<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziwadła
Część Tom I
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.
Panu Jerzemu Suminowi
przez Lublin, Chełm, Łuck, Korzec, w Turzej-Górze.
Warszawa, dnia 5. listopada.

Kochany Jurku nasz, kochany, poczciwy pielgrzymie, jak się masz? Nie umarłeś jeszcze z nudów? nie zjedli cię wilcy lub niedźwiedzie? nie zamordował cię zrozpaczony Staś? nie otruli cię kolateralni pana koniuszego dziedzice? Żyjesz-li jeszcze? żyjesz? My po tobie żałobne u Marego odprawiwszy nabożeństwo, powiedziawszy dwie piękne, choć krótkie mowy pogrzebowe, z których jedna brzmiała: biedny chłopiec! druga: kiep i po wszystkiem! powoli zaczynamy ciężkie strapienie i sieroctwo nasze zapominać, i z grubej żałoby zchodzim nieznacznie na coraz lżejszą.
Jeden tylko Szmul Malsztejn uparty jest i zakamieniały w żalu swoim; bo Mary, któremu zawiniłeś coś, jeszcze wierzy w twoje zmartwychwstanie, i z prawdziwym heroizmem utrzymuje, że mu zapłacisz. Napróżno się śmiejemy z niego: on swoje. Co się tyczy Lory, ta kocha cię teraz daleko mocniej, niżeli kiedy tu byłeś, ciągle mówi o tobie, ciągle wzdycha za tobą: zwyczajnie kobieta, kocha to, czego nie ma.
Alfred, od którego wygrałeś koczyk na podróż ci potrzebny, zniósł heroicznie, że nie czekając rewanżu, uprowadziłeś swą zdobycz w niedostępne kraje, które oblane łzami Owidjusza (nie wiem gdziem ja to czytał, ale mniejsza o to), na pamiątkę tych drogich łez rzymskiego poety, na wieki wieków w grzęzawicę i błota się zmieniły.
Znieś-że i ty mężnie, gdy ci powiem, że miasto żyje, wre, kipi, choć ciebie tu nie ma, jak gdyby mu nic nie ubyło, niczego nie zabrakło; owszem, zbliżająca się zima zdaje się życia miastu dodawać. Tak w naszym żywocie sztucznym, gdy całe przyrodzenie obumiera, nowy ruch wpływa w skostniałe społeczeństwa członki.
Co do mnie, kochany Jurku, choć ty, widzę, zakrawasz w twych listach coraz bardziej na moralistę, rygorystę i człowieka czułych nerwów, tak, że wkrótce spodziewam się ujrzeć cię w habicie mniszym, każącego do nas zepsutych, na modnej mszy u Kapucynów: przyznam ci się wszakże, że nie mam najmniejszej ochoty rzucać za twoim przykładem starych nałogów i przywyknień, dla jakiejś tak nazwanej poprawy życia. Niestety! zatwardziały grzesznik ze mnie: nie potrafiłbym wytrzymać w cichej, głuchej atmosferze nieznośnej wsi; nie rozumiem nawet jak ty tam żyjesz i czem żyjesz. Ja odłożyłem moją poprawę do zjawienia się podagry i ożenienia mego; to zaś prędzej nie nastąpi, aż zęby mi wypadną i nowe sobie wstawić każę. Naówczas poszukam bogatej kupcówny lub córki rzeźnika z Pragi i rozpocznę dni spoczynku i pokuty we dwoje.
Donoś mi proszę, regularnie, co się tam z tobą dziać będzie: pomimo tego bowiem, że się po stracie twojej pocieszamy jak możemy, wiesz, że bez żartu kocham ciebie; powtóre, w twoich wrażeniach i myślach (jeśli nie wypadkach, bo te są czysto-osobiste i własne twoje) upatrywać będę, przeglądać się, domyślać, coby się też ze mną stało, gdybym ja na podobne Owidjuszowemu i twojemu wygnanie został skazany rozpaczą i golizną? Ciekawe dla mnie studjum.
U nas nic a nic nowego. W tym steku nowości nic nie robi wrażenia, i dlatego tylko wyrażam się, że nie ma nic nowego. Potrzebujemy kolosalnych nowości, jak naprzykład przybycia Loli Montez i tragicznego jej wyjazdu, żeby się poruszyć.
Szmul udaje obojętność i nie wypytuje się nawet o ciebie; Lora dostała się jednemu z dwóch młodych książąt... znasz go, temu co nigdy nie gada... jedni utrzymują dlatego, że nie raczy, drudzy, że nie umie. Bardzo jest z niego kontenta, bo wcale nie zazdrosny, la jalousie est canaille, zarówno względem żony, jak względem (jakże się to tam teraz u ciebie nazywa?), względem... Patrzcie! na obyczajne wyrażenie stanu Lory nie ma wyrazu w naszym języku barbarzyńskim[1].
Wybija godzina teatru. Dają dziś w Rozmaitości nową sztuczkę Korzeniowskiego: moda każe mi iść, choć przyznam ci się, że balet wolę nadewszystko. Najlepiej dotąd rozumiem poezję pięknych nóżek i popiersi dziewiczych (?).
Więc żegnam cię! Twój zawsze najprzywiązańszy

Edmund Susza.

P. S. Jeżelibyś do nas jakim przypadkiem powracał, pamiętaj, że z Polesia przywozi się do Warszawy zwykle: 1) sarna lub dzik, 2) faska rydzów marynowanych i 3) trufle. Trufle są de rigueur: wiesz jak my ich potrzebujemy, a jak nielitościwie drogie u Mary. Nie zapomnij-że o nich.







  1. Myli się autor listu: starzy Polacy nazywali panią duszką tego rodzaju kobiety.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.