zważyłem trud zdziałany i widzę, wstecz się oglądając, że niczego już dorzucić nie mogę do tego, co uczyniłem.
»Znużony jestem i odpocznienia łaknie dusza moja — i serce moje patrzy ku gwieździe dalekiej nad pustyniami.
Ostaniecie tu sami, abyście pielęgnowali zasiew ręku moich, a jeśli was będą prześladowali dla mojej pamięci, cieszcie się myślą, a umacniajcie, że plony obfite zbiorą wnukowie wasi...
»Dla mnie pora już do Kraju Biegunowego, kędy czeka wóz mój skrzydlaty, gotów nieść mnie przez niebo szerokie do jasnego domu mojego«.
Gdy to powiedział, płacz się wszczął między uczniami; niektórzy, zakrywszy twarze, popadali na kamienie, szlochając; inni chwytali go za ręce, prosząc, aby jeszcze pozostał pomiędzy nimi.
Zwłaszcza kobiety, które niegdyś w moc szernów były popadły, a teraz łaską Zwycięzcy do społeczności ludzkiej napowrót przyjęte, padały do nóg jego i włosami okrywając jego obuwie, błagały z krzykiem, aby ich nie opuszczał, lecz pozostał zawsze na Księżycu.
Zwycięzca słuchał długo płaczu i próśb, nie odpowiadając zgoła, aż wreszcie powstał i wyciągając ręce ponad głowy schylonych, powiedział:
»Tęsknota mnie woła na gwiazdę moją rodzinną, ale może pozostałbym między wami, gdybym wiedział, że wam to korzyść przyniesie.
»Wszalakoż nie jest dobrze, abyście zawsze mieli pasterza ponad sobą, kiedy ja was uczę, że człowiek sam się rządzić powinien i sam o sobie stanowić. Jeśli dziećmi się staniecie przy mnie i poddanymi, jakoż będziecie później dobro czyniącymi panami samych siebie?
»Lepiej jest, abym już poszedł...«
To powiedziawszy, zstępował ze wzgórza, idąc ku miastu, a uczniowie szli za nim, smutni i przygnębieni bardzo.
Był zaś wieczór blizki i słońce miało wnet zajść, wisząc nizko ponad równinami, którędy jest droga w Kraj Biegunowy.
A kiedy z uczniami wstępował Zwycięzca w mury miasta, zabieżeli mu drogę ludzie niektórzy, których on niegdyś był wysłał do Kraju Biegunowego, i wołać poczęli z daleka, iż niemasz już wozu cudownego, który go ongi przyniósł był z Ziemi.
Tedy Zwycięzca przeraził się bardzo i dopytywał ich, aby mówili prawdę wszystko, coby wiedzieli.
Oni zaś jęli opowiadać, jako nie znalazłszy wozu na miejscu, kędy był, wracali już w srogiem pomieszaniu, kiedy u pierwszych ludzkich osad napotkali kobietę niejaką imieniem Nechem, którą Zwycięzca ustanowił był strażniczką Wozu świętego.
Ta opowiadała im z płaczem i narzekaniem wielkim, iż czasu pewnego przyszli duchowie, a otoczywszy Wóz błyskawicą jaskrawą i tak go przed oczyma jej zakrywszy, unieśli z sobą w przestworze.
Ten-ci był znak, iż na Ziemi chcą, aby Zwycięzca na zawsze na Księżycu pozostał i poniósł tutaj śmierć dla dobra ludzi, którzy w niego uwierzą.

Rozdział pięćdziesiąty ósmy.

Tedy przez dziewięć dni i nocy budował Zwycięzca wóz nowy, aż dnia dziesiątego, przekonawszy się, iż duchy nie chcą, aby z Księżyca mógł odejść, wezwał ucznie swoje i tak do nich przemówił:
»Los mój się dopełnił, który mi każe pozostać z wami aż do śmierci. Rzucałem dotychczas siew, plonu ja zbierać nie będę, ale chcę pługiem przeorać ziemię, iżby ziarno w niej nie zaginęło.
»Wy jesteście trzosłem i lemieszem, i radłem, które wodzę po twardych zagonach, odwalając skiby i niszcząc na nich bujną zieleń chwastów. Powstawać będą przeciw wam, iż burzycielami jesteście, ale wy ufajcie mi i słowom moim, które do was mówiłem.
»Nie przyszedłem was uczyć pokory ani poddania się, ani cierpliwości bezczynnej, ani wyrzeczenia, które żadnych nie przynosi owoców.
