Dom tajemniczy/Tom II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Wybrzeże Saint-Paul.

Pan de Simeuse zaraz po powrocie do domu, zawiadomiony został przez księżnę o szlachetnem i niezłomnem postanowieniu Janiny.
Niepokalanie prawy człowiek, jakkolwiek zrozpaczony był tą decyzyą, bo odbierała mu ona ostatnią jego nadzieję, zrozumiał atoli dobrze, że córka postąpiła z godnością, do której obowiązywało nazwisko, jakie nosiła.
Poddał się też okrutnemu losowi i zamknął się w pokoju, żeby ukryć łzy swoje.
Z początku zżymał się przeciwko wyrokom fatalności, która, jeżeli dwie przepowiednie płonnemi nie były, niebawem w dom jego miała ugodzić — ale że był dobrym chrześcianinem — że był chrześcianinem, jakich nie napotyka się już teraz, po buncie nastąpiła w nim rezygnacya, nastąpiło poczucie potrzeby odwołania się do Boga.
— Boże!... powtarzał, Boże, w którego mocy jest wszystko, nawet czynienie cudów, odwróć od nas nieszczęście — ocal biedną naszę córkę. Jeżeli niezbadanym wyrokom twoim potrzeba ofiary, racz mnie przeznaczyć na nią. — Ugodź we mnie, wielki Boże, jak w stare niepotrzebne drzewo, ale osłoń i pozostaw przy życiu kwiatek pełen nadziei.
Zaledwie dokończył tej modlitwy, gdy pani de Simeuse przysłała lokaja, aby ją przyjął natychmiast.
Książe kazał poprosić żony.
Pani de Simeuse przyniosła mężowi list naczelnika policyi.
Złamał on drżącą ręką pieczęć pakietu i przeczytał głośno zarówno list jak i dołączony doń raport.
— No — szepnęła pani de Simeuse wysłuchawszy wszystkiego do końca — przeczucia moje były zatem fałszywe, baron Luc de Kerjean jest dobrym szlachcicem... jest człowiekiem pełnym honoru.
Twarz księcia rozjaśniła się nagle.
— Tak, jest to człowiek honoru!... zawołał, powraca mi zatem nadzieja... Nie będę czekał do jutra, nie będę czekał, aż on tu przyjdzie po odpowiedź... pierwszy go uprzedzę... udam się sam do niego... Opowiem mu szczerze wszystko i zapewniam cię Blanko, że nie odmówi nam pomocy, chociażby nawet przysługa jakiej zażądam od niego, jeszcze bardziej zakrwawić mu miała serce...
Nazajutrz około jedenastej — godzina ta wydawała się wtedy wcześniejszą jeszcze niż dzisiaj, kareta pana de Simeuse zatrzymała się przed małym hotelem na wybrzeżu Saint-Paul.
Luc de Kerjean przepędził prawie noc całą na układaniu planów ambitnych projektów swoich. Zaledwie też zasnął, gdy Malo obudził go nagle i oświadczył, że jakaś pani ubrana z elegancką prostotą i zasłonięta gęstym woalem, przybyła w lektyce, aby pomówić z nim w bardzo ważnym interesie, domaga się zatem o przyjęcie bezzwłoczne.
W położeniu w jakiem znajdował się baron, zdawało mu się, że najmądrzejszą polityką będzie nie pominąć żadnej zgoła tajemnicy, bez dokładnego wyjaśnienia onej.
Wydał rozkaz, żeby damę wprowadzono do salonu, a sam ubrawszy się pośpiesznie, wyszedł zaraz do niej.
— Z kim mam honor?... zapytał.
Wybuch śmiechu odpowiedział mu na to pytanie.
Nieznajoma odrzuciła woal i ukazała prześliczną bladą twarz, aż zanadto może dobrze znaną de Kerjeanowi.
— To ty Perino?... wykrzyknął, ty tutaj?...
— Jak widzisz, kochany baronie...
— Cóż za ważny powód sprowadza cię tak rano do skromnego mojego mieszkania?...
— Chciałam cię zobaczyć tylko.
— Nie jestem tak zarozumiałym, aby ci uwierzyć, piękna moja przyjaciółko... Ta intencya wydaje mi się nieco podejrzaną...
— Bardzo jest naturalną jednakże — odrzekła wróżka, lubo przyznaję, że byłam nadzwyczajnie ciekawą zobaczyć, co się tu dzieje... Muszę przypuszczać zresztą, że interesy twoje idą jak nie można lepiej, że wkrótce spełnią się już twoje nadzieje, skoro zaczynasz mnie zaniedbywać, bo nie raczyłeś przecie wczoraj wieczorem zastukać do drzwi moich...
— Dla tego nie byłem wczoraj wieczór u ciebie, że nic do powiedzenia nie miałem.
— A!... szepnęła Perina z widocznem niedowierzaniem, nie?... zupełnie nic?...
— Nie wierzysz mi i źle robisz, bo ja ci mówię zawsze szczerą prawdę.
— Widziałeś jednakże księcia i prosiłeś go o rękę córki?...
— Tak... Widziałem księcia i prosiłem go o rękę córki...
— No i cóż?...
— Dzisiaj dopiero mam dostać odpowiedź...
— Czy ta odpowiedź będzie przychylną czy odmowną?
— Nic nie wiem...
— Opowiedz mi widzenie się wasze najdokładniej, bez opuszczenia najmniejszego szczegółu... Czasami najmniejsza rzecz ma ważne bardzo znaczenie...
Luc zaczął z drobiazgową dokładnością opowiadać o wczorajszej wizycie swojej u księztwa, a następnie opowiedział o bytności księcia u naczelnika policyi i o raporcie przesłanym do hotelu Simeuse.
— Bardzo zręcznie postąpiłeś, odpowiedziała Perina po chwilowym namyśle, umiałeś obrócić na swoję korzyść okoliczność, która cię zgubić mogła. Winszuję... Z tego wszystkiego com usłyszała, widzę, że księżna wcale ci nie sprzyja... Instynkt macierzyński widocznie ją ostrzega. Ci ludzie żyją tylko dla swojej córki i wyobrażają sobie, że przeznaczenie jej w twoich spoczywa rękach. Dzięki tej ważnej przyczynie i raportowi, więcej jest dobrych, aniżeli złych kart w grze twojej.
— Spodziewam się, że tak jest, moja droga... — O której godzinie dowiesz się o swoim wyroku?...
— O drugiej.
— Jedenasta już, muszę cię zatem pożegnać.
— Dla czego tak prędko?...
— Zapytanie to jest bardziej grzeczne, niż szczere... Przyjmuję je z uznaniem i proszę abyś przyszedł wieczór do Czerwonego domu; oczekiwać cię będę z wielką niecierpliwością...
— Przyjdę napewno.
— Liczę na to i mam w tem przyczynę — ciągnęła wróżka, opuszczając na twarz woal. Życzę ci szczęścia, i do widzenia dziś wieczór...
Perina zabierała się da odejścia.
— Co to?... słyszę, że jakiś powóz zatrzymał się przed domem, czy czekałeś na kogo?... spytała Perina.
— Nie oczekiwałem nikogo.
Wiedźma zbliżyła się do okna wychodzącego na wybrzeże, wyjrzała i krzyknęła.
— Nie myliłam się... Okazała jakaś kareta zaprzężona w przepyszne konie... Nie mogę dojrzeć herbów na drzwiczkach, ale liberya czarna ze złotem... kolory Simeusów!...
— Cóż znowu?... powiedział Kerjean, śni ci się chyba, moja piękna...
— Wcale mi się nie śni, mój drogi...
— Pan de Simeuse oczekuje mnie u siebie i wcale tak niespodzianie do mnie nie przyjdzie...
W tej chwili drzwi się otworzyły, a Malo jak bomba wpadł do salonu.
— Panie baronie!... wykrzyknął, książe de Simeuse wchodzi na schody...
Nie było chwili do stracenia.