»Mówię wam tylko: myślcie więcej o dniu jutrzejszym niż o chwili obecnej, więcej o pokoleniu przyszłem aniżeli o tem, co żyje około was. Oto założymy tutaj kuźnię ognia, który przyszłe wieki oświetli, i dom burzy, co odświeża zgniłe powietrze w południe«.
Tak mówił w on czas Zwycięzca do uczniów swoich, którzy go słuchali w milczeniu, znacząc w pamięci słowa, które powiedział.
I od onego dnia osiadł Zwycięzca w świątyni w pośrodku miasta, które jest przy Ciepłych Stawach, i zamknął się w niej z przyjacioły swymi, by go snadź nie naszli podstępem wrogowie, którzy już wówczas umyślili go zabić.
A którzy chcieli nauk jego słuchać, przychodzili we dnie i w nocy, a on szedł z nimi na dach i tu w obliczu nieba i morza powiadał im to wszystko, o czem już była mowa w tych księgach. Jeśli zaś spostrzegł zło, albo posłyszał o jakiej nieprawości arcykapłańskiej, tedy posyłał ludzi uzbrojonych i karał.
Czekał zaś Zwycięzca na przyjaciela i sługę swego Jereta, który był za morzem; napisał był bowiem listy po niego, aby przybywał z mocą, jaką zebrać zdoła, gdyż czas już uczynić ład na księżycowym świecie.
Po trzech dniach i trzech nocach atoli na Jereta przybywającego napadł w drodze szern, którego chował sobie arcykapłan Elem, aby niszczyć nim ludzi, i zabił go. Posłyszawszy o tem, Zwycięzca zapłakał gorzko i przez długi czas nie przyjmował pożywienia, żałując przyjaciela i sługi.
Kiedy jednak południe było na niebie, zawołał uczniów i tak do nich powiedział:
»Jesteśmy tutaj osaczeni i nic dobrego zdziałać nie możemy, gdyż wrogowie wiążą nam ręce, dybiąc na każdym kroku na życie nasze.
»Zbierzcie się oto wszyscy, a opuścimy to miasto i pójdziemy w Kraj Biegunowy, kędy Ziemię widać na nieboskłonie. Tam uczyć was będę i mówić słowa ostatnie, które są jeszcze do powiedzenia, nim los się mój dopełni«.
Tedy zebrali się wszyscy i odziawszy się, przypasali broń i ruszyli razem ze Zwycięzcą ku bramom miasta, ażeby wyjść na równinę.
Ale bramy zastali zaparte. Arcykapłan Elem bowiem posłyszał był już, iż Zwycięzca chce ujść z uczniami swymi, i umyślił go zabić, nim odejdzie.
Poczęli tedy ludzie tłuc w bramy, aby uczynić w nich wyłom, ale tejże chwili przybieżeli posłowie od arcykapłana i udawszy pokorne twarze, błagali Zwycięzcę, aby nie odchodził, lecz poszedł jeszcze do Jego Wysokości, który zwołał wielkie zgromadzenie ludu, i tam w obliczu wszystkiego narodu księżycowego chce uczynić z nim zgodę.
Zwycięzca wiedział, iż arcykapłan zło zamierzył w sercu, ale poczuł, że to jest los jego którego już nie uniknie, i przykazawszy uczniom czekać spokojnie pod murami, poszedł sam, mając posłów Elema koło siebie z obojego boku.
A kiedy weszli w boczną ulicę, tak że stojący podle bram uczniowie nie mogli widzieć, co się z mistrzem dzieje, wyskoczyli siepacze arcykapłańscy z za węgłów i narzuciwszy Zwycięzcy długie sznury na głowę i ręce, obalili go znienacka na ziemię.
Uczniowie, krzyk jego posłyszawszy, chcieli mu bieżyć na pomoc, aliści wojsko, dotychczas po domach sąsiednich ukryte, wypadło z nagła i otoczywszy garść ludzi przeważającą siłą, wiązać zaczęło zmieszanych utratą mistrza i wodza.

Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty.

Tak tedy Zwycięzca, podstępem ujęty, stawion miał być przed sąd arcykapłański. Wprzódy jednak dla większego urągowiska zawleczono go w więzach do sklepu podziemnego w świątyni i przykuto do ściany, kędy niegdyś trzymany był szern Awij, dawny wielkorządca, przez Zwycięzcę ongi w pierwszej bitwie ujęty.
Szern ten umknął był z Elemową pomocą i chował się w ukryciu pod jego opieką, jako się już rzekło.
Otóż kiedy siepacze odeszli, pozostawiwszy Zwycięzcę samym, szern ten zjawił się przed nim, a usiadłszy na stosie porzuconych ksiąg świętych, w których spisana była Obietnica, począł mu urągać.