Kerjean ukrył Perinę w znajomym nam już buduarze, wybiegł naprzeciw księcia, którego się nie spodziewał widzieć u siebie, i z wielką ceremonią i uszanowaniem wprowadził go do salonu.
Wiedźma winszowała sobie tymcznsem, że się tu znalazła i przyłożyła ucho do dziurki od klucza, ażeby nie stracić ani słowa z rozmowy, jaką prowadzić będą, w salonie.
— Przypadek mi posłużył!... myślała sobie, będę wszystko słyszała i w pięć minut dowiem się czy Korjean mówił prawdę...
Skoro tylko książe zajął miejsce, Luc odezwał się:
— Jakże mam podziękować za honor tak niespodziewany, jaki mnie dzisiaj spotyka? Pozwól mi książe, zadać sobie pytanie, czy jego wizyta wróży mi coś pomyślnego?...
— Panie baronie... odpowiedział książe ze smutkiem, spojrzyj na starca, który do ciebie mówi i przeczytaj na jego twarzy cierpienia duszy obolałej!... Starzec ten przychodzi do ciebie jak do zbawcy... W tobie ostatnia jego nadzieja... Spodziewam się, że nie odtrącisz błagającej mojej ręki..i że nie zawiedziesz mego zaufania?... Niepodobna... to ojciec... cię błaga... Jesteś wszakże szlachcicem i masz uczciwe serce...
Książe de Simeuse umilkł.
— Mości książe... szeptał de Kerjean, ujmując z czułością i szacunkiem ręce swojego gościa i do ust je przykładając, mości książe!... słowa pańskie niepokoją mnie i głęboko wzruszają, ale ich nie rozumiem, racz mi je więc wytłómaczyć...
— Baronie de Kerjean... odrzekł starzec, mam dla ciebie szacunek nieskończony, dowodem tego szacunku jest to właśnie, iż w chwili, w której przynoszę największą boleść, przychodzę cię prosić jednocześnie o największą przysługę...
— Niech książe mówić raczy... jakakolwiek jest boleść, i jakiejkolwiek wymagasz przysługi, jestem na twoje rozkazy...
— Kochasz Janinę... ciągnął pan de Simeuse, powiedziałeś nam o tem i wierzymy ci zupełnie...
— Czy ją kocham?... odrzekł baron... kocham i to miłością, która powstaje w jednej godzinie, a nie kończy się nigdy, która staje się najwyższem szczęściem, albo zgryzotą całego życia...
— Niestety!... szepnął starzec, potrzeba ci się uzbroić w całą odwagę, drogie dziecię!... trzeba ci wzmocnić duszę!... trzeba zadać gwałt sercu!... Janina nie może należeć do ciebie...
Kerjean się wyprostował jakby został pchnięty sztyletem... zbladł i wykrzyknął głosem stłumionym:
— Więc mnie odpychacie?...
— Nie!... o! nie... ja pana nie odpycham... odrzekł żywo pan de Simeuse. Przed Bogiem, który mnie słyszy, przysięgam, że miałbym się za szczęśliwego, gdybym mógł nazwać cię moim synem... ale ponad moję wolę stoi inna potężniejsza, którą napróżno usiłowalibyśmy przełamać...
— Jaka? mości książe, jaka?...
— Wola mojej córki... odpowiedział wolno de Simeuse.
— Panna Janina czuje dla mnie wstręt i pogardę!... Nieszczęśliwy, mogłem to przewidzieć przecie... powiedział de Kerjean z goryczą.
Co ty mówisz znowu o wzgardzie?... zawołał książe, przeciwnie posiadasz sympatyę Janiny... posiadasz szczerą jej wdzięczność i na pewno posiadałbyś jej serce, gdyby nie to, że je oddała innemu... oddała je od dawna, markizowi Renému de Rieux, krewnemu naszemu, który za zgodą moją i księżnej — został narzeczonym córki naszej.
Luc de Kerjean opuścił głowę na piersi i pogrążył się na chwilę w ponurem milczeniu.
Książe poczuł litość dla tej niezmiernie milczącej boleści.