«Uwolnij się — mówił, — jeśli jesteś Zwycięzcą naprawdę! Oto jam był tutaj przez ciebie przytroczony, a teraz jestem wolny i patrzę na ciebie, który zginiesz.
»Mógłbym cię zabić sam i nawet nie zdołałbyś się bronić przeciw rękom moim, ale ja wolę, aby cię lud zabił, któremu dobrze czyniłeś!
»Czekam już długo na śmierć twoją, a kiedy ją zobaczę, powrócę do braci mojej za morze i opowiem im, jak zginął ten, który śmiał się mianować Zwycięzcą nad nami!«
Tak mówił szern i śmiał się. Wszelako Zwycięzca mu nie odpowiadał, trwając w myślach o Ziemi, na którą wnet już miał duchem powrócić.
Wtedy szern, zbliżywszy się, począł go kusić i mówił:
»Obiecałeś mnie niegdyś wziąć z sobą na Ziemię i pokazać ludziom, którzy na niej mieszkają. Ty już na Ziemię nie wrócisz sam, ale za morzem wielu z moich rodaków nie widziało cię jeszcze. Pokłoń mi się i przysięgnij, że będziesz mi służyć wiernie jak pies, a wyrwę cię z ręki ludu twojego i wezmę do kraju szernów, abyś żył tam spokojnie i ćwiczył morców w wyrobie broni palnej, z którą poślemy ich później na zawojowanie twych braci...«
Tedy Zwycięzca otworzył oczy i pojrzawszy na szerna, odparł:
»Próżno mnie kusisz, zwierzu. Chociaż ja zginę, wasze panowanie jest już skończone, bom ja je złamał rękoma, i nigdy już człowiek najlichszy nawet szernom służyć nie będzie!«
W tymże czasie, kiedy Zwycięzca od szerna był nagabywany, zebrali się starsi z ludu w pałacu arcykapłańskim i radzili razem z Elemem, coby z ujętym począć.
Wnet zgodzili się wszyscy, iż niemasz innego sposobu, jeno zgładzić go trzeba, aby zagasić to światło, które zeń bucha i oczy ich razi, do mroku a cienia duszy przywykłe.
Tak tedy śmierć jego postanowiono i to co najrychlejszą, aby go snadź przyjaciele jego, zebrawszy się, nie odbili z więzienia. Bano się jednak wydać wyroku, iżby lud, przejrzawszy z czasem, nie zwrócił się przeciw katom dobroczyńcy, zbawcy i nauczyciela swojego. Umyślili tedy uczynić tak, ażeby motłoch sam śmierci Zwycięzcy zażądał, jakoby wbrew woli arcykapłana i starszyzny.
Posłał więc Elem szpiegów i podburzycieli swoich między lud, którzy mieli go pouczać, jak ma wołać, kiedy zbierze się sąd, a zaś zausznika swego, Sewina wysłał na plac ze starszymi ku sądzeniu Zwycięzcy.
Ten ci Sewin arcykapłanowi był wielce oddany i umyślił był wszystko uczynić, co on zechce. Ale w tym dniu łaska Ziemska zeszła na duszę jego i przejrzał, i straszno mu się zrobiło, iż sądzić a skazywać ma tego, który był światłem Księżyca.
A tymczasem Zwycięzcę na wozie, związanego jakoby zbrodniarza, przed sąd przywleczono i wystąpili przekupieni ludzie, którzy świadczyć mieli przeciwko niemu.
A nie było zbrodni ani winy, którejby na jasną głowę jego nie rzucano. Obwiniono go o grabież, i gwałt, i bunt i zdradę, nawet o spółkę z szernami, których pogromcą był i niszczycielem.
Wszelako Zwycięzca nie otwierał ust, lecz słuchał w milczeniu wszystkiego co mu zarzucano, będąc już myślami na jasnej gwieździe Ziemi, skąd ludziom był początek i kędy zbawione dusze przebywają.