Nagle baron potrząsnął ramionami, jak gdyby chciał zrzucić przygniatający je ciężar, potarł ręką po czole i pokazał twarz bladą, zmienioną.
— Zrozumiałem... mości książe, rzekł głosem głuchym, powolnym: Szlachcic ma tylko jedno słowo, panna wielkiego pochodzenia posiada jednę tylko miłość, związałeś się pan obietnicą względem markiza de Rieux, a córka pańska serce mu oddała; tak z jednej jak z drugiej strony wszystko dla mnie skończone i nie mam już żadnej nadziei. Cios, jaki mnie dotyka, jest bardzo ciężki, rana bolesna, a może śmiertelna nawet... Mało cię to obchodzi... Cierpienia pozostawiam dla siebie i nie mówmy już o tem... Wszystko się skończyło... Pomówmy o drugim celu pańskiej wizyty, bo nie przyszedłeś pan do mnie jedynie, żeby mi boleść zwiastować, wspominałeś pan także, że żądasz odemnie przysługi... Mów, mości książe, jestem, powtarzam, na rozkazy.
— Moje dziecię, rzekł starzec, ściskając ręce barona, muszę ci coś naprzód opowiedzieć... Skoro mnie wysłuchasz, dowiesz się, czego żądam od ciebie...
Baron skłonił się w milczeniu.
Pan de Simeuse zabrał głos i opowiedział mu wszystkie dobrze nam znane wypadki.
— Trzymasz w rękach swoich przeznaczenie rodziny, powiedział kończąc: Cóż postanowisz?
— Spełnię obowiązek szlachcica i honorowego człowieka... odrzekł stanowczo. Ocalę pannę de Simeuse dla tego, którego kocha. Oddam dla niej, jeżeli potrzeba, ostatnią kroplę krwi mojej.
Książe uszczęśliwiony i pełen wdzięczności, pochwycił barona w swoje objęcia, przycisnął do serca i trzymał tak jak ukochanego syna, który powraca po długiej nieobecności.
— Moje kochane dziecię, zapytał, skoro uspokoił się trochę ze wzruszenia i mógł słów kilka przemówić, — więc to prawda, więc ty zrobisz z siebie tę okrutną ofiarę?...
— W zupełności należę do ciebie, mości książe...
— Czy rozważyłeś dobrze, na ile cierpień tajonych narazi cię to zadanie?...
— Wszystko, co potrzeba będzie, to zrobię... Chociaż serce krwawić się będzie, na ustach będę miał uśmiech.
— Pomyśl, że do samej godziny niebezpieczeństwa, musisz być ciągle z nami i obok Janiny.
— Jeżeli to nie będzie wielką radością, to przynajmniej wielkim dla mnie honorem i starać się będę godnie mu odpowiedzieć.
— Więc mogę uspokoić biedną strapioną matkę?... mogę jej powiedzieć, że jesteś najszlachetniejszym z ludzi?...
— Powiedz jej, książe, że duszą i ciałem do was należę, a powiesz największą prawdę.
— Dziękuję, mój synu, i jeżeli błogosławieństwo starca szczęście przynosi, bądź błogosławiony, niechaj cię Bóg wynagrodzi.
— Za dwie godziny będę w hotelu de Simeuse i oddam się na pańskie rozkazy.
Na tych słowach skończyła się rozmowa.
Jakóbowi de Simeuse pilno było powracać do żony i córki, żeby uspokoić i jednę i drugą.
Kerjean odprowadził go do karety i słuchał z udaną pokorą gorących podziękowań księcia de Simeuse.
W buduarze obok salonu spotkał Perinę.
— Jakiś ty blady!... wykrzyknęła.
— Nic dziwnego!... przyznasz to sama, skoro się dowiesz, co zaszło.
— Wiem co zaszło... przerwała właścicielka Czerwonego domu.
— Słyszałaś?
— Od pierwszego do ostatniego słowa...
— A więc widzisz, że mi się wszystko wymyka!...
— Czy takie jest twoje zdanie? — zapytała śmiejąc się Perina.
— Nie podzielasz go?... szepnął ździwiony de Kerjean.
— Nie! nie! nie!... po trzykroć nie, powtórzyła wiedźma z zapałem.
— Widzisz jednakże, że nie mam już na co liczyć, ani teraz, ani w przyszłości... widzisz, że o ożenieniu się z panną de Simeuse, niema co już marzyć nawet.
— Dla czego?
— Zaręczoną jest markizowi de Rieux i kocha narzeczonego.
— To głupstwo, to nic nie szkodzi!
— Jakto nie nie szkodzi?
— Ciebie zaślubi!...
— Nie wierzę.
— Możesz wierzyć!... Czy zapominasz o niebezpieczeństwie krążącem nad córką de Simeusów?
— Niebezpieczeństwo to zmyślone! — Wiemy o tem aż zanadto dobrze oboje.
— Niebezpieczeństwo to istnieje!... jest rzeczywistem i nieuniknionem... Od chwili, w której to mówię, córka de Simeusów jest skazaną.
— Przez kogo?
— Przezemnie!... Nim cztery tygodnie upłynie, posiądziesz posag, jaki należeć ma do męża Janiny.
Kerjean wzruszył ramionami.
— Wątpisz?... zapytała Perina.
— Lepiej jeszcze, bo niewierzę.
— Dla czegóż więc przyjąłeś tę rolę opiekuna, którą ci w ojcowskiej swojej naiwności książe ofiarował?
— Bo mu nie mogłem odmówić, bo musiałem przecie wytrwać w swojej roli aź do końca.
— Więc ty nie rozumiesz, tępa głowo, że wprowadzony do pałacu de Simeusów, że obdarzony całem ich zaufaniem, że posiadający broń potężną w rękach, od jutra zaraz możesz się stać panem położenia?
— O jakiej broni mówisz?
Perina spojrzała na de Kerjeana z nieudanem zdziwieniem.
— Czyż podobna?... wykrzyknęła, abyś miał tak krótką pamięć?... abyś przez dwa dni zapomniał o wszystkiem?
— Ja nic nie zapominam, odrzekł Luc, wczoraj jeszcze budowałem pewne nadzieje na nadzwyczajnem podobieństwie, wczoraj jeszcze zdawało mi się rzeczą możebną i łatwą, użyć w naszym interesie tego wybryku natury i wymódz zezwolenie Simeusów za pomocą skompromitowania szlachetnej panny przez cygankę... ale po zastanowieniu się głębszem, doszedłem do przekonania, iż idąc tą droga, do własnej tylko doszedłbym hańby.
— Masz się, mój biedny, baronie za przewidującego, a jesteś kompletnie ślepy!
— Szukałem i nie znalazłem, oto wszystko.
— A więc i ja szukałam, ale szukałam daleko zręczniej i szczęśliwiej od ciebie, bo ja znalazłam...
— Naprawdę?
— Słowo Periny!
— Więc nie powątpiewasz o dobrym skutku?
— Pewną jestem, że nam się uda.
— Masz plan jaki gotowy?...
— Mam nieomylny.
— Bardzom go ciekawy poznać!..
— Uzbrój się zatem w cierpliwość, bo ci powiem dopiero wieczór. Będę cię oczekiwać o dziesiątej w Czerwonym domu, a powtarzam, że za miesiąc zostaniesz mężem Janiny de Simeuse.
— Jeżeli dokażesz tego, piękna Perino, ogłoszę cię czarownicą!
Czarownicą?... przecież nią jestem, przecież nazywają mnie wiedźmą! — zapytaj się tylko o mnie poczciwego ludku paryzkiego.
Żegnam cię, baronie.
— Do widzenia, Perino.
Dwaj wspólnicy rozeszli się.
Właścicielka Czerwonego domu wsiadła do lektyki, baron de Kerjean posilił się dostatnio, a potem z wielkiem staraniem zajął się swoją toaletą.
Około drugiej wsiadł do karety, kupionej wczoraj z pieniędzy pożyczonych od Periiny, i kazał się zawieźć do hotelu de Simeusów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.