Wreszcie gdy oszczercy i fałszywi świadkowie mówić zaprzestali, on jakoby się ocknął i uniósłszy się na wozie, ile mu więzy pozwalały, zawołał mocnym głosem do ludu:
»Przybywając tutaj z Ziemi, o! ludu księżycowy, nie wiedziałem nawet, że jestem tak hojny! Dałem wam życie moje i śmierć wam moją daję! Stałem się naprawdę Zwycięzcą przez was oczekiwanym, a dzień dzisiejszy jest naprawdę koroną mego tryumfu! Po śmierci nikt mnie już w duszach waszych zwalczyć nie zdoła! A uczniowie i przyjaciele moi, którzy tu może jesteście, pamiętajcie zbrodnie, które mi zarzucają, gdyż wnet nadejdzie czas, kiedy będą nazwane cnotami!...«
Chciał mówić jeszcze dalej, ale krzyk się podniósł między starszyzną, a potem także wśród tłumu, że bluźni. Tedy jeden z najętych siepaczy, przypadł ku niemu, a bojąc się podejść bliżej, uderzył go w głowę długim kijem, który trzymał w ręku, mówiąc:
»Milcz, psie!«
A oto z pośrodka sędziów powstał Sewin z pobladłemi wargami i zawołał:
»Nie będę sądził tego człowieka! Litości jest pełne serce moje, gdy patrzę na jego upadek i was proszę o litość dla niego. Wszelako czyńcie z nim, co sami zechcecie«.
Gdy to powiedział, odwrócił się i odszedł, twarz swoją zakrywszy, a za nim powstali inni sędziowie, oddając Zwycięzcę na łup motłochowi.

Rozdział sześćdziesiąty.

Tedy uwiązano u nóg jego sznury, a jako był leżał na pomoście wozu ze skrępowanemi rękoma, tak go z niego ściągnięto i przyprzągło się do każdego sznura po sześciu ludzi, i powlekli go po ulicach miasta, aż jasne kędziory głowy jego krwią się zabarwiły od ran, wybitych twardymi kamieniami bruku.
Tłum zaś biegł za wleczonym liczny i krzyczał, podżegając ciągnących ludzi do coraz szybszego biegu. A tam, gdzie gawiedź ona przeszła, szli potajemnie uczniowie Zwycięzcy (bali się bowiem tłumu) i zbierali chustami krew jego najdroższą, płacząc.
A nalazła się też między nimi kobieta jedna nierządna i opętana, imieniem Ihezal, która była wnuczką arcykapłana Malahudy, zabitego przez szerna, którego sobie chował był Elem na zgubę dusz ludzkich.
Tą niegdyś upatrzył sobie był Zwycięzca, iżby ją przywieść ku dobremu, jako iż żal mu było jej duszy zatraconej, gdyż piękna była na ciele i do słońca wschodzącego zgoła podobna. Aliści ona szałem zdrożnym opętana chciała męża poznać w Zwycięzcy, a kiedy uwidziała, że istota jego jest na wskroś boska, znienawidziła go i zemstę mu poprzysięgła.
Ta biegła teraz za pochodem i urągała wleczonemu i bluźniła głośno, krzycząc, aż ustała wreszcie od wielkiego znużenia, gdyż wątła była, jako kwiat.
Tak ją naszli uczniowie, krew Zwycięzcy zbierający, leżącą twarzą na kamieniach brukowych z włosami pełnymi krwi jego i szlochającą. Przelękli się tedy bardzo, iżby ich nie wydała, lecz ona, powstawszy, nowym tknięta obłędem, wołać jęła, wielką żałość udając, aby bieżeli i ratowali Zwycięzcę z ręku katów.
A kiedy oni stali w pomieszaniu, nie wiedząc, coby te słowa jej niespodziewane miały oznaczać, ona — odmieniwszy twarz, nagle wybuchnęła śmiechem i bluźnić sprośnie zaczęła, miotając przekleństwa srogie na jasną głowę Zwycięzcy, z płaczem i śmiechem naprzemian.
A później poszła do domu swojego przybrać się w szaty godowe i włosy zmierzwione utrefić.
Zwycięzcę tymczasem przywlekli siepacze nad brzeg morza, a ocuciwszy go, gdyż zemdlał był w drodze, dźwignęli go na sznurach pod pachy założonych i przywiązali do słupa wysokiego, który tam stał z dawien, służąc za znak łodziom, wpływającym do przystani.
Przyprowadzono też morca niejakiego, który odprzysiągłszy się szernów, służył Zwycięzcy wiernie jak pies i z nim razem był pojmany.
Temu obiecywano wielką zapłatę, iżby Zwycięzcę zgładził, chciano bowiem, aby dla większej hańby zginął z ręki nieczystej. Morzec ów jednak, dobrym duchem nawiedzony, wzdragał się tej zbrodni uczynić, przeto zakopano go w piasku głową na dół tuż u stóp Zwycięzcy, tak iż wierzgając przed śmiercią nogami, kopał obnażone i krwawe jego kolana.
Wtedy zaczęto Zwycięzcę z wielkim krzykiem kamienować, aby się spełniły słowa proroka: »Dałem wam łaskę, wyście się za to głazem dla mnie stali. Krew moja jest pieczęć«.
Wszelako duchy ziemskie, z wysoka zesłane, otoczyły go chmurą niewidzialną, która pęd miotanych kamieni pętała, tak iż miękko na ciało jego padały, zgoła mu krzywdy nie czyniąc.
Wiatr się zaś zerwał burzliwy, niezwykły o tej porze (było to bowiem już przed wieczorem), i pędził wały morskie na piasek wybrzeża, hucząc.
Trwoga poczynała ludzi obejmować, i byli tacy, którzy radzili, aby Zwycięzcę zdjąć ze słupa i puścić wolno albo też odbieżeć, pozostawiając go własnemu losowi i mrozom nadchodzącej nocy.
Kiedy tak mówiono, zjawiła się od strony miasta Ihezal, strojna w szaty jaskrawe i z utrefionymi włosami na głowie. A szła ze śmiechem, jakoby na wesele idąc, choć obłąd jej wyzierał z oczu, niespokojnie naokół biegających.
Dojrzał ją Zwycięzca, a ponieważ był jej dobrze czynił przez całe życie, więc sądził, iż ona teraz biegnie jemu na pomoc. Wzmógł się tedy i głowę skrwawioną nieco uniósłszy, zawołał na nią imieniem: »Ihezal!«
Wołał zaś, nie aby pomocy od niej żądać, gdyż wiedział, że śmiercią musi dzieło swoje zamknąć i że go niczyja ręka nie wybawi, ale iż pragnął jej nawrócenia i sądził, że duch ją dobry w ostatniej chwili naszedł na widok srogiej męki jego.
W kobiecie tej jednak serce było nad wyraz zatwardziałe, tak że przybiegłszy ku niemu, miasto litość mu okazać albo pożałowanie, ujęła nóż ostry i wspinając się na palce raziła go w serce, iż skonał.
Co gdy uczyniła, duchy ją zaraz złe napadły i zaczęła tańczyć, i jęczeć, i szlochać, i opętana pognała ku ogrodom na stokach obok świątyni i tam kędyś przepadła na zawsze, przez duchy one nieczyste snadź uniesiona.
A tejże chwili kiedy skonał Zwycięzca, szern się pokazał z rozpiętemi czarnemi skrzydłami na dachu świątyni, a podleciawszy krzywym lotem z niesłychaną zuchwałością w pośrodku ludu usiadł na szczycie słupa, kędy było ciało.

Rozdział sześćdziesiąty pierwszy.

Tłum, przerażony zjawieniem się szerna i znagła powstającą burzą, rozbiegł się rychło, ostawiwszy ciało krwawe i martwe, do słupa jeszcze przywiązane.
Nad wieczorem dopiero nadeszli słudzy arcykapłańscy i poprzecinawszy sznury, zdjęli zwłoki i przysypali wielką kupą piasku i kamienia.
W pośrodku nocy jednakże stała się jasność niezmierna i z hukiem ogromnym, do uderzenia tysiąca piorunów podobnym przybieżał w ogniu jasny wóz Zwycięzcy i stanął ponad mogiłą, nad brzegiem morza usypaną.
Jasność tę widziało wielu ludzi, którzy na odgłos grzmotu z domów powybiegali, dziwując się w trwodze nadzwyczajnemu zjawisku.
A wtedy Zwycięzca wyszedł z pod głazów, którymi go przywalono, młody i jasny, bez śladu jakiejkolwiek rany na świetlistem ciele. Stanąwszy na szczycie mogiły, skinął na wóz, a ten, jakoby pies posłuszny, do ręku pana przyuczony, zatoczył wielkie koło i u nóg jego się położył.
Zwycięzca zasie wstąpił do woza i przeleciawszy w ogniach nad miastem, poszybował ku gwieździe Ziemi, kędy jest jego i nasza ojczyzna.
Nie martwcie się tedy, bracia moi, i nie frasujcie, iż jesteście opuszczeni, gdyż owszem weselić wam się należy, iż on srogą śmiercią swoją prawdę przypieczętował i dobrej sprawie życia swojego dał ostatnie świadectwo, a dla nas przykład zostawił, jako się idzie bez trwogi ku dziełu swojemu, i zaś dał nadzieję, że jest ze śmierci odrodzenie.
On patrzy z Ziemi wysokiej na sprawy nasze tutaj i błogosławi czyny wasze górne a odważne, a kiedy czasy się dopełnią, przyjdzie znowu w jasności, ale już nie wieść i nauczać, lecz karać srogą prawicą wrogi dzieła swojego.
Tak będzie.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.